» Opowiadania » Powrót

Powrót


wersja do druku

...Czekali na niego. Większość z nich znał. - Pozwolicie odejść Victorii. Stwierdzenie, nie pytanie. Kilku, co starszych pokiwało głowami. Zdjął kurtkę, potem koszulkę. Dobył broni. Zamknął oczy. Czekał na cios... Nie doczekał się. Po chwili usłyszał tylko oddalające się kroki kilku osób. Otworzył oczy. Nie było tu nikogo z wyjątkiem Malcolma. Ten trzymał w rękach małą skórzaną torebkę, którą Dyffyn otrzymał od Griszy. Na surowej i nieruchomej jak skała twarzy Malcolma błądził smutny uśmieszek. Tylko przez moment. Potem spojrzał się na Dyffyna i przemówił - Czasem dzieją się rzeczy, których nigdy nie zrozumiem. Przez całe lata chciałem cię dopaść Dyffyn. A potem zabić. A teraz, gdy mam okazję... – Spojrzał się na torebeczkę i wysypał zawartość na swoją dłoń – Księżycowy Pył. W każdym momencie mogłeś uciec. Mało kto potrafi sporządzić taki Talen. Powiadają, że nikt o złym sercu nie może go posiadać. – Ostrożnie przesypał srebrzysty proszek z powrotem do woreczka – Odejdź Dyffyn. Mimo wszystko zasługujesz na to by zginąć inaczej niż... Dyffyn nie mógł wyksztusić z siebie ani słowa. Malcolm kontynuował, głos trochę mu się zatrząsł. - Skoro Gaja ci wybaczyła... to może i ja powinienem? Malcolm włożył woreczek do kieszeni kurtki Dyffyna. Dokładnie tam skąd wypadł. Potem odwrócił się gwałtownie i odszedł swoim równym, rytmicznym krokiem. Nie obracając się powiedział cicho, ale Dyffyn go usłyszał - Cały czas gdzieś w głębi duszy jesteś moim przyjacielem.

***


Ognisko płonęło jasnym płomieniem. Dookoła niego siedziało w kręgu blisko dwadzieścia osób. Większość stanowili mężczyźni. Jeden z nich, na oko trzydziestopięcioletni, skończył swą długą opowieść. Wszyscy milczeli, rozmyślając nad tym, co usłyszeli. Atmosferę podniosłego spokoju zakłócało nieco dziwne zachowanie najstarszego z obecnych, który znany był wszystkim jako Szary Włos. Starzec był czymś wyraźnie zaniepokojony. Nie uszło to uwadze przywódcy zgromadzonych – Witalija Romancewa, Nocnego Zabójcy. - Coś cię niepokoi Szary Włosie? Powiedział swym chropowatym, trochę przerażającym głosem. Starzec obrócił się w stronę młodszego od siebie wiekiem, chociaż równemu rangą Wilkołaka. - Duchy są niespokojne wodzu. Czuję to aż nazbyt wyraźnie. Wśród zgromadzonych dało się zauważyć poruszenie i zaniepokojenie. Zaczęto szeptać, a potem rozmawiać na głos. Witalij jednym władczym gestem uciszył narastający harmider. - Mów Szary Włosie. - Duchy niepokoją się. Dzieje się coś złego. Daleko stąd, ale musi być to coś strasznego, skoro zaniepokoiło tutejsze duchy. Nocny Zabójca wstał. Powiódł wzrokiem po zgromadzonych. Zatrzymał się na tym, którego przygotowywał na swego następcę po tym jak zginął jego syn, Grigorij. - Ostry Kle! Ty i twoja wataha zajmiecie się tym, o czym mówi Szary Włos. Wyruszycie jak da się najszybciej, nie licząc Victorii rzecz jasna – dodał. Andrzej Ostry Kieł wstał. Wstała także reszta watahy. Trzech mężczyzn i dwie kobiety. Victoria spuściła głowę. Andrzej wyprostował się dumnie. Docenił zaszczyt i zrozumiał odpowiedzialność. Swym jedynym okiem popatrzył się na podległego mu Theurga – Widzącą Drugą Stronę. Kobieta podeszła do Szarego Włosa i poczekała, aż starzec wstanie. Potem powolutku odeszli w mrok. Reszta watahy poszła w swoje miejsce, nad brzeg jeziora leżącego nieopodal. - Co o tym myślisz Dyffyn? Kroczący Jak Kot stał trochę z boku. Unikał wzroku Victorii. Wiedział, co chciała mu powiedzieć. - Sam nie wiem. Myślę, że możemy iść spać. Dzisiaj i tak niczego się już nie dowiemy. Andrzej skinął głową. Wszyscy rozeszli się w ciszy, aż ciężkiej od emocji.

