» Opowiadania » Powrót do domu - Mike Resnick

Powrót do domu - Mike Resnick


wersja do druku

(Homecoming)

Redakcja: Artur 'mr_mond' Nowrot
Ilustracje: Anna 'Otai' Kmiecik

Powrót do domu - Mike Resnick

Nie wiem, co dręczy mnie bardziej, lumbago czy artretyzm. Raz jedno, kiedy indziej drugie. Potrafią wyleczyć raka i przeszczepić każdy cholerny narząd w twoim ciele; pomyślałbyś, że znajdą jakiś sposób na pozbycie się bólów i dolegliwości. Mówię wam, starzenie się nie jest dla mięczaków.

Pamiętam, że miałem typowy sen. No, w każdym razie typowy dla mnie. Wspinałem się po czterech stopniach na swoją werandę, ale kiedy dotarłem do trzeciego, pojawiło się sześć kolejnych, więc wszedłem po nich, a tu jeszcze dziesięć i tak dalej. Pewnie nadal bym się po nich wspinał, gdyby to stworzenie mnie nie obudziło.

Stało przy łóżku, gapiąc się na mnie z góry. Zamrugałem parę razy, próbując skupić wzrok, i odwzajemniłem spojrzenie, pewien, że to tylko przedłużenie mojego snu.

Stworzenie miało może sześć stóp wzrostu, lśniącą, niemal metalicznie srebrzystą skórę, jasnoczerwone, fasetkowe oczy jak u owada. Jego uszy, spiczaste i podobne do nietoperzych, poruszały się niezależnie od siebie i od głowy. Pysk wystawał na kilka cali jak jakaś rurka i wyglądał, jakby nadawał się wyłącznie do zasysania płynów. Ramiona były patykowate, bez śladu mięśni potrzebnych do poruszania nimi, a palce cienkie i nieprawdopodobnie wydłużone. Od lat nie śniła mi się dziwniejsza i bardziej koszmarna postać.

Wreszcie przemówiła głosem brzmiącym bardziej jak zestaw dzwonków niż cokolwiek innego.

– Cześć, tato – powiedziała.

Wtedy zrozumiałem, że nie śpię.

– A więc tak wyglądasz – odburknąłem, zsuwając stopy z łóżka i siadając. – Co ty tu robisz, do diabła?

– Też się cieszę, że cię widzę – odparł.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – powiedziałem, macając w poszukiwaniu kapci.

– Dowiedziałem się o mamie – nie od ciebie, oczywiście – i chciałem zobaczyć ją jeszcze raz, zanim odejdzie.

– Widzisz przez to? – spytałem, wskazując jego oczy.

– Lepiej od ciebie.

Też mi niespodzianka. Cholera, każdy widzi lepiej ode mnie.

– A w ogóle to jak się tu dostałeś? – zapytałem, wstając. Piec był równie stary i zużyty jak ja, wokół panował chłód, więc założyłem szlafrok.

– Nie zmieniłeś hasła w drzwiach frontowych, odkąd wyjechałem – rozejrzał się po pokoju. – Ścian też nie pomalowałeś.

– Zamek powinien zeskanować twoją siatkówkę, sprawdzić DNA czy coś takiego.

– Zeskanował. Nie zmieniły się.

Zmierzyłem go wzrokiem.

– Jak cholera.

Wyglądał, jakby miał odpowiedzieć, ale się rozmyślił.

– Jak ona się czuje? – zapytał w końcu.

– Ma swoje złe dni i gorsze dni – odrzekłem. – Jest dawną Julią może dwa czy trzy razy na tydzień, przez minutę albo dwie, ale to wszystko. Nadal może mówić i nadal mnie rozpoznaje. – Urwałem. – Ciebie oczywiście nie rozpozna, ale to samo można powiedzieć o wszystkich, których kiedykolwiek znałeś.

– Od dawna jest w takim stanie?

– Coś koło roku.

– Powinieneś był mi powiedzieć – oznajmił.

– Czemu? – spytałem. – Zrezygnowałeś z bycia jej synem i stałeś się tym czymś, czym teraz jesteś.

– Nadal jestem jej synem, a ty miałeś moje namiary.

Wbiłem w niego wzrok.

– Cóż, moim synem już nie jesteś.

– Przykro mi, że tak uważasz – odparł. Nagle pociągnął nosem. – Czuć stęchlizną.

– Stare, zużyte domy są jak starzy, zużyci ludzie – powiedziałem. – Nie działają pełną parą.

– Mógłbyś się przenieść do mniejszego, nowszego mieszkania.

– Ten dom i ja zestarzeliśmy się razem. Nie każdy chce się przenieść do Alpha czegośtam.

Rozejrzał się.

– Gdzie ona jest?

– W twoim dawnym pokoju – powiedziałem.

Obrócił się, wyszedł na korytarz.

– Jeszcze tego nie wymieniłeś? – zapytał, wskazując na wysłużony stolik ścienny. – Był podrapany i chybotliwy, jeszcze kiedy tu mieszkałem.

– To tylko stolik. Utrzymuje wszystko, co na nim postawię. Nic więcej robić nie musi.

Spojrzał na sufit.

– I farba się łuszczy.

– Za stary jestem, żeby samemu się tym zająć, a malarze kosztują. Żyję z renty.

Na to nie odpowiedział. Poszedł wzdłuż korytarza, a kiedy do niego dołączyłem, bawił się klamką.

– Zamknięte – stwierdził.

– Czasami wstaje i wychodzi na spacer, a potem nie może sobie przypomnieć, jak wrócić do domu. – Skrzywiłem się. – Prawdopodobnie mogę ją tu trzymać jeszcze przez kilka miesięcy, ale potem trzeba ją będzie przenieść do ośrodka opieki specjalnej.

Wypowiedziałem hasło i drzwi się otworzyły.

Julia siedziała podparta poduszkami, wpatrując się w pusty holoekran po drugiej stronie pokoju, nieświadoma pukla siwych włosów, który uwolnił się i zasłaniał jej lewe oko. Kanał, który miała włączony, skończył już nadawać, ale nie robiło jej to żadnej różnicy. Była zadowolona, oglądając szary, migoczący sześcian.

