» Blog » Porozmawiajmy o Mieście i mieście
23-02-2011 23:54

Porozmawiajmy o Mieście i mieście

W działach: znów o książkach | Odsłony: 2

Czasem trafiam na książki pasujące do tak wielu sytuacji, teorii czy nurtów, że aż chciałabym założyć klub książki, żeby pogadać o niej z innymi. Na forach, niestety, nie za bardzo to wychodzi, pisanie recenzji też nie wchodzi w rachubę. Nie jest moim celem zachęcenie kogoś, przybliżenie, czy wręcz ocenienie książki na cudzy użytek. Nie czuję w sobie świętego ognia nauczania, że książki czytać należy, nie zamierzam dbać, aby czytelników "było więcej coraz" i tak dalej. Mam ochotę pogadać i przewałkować lekturę w te i we wte. A w takim wypadku bez spoilerów ani rusz.

 

No, bywa.

 

Dziś przeczytałam fajną książkę o... hm... chyba "o świecie współczesnym" brzmi najkonkretniej. Najbardziej mi sie podobało w niej to, że była miksem przystającym do wielu rzeczywistości i tematów. Książkę bazującą na Internecie.

 

W sieci jest wszystko. Od bogów po pedofilię. Czy ktoś z Was szukał kiedyś w sieci pornografii dziecięcej? Czy ją ściągał? Czy dawał wpisy na stronach "dorosłych przyjaciół małych chłopców"? Można tu dać inny przykład informacji, które w naszym kręgu uchodzą za co najmniej nieodpowiednie. Fundamentalistyczne stronki z informacjami "jak zabić". Ekstremalny seks.

 

W sieci jest wszystko, każdy może poszukać, zobaczyć. Czasem przypadkowo. Zobaczysz, ale zamkniesz okienko - ok, zobaczysz, ale zostaniesz i zostawisz wpis - no, to już jest ryzykowne. 

 

To, że większość społeczeństwa nie odwiedza stron pedofilskich nie jest spowodowane straszliwymi zabezpieczeniami. Każdy może wejść i "pooglądać". Tyle, że większość osób nie chce. Po części jest to strach wynikający z zasady panoptikonu (bo może ktoś właśnie patrzy/sprawdzi przeglądarkę/ śledzi ruch na stronie) po części z zasad.

 

Niewiele pamiętam z czasów, gdy byliśmy częścią "wschodniej Europy", ale z różnych opowieści wiem, że były osoby, które - mimo oczywistych zalet - deprecjonowały produkty zgniłego zachodu. Muzyka, dżinsy, słodycze, coca-cola - nie tylko system narzucał opinię, ż eto jest „be”, ludzie w jakiś sposób nauczyli się go wspierać, a małe dzieci w szkole odbierały lekcje "jak właściwie reagować".

 

To nie musi być od razu kwestia systemu, dobrym przykładem są dwie grupy o odmiennych poglądach, nawet, no nie wiem, na przykład odnośnie publicznego karmienia piersią. Gdy nie można, wzorem porządnego kibola, iść na ulicę i się ponaparzać, przeciwnicy się ignorują. Wchodząc na serwis jednego „ugrupowania” odnosi się wrażenie innego świata, o „tych drugich” nie znajdziesz krzywej literki, czasem pada półsłówko, że ktoś gdzieś słyszał, ale tak napisane, żeby przypadkiem swojak nie pomyślał, że „ja odwiedzam serwis tamtych”.

 

Każdy ma w sobie coś z palacza, który nie dostrzega napisu o raku płuc na paczce papierosów. No, pomyślcie, takie napisy są na KAŻDEJ paczce. To jak Penny, która „nie widzi” migającej lampki „sprawdź silnik”. To jak Senmara ignorująca kurz pod szafą, kurz, którego zew usłyszy jej mama z odległości kilometra (No jak możesz nie widzieć tych kotów kurzu? Ale jakiego kurzu??? Nie widziałabyś go nawet gdyby wylazł i zjadł ci dziecko. Moje dziecko nie takiemu kurzowi radę dało…).

 

Ewolucja wykształciła w nas świetnie działającą zdolność do niedostrzegania dowolnych przedmiotów czy zjawisk. Pratchettowska Śmierć nie jest czymś nadzwyczajnym. Wszyscy to potrafimy.

 

Świat przedstawiony powieści to zlepek rzeczy popkuplutowych, starych, nowych, byle jakich, fajnych, niefajnych. Nikt nie wie, co było „przedtem” (jeśli nie ma tego w guglach). Naukowcy szukają połączeń, czegoś w rodzaju linków, których, rzecz jasna nie było przed Internetem. Obszary świata są z jednej strony na wyciagnięcie ręki, z drugiej, jeśli nie masz pozwolenia (hasła) nie przejdziesz. Ty wybierasz strony, które odwiedzasz, rzeczy, którymi się pasjonujesz.

 

I właśnie to w książce podobało mi się najbardziej. To, że sami decydujemy o kształcie świata, w którym żyjemy. Z milionów możliwości i kawałków wybieramy to, co do niego pasuje i ignorujemy rzeczy wrogie lub zabronione. Organ nadrzędny, który „narzuca” zasady nie musi być liczny czy wszechobecny. Czasem wystarczy kilku moderatorów obszernego forum, którzy od czasu do czasu pogrożą palcem lub zbanują kogo trzeba (… a winowajca nigdy już nie powróci by spolerować i bluźnić, no, przynajmniej pod swoim nickiem, zniknie NA ZAWSZE).

 

Fabuła i postaci są drugorzędne. Głupio tak pisać o postaci pierwszoplanowej, że jest drugorzędna… ale sam zarys postaci, które są w dużym stopniu kalkami, potwierdza mój sposób odczytania powieści: użytkownicy sieci są praktycznie powtarzalni. Czy to są przedstawiciele dwóch antagonistycznych grup, czy „nadzorcy”, niewiele różnią się od siebie. To jak w doświadczeniu z więźniami i strażnikami. Po losowym podziale każdy z nich przybrał „rolę” i… zapadł się w nią.

 

Jedyną wyróżniającą się postacią była kobieta, która chciała zburzyć ustalony porządek. Mówiła zbyt głośno, szukała gdzie nie trzeba i, jak to opisał autor, potrafiła „wkurzyć”.

 

Miasto w mieście nie jest czymś nowatorskim. Kwestia nadzoru, no, zawsze sądziłam, że w tym temacie Łukjanienko bryluje (nasi sąsiedzi ze wschodu mają w mózgach chyba jakieś specjalne struktury za to odpowiadające. Zawsze jest ktoś „wyżej”). Zabójstwo? Śledztwo? Przejście na stronę Przejściówki? (Czyż to nie pasuje do schematu: Włamał się do nas haker? Musimy go zatrudnić!)

 

Miasto i miasto to świetny obraz życia w sieci jaki znamy na co dzień.

 

Komentarze

Autor tego bloga samodzielnie moderuje komentarze i administracja serwisu nie ingeruje w ich treść.

Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.