Powiedz sobie: chcę być mistrzem

Autor: Jacek Piekara

Powiedz sobie: chcę być mistrzem
Pierwszy fotograf, który przedstawił dziewczynę z bananem przy ustach był geniuszem. Ci, którzy ten manewr powtórzyli byli już tylko żałosnymi plagiatorami. To dość znane i stare powiedzonko świetnie podsumowuje kwestie tego co jest rewolucyjne, a co jest zapożyczone. Przez kilka lat miałem okazję czytać utwory nadsyłane do pisma, które prowadziłem. I to co mnie przede wszystkim uderzyło to koszmarna wtórność pomysłów oraz rozgrywanie sto razy oklepanych schematów. W większości tekstów widziałem wielki wpływ gier role-playing. No bo jak czytałem, że krasnolud, elf i człowiek spotykają się w karczmie, by wyruszyć na wyprawę do lochów, to paszczęka sama zrywała mi się do ziewania. W dodatku wszystko było skądś zerżnięte. Trochę wzięte od Tolkiena, trochę z Warhammera, trochę z D&D. Żadnego pomysłu na stworzenie nowej jakości, czy odejścia od kanonów. Bo gdybyż krasnolud był zniewieściałym homoseksualistą co chwila smarującym kremem dłonie, by jego jedwabistej skórze nie zagroziły odciski! Nieważne, czy to pomysł głupi czy mądry. Wiem, że taki tekst przeczytałbym uważnie, doceniając iż autor postanowił odważyć się na zażartowanie z konwencji. Problemem debiutantów jest to, że starają się eksploatować złoża dawno zbadane przez kogoś innego, a tymczasem droga do sukcesu tkwi w oryginalności koncepcji.

Czy na polskim rynku ma szanse zdobyć serca czytelników obrzydliwy chłop w śmierdzących gumofilcach? Po książkach Andrzeja Pilipiuka już nie. Andrzej wprowadził nową jakość. Bohatera przaśnego, siermiężnego, swojskiego, jednocześnie bezdennie durnego i cwaniakowato bystrego. Nieprzewidywalnego, gdyż nie rządzącego się zasadami moralnymi przyjętymi przez ogół społeczności. Pilipiuk zajął pewną niszę i łatwo się z niej nie da wygonić. Tak samo każdy autor, który spróbowałby swych sił w "szlacheckiej fantasy" będzie natychmiast porównywany z Jackiem Komudą. W tym jednak wypadku widziałbym ogromne pole manewru dla młodych autorów. Tak jak nikt na świecie nie zdołał zawłaszczyć mitu arturiańskiego, tak nikt nie zawłaszczy uniwersum Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Problem tkwi jednak w tym, że by wyjść na szable z Komudą trzeba choć trochę poznać sztukę fechtunku. A młodym autorom po prostu się nie chce! Wiecie ile czasu Komuda ślęczał w bibliotekach i przedzierał się przez staropolskie dokumenty, by napisać to co napisał? Tymczasem debiutant naskrobie sobie o pilnującym skarbów złym smoku, krasnoludzkich górnikach i elfach ze spiczastymi uszami. Kreowanie Neverlandu jest o niebo łatwiejsze niż odwoływanie się do realiów konkretnej epoki historycznej. Nieprawdopodobnie zwodnicze jest również bazowanie na popularnych filmach. Człowiek, który zechciałby napisać książkę o wojnie Persów z Grekami, polegając na filmie 300, stanie się pośmiewiskiem wszystkich osób znających choć pobieżnie realia epoki, gdyż obraz ten nie ma nic wspólnego z prawdą historyczną. No może poza nazwami miejscowości i imionami bohaterów. Zresztą nie wystarczy poznanie historycznych faktów. Trzeba wczuć się w mentalność ludzi pochodzących z danej epoki. A żeby osiągnąć sukces należy spędzić wiele tygodni, miesięcy, czy lat studiując naukowe opracowania.