Wydałem komendę i lampka przy łóżku zapaliła się, a ja delikatnie spiąłem włosy Julii. W świetle widziałem naszego syna gapiącego się na pokój. Na ścianie nadal wisiały jego holografy z czasów, kiedy grał w licealnej drużynie koszykówki, a także ten z balu maturalnego, z nim w smokingu, a zwycięskie trofeum z konkursu naukowego spoczywało na komodzie, choć należałoby je odkurzyć. Tuż ponad nim wisiał oprawiony dyplom z koledżu. Ściany wypełniały inne holografy i zdjęcia, pokazujące go od niemowlęctwa aż do miesiąca przed poddaniem się temu, co Julia zawsze nazywała jego Przemianą. Widziałem, jak jego twarz się wykrzywiała, kiedy oglądał pamiątki swojej młodości, i czułem się prawie, jakbym mógł czytać jego myśli: Obrócili ten cholerny pokój w świątynię. Co było prawdą, jak przypuszczam – ale na pamiątkę tego, kim był wtedy, a nie teraz. A przeniosłem Julię tutaj, bo znajdowała pocieszenie w otoczeniu rzeczy z przeszłości, nawet tych, których nie mogła już nazwać.

– Witaj, Jordanie – powiedziała Julia, uśmiechając się do mnie. – Jak się masz?

– Dobrze, Julio. Mogę wyłączyć holo?

– Podobało mi się – powiedziała. – Jak się masz?

Nakazałem ekranowi się wyłączyć.

– Czy jest już sierpień? – zapytała.

– Nie, Julio – odpowiedziałem cierpliwie. – Jest luty, tak samo jak wczoraj.

– O – powiedziała, marszcząc brwi. – Myślałam, że może sierpień. – Potem uśmiechnęła się życzliwie. – Jak się masz?

Nagle wystąpił nasz syn.

– Cześć, mamo.

Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.

– Jesteś naprawdę piękny.

Wyciągnął rękę i ujął jej dłoń tymi długaśnymi, patykowatymi palcami, nim zdążyłem go powstrzymać.

– Brakowało mi cię, mamo – powiedział. Wzruszenie zdawało się go dławić, choć nie byłem pewien, bo jego głos nigdy nie przestawał melodyjnie dźwięczeć. Było to tak odmienne od ludzkiego głosu, że nie wiem, jak mogliśmy go zrozumieć, ale jakoś się udawało.

– To już Halloween? – spytała Julia. – Przebrałeś się na bal?

– Nie, mamo. Ja tak wyglądam.

– Cóż, uważam, że jesteś piękny. – Urwała i zmarszczyła brwi. – Czy ja cię znam?

– Kiedyś znałaś. Jestem twoim synem – powiedział, uśmiechając się smutno.

Przez chwilę milczała, wiedziałem, że próbuje sobie przypomnieć.

– Chyba miałam kiedyś małego chłopca, ale nie pamiętam, jak miał na imię.

– Mam na imię Philip.

– Philip... Philip... – powtarzała. W końcu potrząsnęła głową. – Nie, to chyba jednak był Jordan.

– Jordan to twój mąż – powiedział Philip. – Ja jestem twoim synem.

– Chyba miałam kiedyś małego chłopca – powiedziała. Jej twarz na moment straciła wyraz. – Czy to już Halloween?

– Nie – odparł łagodnie. – Pozwolę ci spać. Rano porozmawiamy.

– W porządku – powiedziała. – Czy ja cię znam?

– Jestem twoim synem – odpowiedział.

– Dawno temu na pewno miałam syna – powiedziała. – Jak się masz?

Widziałem, jak po srebrnym policzku spływa mu kryształowa łza. Czule odłożył jej dłoń na łóżko i cofnął się. Włączyłem holoekran, znalazłem stację, która ciągle nadawała, wyłączyłem dźwięk i zostawiłem ją radośnie zapatrzoną, samemu podążając za Philipem na korytarz i zamykając drzwi.

Weszliśmy do zagraconej kuchni z wiekowym wyposażeniem i trzema pękniętymi kafelkami na podłodze. (Za każdy było odpowiedzialne jedno z nas). Ja uważałem pomieszczenie za przytulne i kojące, ale widziałem, jak on patrzy na blat, w jednym miejscu przypalony – ślad, który zrobił przypadkiem jako dziecko – i od razu poczułem się winny, że nigdy tego nie naprawiłem.

– Powinieneś był mi o niej powiedzieć – odezwał się, kiedy już opanował emocje.

– Nie trzeba było wyjeżdżać albo stawać się tym... czymkolwiek teraz jesteś.

– To moja matka, do cholery! – Dzwonki były głośniejsze, przypuszczałem, że krzyknął albo warknął.

– Nie mógłbyś nic zrobić. – Nakazałem lodówce się otworzyć i wyjąłem piwo. – Chcesz jedno, zanim wrócisz tam, skąd przybyłeś? – Zastanowiłem się i zmarszczyłem brwi. – Możesz pić napoje dla ludzi?

Nie odpowiedział, ale podszedł i wziął piwo. Wiedziałem, że jego usta nie będą mogły przystosować się do pojemnika, więc po prostu obserwowałem i czekałem, aż poprosi o szklankę, albo może miseczkę. Wiedział, że się gapię, ale jemu zdawało się to nie przeszkadzać. Natomiast coś – nie język i nie do końca rurka – wysunęło się z jego ust, a kiedy osiągnęło długość kilku cali, wetknął to do pojemnika. Po kilku sekundach przełknął, a ja wiedziałem, że jakoś udaje mu się wciągnąć piwo do ust.

Odstawił pojemnik i wpatrywał się w stary proporzec, który przytwierdziłem do ściany, kiedy był małym chłopcem.

– Nadal jesteś za Pytonami – zauważył.

– Zawsze.

– Jak sobie radzą? – Kiedyś naprawdę się tym przejmował, ale to było wiele lat temu.

– Od wieków nie mieli porządnego rozgrywającego – odparłem.

– Ale i tak im kibicujesz.

– Nie przestajesz kibicować drużynie tylko dlatego, że im się nie wiedzie.

– Drużynie albo rodzicowi – powiedział. Nie wiedziałem, jak na to odpowiedzieć, więc milczałem, a on po chwili odezwał się znowu. – Wiem, że są lekarstwa na Alzheimera. Zakładam, że ich próbowaliście?

– Jest wiele rodzajów starczych demencji. Na wszystkie mówi się Alzheimer, choć to błąd. Jeszcze nie wymyślili, jak wyleczyć to, na co ona cierpi.

– Są specjaliści na innych światach. Może jeden z nich mógłby coś zrobić.

