» Blog » Po czym poznać, że "uczony" chrzani
31-07-2015 10:39

Po czym poznać, że "uczony" chrzani

W działach: Książki, wredni ludzie | Odsłony: 901

Po czym poznać, że

Dziś zajmiemy się pseudonauką oraz tym, jak pseudonaukę rozpoznać. Temat ten jest moim zdaniem szczególnie istotny, gdyż niestety od jakiegoś czasu atakowani jesteśmy przez jej strumienie. Pół biedy, jeśli jest to historia (która jednak stanowi narzędzie propagandy, więc po jakimś czasie może z tego wyrosnąć cała bieda), ale tego typu przekonania serwowane są też w naukach mogących mieć bezpośredni wpływ na nasze zdrowie i życie jak np. medycyna i dietetyka.

Po czym więc poznać, że uczony chrzani?

Wbrew pozorom jest to stosunkowo proste, wystarczy tylko przyjrzeć się argumentom naszego „uczonego”. Jeśli w jego tekście pojawia się jeden z następujących chwytów, to najpewniej mamy do czynienia nie z „uczonym” ale ze zwykłym maniakiem:

1) Przełomowe odkrycie, którego nie opublikuję

Pierwszym i najczęstszym argumentem różnego rodzaju pseudonaukowców jest powoływanie się na wyniki badań prowadzonych często przez siebie (a niekiedy przez innych badaczy), których to badań nikt nie widział. „Uczony” tego typu publikuje daleko idące wnioski, powołując się albo na rzekomo prowadzone badania i ich wyniki, albo też na wyniki innych badaczy, które to wyniki pozostają nieznane, albo na badania, których wynik zna z góry, których przeprowadzenie jest tylko formalnością, ale jacyś źli ludzie uniemożliwiają mu to... W efekcie więc źródła są nieznane, bo „zaginęły”, „zostały skonfiskowane przez Niemców”, „zostały zniszczone” przez jakąś rzekomą katastrofę (pożar, awarię twardego dysku etc.) lub też „prace nie zostały ukończone” albo autor „czeka, aż zakończy pracę by nikt nie ukradł mu sławy”.

Na razie jednak snuje swoje fantastyczne wynurzenia i publikuje je w Internecie.

Problem polega na tym, że sam fakt odkrycia jakiegoś, niezwykłego źródła, zabytku lub dokonania przełomowego odkrycia jest powodem do sławy. Prowadzący badania naukowiec ma natomiast obowiązek przed wyciągnięciem wniosków najpierw opublikować wyniki swoich badań lub źródło, na którym się opiera. Robi to po to, by inni naukowcy mogli zweryfikować jego opinię, poprawić błędy oraz wiedzieli, co skłoniło go do takich, a nie innych wniosków.

Jeśli tego nie robi, to niestety nie da się stwierdzić, czy mówi prawdę czy kłamię. W nauce obowiązuje domniemanie winy: jeśli nie udowodnisz, że coś jest prawdą, to uznaje się, że jest to fałszem.

2) Przełomowe odkrycie, którego nikt nie widział

Kilka miesięcy temu oglądałem na Youtube film (stanowiący nawiasem mówiąc główną inspirację dla tego tekstu) pana, który rozwodził się o istniejącym przed wiekami na terenach Polski królestwie (bodajże) Slawii, rządzonej przez nikogo innego, jak króla Popiela. Autor istnienie tego królestwa opierał na tekstach rzymskich, mieszając „Germanię” Tacyta, relacje o wojnach z Markomanami, Biblię oraz wykopaliska archeologiczne. Naczelnym dowodem jakim się posługiwał była kolekcja monet która weszła w posiadanie jakiegoś badacza na krótko przez II Wojną Światową, a następnie zaginęła gdzieś w wirach historii na długo przed tym, jak badacz ten zdołał ją opisać, sporządzić katalog czy dokumentację fotograficzną.

A ja się pytam: skoro nikt tych monet od 70 lat nie widział, to skąd wiadomo, że były to monety króla Popiela, a nie np. garść Kazimierzowskich szelągów, które należą do jednych z najczęstszych znalezisk numizmatycznych na terenie Polski? Jest to znalezisko tak powszechne, że nie chcą ich nawet kolekcjonerzy (bo monety te pełniły funkcję współczesnej dwuzłotówki, mniej więcej tyle samo kosztują też na Allegro)?

Ano znikąd!

