Pokrótcy o Polconie.
W działach: fantastyka/literatura | Odsłony: 570Dlaczego „pokrótcy”, nie pokrótce? A no właśnie – mam nadzieję, że zaciekawiłem. Przeczytajcie, a się dowiecie.
Na początek podstawowe pytanie – czy wyjazd mi się opłacił. Tak. Głównie emocjonalnie. Finansowo liczyłem na znacznie więcej, ale tragedii nie ma. Garść statystyk:
Sprzedałem:
3 sztuki Najemników cz. I
1 sztukę Najemników cz. II
7 Kopuł
3 sztuki Ty.
Do tego cztery sztuki Upadku Arka Mielczarka (2 x cz. I i 2x cz. II).
Tymczasem spodziewałem się, że sprzedam spokojnie przynajmniej 20 swoich tytułów (trzy lata temu na Polconie w Warszawie poszło chyba 28 książek, a miałem wtedy tylko pierwszą część Najemników i Ty.) Uratowały mnie niskie koszty wynajęcia stoiska i niezawodna „Loteria z autografem”.
Zysk był na tyle nieduży, że „puste przeloty” Szczecin-Wrocław, Wrocław – Szczecin pożarłyby go w całości. Na szczęście z pomocą przyszedł serwis Blablacar. Dodatkowo piwo i tego typu wydatki poszły na karb odwiedzin u brata (Vito jeszcze raz dziękuję za gościnę).
Dlaczego sprzedaż była mniejsza, niż się spodziewałem? Chyba sami organizatorzy przeszacowali liczbę uczestników – w radiu przed rozpoczęciem imprezy padła prognoza dziesięć tysięcy, tymczasem w ostatni dzień dotarła do mnie nieoficjalna informacja o czterech i pół tysiącach odwiedzających. Fakt, faktem, że kiedy ludzie porozchodzili się do games-roomu i na prelekcje – te były podobno ciekawe i w dużej liczbie – Hala Stulecia świeciła pustkami. Były momenty, kiedy wolałem zostawić stoisko i pójść zagrać w jakąś planszówkę – po powrocie nie żałowałem swojej decyzji. A tak zupełnie na marginesie – nie wiedziałem, że można zrobić wciągającą grę planszową o kupowaniu pamiątek i zbieraniu wrażeń z oglądania widoków… Wracając do głównego wątku, to mniejsza liczba konwentów i tak do końca nie tłumaczy tak niskiej sprzedaży, bo byłem na eventach 500 – 1000 osobowych, na których sprzedałem więcej. Tak czy inaczej, inni wystawcy, z którymi rozmawiałem, mieli podobne wyniki i spostrzeżenia. Podsumowując, strat poniesionych w Gdyni nie udało mi się odrobić.
Ale dosyć o tych przebrzydłych finansach! Pomimo wszystko wyjazd uważam za udany. Miałem okazję pokonwersować (ba! sąsiadowaliśmy stoiskami) z Chris’em Achilleos’em (podobała mu się okładka Najemników cz. II), od którego otrzymałem w prezencie grafikę. Pięć innych zakupiłem – tak, był to jeden z tych konwentów, na których więcej wydałem, niż zarobiłem, ale wydatku w żadnym razie nie żałuję! Odbyłem też szalenie interesującą i motywującą mnie rozmowę z wykładowcą Uniwersytetu Łódzkiego – doktorem Adamem Mazurkiewiczem. Opinii Pana doktora na razie nie przytaczam, gdyż mam nadzieję, że wkrótce wyjdzie spod jego pióra recenzja Kopuły, do której na pewno podlinkuję. A to tylko te największe z pozytywów, bo o wszystkich nie sposób napisać.
Na koniec obiecane wyjaśnienie dlaczego "pokrótcy" nie pokrótce - ale to już na moim blogu.