– To ty jesteś kosmicznym podróżnikiem – powiedziałem z goryczą. – Gdzie byłeś, kiedy jeszcze można było ją wyleczyć?

Popatrzył na mnie. Odwzajemniłem spojrzenie, zdecydowany nie odwracać wzroku pierwszy.

– Dlaczego jesteś na mnie taki zły? Kiedyś się o mnie troszczyłeś. Przecież nigdy cię nie skrzywdziłem, po studiach nigdy nie wziąłem od ciebie grosza, nigdy...

– Opuściłeś nas – odparłem. – Opuściłeś swoją matkę, opuściłeś mnie, opuściłeś swoją planetę, nawet własny gatunek. Tamta biedna kobieta na końcu korytarza nie pamięta imienia swojego syna, ale pamięta, że ludzie wyglądają jak ty tylko w Halloween.

– Do diabła, to moja praca!

– Tu na Ziemi są tysiące egzobiologów! – warknąłem. – Wiem tylko o jednym, który zmienił się w srebrnoskórego potwora z czerwonymi oczami.

– Zaoferowano mi szansę, którą otrzymała bardzo nieliczna grupa mężczyzn i kobiet – odpowiedział. – Przyjąłem ją. – Nawet przez to dźwięczenie słychać było urazę w jego głosie. – Większość ojców byłaby dumna.

Wpatrywałem się w niego przez moment, zdumiony, że nadal nie rozumiał.

– Powinienem być dumny z tego, że stałeś się czymś, co nie ma w sobie ani śladu człowieczeństwa? – powiedziałem wreszcie.

I on wbił we mnie te swoje fasetkowe, owadzie oczy.

– Naprawdę uważasz, że nie zostało we mnie nic ludzkiego? – zapytał z ciekawością.

– Spójrz w lustro – powiedziałem mu.

– Czy to nie ty mówiłeś mi, kiedy byłem chłopcem, że nigdy nie powinno się oceniać książki po okładce?

– To prawda.

– No i?

– Właśnie zobaczyłem, jak jedna z twoich kartek wysunęła się i zaczęła ssać piwo.

Westchnął głęboko, aż zabrzmiały dzwoneczki.

– Byłbyś bardziej zadowolony, gdybym nie mógł go wypić?

Przez chwilę poważnie to rozważyłem.

– Nie, nie byłbym – powiedziałem, formułując odpowiedź tak, by nawet on mógł zrozumieć. – Wiesz, co zadowoliłoby mnie bardziej? Wnuki. Syn odwiedzający nas w święta. Syn, któremu mógłbym zostawić dom teraz, gdy wreszcie został spłacony. Nigdy cię nie prosiłem, byś poszedł w moje ślady, studiował na mojej uczelni, pracował w mojej branży, nawet mieszkał w tym mieście. Czy oczekiwanie, żebyś chciał być normalnym człowiekiem, jest tak cholernie niewłaściwe dla ojca?

– Nie – przyznał. – W doli i niedoli, ty przeżyłeś swoje życie. Ja mam prawo przeżyć moje.

– Twoje życie skończyło się jedenaście lat temu – pokręciłem głową. – Teraz prowadzisz egzystencję jakiejś obcej istoty.

Przekręcił głowę i obserwował mnie z zainteresowaniem. Wyglądał niemal ptasio.

– Co bardziej cię dręczy: to, że opuściłem Ziemię, czy to, że stałem się tym, czym jestem?

– Oba fakty tak samo. Wiedziałeś, że byłeś oczkiem w głowie matki, a mimo to zostawiłeś ją i udałeś się na drugi koniec galaktyki.

– Nie całkiem na drugi koniec – powiedział, a ja z tego podzwaniania nie mogłem wywnioskować, czy to sarkazm, ironia, czy po prostu szczera odpowiedź. – A moja matka nie chciałaby, żebym zostawał tutaj, gdy pragnąłem być tam.

– Złamałeś jej serce! – warknąłem.

– Jeśli tak, to naprawdę mi przykro.

– Latami zastanawiała się dlaczego, dopóki jeszcze mogła się zastanawiać – ciągnąłem. – Ja też. Tak dobrze się zapowiadałeś, miałeś tyle możliwości, do cholery! Mogłeś zostać, kim tylko chciałeś! Mogłeś dosięgnąć nieba!

– Zostałem, kim chciałem – powiedział łagodnie. – I sięgnąłem gwiazd, nie tylko nieba.

– Do diabła, Philip! – powiedziałem, chociaż obiecałem sobie nigdy nie nazywać go jego ludzkim imieniem. – Mógłbyś spędzić całe życie tutaj i nigdy nie ujrzeć jednej tysięcznej spośród rzeczy, które Ziemia ma do zaoferowania.

– To prawda. Jednak inni już je widzieli. – Urwał i obrócił dłonie spodem do góry w bardzo ludzkim geście. – Chciałem ujrzeć rzeczy, których nikt nigdy nie widział.

– Nie wiem, co tam takiego jest – powiedziałem – ale jak bardzo może się to różnić od tego, co znamy? Co sprawia, że nasze góry, pustynie i rzeki są dla ciebie takie nudne?

Westchnął, wydając wysoki, delikatny i brzęczący dźwięk.

– Próbowałem ci to wyjaśnić jedenaście lat temu – odparł w końcu. – Wtedy nie rozumiałeś. Teraz też nie rozumiesz. – Urwał. – Może po prostu nie potrafisz.

– Chyba nie – zgodziłem się. Podszedłem do szafki z brakującą gałką i jak zawsze otworzyłem drzwiczki z pomocą paznokci.

– Nadal nie założyłeś nowej gałki – zauważył. – Pamiętam dzień, w którym ją urwałem. Spodziewałem się kary, a ty się tylko zaśmiałeś, jakbym zrobił coś uroczego.

– Szkoda, że nie widziałeś swojej miny, kiedy została ci w dłoni. Jakbyś myślał, że poślę cię do więzienia. – Poczułem uśmiech pchający mi się na usta i zwalczyłem go. – W każdym razie szafka nadal się otwiera. – Wyjąłem parę buteleczek i włożyłem do kieszeni.

– Lekarstwa matki?

Skinąłem głową, podnosząc je.

– Dostaje cztery różne rano i dwa w nocy. Dam jej to trochę później. – Wyjąłem kolejną buteleczkę.

