+
2009-05-22
Hańba to wierna ekranizacja powieści noblisty Johna Maxwella Coetzee pod tym samym tytułem. Akcja rozgrywa się w RPA, najpierw w okolicy Uniwersytetu w Cape Town, później przenosi się w odludne zakątki południowej Afryki. Profesor David Lurie to postać łącząca w sobie sprzeczności. Wykładowca romantycznej poezji, obdarzony dobrym smakiem wielbiciel klasycznej muzyki, a z drugiej strony - pożądliwy mężczyzna, który wykorzystuje swoją pozycję, by uwieść młodziutką studentkę. Wybucha skandal, a profesor wyjeżdża na farmę swojej córki. Początkowy spokój zostaje zakłócony, gdy agresywna seksualność wdziera się w życie Davida po raz kolejny – jednak tym razem ofiarą jest jego córka, a sprawcami - brutalni tubylcy. Profesor zaczyna rozumieć, że jego wcześniejszy postępek, choć ubrany w otoczkę romantyzmu i dobrych manier, był takim samym aktem okrutnej, egoistycznej przemocy. Hańba to opowieść wielowątkowa, spójna i wyrywająca się schematom. Porusza tematy takie jak przemoc, seksualność, duma, starość czy los zwierząt i apartheid. Film jest świetnie zagrany (w roli głównej genialny John Malkovich) i nienagannie wyreżyserowany, satysfakcjonuje tak pod względem mądrej refleksji, jak i zajmującej fabuły czy estetyki. Pozycja zdecydowanie godna polecenia. [rincewind bpm]
Obcy we mnie
+
2009-05-22
Obcy we mnie to film Emily Atef, który ma ukazać istotę problemu depresji poporodowej, o której niewiele się mówi, udając często, że problem nie istnieje. Przecież każda matka powinna być zachwycona swoim nowonarodzonym dzieckiem, powinna je bezwarunkowo pokochać i zaakceptować. Obcy we mnie pokazuje, że nie zawsze się to młodym matkom udaje, że czasami choroba jest silniejsza niż macierzyństwo. W przypadku głównej bohaterki filmu – Rebeki – było to macierzyństwo upragnione i wyczekiwane, a dziecko to owoc silnego uczucia łączącego ją z mężem. Wszystko układało się wspaniale, wielkie plany i wielka radość, a po porodzie? – smutek, uczucie bezradności, bezsilności. Atef chciała pokazać w swym filmie, że kobieta, która cierpi na depresję poporodową potrzebuje wsparcia najbliższych, by przetrwać i poradzić sobie jakoś z sytuacją, która ją przerasta. Rebeka takiej pomocy nie otrzymuje ani od ukochanego i kochającego męża, który mówi tylko: "Weź się w garść", ani od członków jego rodziny. Reżyserka chce widzowi uświadomić, że brak wsparcia, akceptacji i pomocy może doprowadzić do tragedii. Niesamowity film. [Marigold]
Anioły i demony
+
2009-05-15
Czytam większość nowości, jakie trafiają na polskie i światowe rynki, toteż nie mogłam pominąć książek Dana Browna. Przygodę oczywiście rozpoczęłam Kodem DaVinci, by później sięgnąć po kolejne pozycje z listy. Siłą rzeczy przeczytałam Anioły i demony. Nie zachwyciłam się. Po premierze kinowej wersji Kodu DaVinci, który – nie ma co ukrywać – nie należy do filmów dobrych (choć posiada kilka błyskotliwych scen i świetnych tekstów, a na dodatek Iana McKellena), zwątpiłam w sens ekranizacji kolejnych książek Browna. Na Anioły i demony poszłam trochę dla spokoju sumienia – nie mogłam w końcu przegapić jednej z większych premier tego roku. Co więcej, recenzje były dość pozytywne. Podobało mi się. Nie jest to, co prawda, film pozbawiony wad i momentami jest prosty jak konstrukcja cepa, vide rozwiązywanie kolejnych zagadek – , ale ogląda się go dobrze. Rzym jest piękny, każdy z kościołów prezentuje znakomite dokonania architektury swego czasu (mimo że większość aktualnie była w remoncie..). Nieco podstarzały Tom Hanks biega w towarzystwie pięknej Ayelet Zurer, rozwiązując kolejne łamigłówki i szukając wskazówek. Nad wszystkim zaś trzyma pieczę fantastyczny – jak zawsze – Ewan McGregor, któremu wycięłabym jednak jedną przemowę (kto widział, na pewno wie którą). Ogólnie polecam, bo to całkiem zgrabne, ale nie bezbłędne, kino sensacyjne, ubarwione nieco historią kościoła katolickiego. [Marigold]
Sekretne życie pszczół
+
2009-05-15
Ekranizacja powieści Sue Monk Kidd. Akcja toczy się na początku lat 60. W małym miasteczku mieszka czternastoletnia Lily Owens. Matka nie żyje, ojciec ciągle ją karze, dziewczynka czuje się niekochana i odrzucona. Postanawia uciec z domu wraz z czarnoskórą nianią - Rosalene. Trafiają na farmę, której gospodynie żyją ze sprzedaży miodu. Film się bardzo dobrze ogląda, nie jest to może arcydzieło, ale naprawdę warto się zapoznać. Podobała mi się strona wizualna - kadry są ciepłe, pełne słońca, kolory intensywne, kojarzyło mi się to wszystko odrobinę z klimatem Smażonych zielonych pomidorów.
