05-07-2010 03:31
Polityka w nowej epoce
W działach: Politykiera, Niedomyślenia | Odsłony: 8Jak ostatnio zauważyłem, kryzysy mają to do siebie, że przyspieszają zmiany.* W skali światowej widać to na przykładzie Chin - przed kryzysem gospodarczym dostrzegano w nich potencjał wschodzącego supermocarstwa, ale wydawało się to melodią nadchodzących dziesięcioleci, długoletnią prognozą. Przyszedł kryzys i siup! - Chiny wskoczyły na mocne drugie miejsce na arenie międzynarodowej (być może poświęcę temu kiedyś oddzielną notkę).
Na gruncie polskim zaś widać to we właśnie zakończonych wyborach.
Od kilku lat mówi się o tym, że w Polskiej polityce może się wykształcić system dwuipółpartyjny. Nasza polityka zaczęła dojrzewać: partie wchodzące do parlamentu nie zmieniają się już jak w kalejdoskopie, wreszcie nie jest tak, że kto wygrał jedne wybory, z kretesem przegra w kolejnych, przez co jeden rząd może wytrzymać najwyżej kadencję. Od dwóch wyborów parlamentarnych dominują dwie partie i raczej się to szybko nie zmieni, z tych mniejszych wszystkie poza SLD straciły lub, jak w przypadku PSL, powoli tracą poparcie. Sytuacja była stabilna, ale system wciąż w powijakach: PO brylowało dzięki małej niechęci niepewnych wyborców, PiS odwrotnie: miał twardy elektorat i mnóstwo niechęci od reszty, co przekreślało jego szanse na wygranie wyborów. Do tego SLD nie spełniał warunków tzw. "partii obrotowej", tzn. nie był akceptowalny jako koalicjant dla obu wiodących partii. Te warunki spełniał PSL, ale był czwarty i z coraz większą zadyszką za czołówką. Coś tam się klarowało, ale w szerokiej perspektywie politycznej.
A potem przyszedł Smoleńsk i w obecnych wyborach prezydenckich stało się to, co IMO w każdym innym przypadku byłoby możliwe najwcześniej za lat pięć. PiS stracił swoich czołowych polityków, ale dostał w zamian reset zaufania publicznego. Wyniki wyborów nie są ostateczne, ale jest jasne, że Jarosław uzyskał to, co dla Lecha byłoby w zasadzie niemożliwe: niemal połowę poparcia społeczeństwa. Co więcej, dziś mógł bezkarnie uśmiechać się do lewicy i nie zostać oskarżonym o zdradę interesów narodowych (co najwyżej o nieeleganckie przymilanie się o głosy). Zniknęli też nagle "postkomuniści". IMO to nie do końca przejaw hipokryzji. I choć głosowałem na Komorowskiego, to w mojej opinii świetna wiadomość.
Dziś nie politycy nie mogą traktować już przeciwników politycznych jak śmiertelnych wrogów - po prostu nie wypada. Zapluwanie jadem politycznego oponenta to podejście dziecinne. Ale do niedawna byliśmy dziecięcą demokracją. Nawet sukces polityki miłości Platformy był w gruncie rzeczy wykorzystaniem jadu, jaki społeczeństwo miało wobec plującego jadem PiS-u. Smoleńsk wstrząsnął sceną polityczną, dostatecznie mocno, by wydoroślała w przyspieszonym tempie. IMO to nie chwilowe uspokojenie - to trwała zmiana. Nie oznacza to, że znikną brudne chwyty, a oszołomy wyginą. Ale wszyscy wzięli głęboki oddech, a z nim - lekki dystans. Ten dystans, który posiadają politycy doświadczonych, stabilnych demokracji. To nie cud - to i tak by nastąpiło, ale znacznie później.
Zmiana mentalności poszła w parze ze zmianą sytuacji politycznej. Dziś widać to jak na dłoni: dwie czołowe partie, z których obie mają, przynajmniej na dzień dzisiejszy, niemal równe szanse w wyborach parlamentarnych. Napieralski pokazał dobitnie (i zaskakując niektórych), że lewica doskonale się sprawdza w roli trzeciej siły i języczka u wagi, choć nieco osłabił efekt wymigując się od poparcia któregoś z kandydatów w drugiej turze. A Pawlak pokazał, że PSL to piąte koło u wozu polskiej polityki. Jestem niemal pewien, że do Sejmu w przyszłym roku nie wejdzie (choć może jeszcze odegrać swoją rolę w samorządach) i to już na dobre, bo jako opozycja pozaparlamentarna raczej nie będzie potrafił przyciągnąć uwagi wyborców. IMO wybory 2011 roku ustanowią na przynajmniej dwie-trzy kadencje Sejmu właśnie układ dwuipółpartyjny, niezależnie od tego, kto je wygra. I to jest kolejnym dowodem naszej stabilizacji.
I przy tej okazji warto się IMO zastanowić, czy zdystansowanie się do polityki nie przydałoby się także nam samym. Jasne, warto mieć silne przekonania co do tego, co jest dobre lub złe dla Polski. Ale to nie znaczy, że partia, która ma z pogląd z tym sprzeczny jest od razu wcielonym demonem. A taki pogląd można, niekoniecznie wprost wyrażony, znaleźć po obu stronach barykady. Niektórzy nadal z niedojrzałych form demokracji nie wyrośli.
*powinienem to zauważyć już dawno: że robią to wojny jest faktem historycznym - a czym innym są wojny, jak nie kryzysami politycznymi w ekstremalnej postaci?