***


Dyffyn prowadził, Vicki siedziała obok niego. Jechali powoli. - Mówiłeś, że to się już skończyło. Dyffyn był zły. Głównie na siebie, cieszył się jednak, że dzisiaj nie był pełni. Mógłby mieć kłopoty z powstrzymaniem gniewu. Już dawno nie był taki zły. - Mieszkamy tu już trzeci rok. Kilka razy w roku jest jakaś haratanina. Boję się o ciebie. Pamiętasz, co powiedziałeś jak tu przyjechaliśmy? Cieszę się, że widzę was wszystkich w komplecie! No i co? Rudy Wyjec zginął po kilku miesiącach. A potem ta ładna dziewczyna, która tak pięknie śpiewała, jak ona się nazywała? - Karolina - No właśnie. Kto będzie następny? Andrzej? On był już jedną nogą na tamtym świecie, to istny cud, że żyje! Mam już dosyć zabijania. Chcę żyć. - Wiem. Wszyscy wiedzą. Ale ja cały czas mogę walczyć. Cały czas jestem im potrzebny jako towarzysz broni. Zrozum, jestem Ahrounem – dodał łagodniej – takie jest moje przeznaczenie. - Dać się zabić? Czy żyć? Dyffyn nie odpowiedział, ale poczuł się dziwnie. Bardzo dziwnie. Pierwszy raz w życiu wolał zostać w domu niż iść walczyć ze Żmijem. Nie mógł wiedzieć, że tym razem wcale nie będzie musiał wyjeżdżać by walczyć.

***


Znał to miejsce. Nie wiedział dokładnie skąd, ale znał. Znał także tych, którzy przyglądali mu się w osłupieniu. Ból w głowie stawał się nie do zniesienia. Głos mówiący ZABIJAJ! nie dawał spokoju. Mimo, że zaciskał pięści i tłukł nimi o ziemię, że wysilał całą swawolę by pozostać sobą nie dawał rady. Głos zwyciężył.

***


Zaatakował tak samo, jak się pojawił. Z absolutnego zaskoczenia. Było ich czworo, a on sam. W swoim morderczym szale był zabójczy, nie mogli stawić mu czoła mimo, iż nie byli nowicjuszami. Walczyli dzielnie i bez lęku, żadne z nich nie splamiło się tchórzostwem i nie uciekło. Zginęli wszyscy.

***


W Caernie wrzało. Rano znaleziono zmasakrowane ciała wszystkich z watahy Wilczego Zewu. Odnajdujący Wrogów, jako najlepszy tropiciel ruszył tropem mordercy. Za nim szli najlepsi wojownicy. Mimo starań zgubili jednak trop. Wódz zakazał komukolwiek opuszczać caern.