Bo tych monet nikt nie widział! Dokumentacji nie ma! Opisu nie ma! Mogą być więc wszystkim: Kazimierzowskicm szmelcem, monetami króla Popiela, płaciwem Marsjan albo zwykłym zmyśleniem.

Wniosków badawczych na niewidziane formułować jednak nie wolno.

3) Źródło niepotwierdzone / sfałszowane / błędnie interpretowane

Prawdopodobnie odnosi się to też do innych dziedzin, jednak historia jest na to szczególnie wrażliwa. Otóż: specyfika pracy historyka polega na tym, że niestety zajmujemy się działalnością człowieka. A ludzie kłamią. W efekcie czego duża część źródeł jest w mniejszym lub większym stopniu nieprawdziwa: zdarzają się w nich fałszerstwa, konfabulacje, umniejszanie lub powiększanie swoich zasług jak i zwyczajne kłamstwa.

Odpowiadać na pytanie „dlaczego w dawnych czasach ktoś miałby podrabiać dokumenty” nie wydaje mi się konieczne.

W następstwie tego niestety historycy zmuszeni zostali do opracowania procedur eliminacji źródeł niepewnych, które mogą okazać się podróbkami. Procedury te są bardzo proste. Po pierwsze: źródło musi zostać potwierdzone przez inne źródło. Pojedyncze relacje na temat jakiegoś wydarzenia, które nie znajdują potwierdzenia w znaleziskach archeologicznych, dokumentach czy relacjach z tego samego okresu uważa się za nieprawdziwe. Po drugie: wyżej ceni się dokumenty i znaleziska, niż relacje świadków naocznych, ludzie bowiem kłamią i przekręcają, choćby po to, by stworzyć atmosferę sensacji. Po trzecie: tym źródło cenniejsze im bliższe danemu wydarzeniu. Dlatego też np. opis koronacji Chrobrego u Długosza (pisany 300 lat po fakcie) jest mało wiarygodny.

Sposoby datowania tekstów są dość skomplikowane i wymagają wnikliwej znajomości tematu. Niemniej jednak wykorzystuje się w tym następujące metody:

I ciąg dalszy oczywiście na zewnątrz:

Komentarze


Kumo
   
Ocena:
0

@Adeptus:

Nie porównuję jednego zagrożenia z drugim, bo nie ma takiej możliwości. Zwracam tylko uwagę na potencjalny problem, którego jak dotąd nie widziałem poruszonego w wypowiedzi żadnej ze stron.

02-08-2015 10:11
   
Ocena:
+1

Nie twierdzę, że mają rację. Po prostu nie podoba mi się robienie z tych ludzi wroga publicznego. Podobnie jak nie podaba mi się robienie teorii spiskowych wymysłów idiotów.

02-08-2015 15:01
Adeptus
   
Ocena:
+1

Zwracam tylko uwagę na potencjalny problem, którego jak dotąd nie widziałem poruszonego w wypowiedzi żadnej ze stron.

Ale dlaczego zwracac uwagę na problem, jeśli nie ma przesłanek, że ten problem wystąpi?

Po prostu nie podoba mi się robienie z tych ludzi wroga publicznego.

Robienie? Walka ze szczepionkami jest szkodzeniem społeczeństwu (pomijając to, że jest szkodzeniem własnym dzieciom), więc w oczywisty sposób oni sami robią z siebie wrogów publicznych.

02-08-2015 16:47
Kumo
   
Ocena:
0

Przesłanki są za tym, aby zadać to pytanie przeciwnikom szczepień...

02-08-2015 20:43
Adeptus
   
Ocena:
0

Ok, jeśli traktujesz to jako problem czysto akademicki "gdyby na chwilę przyjąć fikcyjne założenie, że szczepionki szkodzą tak, jak to twierdzą osoby z fobią na ich punkcie, to czy należałoby z nich zrezygnować, czy też mimo wszystko uznać za zło konieczne", to ok. Aczkolwiek nie jest to kwestia kluczowa, bo jak na razie nie ma dowodów na to, że szczepionki szkodzą, więc dylemat moralny "szczepić licząc się z powiklaniami, czy nie szczepić" ma charakter czysto spekulatywny. Jak sam ująłeś - jest to potencjalny problem, tyle, że ten jego "potencjał" na razie nie zaistniał. Przenoszenie sporu na ten poziom rodzi ryzyko, że szczepionkofobom uda się wmówić, ze szkodliwość szczepionek jest już w zasadzie przesądzona, teraz tylko zastanawiamy się nad zyskami i stratami.