– Przed chwilą powiedziałeś, że w nocy dostaje tylko dwie pigułki.

– Tak – odparłem. Podniosłem trzecią buteleczkę. – To są cukrowe pigułki. Zostawiam je dla niej na toaletce.

– Cukrowe pigułki? – powtórzył z wyrazem, jak przypuszczam, zdziwienia na twarzy.

­– Uważa, że nadal może się leczyć sama. Oczywiście nie może, ale to daje jej złudzenie. I jeśli jednego dnia weźmie sześć, a następnego w ogóle zapomni, to nie ma żadnej różnicy.

– To bardzo troskliwie z twojej strony.

– Kochałem ją przez blisko pół wieku – odparłem. – Mogłem umieścić ją w przytułku i odwiedzać codziennie... albo co dziesięć dni. Prawdopodobnie nie zauważyłaby różnicy. Jednak robię to, bo ją kocham. Nawet jeśli o tym nie wie, w jej własnym domu musi jej być lepiej, w otoczeniu drobiazgów z jej życia. Dlatego przeniosłem ją do twojego pokoju zamiast do pokoju gościnnego; zdjęcia, trofea, nawet ta stara rękawica łapacza w szafce: to wszystko, co jej po tobie zostało. – Spojrzałem na niego wyzywająco. – Nie wyniosłem się z jej życia na jedenaście lat, by powrócić dopiero, kiedy już nie jest w stanie mnie sobie przypomnieć.

Popatrzył tylko na mnie, ale nie odpowiedział.

– Jasna cholera! – warknąłem. – Nie mogłeś chociaż skłamać, powiedzieć, że wypełniasz tajną misję dla wojska?

– Szybko byś odkrył, że kłamałem.

– Wcale bym nie próbował! Bylibyśmy dumni, że służysz swojemu krajowi, planecie, czy czemu tam byś służył.

– To o to chodzi? – zapytał nagle rozzłoszczony. – Puściłbyś syna na inny świat pod warunkiem, że jemu by się to nie podobało, pod warunkiem, że ktoś będzie do niego strzelał?

– Tego nie powiedziałem – odrzekłem defensywnie.

– Właśnie to powiedziałeś. – Przez długą chwilę gapił się na mnie tymi owadzimi oczami. – Nigdy byś nie zrozumiał. Ona tak, ale nie ty.

– To czemu jej nigdy nie powiedziałeś?

– Próbowałem.

– Ano, to zdecydowanie ci się nie udało – powiedziałem gorzko. – A na kolejną próbę za późno.

– To nie ona mnie nienawidzi – powiedział. – Ta możliwość pojawiła się już po mojej wyprowadzce i rozpoczęciu życia na własny rachunek. Mówisz, jakbym był twoją grupą wsparcia. Byłem samodzielnym dorosłym człowiekiem, żyjącym sześć stanów od was. – Urwał. – Nadal nie wiem, co bardziej cię gnębi: to, że w ogóle opuściłem planetę, czy to, że opuściłem ją, wyglądając tak jak teraz.

– Kiedyś byłeś członkiem naszej rodziny. Cztery miesiące później nie byłeś nawet członkiem rasy ludzkiej.

– Nadal jestem – upierał się.

– Spójrz w lustro.

– Liczy się to, co jest tutaj. – Przyłożył do głowy dwunastocalowy palec wskazujący.

– Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy – odparłem. – Twoje należą do owada.

– Czego ty, do cholery, ode mnie chcesz? – zażądał – Chciałeś, żebym z tobą pracował?

– Nie, oczywiście, że nie.

– Wyrzekłbyś się mnie, gdybym był bezpłodny i nie mógł ci dać wnuków?

– Nie wygłupiaj się.

– A co, gdybym wyprowadził się na drugi koniec świata? Wtedy nie odwiedzałbym cię częściej niż raz na dziesięć lat. Wyrzekłbyś się mnie, tak jak to zrobiłeś jedenaście lat temu?

– Nikt się ciebie nie wyrzekł – zwróciłem uwagę, próbując nad sobą zapanować. – Ty wyrzekłeś się nas.

Westchnął głęboko. Przynajmniej tak mi się zdawało. Nie byłem pewien przez to dzwonienie.

– Przyszło ci kiedyś do głowy, by zapytać mnie, dlaczego? – powiedział w końcu.

– Nie.

– Dlaczego, skoro tak cię to gryzło?

– Ponieważ to był twój wybór.

Zdaje się, że zmarszczył brwi. Nie miałem pewności, nie co do tej twarzy.

– Nie rozumiem.

– Gdyby to była konieczność, coś co musiałeś zrobić, żeby przeżyć albo coś w tym rodzaju, to bym zapytał. Ale skoro to była dobrowolna decyzja, to nie, nie interesowało mnie, dlaczego, tylko to, że to zrobiłeś.

Patrzył na mnie długo i surowo.

– Przez te wszystkie lata, kiedy tu mieszkałem, a nawet po wyprowadzce, myślałem, że mnie kochasz.

– Kochałem Philipa – powiedziałem, a potem się skrzywiłem. – Ciebie nie znam.

Nagle usłyszałem Julię słabo pukającą w drzwi swojego pokoju i udałem się podniszczonym korytarzem, żeby je otworzyć. Nie zauważyłem ani jak wytarty stał się chodnik, ani pęknięcia w tynku, ale widziałem, jak on patrzył, więc i ja popatrzyłem, i zdecydowałem, że w najbliższym czasie wezmę się za dom.

Wypowiedziałem hasło, na tyle cicho, żeby nie usłyszała po drugiej stronie drzwi, a te po chwili otwarły się na oścież. Stała tam boso w koszuli nocnej, chuda i słaba, jej ręce i nogi jak wykałaczki okryte pomarszczonym ciałem; wyglądała na lekko zdezorientowaną.

– Co się stało? – spytałem.

– Zdawało mi się, że słyszę, jak się z kimś kłócisz. – Jej wzrok padł na Philipa. – Witaj – powiedziała. – Czy my się wcześniej spotkaliśmy?

Bardzo delikatnie ujął ją za rękę i obdarzył czymś, co było chyba uśmiechem zadumy, choć nie miałem pewności.

– Dawno temu.

– Mam na imię Julia. – Wyciągnęła pomarszczoną, pokrytą wątrobowymi plamami dłoń.

– A ja Philip.

Wyraz niepewności przemknął po jej niegdyś pięknej twarzy.

