29-07-2010 21:10
Pola Elizejskie
W działach: Sennik | Odsłony: 25
Nie pamiętam, skąd przyszły rozkazy ani jak się tam dostaliśmy. Jedyna osoba, która przychodzi mi do głowy to król nasz, Pan Światła. Straciłem pamięć, więc nie umiem powiedzieć, czy byłem mieszkańcem tego miejsca, czy gościem, ani ile czasu tam spędziłem. Coś ważnego miało się wydarzyć. Była to jedna z marchii wschodnich - przybytków dobra i wielkich posiadłości Wszechmogącego. O ile wiem, minęły wieki odkąd przebywał tam po raz ostatni. Wielkie, kwitnące sady utrzymywane przez miłujących dobro mieszkańców, każdy zadbany na swój sposób. Czasem odwiedzali je słudzy Pana, tacy jak ja i mój brat. (Choć właściwie nie wiem czy posiadamy jakąś płeć).
Ostatnie chwile zanim To się stało spędziłem w sąsiedniej Marchii, tuż przy granicy, w Ogrodzie Chwały. Siedziałem na trawie, wśród kwiatów. Pamiętam, że ogród który mi przypadł w opiece, był w specyficzny sposób piękny, pełen kwitnących drzew akacjowych i niecodziennych, tropikalnych kwiatów. Kiedy oparty na łokciach, słuchałem z uwagą słów mego brata, obecność czegoś złego i wszechogarniającego uderzyła we mnie jak grom. Kiedy wróciła mi świadomość, ściany ogrodu, kwiaty i drzewa zniknęły. Jak okiem sięgnąć otaczało mnie wielkie pustkowie z niemiłosiernie powykręcanymi pnączami oplatającymi żyjące stworzenia, które leżały bez siły i czasem wydawały z siebie coś na kształt jęku. Nie miałem siły, a jednak spróbowałem wyczołgać się z tego miejsca, czułem, że muszę się stamtąd wydostać, ciężka ziemia parzyła mnie i czułem, że pnącza wysysają ze mnie wszelką energię. mój brat spojrzał tylko na mnie.
Sąsiedni ogród też się zmienił. Nie pamiętam, jak wyglądał wcześniej, ale zdaje się, że było coś radosnego, kolorowego. Teraz było to kilka prostokątów trawy pooddzielanych czarną kamienną posadzką, z czarno - szarymi ścianami i białymi wykończeniami. Pod ścianą stało kilka postaci - sług, każda trzymała w ręku misę z wodą. Jedna z kobiet podeszła do mnie i zwilżyła moją rozpaloną twarz, wypowiadając przy tym kilka niezrozumiałych dla mnie słów. Zielona trawa chłodziła mnie, czułem, że ma mnie wyleczyć i chyba znowu odpłynąłem w sen, choć wiedziałem, że coś muszę zrobić, że muszę wyruszyć, by przekazać wiadomość Panu.
Ostatnie chwile zanim To się stało spędziłem w sąsiedniej Marchii, tuż przy granicy, w Ogrodzie Chwały. Siedziałem na trawie, wśród kwiatów. Pamiętam, że ogród który mi przypadł w opiece, był w specyficzny sposób piękny, pełen kwitnących drzew akacjowych i niecodziennych, tropikalnych kwiatów. Kiedy oparty na łokciach, słuchałem z uwagą słów mego brata, obecność czegoś złego i wszechogarniającego uderzyła we mnie jak grom. Kiedy wróciła mi świadomość, ściany ogrodu, kwiaty i drzewa zniknęły. Jak okiem sięgnąć otaczało mnie wielkie pustkowie z niemiłosiernie powykręcanymi pnączami oplatającymi żyjące stworzenia, które leżały bez siły i czasem wydawały z siebie coś na kształt jęku. Nie miałem siły, a jednak spróbowałem wyczołgać się z tego miejsca, czułem, że muszę się stamtąd wydostać, ciężka ziemia parzyła mnie i czułem, że pnącza wysysają ze mnie wszelką energię. mój brat spojrzał tylko na mnie.
Sąsiedni ogród też się zmienił. Nie pamiętam, jak wyglądał wcześniej, ale zdaje się, że było coś radosnego, kolorowego. Teraz było to kilka prostokątów trawy pooddzielanych czarną kamienną posadzką, z czarno - szarymi ścianami i białymi wykończeniami. Pod ścianą stało kilka postaci - sług, każda trzymała w ręku misę z wodą. Jedna z kobiet podeszła do mnie i zwilżyła moją rozpaloną twarz, wypowiadając przy tym kilka niezrozumiałych dla mnie słów. Zielona trawa chłodziła mnie, czułem, że ma mnie wyleczyć i chyba znowu odpłynąłem w sen, choć wiedziałem, że coś muszę zrobić, że muszę wyruszyć, by przekazać wiadomość Panu.