To jest popularny sposób pseudoargumentacji "Załóżmy sobie A. Nie mam na to żadnych dowodów, ale nie rozmawiajmy teraz o tym, tylko przyjmijmy, że A. A przecież z A wynika logicznie B! Czyli właśnie udowodniłem, że B jest prawdziwe".

Nie mówię, że Ty stosujesz ten sposób argumentacji, ale tak to można odczytać.

02-08-2015 22:03
KRed
   
Ocena:
0

Ale dlaczego zwracac uwagę na problem, jeśli nie ma przesłanek, że ten problem wystąpi?

To się nazywa filozofia. Bywa praktykowana dla rozrywki, albo jako narzędzie zrozumienia rzeczywistości.

Akurat ten problem jest całkiem uniwersalny: czy, i kiedy, państwo może robić coś ryzykownego (a nawet szkodliwego) dla obywateli, dla potencjalnego (a nawet pewnego) dobra innych obywateli.

Konflikt IMO następuje ze względu na hołdowanie równocześnie zasadom demokracji (zakładamy, że społeczeństwo jest suwerenem - a więc teoretycznie każdy ma równe prawo decydowania) i socjalizmu (zakładamy, że wszyscy muszą się troszczyć o dobro wszystkich). Przez to nie wiemy nawet kto ma decydować o tym jaka (?) korzyść (?), odniesiona przez kogo (?), jest warta poniesienia (?), przez kogo (?), dla czyjej (?) korzyści (?).

Wniosek jest chyba taki, że należy zlikwidować demokrację, albo wykreślić dbałość o sprawiedliwość społeczną z konstytucji. Proste :P

03-08-2015 01:47
Exar
   
Ocena:
0

Walka ze szczepionkami jest szkodzeniem społeczeństwu (pomijając to, że jest szkodzeniem własnym dzieciom)

Ja swoje dzieci zaszczepię tymi samymi szczepionkami którymi byli szczepieni moi dziadkowie. Ani więcej, ani mniej. Skoro dzisiejsi dziadkowie żyją średnio 75 lat to może znaczyć, że te szczepionki są bezpieczne. Z nowymi oczywiście nie wiadomo. 

Ale pytam - po co nimi szczepić skoro i tak spodziewana długość życia jest przyzwoita?

03-08-2015 09:19
Adeptus
   
Ocena:
0

@ KRed

dlaczego "albo", a nie "i"? ;)

@ Exar

Żartujesz, czy na poważnie piszesz?

03-08-2015 10:08
KRed
   
Ocena:
+1

dlaczego "albo", a nie "i"? ;)

Bo jedno po pijaku, a drugie na trzeźwo. Ale może niepotrzebnie przenoszę własne doświadczenia na innych :)

03-08-2015 15:04
   
Ocena:
0

socjalizmu (zakładamy, że wszyscy muszą się troszczyć o dobro wszystkich).

Socjalizm według Wikipedii jest to pogląd powstały w XIX wieku. Poglądy, że wszyscy ludzie powinni troszczyć się o dobro wszystkich razem wziętych i/lub każdego z osobna są jednak znacznie starsze. I śmiem twierdzić, że stanowią raczej element moralności zachodnioeuropejskiego kręgu kulturowego, niż tylko wybranych ideologii.

03-08-2015 19:31
Adeptus
   
Ocena:
0

Moralność zachodnioeuropejskiego kręgu kulturowego zakłada, że POWINIENEŚ troszczyć się o dobro innych, nie, że MUSISZ (przynajmniej w nie w takim sensie, jak to przyjmuje socjalizm).

03-08-2015 20:59
KRed
   
Ocena:
0

Otóż to! Diabeł tkwi w szczegółach.

Chrześcijaństwo formułuje powszechną zachętę do troski o innych.
Socjalizm to powszechny przymus uczestnictwa w czymś, co uznano aktualnie nazwano troską o innych.

Anegdotycznie, relację między chrześcijaństwem a socjalizmem można porównać do bliskości między wolontariatem a niewolnictwem. W końcu w wolontariacie, tak jak w niewolnictwie, chodzi o pracę dla drugiego człowieka :D

A udając, że nie praktykuję tu offtopu, przypominam dowcip o tym jak poznać czy socjalizm jest naukowy:

gdyby socjalizm był naukowy, to by go najpierw wypróbowali na zwierzętach

04-08-2015 19:54

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.