Największym atutem są aktorzy. Paul Bettany, którego bardzo lubię, tu pojawia się na chwilę - gra ojca Lily, człowieka, który znęca się nad rodziną, złamanego wielką tragedią, który nie radzi sobie z życiem. Mimo że widać go tylko w kilku scenach, zapamiętuje się każdy fragment, jak zawsze znakomity. Dakota Fanning - nie jest to jej najlepsza rola, ale zapada w pamięć. Jej Lily jest dojrzała nad swój wiek, poszukuje swojego miejsca, szuka odpowiedzi na życiowe pytania, przede wszystkim na te dotyczące matki, której nie pamięta - jaka była, dlaczego postąpiła w taki, a nie inny sposób, powoli dorasta. Fanning udało się przedstawić wszystkie emocje targające nastolatką - od wielkiej radości po moment załamania, kiedy uświadamia sobie, że odpowiedzi na część pytań powinna szukać we własnych wspomnieniach. Opiekuje się nią Rosalene, którą gra Jennifer Hudson - dziewczyna, która potrafiła stawić czoła problemom i zdecydowała się na wyprawę w nieznane. Hudson zagrała przyzwoicie, ale nie nadzwyczajnie. Trzy siostry - Queen Latifah, Alicia Keys, Sophie Okonedo - świetne, znakomicie zgrane trio. Najlepsza jest Queen Latifah - August Boatwright - najstarsza z sióstr, podejmuje niemal wszystkie decyzje, opiekuje się Lily, pokazując jej jak zbierać miód i jak obserwując pszczoły i ich sekretne życie, dojrzeć. Niewiele ustępuje jej Sophie Okonedo grająca May Boatwright - niezrównoważoną emocjonalnie siostrę, która z nieszczęściami i swoimi demonami walczy, budując za domem mur z kamieni, a pomiędzy nie wtykając karteczki z datami i miejscami, w których doszło do tragedii. Najsłabiej wypada Alicia Keys jako June Boatwright - uczy muzyki, gra na wiolonczeli, nie potrafi cieszyć się życiem, odrzuca miłość, jest mocno zdystansowana wobec świata i ludzi. Fantastycznie jej relacje ze światem i ludźmi obrazuje scena, w której bohaterki polewają się wodą z węża. [Marigold]
Star Trek
+
2009-05-08
Z dzieciństwa pamiętam kolejne filmy z serii Star Trek oraz serial, który dość długo gościł na ekranach rodzimych telewizorów. Nigdy nie byłam jednak wielką fanką gwiezdnego uniwersum. Oglądałam, a i o wszem, z przyjemnością i do dzisiaj nie zapomniałam wielkiej sympatii do Spocka i Daty, ale nic poza tym. Na nową wersję przygód Kirka i spółki poszłam więc z ciekawością, ale bez większych oczekiwań. Podobało mi się! Przede wszystkim duże brawa za scenariusz. Fabuła jest zgrabna, świetnie spleciona, logicznie poukładana i niezwykle zabawna (a przy tym pozbawiona głupich gagów i prymitywnych dowcipów). Kolejny plus to efekty specjalne, świetnie zgrane z muzyką, w tym klasycznymi utworami. Obrazu całości dopełniają kreacje aktorskie. Przede wszystkim znakomity Zachary Quinto (Heroes) jako młody Spock – idealnie oddał wszystkie wątpliwości jakie targały pół człowiekiem i pół wolkanem; całkiem niezły Chris Pine jako Kirk – żywiołowy, pełen energii i głupich pomysłów, a jednocześnie inteligentny i błyskotliwy młody chłopak; jeden z moich ulubieńców – Karl Urban – jako McCoy (przerażony pierwszym lotem, pełen ironii dla świata, zawsze potrafił podsumować działania kompanów jedną, sarkastyczną uwagą); na deser zaś cudny Simon Pegg jako Scotty; Polecam z całego serca, a ja zamierzam nabyć na dvd! [Marigold]
30 dni mroku
+
2009-04-30
Film nie jest pozbawiony wad, jednak – na tle współczesnych horrorów – wypada nad wyraz dobrze. Miejscami wzrok przykuwają wyśmienite ujęcia, jak chociażby odcinająca się na nocnym tle czarna sylwetka atakującego pędzący samochód wampira, skąpany w mglistych oparach statek, czy wreszcie sceny z udziałem krwiopijców (momentami30 dni… skłaniał się ku klasycznemu slasherowi). Dodajmy do tego bardzo dobry epizod Bena Fostera, wcielającego się w tajemniczego nieznajomego (taki współczesny Reinhardt), a także fakt, iż po raz pierwszy od bardzo dawna zachowanie bohaterów nie było irytująco głupie (nie licząc końcowych scen, w których – niestety – twórcy jakby spuścili z tonu). Jednakże największym atutem 30 dniu mroku jest zawarta w filmie wizja wampiryzmu – dzikość, brutalność, zezwierzęcenie, dodatkowo podkreślone nieludzkimi, jakby ptasimi twarzami (sposobem poruszania się wampiry przypominały anioły z Armii boga). Owszem, film jest nieco za długi, a do tego opatrzono go średnio udanym zakończeniem, niemniej warty jest wizyty w kinie. [malakh]