Z powyższego wynika, że w zasadzie nie miałem na tym konwencie czego szukać. Czy tak było w istocie? Nie do końca.
Innowacje, czyli kawa czy herbata
Na Polconie zoczyłem kilka dobrych pomysłów. Jednym była osobna recepcja dla VIPów (twórców programu i gości). Koncept super, z wykonaniem gorzej (pani siedzącej za biurkiem musiałem przypomnieć, że powinienem jeszcze zapłacić, nie proszono o dokument tożsamości). Drugim był Green Room, pomieszczenie dla twórców programu. Sam w sobie Green Room specjalnie nowy nie jest, ale na Polconie 2006 praktycznie bez przerwy siedzieli w nim ludzie, którzy robili zmęczonym twórcom herbatę lub kawę, proponowali ciastka i byli bardzo mili. I choć do ogólnej organizacji tego konwentu mam spore zastrzeżenia, to Bam Bam, Haka, Anka i reszta ludzi przewijających się przez Green Room, których ksywek nie zapamiętałem, spisali się na pięć z plusem. Dobra robota!
Słowa uznania należą się także panom z Barda, którzy byli odpowiedzialni za Games Room. A właściwie Games Piętro, bo grało się wszędzie. Tutaj nowością była możliwość wypożyczenia sobie gry na noc (zostawiając dowód lub legitymację) i grania do upadłego po salach i zakamarkach konwentu. A wybór gier był naprawdę spory. Od klasyków w rodzaju Jungle Speeda, poprzez Carcassone, aż do gier typu "pierwsze słyszę", jak Runebound czy Britannia.
W czasie suszy sesji szuka...
Na Polconie brakowało sesji. Tu i ówdzie pojawiały się ogłoszenia zdesperowanych graczy, którzy chcieli zagrać w "cokolwiek". No cóż, jako że serce mam miękkie zgłosiłem się do Green Roomu i zaproponowałem poprowadzenie sesji w Paranoję. Poprowadziłem także i dlatego, że miały być nagrody.
Dostałem specjalną karteczkę, na której gracze się podpisali. No i następnego dnia rano podreptałem z karteczką do Red Roomu (gdzie urzędowali orgowie) i zapytałem o rzeczone nagrody. Jakiś pomocny org wykręcił numer do odpowiedniej osoby, która... oświadczyła mi, że odpowiednią osobą nie jest. Dostałem za to ksywkę tego właściwego orga (hura!). No to szukamy... Jeszcze śpi. Przychodzę później - nie ma go na terenie konwentu (sic!). Przychodzę na następny dzień... Nie ma, rzecz jasna. Kolejny pomocny org wpadł na genialny pomysł i kazał mi zostawić numer telefonu. Oddzwonił po paru godzinach.
Aha, informacji o tym, że za sesje przewidziana jest jakakolwiek gratyfikacja w informatorze konwentowym nie znalazłem. Udzielili mi jej ludzie z Green Roomu.
LARPować albo nie LARPować
W programie Polconu było 10 LARPów. Z czego co najmniej jeden nie odbył się z powodu braku graczy, a kolejny wcale nie był LARPem (był za to świetnym konkursem). Tutaj znowu kłody pod nogi i brak podstawowych informacji - gdzie? Sale do LARPów były bowiem przyznawane ad hoc (może powinienem o tym napisać w innowacjach powyżej, bo jak żyję takiego pomysłu jeszcze nie widziałem). Niemniej, wbrew wszystkiemu, większość LARPów się odbyła. Po korytarzach pałętali się dziwni ludzie z króliczymi uszami na głowie i pytali o Tygryska...
Pol-kon-kurs
O ile innym blokom programowym towarzyszyły mniejsze bądź większe zgrzyty, o tyle konkursy były przygotowane perfekcyjnie. Pomysłowe, śmieszne, czy wręcz zupełnie postrzelone.