Debiutantom, którzy pytali mnie o radę zawsze mówiłem: pisz o tym na czym się znasz. Najlepszym przykładem niech będzie Magda Kozak. Opublikowała książki, w których znajduje się mnóstwo informacji o służbach specjalnych oraz medycynie. Dlatego, że sama jest z wykształcenia lekarzem, a jej mąż był oficerem GROM-u. Wspominany już wcześniej Jacek Komuda pisze doktorat o XVII-to wiecznej Polsce. Andrzej Ziemiański, czy Jarek Grzędowicz potrafią wygłosić referat o broniach używanych w czasie II wojny światowej, kalibrach, pociskach itp. Maja Kossakowska pasjonuje się angelologią, Ania Brzezińska jest doktorem historii, Romek Pawlak potrafi fascynująco opowiadać zarówno o kulturze Indian Ameryki Południowej, jak i kulturze Chińczyków, Artur Szrejter napisał uniwersytecki podręcznik mitologii germańskiej. Każdy kto miał przyjemność spotkać Andrzeja Sapkowskiego wie, że ten facet jest erudytą, a biegła znajomość kilku języków pozwala mu na czerpanie pełnymi garściami z europejskiego dorobku cywilizacyjnego. Oczywiście nie można popadać w przesadę. Autor nie musi spróbować wszystkiego o czym pisze. Nie musi zabijać, upijać się do nieprzytomności, kraść, oszukiwać, czy ćpać. Jednak warto, by miał pewne rozeznanie w temacie. Bo jeśli przedstawia nam wielce elegancką bohaterkę, która poprawia sobie usta szminką przy stoliku w restauracji albo wyrafinowanego sybarytę pijącego whisky w kieliszkach lub mocno schłodzone czerwone, wytrawne wino, to u czytelnika może wzbudzić pewne, delikatnie mówiąc, wątpliwości. Nie byłeś nigdy na bankiecie w ambasadzie? Nie próbuj opisać tego na podstawie obejrzanych filmów. Nie szusowałeś na stoku narciarskim? To nie niech twój bohater nie będzie instruktorem "białego szaleństwa". Nigdy nie nurkowałeś? Nie próbuj opisać przeżyć nurka tylko dlatego, że obejrzałeś kilka filmów przyrodniczych. Nie pracowałeś w wielkiej korporacji? Nie staraj się oddać życia jej pracowników. Oczywiście czasami musimy pisać o sprawach, które znamy jedynie z lektur lub filmów, ale w takim przypadku należy znakomicie się przygotować. Przykładem dla wszystkich niech będzie opowiadanie Majki Kossakowskiej Smok tańczy dla Chung Fonga. Autorka nie była nigdy w Tajlandii, ale zdołała tak fantastycznie uchwycić klimat, iż można mieć pełne złudzenie, że pisze o tym, co widziała na własne oczy. Tyle, że Kossakowska jest dla was, debiutanci, Małyszem. Więc zanim skoczycie z "mamuta", musicie solidnie potrenować.

Mój Boże – mógłby ktoś pomyśleć po przeczytaniu tych słów – to o czym ja mam pisać, skoro nic nie wiem? Otóż po pierwsze naprawdę można pisać o Neverlandzie. I nawet można odnieść sukces, czego przykładem niech będzie diablo infantylny Eragon. Po drugie każdy z nas COŚ wie lub COŚ zaobserwował. Jeśli ma talent opisze wstrząsająco nawet banalną scenę. Psychopatyczny nauczyciel? Znęcanie się kolegów nad słabeuszami z klasy? Pierwsza miłość lub zauroczenie? Przemoc na podwórku? Patologiczna rodzina? Aborcja koleżanki? Z tych tematów da się wycisnąć Nobla, a przynajmniej dużo kasy, co udowodnił choćby Wojciech Kuczok swoimi Pręgami. Każdy autor lub kandydat na autora musi zdać sobie sprawę z tego, że świat jego przyszłej powieści znajduje się właśnie obok niego. W przekleństwach panów z budowy, w beznadziejnym znudzeniu ekspedientki, w uśmiechu obcej dziewczyny, w zmęczonej twarzy staruszki. Oni wszyscy są cytrynami. Jeśli chcesz być pisarzem, musisz zostać sokowirówką.

