Postrach nocy

Rozrywka kategorii B

Autor: Joanna 'Lulami' Syrkiewicz

Postrach nocy
Po dość udanym horrorze z 1985 roku, pomysł zrealizowania jego remake'u wydawał mi się zupełnie chybiony. Sam pierwowzór, mieszanka komedii i horroru, mimo upływu lat nie zdołał się jeszcze zestarzeć, a tu już pojawia się w nowej odsłonie. Na szczęście reżyser – Craig Gilespie – sprostał zadaniu i stworzył film, który nie jest zwykłą kalką dzieła Toma Hollanda. Twórcy zadali sobie trochę trudu, dodając do pierwowzoru garść własnych pomysłów. Scenariusz został uwspółcześniony, pojawiło się parę „dzisiejszych” rekwizytów w postaci telefonów komórkowych czy Internetu. Zmieniono też postać wampira Jerry'ego, który – w przeciwieństwie do swego poprzednika – nie popada w śmieszność. W efekcie widzom zaoferowana została, tak rzadka na naszych ekranach, prawdziwa, porządna rozrywka kategorii B.

Zacznijmy od fabuły. Głównym bohaterem jest nastolatek Charley Brewster, który wraz z matką mieszka na spokojnym, amerykańskim osiedlu. Chłopak ma bardzo atrakcyjną dziewczynę i kumpla o dość nietypowych zainteresowaniach. To właśnie Edi odkrywa, że w okolicy grasuje krwiożerczy wampir. Charley nie wierzy koledze aż do czasu, gdy ten, podobnie jak inni uczniowie, znika w niewyjaśnionych okolicznościach. W zaistniałej sytuacji bohater zaczyna baczniej przyglądać się nowemu sąsiadowi. W efekcie odkrywa, że ma do czynienia z wampirem. Osamotniony w swych podejrzeniach zwraca się o pomoc do sławnego w pewnych kręgach Petera Vincenta – faceta, który o wampirach wie wszystko.

Na początek parę słów o filmowej postaci Jerry’ego. W Postrachu nocy nie mamy do czynienia z klasycznym, kanonicznym wizerunkiem wampira. Gdy odniesiemy się do takich filmów, jak Dracula F.F. Coppoli czy też Wywiad z wampirem Neila Jordana, z łatwością zauważymy, jaką transformacje przeszedł ten gatunek w medialnych reprezentacjach. Jerry nie należy do arystokracji i nie zamieszkuje upiornego zamczyska czy bogatego pałacu. Nie jest też nieszczęśliwie zakochany. Współczesny wampir mieszka na zwyczajnym osiedlu, w normalnym domu. Ma duży samochód, pije piwo, a aksamitną pelerynę zastąpił dżinsami i przepoconym podkoszulkiem. Nie jest typem romantyka, lecz bezwzględną bestią, której nic nie jest w stanie powstrzymać przed wyssaniem krwi niewinnych ludzi. Ze swoimi przodkami łączą go dwie, niezmienne zasady. Po pierwsze, nigdy nie wejdzie do domu bez zaproszenia. Po drugie, jedynym sposobem, by go uśmiercić jest osinowy kołek wbity w serce.

Kreacji tej postaci niewątpliwie pomogło aktorstwo Colina Farrella. Choć nie należy on do moich ulubionych aktorów i byłam raczej sceptycznie nastawiona do obsadzenia go w roli wampira, to jednak muszę przyznać, że pozytywnie mnie zaskoczył. Dzięki niemu Jerry jest równocześnie przystojny, sympatyczny i życzliwy, ale też brutalny, agresywny i okrutny. Choć nie wzbudza wielkiego strachu, to jednak wywołuje u odbiorcy lekki niepokój. Przyznam, że ciekawym doświadczeniem było zobaczyć hollywoodzkiego amanta z twarzą paskudnej bestii.

Równie ciekawą postacią jest Peter Vincent (tu aluzja do klasyki kina grozy, w której grywali Peter Cushing i Vincent Price), grany przez Davida Tennanta. Aktor wcielił się w postać pijanego iluzjonisty, który na scenie mierzy się z wampirami, a w rzeczywistości panicznie się ich boi. Odtwórcy tej roli udało się zaprezentować tchórzliwą wersję Van Helsinga, która w filmie stanowi centralne źródłu komizmu. Nie należy zapominać też o głównym bohaterze, w którego wcielił się Anton Yelchin. Jego postać to z pozoru nijaki nastolatek, szkolny dziwak. W rzeczywistości jest jednak pomysłowym chłopakiem, któremu udało się zdobyć serce pięknej dziewczyny.

Teraz parę słów o technicznej stronie filmu. I tu niestety pojawiają się pierwsze zgrzyty. Na początek technika 3D. Moim zdaniem, w filmie zupełnie nie zostały wykorzystane możliwości, jakie ona oferuje. Ograniczono się jedynie do paru widowiskowych scen, w których dany rekwizyt lub tryskająca krew lecą w stronę widza. Poza tym, niektóre kadry toną w zupełnej ciemności i trzeba porządnie wytężać wzrok, by w ogóle coś zobaczyć. Na szczęście to w zasadzie jedyne minusy, jakie dostrzegłam.

Cała historia została zgrabnie opowiedziana, a jej największym atutem jest nieustanne oscylowanie pomiędzy komizmem i grozą. Dzięki temu mamy do czynienia z prawdziwą, oldschoolową rozrywką kategorii B, gdzie co i rusz odczuwamy lekkie ciarki, by po chwili wybuchnąć śmiechem. Duża w tym zasługa kwestii dialogowych, napisanych w stylu młodzieżowych komedii. Również poczynania Charleya prezentują się raczej komicznie: chłopak wierzy, że spora ilość krzyży, showman z Internetu i osinowy kołek są w stanie uchronić jego i bliskich przed krwiożerczą bestią.

Podsumowując, film Craiga Gilespiego to sprytnie skomponowana rozrywka. To także doskonały przykład umiejętnego, pastiszowego korzystania ze wcześniejszych scenariuszy. Nie brakuje tu współczesnych elementów i najnowszej techniki, ale udało się zachować oldschoolowy charakter pierwowzoru. Postrach nocy można więc potraktować jako przyjemną i niewymagającą formę spędzenia czasu.