Uwielbiam Gwiezdne Wojny! Nie jest to może fanatyczna miłość, która objawiałaby się w posiadaniu łóżka w kształcie Chewbacci czy tostery wykonanego a la Hełm Vadera, ale tak czy siak kocham to uniwersum, ten kiczyk, ten posmak rycerskiej bajędy sajns-fykszyn. Ba,nawet Lucasowskie Dialogi mają swój klimat (Przykład: "O Nie! On zaraz umrze!" - "O nie! Musimy mu pomóc!" - "O Nie! On jest przecież zły!" - "O Nie! Jest Zły, Ale Może Być Dobry" [Głęboka cisza pełna filofo... filopo... filozoficznego przemyślania]. Słowem, Gwiezdne Wojny są plastikowe i słodkie, jak ciastka w McDonaldzie!
I moja radość trwałaby wiecznie, gdyby nie pewien arcyłotr, pan Gendy Tartakowsky. Odpowiedzialny za kultowy serial Labolatorium Dextera czy jeszcze bardziej kultowego Samuraja Jacka (kto nie widział, ten jest pusty w środku!) wziął się i dawno, dawno temu stworzył cykl mini-kreskówek osadzonych w klimacie Wojen Klonów. Cykl ów, całkiem sprytnie zamaskowany pod nazwą Wojny Klonów wdarł się na łamy Cartoon Network i zawładnął umysłami tysięcy fanów uniwersum. Bo widzicie, w świecie Gendy'ego Gwiezdne Wojny są kozackie - to takie Gwiezdne Wojny noszące skórzaną kurtkę i mające zarąbistego choppera na parkingu przed pubem. Naiwne dialogi zostały zastąpiąne przez błyskotliwe dialogi. Żałosne repartee zastąpiła ostra i radosna riposta. A postaci, które miały swój potencjał, wykorzystują go w pełni podczas trwających 5 minut odcinków.
Słowem, jest bosko, a ja złapałem się na wierze, że ta mała perełka, ten cudowny miniserial Tartakowskiego jest dużo zabawniejszy i lepiej zrealizowany niż oryginały Lucasa :O! Herezja!? No to obczajcie to (choć pewnie dawno temu to już widzieliście):
Samuel El Jacskon zawsze wymiatał, ale tutaj to już czysta rzeźnia. W filmie wszyscy wiedzieli, że jest mocarnym wielkim mistrzem mocy, ale powiedzmy sobie od serca - nie było tego widać. Ba, w trzeciej części zginął tak bezsensownie (Windu fragged by Window!), że aż mi się oczy z bólu przymknęły. A u Gendy'ego? Sam roznosi na strzępy kompanie ciężkich droidów bojowych i anihiluje wielką stację sejsmiczną. Czuć power, nie?
Ten wyjątkowo przydługi wstęp miał na celu przekazanie jednej informacji - Wojny Klonów Gendy'ego są super, a Lucas ssie! A największym dowodem na którym powstało powyższe twierdzenie jest postać Generała Grievousa.
Uwielbiam tego gościa! Pokrzywdzony przez Jedi i Republikę, błyskotliwy wódz wojenny rasy Kaleesh, który podczas wojen Huków doświadczył jedynie masy rozczarowań ze strony "obrońców galaktyki" - jego dziewczyna umarła, Senat uznał go za wroga pokoju w galaktyce (tylko dlatego, że odwrócił losy wojny z Hukami i zaczął ich eksterminować!) i posłał Jedi by spacyfikować jego siły. Pogrążony w żałobie po ukochanej, trawiony nienawiścią do Republiki natrafia na pierwsze kontakty separatystów. Nie chce jednak przystąpić do nich, więć Ci dokonują zamachu bombowego na jego okręcie i wmawiają mu, że zamach był zaplanowany przez agentów Republiki - oferują mu również Nowe Życie w potężnym egzoszkielecie. Nie ma wyboru...
I tak oto powstaje Generał Grievous, jeden z najfajniejszych badassów nowej serii! Dwumetrowy, stalowy szkielet, mocne przygarbienie nadaje mu zaiste Ghulicznego wyglądu, niczym stary sęp czekający na odpowiednio zdechłe mięsiwo. Nowoczesne egzo-ciało daje mu niesamowitą siłęi szybkość - już za wczesnego życia był on świetnym wojownikiem, a dalsze treningi z Hrabią Dooku i transfuzja krwi mistrza Jedi Sifo-Dyasa uczyniły z niego potwornie skutecznego łowcę Jedi - w ten oto sposób zabił ponad 50 dierżycieli świetlnego miecza Wszystko pięknie... Ale!
Ale w filmie Zemsta Sithów generał Grievous ssie kule. Jest po prostu żałosny, aroganckim bufonem pozbawionym jakichkolwiek umiejętności - jego walka z Kenobim to już szczyt Wszystkich Żali Pe-El. Zmiast przerażającego i diablo szybkiego mistrza walki mieczem świetlnym dostaliśmy spoconego wrestlera rodem z amerykańskiego koszmaru, którego najbardziej popisowym ruchem jest podniesienie przeciwnika i rzut o matę. Jak to ma się do rzeczy w porównaniu z tym?
Tutaj Grievous jest tym, kim miał być - wyśmienitym generałem i budzącym grozę łowcą Jedi. Było nie było walczy z 5 Jedi na raz (i to nie byle jakimi!) i kopie im dupska aż miło popatrzeć! Skąd taka różnica?
Z braku ustaleń. Lucas po prostu rzucił "Będzie generał droidów. Ma być zły". I to wszystko, co dostał mniej więcej pan Tartakowsky - wiedział, że ma być genialnym taktykiem i potężnym przeciwnikiem. I takiego też go stworzył. Kiedy Lucas to ujrzał to zrobił "WTF" i powiedział delikatnie Gendy'emu, że Grievous jest zbyt Wypasiony, i jak taki Obi-Wan ma go rozkręcić na części, skoro w dziele Gendy'ego miażdzy mistrzów Jedi jak pacynki? W ten oto sposób dodana została scena, w której Mace Windu celnym uściskiej mocy miażdży klatkę piersiową Grievousa, co ma niby tłumaczyć jak z Uber-Zordon-Łowcy-Jedi z serii Tartakowskiego stał się Mega-Nędznym-Bufonem w Zemście Sithów... Czyż to nie jest smutne?
I tak oto Grievous jest pierwszą postacią w galerii Postaci Pogwałconych - bohaterów fikcji popsutych przez ich twórców.
PS ~ M10 Wolverine rodzi się w bólach. Ostatnio skończyły mi się farbki, a nowe mogę dostać tylko w Krakowie! Wyjazd w Weekend będzie musiał zaowocować nowymi farbkami. Jakby tego było mało, podręcznik "Jak wygrać w Last Stand'a" nadal się tworzy.