– Kiedyś chyba znałam kogoś o imieniu Philip. – Urwała, uśmiechnęła się. – Bardzo ładny ten twój kostium.

– Dziękuję.

– I uwielbiam twój głos – ciągnęła. – Brzmi jak dzwonki na naszej werandzie poruszane letnim wietrzykiem.

– Cieszę się, że ci się podoba – powiedziała istota, która była naszym synem.

– Umiesz śpiewać?

Wzruszył ramionami, a całe jego ciało zdawało się iskrzyć odbitym światłem.

– Właściwie to nie wiem – przyznał. – Nigdy nie próbowałem.

– Wyglądasz na głodnego – powiedziała. – Zrobić ci coś do jedzenia?

Szturchnąłem go, a kiedy na mnie spojrzał, bardzo krótko pokręciłem głową. Zdążyła dwa razy wywołać pożar w kuchni, zanim zacząłem zamawiać dla nas gotowe posiłki.

Od razu załapał.

– Nie, dziękuję. Zjadłem tuż przed przyjazdem tutaj.

– Szkoda – powiedziała. – Dobrze gotuję.

– Założę się, że robisz cudowny pudding denwerski. – To zawsze był jego ulubiony deser.

– Najlepszy – odpowiedziała, promieniejąc z dumy. – Podobasz mi się, młody człowieku. – Zmarszczyła brwi w wyrazie zakłopotania. – Jesteś człowiekiem, prawda?

– Tak, jestem.

– Czy to Halloween?

– Jeszcze nie.

– To dlaczego nosisz ten kostium?

– Naprawdę chcesz wiedzieć?

– Bardzo – powiedziała. Nagle zadrżała. – Ale tu chłodno, kiedy tak się stoi boso w przejściu. Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli wejdę pod kołdrę, kiedy będziemy gawędzić? Możesz siedzieć tuż przy łóżku i będzie nam wygodnie. Jordanie, mógłbyś zrobić mi trochę gorącej czekolady? I może trochę dla... zapomniałam jak masz na imię.

– Philip – powiedział.

– Philip – powtórzyła, marszcząc brwi. – Philip. Jestem pewna, że znałam kiedyś Philipa, dawno temu.

– Ja też jestem tego pewien – powiedział miękko.

– No to chodź. – Julia odwróciła się, weszła z powrotem do pokoju, a potem do łóżka, które kiedyś należało do Philipa, podparła się paroma poduszkami i podciągnęła koc oraz kołdrę pod same pachy. Philip poszedł za nią i stanął przy łóżku.

– Nie ma potrzeby, żebyś stał, młody człowieku – powiedziała mu. – Przysuń sobie krzesło.

– Dziękuję – powiedział, biorąc krzesło, na którym siedział, pisząc pracę magisterską na komputerze, i przeniósł je, by siedzieć tuż przy matce.

– Jordanie, myślę, że napilibyśmy się gorącej czekolady.

– Nie wiem, czy on ją pije – odparłem.

– Bardzo chętnie się napiję – powiedział.

– Dobrze! – powiedziała Julia. – Możesz przynieść dwa kubki na tacy, jeden dla mnie i jeden dla... Przepraszam, ale nie wiem, jak masz na imię.

– Philip.

– A ty koniecznie mów mi Julia.

– Może po prostu będę ci mówił: mamo? – zasugerował.

– Dlaczego miałbyś to robić? – zmarszczyła brwi z konsternacji.

Wyciągnął rękę i bardzo delikatnie ujął jej dłoń. – Bez powodu, Julio.

– Jordanie – powiedziała – Mam ochotę na gorącą czekoladę. – Odwróciła się do Philipa. – Ty też się napijesz, młody człowieku? Jesteś człowiekiem, prawda?

– Jestem i napiję się.

Wyszedłem po gorącą czekoladę, zanim zdążyła znowu poprosić. Udałem się do kuchni, przyrządziłem spory rondelek – nie wiem dlaczego, ich było tylko dwoje, a ja tego nie piję – i miałem zamiar napełnić dwie filiżanki. Wtedy przypomniałem sobie kształt jego dłoni oraz palców i uznałem, że z kubkiem lepiej sobie poradzi, więc wyjąłem stary obtłuczony kubek Pytonów, który dostałem od niego na urodziny, kiedy miał dziewięć czy dziesięć lat. Zdaje się, że wydał na niego całe miesięczne kieszonkowe. Przez chwilę patrzyłem na naczynie z czułością, zastanawiając się, czy je rozpozna. Wtedy przypomniałem sobie kto – a raczej co – będzie z niego piło, i wróciłem do napełniania. Wszystko to zajęło mi trzy, cztery minuty. Postawiłem filiżankę i kubek na tacy, dołożyłem łyżeczkę dla Julii, ponieważ lubiła mieszać wszystko bez względu na to, czy było to konieczne, czy nie, i złożyłem dwie serwetki. Potem wziąłem tacę i zaniosłem ją do sypialni.

– Postaw to, proszę, na stole, Jordanie – powiedziała, a ja umieściłem tacę na nocnym stoliku.

Odwróciła się niecierpliwie do Philipa.

– Jakie one były?

Po dziś dzień nie wiem, jak taka twarz mogła przybrać tęskny wyraz, ale jego tak wyglądała.

– To najpiękniejsze rzeczy, jakie kiedykolwiek widziałem – oznajmił lekko dźwięczącym głosem. – Chciałbym powiedzieć, że są przeźroczyste, ale to nie do końca prawda. Ich ciała są właściwie jak pryzmaty, które rozszczepiają promienie słoneczne i podczas lotu rzucają sto kolorów na ziemię pod sobą.

– Muszą być cudowne! – powiedziała Julia, a ja od miesięcy nie widziałem, żeby jej twarz była tak pełna życia.

– Ich roje liczą dziesiątki tysięcy osobników. To tak, jakby długi na mile kalejdoskop dostał skrzydeł, a nieustannie zmieniające się kolory pokrywają obszar wielkości niedużego miasta.

– Ależ fascynujące! – powiedziała entuzjastycznie. – Czym się żywią?

Wzruszenie ramionami. – Nikt tego nie wie.

– Nikt?

– Na planecie znajduje się tylko jakieś czterdzieścioro kobiet i mężczyzn, i żadne z nas jeszcze nie wspięło się na kryształowe góry do miejsca, w którym one się gnieżdżą.