***


Powoli zapadał zmierzch. Szedł spokojnie. Zauważyli go i poznali. Gościł u nich kilka lat temu wraz ze swoimi braćmi z północy. Zmienił się od tego czasu. Wyglądał okropnie. W pewnym momencie usiadł na ziemi. Wataha Ostrego Kła ruszyła w jego stronę. Reszta pozostała na miejscu. Gdy podeszli podniósł głowę. Był ubabrany w zakrzepłej krwi. Odezwał się cicho, usłyszeli go jednak wyraźnie - Niech to się już skończy. Nie mam już siły. Krzysztof spojrzał się pytająco na Andrzeja. Twarz Ostrego Kła pozostawała niewzruszona. - Czy to ty zabiłeś naszych braci? Siedzący słysząc głos obrócił głowę w stronę Andrzeja. W jego oczach pozostało jeszcze coś z dawnego spojrzenia. Pokręcił głową. - To głos. On zabija moimi rękami. Widząca Drugą Stronę pokiwała głową i odsuwając się powiedziała - Żmij. To jego smród. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Zmylił ich jego wynędzniały wygląd i spokojne słowa. Ostry Kieł w ostatniej chwili uniknął zdradzieckiego ciosu, Widząca Drugą Stronę ustępując Andrzejowi sprawnością nie zdołała uniknąć potężnego i szybkiego jak mgnienie oka machnięcia olbrzymiej łapy. Siła uderzenia wyrwała ją w powietrze i cisnęła dobrych kilka metrów w bok. Upadła jak szmaciana lalka. Dyffyn i Krzysztof zaatakowali niemal jednocześnie. Krzysztof przybrał, podobnie jak ich przeciwnik, błyskawicznie formę bojową. Było ich czterech. Czterech na jednego. Nie miał żadnych szans. Mimo to zaatakował. Wybrał najsłabsze ogniwo – Krzysztofa. Młody wilkołak nie zdołał uchylić się przed potworną paszczą. Zasłonił jednak gardło. Ugryzienie, które miało go zabić rozszarpało mu tylko łapę. Atakujący wilkołak dostał dwa potężne ciosy. Uderzenie Andrzeja prawie odseparowało mu lewą nogę, Klaive Dyffyna zagłębił się w jego boku, aż po rękojeść. Mimo to rozszarpał Krzysztofowi cały brzuch. Krzysztof zawył rozpaczliwie. Czwarty wilkołak potężnym ciosem wyrwał napastnikowi spory płat skóry i mięśni na plecach. Mimo ran oszalały Wilkołak walczył dalej. Zamaszystym ciosem odepchnął od siebie Andrzeja drugą ręką starał się trafić Dyffyna. Ten jednak ubiegł uchylił się przed ciosem, zręcznie skracając przy tym dystans dzielący go od przeciwnika i precyzyjnym pchnięciem w gardło zakończył walkę. Obficie krwawiąc z ran Wilkołak ciężko zwalił się na ziemię. Dyffyn zasalutował konającemu. Potem rozejrzał się. Uśmiech Księżyca był nietknięty. Andrzej tylko lekko ranny. Krzysztof był nieprzytomny. Widząca Drugą Stronę była rozerwana prawie na pół. Nie było złudzeń. Dyffyn bez słow. ruszył w kierunku pozostałych wilkołaków. Czuł na sobie ich spojrzenia, widział w ich oczach szacunek i podziw, a także wdzięczność. Nie myślał jednak o tym. Myślał o Victorii, co czułby gdyby to ona była na miejscu Widzącej Drugą Stronę. Albo, co czułaby ona gdyby to on nie żył.

***


Następnego wieczora przybył dziwny posłaniec. Co by o nim nie mówić dobrego z całą pewnością nie był człowiekiem. Nie mógł nim być. Ludzie nie mają takich oczu. Nie było jednak ważne jak wyglądał. Ważne było to, że przybywał od Griszy, a także to, co miał do powiedzenia. Dyffyn nie wahał się. Od razu zaczął się pakować.

***


Victoria stał w drzwiach i patrzyła się na niego. Czuł jej spojrzenie. - Wyjeżdżasz? - Grisza prosi mnie o pomoc. Chodzi o Ragnara i Johna. - Nie pojadę z tobą. Wiesz o tym. Nie spodobał mu się jej ton. - Zrozum, jestem im to winien. Pokiwała głową. - Rozumiem. Rozmawiałeś już o tym z Andrzejem? Znowu jej ton był inny. I znowu mu się to nie spodobało. - Powiem mu przed wyjazdem. On tez zrozumie. - Już nie wrócisz prawda? Popatrzył się na nią. Nie lubił, kiedy płakała. - Wrócę. - Słyszałam... Głos jej się załamał. Podszedł do niej. Odsunęła się. - Wiem gdzie jedziesz. A ty wiesz, że już nie wrócisz. Uśmiechnął się smutno. - Dzięki nim mieliśmy wspaniałe trzy lata życia. Przyszła pora by za nie zapłacić. To, co mam zrobić nie jest wysoką ceną za to szczęście. Teraz się już nie odsunęła. Wtulona szepnęła jeszcze - Postaraj się. Będę czekać.

***


Andrzej zgodził się od razu. Obiecał załatwić wszystko z Witalijem. Dyffyn nie zawiódł się na swoim wodzu i przyjacielu. Wyruszył wieczorem. W uszach brzmiały mu cały czas słowa posłańca. Grisza nigdy nie wyolbrzymiał spraw. Czyżby więc naprawdę Czarne Furie przeszły na stronę Żmija? Czy też był to tylko kolejny szatański plan mający na celu skłócenie plemion? Dyffyn rozmyślał przez całą drogę. Na miejscu jednak od samego początku miały go spotkać niespodzianki.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.