Blok konkursowy tegorocznego Polconu gotowy był na dwa miesiące przed konwentem. Wtedy brakowało mi w programie prelekcji (które jeszcze nie były dopięte) i kląłem na czym świat stoi, twierdząc, że przecież dla samych konkursów na ten konwent nie jadę. Po fakcie stwierdzam, że dla samych konkursów na Polcon 2006 można było spokojnie pojechać.
W konkursie na najlepszego gracza można było spróbować odegrać księcia Iktorna (reszta tego, co się działo na konkursie jest tajna... a poza tym zupełnie nie nadaje się do przytoczenia). Były najbardziej pokręcone kalambury w jakich miałem przyjemność brać udział (30 sekund na hasło); niezapomniany konkurs piracki, którego finałem było wykopywanie klucza do skrzyni ze skarbem z wiaderka piasku oraz wiele innych atrakcji.
Uśmiałem się za wszystkie czasy, wysiliłem nieco mózgownicę (z miernym skutkiem) i bawiłem się przednio.
Ach! Byłbym zapomniał o mitycznych (dla mnie, bo jakoś tak wyszło, że na żaden nie dotarłem) koń-kursach. O ile konkursy odbywające się piętro niżej, w sali konkursowej, były dziwne, to dla koń-kursów już zupełnie nie ma skali. Przykłady? Służę. Konkurs na najlepszą nogę konwentu. Albo konkurs zaliczania (tak, powinno się kojarzyć). Zapasy o skarpetę... Ech, działo się.
Prelekcji czar
Prelekcji stricte RPGowych nie było jakoś specjalnie dużo, a frekwencja na nich była bardzo nierówna (trudno stwierdzić, czy bardziej ze względu na ulokowanie czasowe, czy tematykę). Lucek zaprezentował Wolsunga (znowu), a Mona opowiedziała o Gemini. Była bardzo oblegana prelekcja Bogumiła Nowaka o błędach i wypaczeniach, była dyskusja na temat systemów autorskich (która nieco zeszła z tematu) prowadzona przez Dridena, a także szereg innych, mniej lub bardziej nietypowych prelekcji.
O wiele więcej było punktów programu o charakterze ogólnym lub popularnonaukowym, a informacje na nich przekazywane mogły się przydać niejednemu MG i graczowi. Dowiedziałem się jak walczyć mieczem, czym się różni fregata od slupa wojennego i wysłuchałem fascynującej opowieści o pociągach na Dzikim Zachodzie.
Pomiędzy tymi dwoma typami prelekcji (RPG i nauką popularną) zachowano, jak mi się wydaję, pewną równowagę. Dzięki temu (i obecności Games Roomu), mimo skromnej ilości odbywających się równolegle prelekcji (pięć), nie było chyba momentu, w którym zupełnie nie byłoby na co się wybrać.
Mało ważne szczegóły
Istną zmorą Polconu były te wszystkie niby mało ważne szczegóły, w których, jak wiadomo, tkwi diabeł. A to w informatorze był błąd i trzeba było wypuścić erratę, a to organizatorzy się z prelegentem nie dogadali, tudzież ten drugi utknął w korku i nie dojechał. Prysznicy na terenie konwentu nie było (niby wina przeniesienia konwentu w ostatniej chwili, ale...), a w męskich WC brakowało drzwi w kabinach. Identyfikatory nie mieściły się do tych plastikowych ustrojstw, do których powinny się mieścić... I tak dalej, i tak dalej.
Ktoś powie, że to bzdury w sumie i nie ma co sobie tym głowy zawracać. Ja powiem, że jeśli bzdur się nagle gromadzi kilkanaście, to przestają być bzdurami, a zaczynają być problemami.
Podsumowanie
Jeśli chodzi o stronę czysto organizacyjną (zaplecze, program, koordynację), jestem na nie. Reszta, w tym ludzie i same konwentowe atrakcje, była w porządku. Po dodaniu tych dwóch połówek do siebie konwent wyszedł, moim zdaniem, lekko na plusie.
Ale mogło być lepiej. Powinno być lepiej. Dużo lepiej.