– Kryształowe góry! – powtórzyła. – Co za piękny obraz!

– To świat, jakiego sobie dotąd nie wyobrażałaś, Julio – powiedział. – Są tam rośliny i zwierzęta, o jakich nikomu się nawet nie śniło.

– Rośliny? – spytała. – Jak bardzo roślina może się różnić od tych tutaj?

– W waszym salonie widziałem rośliny doniczkowe, tuż obok starego pianina, które pewnie nadal jest rozstrojone – powiedział. – Czy kiedykolwiek do nich mówisz?

– Oczywiście – odparła Julia. Uśmiechnęła się krótko do niego. – Ale nigdy nie odpowiadają.

Odwzajemnił uśmiech.

– A moje tak.

Ścisnęła jego rękę obiema dłońmi, jakby obawiała się, że odejdzie, zanim opowie jej o swoich roślinach.

– Co mówią? – zapytała. – Założę się, że rozmawiają o pogodzie.

Pokręcił głową.

– Przeważnie rozmawiają o matematyce, czasami o filozofii.

– Kiedyś znałam te rzeczy – powiedziała, a potem dodała niepewnie: – Tak mi się wydaje.

– Nie posiadają instynktu samozachowawczego, więc nie martwią się deszczem czy nawozem – ciągnął Philip. – Nie obchodzi ich, czy zostaną zjedzone. Wykorzystują swoją inteligencję, by rozwiązywać abstrakcyjne problemy, ponieważ dla nich wszystkie problemy są abstrakcyjne.

Nie mogłem się powstrzymać i zapytałem:

– One naprawdę istnieją?

– Naprawdę.

– Jak wyglądają?

– Jak żadna roślina na Ziemi. Większość ma półprzeźroczyste kwiaty, a prawie wszystkie mają twarde wypustki, jak, no nie wiem, gałązki, które się o siebie ocierają. W ten sposób się komunikują.

– A więc ty komunikujesz się przy użyciu dzwonków, a one stuknięć? – spytała Julia. – Jak możecie się porozumieć?

– Pierwszych kilka osób, które je badało, spędziło pół wieku, poznając znaczenia ukryte za ich stukaniem i pocieraniem. Teraz jedni i drudzy mówią do komputera, który tłumaczy oba języki.

– Co się mówi do rośliny? – zapytałem.

– Niewiele – przyznał. – Są zupełnie obce. Ale wystarczy zamienić z nimi kilka słów, by zrozumieć, dlaczego ludzie walczą tak zażarcie o pozostanie przy życiu. Dla nich natomiast nic się nie liczy. Niczego nie dokonują i o nic nie dbają, nawet o swoją matematykę. Nie mają nadziei, marzeń ani celów. – Urwał. – Ale są jedyne w swoim rodzaju.

– Ch... – zacząłem i urwałem. Miałem powiedzieć, że chętnie zobaczyłbym taką roślinę, ale nie chciałem, by sobie pomyślał, że powiedział cokolwiek, co mnie zainteresowało.

Wtedy właśnie Julia sięgnęła po filiżankę, ale albo jej wzrok nie działał poprawnie, albo ręka jej zadrżała – często teraz zawodzą, zarówno oczy, jak i ręce – i naczynie zaczęło się chwiać, grożąc rozlaniem napoju. Philip poruszył palcami tak szybko, że moje oczy nie zdołały tego zarejestrować, i poprawił filiżankę, zanim trzy krople zdążyły opaść na tacę.

– Dziękuję, młody człowieku – powiedziała.

– Proszę bardzo. – Zerknął na mnie, a wyraz jego twarzy mówił: Cokolwiek sobie myślisz o tym, czym się stałem, czegoś takiego nie mógłbym zrobić dwanaście lat temu.

Zapadła chwilowa cisza. Potem Julia odezwała się ponownie.

– Czy to Halloween?

– Jeszcze nie.

– Och, prawda! Nosiłeś to przebranie na jakimś innym świecie. Powiedz mi więcej o zwierzętach.

– Jedne są piękne, inne ogromne i budzące podziw, jeszcze inne małe i delikatne, a każde jest inne niż wszystko, co kiedykolwiek widziałaś, czy sobie wyobrażałaś.

– Czy są tam...? – zmarszczyła brwi. – Nie mogę sobie przypomnieć.

– Nie śpiesz się – powiedział, trzymając jej dłoń w swojej i lekko poklepując, by pocieszyć matkę. – Mam całą noc.

– Nie pamiętam – powiedziała, bliska łez. Całe jej ciało napięło się, kiedy sięgnęła po słowo, które mogło na zawsze jej się wymknąć. – Wielkie – powiedziała w końcu. – To było wielkie.

– Wielkie słowo? – zapytał.

– Nie – odparła, kręcąc głową. – Wielkie!

Wydawał się zdezorientowany.

– Masz na myśli dinozaury?

Tak! – wykrzyknęła z wyrazem ulgi na twarzy, kiedy brakujące słowo wreszcie się pojawiło.

– Nie mamy tam dinozaurów – powiedział. – One występowały wyłącznie na Ziemi. Ale mamy zwierzęta, które są większe niż największy dinozaur, jako kiedykolwiek żył. Jedno z nich jest tak wielkie, tak ogromne, że nie ma naturalnych wrogów; a ponieważ nic nie może go skrzywdzić, i nie ma powodu, by się ukrywać, świeci w ciemności.

– Przez całą noc? – zapytała, chichocząc. – Nie może wyłączyć światła do spania?

– Nie musi – powiedział Philip, jakby mówił do dziecka, którym w pewnym sensie była. – Ponieważ świeciło całe swoje życie, nie przeszkadza mu to, nawet w zasypianiu.

– Jakiego jest koloru? – spytała Julia.

– Kiedy jest głodne, promieniuje ciemną czerwienią. Kiedy się rozzłości, jest niebieskie. – Na końcu się uśmiechnął. – A kiedy chce zwabić przyjaciółkę, przybiera najjaskrawszy odcień żółci, jaki kiedykolwiek widziałaś, i pulsuje jak szalone, prawie jak gasnąca co chwilę, wysoka na pięćdziesiąt stóp żarówka.

– Och, ależ chciałabym je zobaczyć! – powiedziała Julia. – Świat, na którym mieszkasz, musi być cudownym miejscem!

– Też tak uważam. – Spojrzał na mnie. – Ale nie każdy jest podobnego zdania.