Nie zgadzam się z Pilipiukiem w kwestii podejścia do zawodu pisarza. Andrzej uważa, że to profesja jak każda inna. Ot, ktoś lepi garnki, ktoś kopie ziemniaki, a ktoś inny pisze książki. Otóż nie! Na 40 milionów Polaków ziemniaki lepiej czy gorzej będzie potrafił kopać każdy. Natomiast umiejętność napisania rozsądnie brzmiącego tekstu to dar zesłany od bogów (tak jak darem jest umiejętność skomponowania muzyki, czy namalowania obrazu). Nie mówię nawet o utworze literackim, lecz o krótkim tekście dziennikarskim. Jako redaktor w wielu pismach miałem okazję "napoprawiać się" do obłędu. Umiejętność właściwego komponowania słów jest unikalna. Tak samo jak umiejętność "słyszenia" muzyki. Czy wiecie, że są ludzie którzy potrafią usłyszaną kompozycję rozpisać na nuty dla poszczególnych instrumentów? Dla mnie, który ma zwykle blade pojęcie o tym, jakie w ogóle słyszę instrumenty jest to czarna magia. Tyle że pisanie wydaje się banalnie proste. Wystarczy byle jaki komputer, a nawet kartka papieru i długopis. Jak myślicie, czy włodarze wielkich scen filharmonicznych dostają rzępolenia debiutantów z dopiskiem, że może to nie jest doskonałe, ale warto zaprezentować mój utwór na scenie, bo mam dopiero 14 lat? Ja dostawałem dziesiątki i setki tekstów, gdzie upiory błędów gramatycznych walczyły o lepsze z monstrualnie złą stylistyką. Zresztą kto chce poznać bliżej podobne problemy powinien przeczytać rewelacyjną książkę Witka Kresa Galeria złamanych piór.

Co się jednak dzieje, kiedy autor posiądzie już magiczną zdolność łączenia słów w zdania, a zdań w fabułę? Wtedy może pójść drogą artysty lub drogą rzemieślnika. Różnica jest mniej więcej taka jak między seksem z ukochaną a rypaniem Bułgarki przy autostradzie. Owszem i to i to prowadzi do ejakulacji, lecz samopoczucie "po wszystkim" jest chyba jednak inne? Artystą jest ten, kto chce się spełniać przez swą twórczość, kto pragnie ukazywać czytelnikom własne wizje, pobudzać ich do myślenia, budzić w nich uczucia. I to właśnie z artystów rodzą się najbardziej potworni grafomani (choćby nieszczęsna Masłowska, wspominana przez Andrzeja Pilipiuka)!!! Ale jakiś ułamek promila rodzi geniuszy. Tymczasem rzemieślnik nigdy nie stanie się geniuszem. Bo rzemieślnik będzie bez końca budował statki z drewna, podczas kiedy geniuszowi zaświta w głowie obrazoburcza myśl mówiąca, że być może na wodzie uniosą się również statki z metalu (chyba zgłupiałeś, przecież sztaba żelaza tonie! – odpowie rzemieślnik). Geniusz uzna, że można wznieść się w przestworza, rzemieślnik mu powie, iż latać mogą tylko ptaki. Rzemieślnik uzna, że kobieta jest narzędziem służącym męskiej przyjemności, geniusz odnajdzie na jej ciele punkt G. Moim zdaniem konkluzja jest taka: cywilizację tworzą rzemieślnicy, lecz świat popychają do przodu jedynie artyści oraz wizjonerzy.

Nie widzę niczego złego w zaspokajaniu potrzeb rynku. Bo przecież nie każda powieść musi chwytać nas za serce, czy wstrząsać naszym mózgiem. Nie każda musi zmieniać nasze życie. Ot, pośmiejemy się w czasie kilkugodzinnej podróży pociągiem i wywalimy książkę do kosza. Pamiętajmy, że była w pewien sposób ważna i wartościowa, gdyż dostarczyła nam rozrywki choćby na jeden wieczór. Ja jednak mam marzenie, by czytelnik traktował moje utwory inaczej niż papier toaletowy. Przecież o nowo kupionej rolce nie myśli się i nie opowiada przyjaciołom ani nie snuje rozważań na temat tego co by się stało, gdyby inaczej ją ułożyć przy muszli. Najpewniej nikt z nas nie stanie się drugim Homerem lub Szekspirem. Ale musimy wierzyć, że tworzymy utwory, które czytelnik chce mieć na swojej półce jak najdłużej. Że będzie do nich wracał, dyskutował o nich, pamiętał idee, które chcieliśmy przekazać. Bo kto zamierza zdobyć Himalaje, zapewne wejdzie na Alpy. Kogo marzeniem jest górka przed oknami, ten pewnie do końca życia będzie gnił w łóżku. Dlatego mówię do młodych autorów: nie patrzcie na Sapkowskiego, Pilipiuka, Piekarę, czy Grzędowicza. Nie patrzcie nawet na Kinga, Pratchetta lub Gaimana! Patrzcie tam, gdzie nie sięgnął wzrok tych wszystkich dupków!