Polecamy / Odradzamy we wrześniu

Autor: Marigold

%DANE%
Nie zadzieraj z fryzjerem +
2008-09-12

Filmy Adama Sandlera albo się lubi, albo nienawidzi – nie ma opcji pośredniej. Nie jest to stwierdzenie przesadzone, bowiem produkcje te wyróżnia bardzo specyficzne poczucie humoru, które doczekało się już nawet własnej nazwy – "dowcip sandlerowski". Dowcip ten to połączenie humoru inteligentnego, sarkastycznego, ciętego z humorem niższych lotów, który nie oszczędza nikogo ani niczego, również jego autorów, czasem wręcz schodząc do poziomu "pierdzących" dowcipów. To wszystko można znaleźć oczywiście w najnowszej produkcji sygnowanej nazwiskiem amerykańskiego komika – Nie zadzieraj z fryzjerem. Historia izraelskiego superagenta tęskniącego za spokojnym żywotem fryzjera w Ameryce nie ma w sobie ani krzty poprawności politycznej - wyśmiewa zarówno Żydów, jak i Palestyńczyków oraz czasem niemal idiotyczne źródła zatargów między nimi; jest maksymalnie przesadzona (sandlerowski Zohan potrafi dosłownie wszystko); i radośnie przeszarżowana aktorsko. Skąd więc polecenie Fryzjera...? Bo pod całym tym nawałem ostrego, bezkompromisowego humoru film Sandlera i Dugana ukazuje coś więcej – świat, w którym żyjemy, pokazany w krzywym zwierciadle, z perspektywy wielokulturowej amerykańskiej dzielnicy przerobionej przez młynek poczucia humoru Sandlera. Trzeba to tylko chcieć zobaczyć, a to, jak wspomniałem wcześniej, zależne jest od tego, czy jest się stanie strawić "sandlerowski dowcip". Jeśli nie, pozycję tę powinno się traktować jakby była w kategorii "odradzamy". [Beowulf]


Hellboy: Złota Armia +
2008-09-05

Kontynuacja lepsza od części pierwszej. Del Toro, dzięki znacznie pokaźniejszemu budżetowi, popuszcza wodze swojej przebogatej wyobraźni i serwuje widzowi wycieczkę poprzez mitologie wielu kultur. Oprawa wizualna zapiera dech w piersiach, postać księcia Nuady – niejednoznacznie zła, tragiczna – robi nie mniejsze wrażenie. Szkoda tylko, że pośród całego tłumu nowych bohaterów i zatrzęsienia pięknych scen zginęła gdzieś postać Hellboya. Jest humor, jest akcja, ale brakowało mi trochę jakiegoś powiewu świeżości ze strony Perlmana, który jedynie nieco bardziej wyeksponował cechy swojej postaci, skupiając się w szczególności na przywarach, nie starając się iść o krok dalej (ale o to chyba powinienem mieć pretensje do scenarzysty). Niemniej, Hellboy: Złota Armia zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, zbierając plusy przede wszystkim za świetne zdjęcia i genialną charakteryzację (anioł śmierci). [malakh]


Mamma Mia! +
2008-08-29

Mamma mia! to ogromna dawka śmiechu i co ważniejsze bardzo fajnie zagrana i całkiem nieźle zaśpiewana.

Elementy w tym filmie są właściwie dwa: śpiewający aktorzy i piosenki Abby. Na dokładkę natomiast - piękna Grecja.

Aktorzy:

Meryl Streep - była świetna, jaką ona ma kondycję! Ruszała się znakomicie, kręciła biodrami, a poza tym naprawdę potrafi śpiewać. Jej Donna to mamuśka-hipiska, którą życie zmusiło do ciężkiej pracy i która (choć zapewnia o tym, że samotność to świetna sprawa) tęskni za miłością; Julie Walters - wcieliła się w zadziorną, złośliwą i wiedzącą, czego chce Rosie. Napisała bestseller, jest totalnie wyluzowana, ominęła ją w życiu chyba tylko miłość; Christine Baranski - to ponaciągana Tanya, bogata była żona trzech mężów, którzy fundowali jej masę operacji plastycznych, a po rozwodach zostawili sporą kasę. Znakomicie uzupełniała duet Streep-Walters; Amanda Seyfried - dotąd kojarzyła mi się głównie z rólką w Weronice Mars, ale przyznać muszę, że dała radę nieźle zagrać w doborowym aktorskim towarzystwie. Wcieliła się w młode, zagubione cielątko, postawione przed życiowym zadaniem; Pierce Brosnan - do tej pory żywiłam do niego szczerą niechęć, tym razem jednak okazał się rewelacyjnym aktorem! Nie tylko zaśpiewał całkiem nieźle i nie tylko nadal świetnie się prezentuje bez koszuli, ale udało mu się wykreować w sposób przekonujący postać ujmującego faceta po pięćdziesiątce, który wiedzie gdzieś ustabilizowane życie, ale brakuje mu szaleństwa z młodości; Colin Firth - którego od czasów Dumy i uprzedzenia niezmiernie cenię, kolejny raz pokazał klasę. Jego Harry jest pogodny, dobry, odrobinę ciapowaty, ale niezwykle romantyczny. Taki stabilny Angol, który jednak potrafi zachować się niezwykle spontanicznie; Stellan Skarsgard - nie dość, że jak zawsze rewelacyjnie zagrał, to widzom (w każdym razie ich żeńskiej części) zafundowano znakomite ujęcia swych kolan i pośladków. Jego Bill to podróżnik, samotny wilk, który kocha żeglować po dalekich wodach;Dominic Cooper - najsłabsze ogniwo produkcji. Bardzo się starał, ale nie da się ukryć, że pozostałym, włącznie z Seyfried, nie dorastał do pięt, nie pomogły mu nawet urocze uśmiechy, prężenie muskułów czy prezentowanie gołej klaty.

Muzyka:

Abba w pełnej okazałości. Siedemnaście piosenek, które zapewne niemal każdy zanuci w czasie seansu, a które idealnie wplątują się w fabułę. Do moich faworytów należą: Money, Money, Money (popis Streep), panowie we wdzięcznym tercecie w Our Last Summer, znakomita Baranski w Does Your Mother Know, idealnie zaśpiewana i zatańczona Dancing Queen i rewelacyjna Take a Chance (Walters).
Część piosenek może się poszczycić znakomitą choreografią - brawa za Lay All Your Love on Me, gdzie spora grupa panów tańczy na pomoście.

Świetnie się bawiłam i już czekam na wydanie Mamma Mia! na dvd, z zamiarem sięgania po nie co jakiś czas dla poprawienia nastroju! A na gwiazdkę poproszę w pakiecie Firtha, Skarsgarda i Brosnana. [Marigold]