– Oddałabym wszystko, co mam, by się tam dostać.

– Nie trzeba oddawać zupełnie wszystkiego – powiedział Philip, a ja próbowałem sobie wyobrazić ton głosu, którego by użył, gdyby nadal był człowiekiem. – Tylko większość rzeczy.

Wpatrywała się w niego z ciekawością.

– Urodziłeś się tam?

– Nie, Julio – powiedział, i w jakiś sposób jego twarz zdawała się odzwierciedlać bezgraniczny smutek, kiedy użył jej imienia. – Urodziłem się tutaj, w tym domu.

– To musiało być, zanim się tu przeprowadziliśmy – powiedziała, odrzucając myśl wzruszeniem swoich wąskich ramion. – Ale skoro urodziłeś się tutaj, to dlaczego nosisz halloweenowy kostium?

– Tak wyglądają ludzie tam, gdzie mieszkam.

– To pewnie gdzieś na przedmieściach – powiedziała z przekonaniem. – Nie pamiętam, żebym widziała kogoś wyglądającego jak ty w supermarkecie albo u lekarza.

– To bardzo odległe przedmieście – odrzekł.

– Tak myślałam – powiedziała Julia. – A na imię masz...?

– Philip – odparł, a ja po raz drugi tej nocy ujrzałem lśniącą łzę ściekającą mu po policzku.

– Philip – powtórzyła. – Philip. To bardzo ładne imię.

– Cieszę się, że ci się podoba.

– Jestem pewna, że znałam kiedyś jakiegoś Philipa. – Nagle ziewnęła. – Robię się już trochę zmęczona.

– Chcesz, żebym wyszedł? – zapytał troskliwie.

– Mogę cię prosić o przysługę?

– Co tylko chcesz.

– Mój ojciec zwykł opowiadać mi bajkę, kiedy kładłam się spać – powiedziała Julia. – Czy ty opowiesz mi bajkę?

Mnie nigdy o to nie prosiłaś – wypaliłem.

– Ty żadnych nie znasz – odparła.

Musiałem przyznać, że miała rację.

– Z przyjemnością to zrobię – powiedział Philip. – Przygasimy trochę światło, w razie gdybyś zasnęła?

Pokiwała głową, rozrzuciła szerzej poduszki i położyła głowę na jednej z nich.

Philip sięgnął do lampy w ścianie nad stolikiem nocnym, jedynej rzeczy, którą dodałem w pokoju po jego odejściu. Nie mogąc znaleźć przełącznika, przypomniał sobie, że reaguje ona na komendy głosowe i wydał polecenie, by się przyciemniła. Potem w tym samym pokoju, w którym ona niemal co noc opowiadała mu bajki, on opowiedział jedną jej.

– Był sobie raz pewien młody człowiek – zaczął.

– Nie – powiedziała Julia. Przerwał i popatrzył na nią zaciekawiony. – Jeżeli to jest bajka, to on musi być księciem.

– Masz rację, oczywiście. Był sobie raz książę.

Pokiwała głową z aprobatą.

– Tak lepiej. – A potem: – Jak miał na imię?

– A jak tobie się wydaje, że miał na imię?

– Książę Philip – powiedziała Julia.

– Masz całkowitą rację – odparł. – Był sobie raz książę o imieniu Philip. Był bardzo dobrze wychowanym młodym człowiekiem i zawsze starał się wypełniać polecenia Króla i Królowej. Uczył się rycerskości, walki na kopie i wielu innych rzeczy, których uczą się książęta, ale kiedy jego lekcje się skończyły, jego broń była wypolerowana i odłożona na miejsce, a kolacja zjedzona, książę szedł do swojej komnaty i czytał o bajecznych miejscach, takich jak Kraina Oz czy Kraina Czarów. Wiedział, że takie miejsca nie mogą istnieć, ale pragnął, by było inaczej, i za każdym razem, gdy trafił na książkę lub holo o jakimś nowym, czytał ją lub oglądał i pragnął, żeby w jakiś sposób, któregoś dnia, on mógł odwiedzać takie miejsca.

– Doskonale wiem, jak się czuł! – powiedziała Julia z radosnym uśmiechem na pokrytej zmarszczkami twarzy, którą i tak kochałem. – Czyż nie byłoby cudownie kroczyć drogą wybrukowaną żółtą kostką razem ze Strachem na Wróble i Blaszanym Drwalem albo porozmawiać z Kotem z Cheshire, albo odwiedzić Morsa i Cieślę?

– Właśnie tak samo myślał Książę Philip – zgodził się, po czym pochylił teatralnie. – I wtedy, któregoś dnia, dokonał wspaniałego odkrycia.

Usiadła i klasnęła w ręce z podniecenia.

– Dowiedział się, jak można się dostać do Krainy Oz!

– Nie do Krainy Oz, ale do jeszcze bardziej cudownego miejsca.

Z powrotem oparła głowę na poduszce, nagle zmęczona wysiłkiem.

– Bardzo się cieszę! Czy to już koniec?

Pokręcił głową.

– Nie, to nie koniec. Bo widzisz, nikt w tym miejscu nie wyglądał jak Książę czy jego rodzice. Nie mógł zrozumieć mieszkających tam ludzi, a oni nie mogli zrozumieć jego. Obawiali się każdego, kto wyglądał i brzmiał inaczej.

– Jak większość ludzi – powiedziała sennie, już z zamkniętymi oczami. – Czy on też nosił kostium halloweenowy?

– Tak – powiedział Philip. – Ale to był bardzo wyjątkowy kostium.

– O? – spytała, otwierając oczy. – Jak to?

– Kiedy raz go założył, już nigdy nie mógł go zdjąć – wyjaśnił Philip.

– Zaczarowany kostium! – wykrzyknęła.

– Tak, ale to oznaczało, że nigdy nie mógłby zostać Królem w państwie swoich rodziców, a jego ojciec-Król bardzo, bardzo się na niego złościł. On jednak wiedział, że inna szansa na odwiedzenie tak cudownego królestwa już by się nie trafiła, więc przywdział kostium, opuścił swój pałac i wyruszył, by zamieszkać w magicznym królestwie.

– Czy trudno było założyć ten kostium? – zapytała głosem przez krótką chwilę bardziej czujnym niż dotąd.

– Bardzo – odparł, a do mnie dotarło, że nigdy wcześniej o tym nie myślałem. – Ale w ogóle nie narzekał, bo nie wątpił, że było warto. I wyruszył do owej mistycznej krainy, i ujrzał tysiąc niezwykłych i wspaniałych rzeczy. Każdego dnia inny cud, każdej nocy inny widok.

– I żył długo i szczęśliwie? – spytała Julia.

– Jak dotąd.

– A poślubił piękną księżniczkę?

– Jeszcze nie – powiedział Philip. – Ale ma nadzieję.

– Uważam, że to wspaniała bajka – powiedziała.

– Dziękuję, Julio.

– Możesz do mnie mówić: mamo – powiedziała głosem wyraźnym i przekonującym. – Dobrze zrobiłeś, że się tam przeniosłeś. – Zwróciła się do mnie, a ja w jakiś sposób wiedziałem, że to dawna Julia, prawdziwa Julia, patrzyła na mnie. – A ty lepiej pogódź się z naszym synem.

I kiedy tylko to powiedziała, dawna Julia zniknęła, jak to się często teraz zdarzało, i znowu była Julią, do której przywykłem przez ostatni rok. Leżąc na poduszce, jeszcze raz spojrzała na naszego syna.

– Zapomniałam, jak masz na imię – powiedziała przepraszająco.

– Philip.

– Philip – powtórzyła. – Jakie ładne imię. – Chwila przerwy. – Czy to Halloween?

Zasnęła zanim zdążył odpowiedzieć. Pochylił się i ucałował jej policzek swoimi zniekształconymi ustami, wstał i podszedł do drzwi.

– Pójdę już – oznajmił, gdy ruszyłem za nim.

– Jeszcze nie – powiedziałem.

Spojrzał na mnie wyczekująco.

– Chodź do kuchni – poprosiłem.

Poszedł za mną zaniedbanym korytarzem. Na miejscu wyjąłem dwa piwa, otworzyłem je i rozlałem do szklanek.

– To naprawdę tak bolało? – spytałem.

Wzruszył ramionami.

– Zrobione i już.

– Naprawdę istnieją kryształowe góry?

Kiwnął głową.

– I gadające kwiaty?

– Tak.

– Chodź ze mną do salonu – powiedziałem, wychodząc z kuchni. Kiedy się tam znaleźliśmy, usiadłem w fotelu i wskazałem mu sofę.

– O co chodzi? – zapytał.

– To naprawdę było takie wyjątkowe? – spytałem. – Taki zaszczyt?

– Ponad sześć tysięcy kandydatów ubiegało się o to stanowisko – odparł. – Pokonałem ich wszystkich.

– Zrobienie z ciebie tego, czym jesteś, musiało ich ładnie kosztować.

– Więcej niż sobie wyobrażasz.

Wziąłem łyk piwa.

– Porozmawiajmy.

– Rozmawialiśmy już o Matce – odparł. – Zostały tylko Pytony, a ja nie śledziłem ich poczynań.

– Jest coś jeszcze.

– Tak?

– Opowiedz mi o Kranie Czarów – powiedziałem.

Został trzy dni, spał w długo nieużywanym pokoju gościnnym, a potem musiał wracać. Zaprosił mnie do siebie, a ja obiecałem, że go odwiedzę. Ale oczywiście nie mogę zostawić Julii, zaś kiedy jej już nie będzie, ja mogę być odrobinę za stary i odrobinę zbyt niedołężny, a to długa, wyczerpująca i kosztowna podróż.

Jednak pociesza mnie świadomość, że jeśli kiedykolwiek znajdę sposób, by się tam dostać, zostanę powitany przez kochającego syna, który oprowadzi swojego staruszka po okolicy i pokaże mu wszystkie ciekawe miejsca.

Mike Resnick(właśc. Michael Diamond Resnick, ur. 5 marca 1942 r.), amerykański pisarz science fiction i redaktor antologii, od wielu lat aktywnie działający w fandomie. Pochodzi z Chicago, jego żona i córka także zajmują się pisaniem. W latach 60. i 70. ub. wieku wydał pod pseudonimem ponad 200 powieści dla dorosłych, był redaktorem kilku tabloidów i magazynów dla panów. Przez ponad 10 lat prowadził w prasie kolumny poświęcone wyścigom konnym oraz owczarkom collie, których hodowlą zajmował się razem z żoną. Jego utwory zostały przetłumaczone na ponad 20 języków, według magazynu Locus Resnick prowadzi w rankingu najbardziej utytułowanych twórców opowiadań w historii. Lista jego nagród obejmuje m.in. 5 statuetek Hugo (spośród rekordowych 36 nominacji), Nebulę oraz 3 Sfinksy. W Polsce wydano 24 jego książki, w tym najbardziej uznaną: Kirinyagę (ponad 50 nagród i nominacji, kolejny rekord).
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Starship: Pirat
Od bohatera do pirata
- recenzja
Dzieci Ziemi - Orson Scott Card
Dzieje się!
- recenzja
Odrodzenie Ziemi - Orson Scott Card
Powrócili… w końcu
- recenzja
Statki Ziemi - Orson Scott Card
Pielgrzymkowe romanse
- recenzja
Słonie na Neptunie
Ludzie w Afryce, Afryka w ludziach
- recenzja

Komentarze


~Imię / nick

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Tak słodkie, że aż sie prawie porzygałem.
26-08-2012 22:47
Maestro
   
Ocena:
+1
Ale przeczytałeś całe? Więc jednak wciągnęło.
Chyba mamy różne smaki, bo dla mnie sporo w opowiadaniu goryczy.
27-08-2012 09:56
Ninetongues
   
Ocena:
0
Klasyk.
27-08-2012 11:32
Senthe
   
Ocena:
0
Zgadzam się z tyldą, obrzydliwie przesłitaśne. To zresztą chyba dość charakterystyczne dla Resnicka, bo to kolejne jego opowiadanie, po którym mam takie same odczucia.
28-08-2012 20:52
~Mick

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
To musiał być słaby rok, skoro opowiadanie zaledwie przyzwoite uzyskało niminację. Ech, jak sobie przypomnę pierwszy tom Don Wollheim poleca z 1985 roku... Tam opowiadania opisane jako nominowane do Hugo czy Nebuli w rodzaju Naciśnij Enter Varleya albo Więzów krwi Butler ryły beret i ich treść pamietam do dzisiaj. Powrót do domu nie jest zły, ale podejrzewam, że w 1985 nie miałby szansy na nominację.
29-08-2012 19:21

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.