Po co komuś komiks?
W działach: komiks | Odsłony: 77Krytyka komiksu jako medium – ktoś potrafi coś powiedzieć na ten temat? Mam na myśli negatywną krytykę. Ostatnio nawet w osiedlowej bibliotece spytawszy o warunki wypożyczenia komiksów usłyszałem, że na takich samych warunkach jak książki, w końcu „komiks to równorzędne medium kultury”.
Ostatnio jednak nabrałem krytycznego stosunku do tak rozumianego komiksu. Po pierwsze sporo wydałem na nadrobienie zaległości w klasyce komiksowej, jak i na ponowne zakupienie komiksów, które były częścią mojego dzieciństwa. Po drugie, większość tych klasyków miała tę samą tendencję do przekazywania nihilistycznego światopoglądu albo spełniania politycznych fantazji autorów. Po trzecie wreszcie, wpadałem na bloga Śledzia, króla grafik Secret Service’owego KGB i odniosłem wrażenie, że z rysowania komiksów jednak żyje się ledwo ledwo. Przejrzałem wątki na forum Poltera i nie znalazłem niczego odpowiedniego więc zdecydowałem się użyć formy notki blogowej żeby spytać komiksiarzy i wszystkich zainteresowanych o opinię.
DO RZECZY: Zadałem sobie pytanie: „Co z komiksów do dziś zostało ci w głowie? Jaki obrazek pamiętasz? Co uważasz za ważne dla twojego życia, coś co cię zainspirowało, co wyniosłeś z czytania jakiegokolwiek komiksu?”
Odpowiedź w moim wypadku była natychmiastowa, dwa fragmenty z komiksów zostały we mnie na całe życie.
Pierwszy: Thorgal i jego dwóch śmiertelnych wrogów dostali od jakichś czarodziejskich mędrców możliwość wybrania jednej z trzech bram – wody, powietrza i ognia – z których tylko jedna prowadzi do (jakiegoś wielkiego) sukcesu, a pozostałe do śmierci. Pierwszy rywal wybiera bramę wody i tonie; drugi wybiera bramę powietrza i niszczy go huragan. Mędrcy

następnie zwracają się do Thorgala: „Pozostała ci już tylko brama ognia”, którą ten otwiera i z odwagą ( i krzykiem „Odin!” albo „Aaricia!”, nigdy nie pamiętam) w nią wskakuje. Oczywiście ogień go nie trawi, okazuje się być tylko iluzją, za którą znajduje się to czego Thorgal szukał.
Drugi fragment z innego komiksu jest już chyba w Polsce bardzo znany, bo parę lat temu nawet w jakimś wywiadzie pewien Polski mistrz sztuk walki go zacytował, skrzętnie unikając wtedy jednak wspominania, że historia, którą opowiada pochodzi z komiksu. Chyba, że sam Stan Sakai, autor komiksu „Usagi Yojimbo”, skądś tę historię zaczerpnął. Tak czy inaczej na zawsze zapamiętałem historię mnicha, który relacjonuje Usagiemu dlaczego musiał zrezygnować z bycia samurajem. Mnich, jeszcze będąc samurajem dostał zadanie bezpiecznego eskortowania prawie już dorosłego syna swego Pana. Jednak przeprawiając się przez górskie półki skalne, syn Pana zupełnie przypadkiem, nie z winy samuraja, potyka się i ginie spadając w przepaść. Wtedy samuraj zwraca się do swojego syna, który też brał udział w przeprawie: „Synu, jeżeli okaże się, że syn Pana zginął a mój syn przeżył to będzie hańba dla mnie i mojego Pana”. Syn samuraja rozumie o co chodzi ojcu i sam skacze w przepaść.
Nie chcę wchodzić w dywagację dlaczego akurat te fragmenty tak zapadły mi w pamięć. Jak się nad tym zastanowiłem to doszedłem do wniosku, że przede wszystkim dlatego, że dla młodzieńca, jakim byłem je czytając, wyjątkowy obrót sprawy był szokujący (wskoczenie w ogień jako ratunek dla życia; syn uznaje za naturalne, żeby ginąć dla ratowania honoru ojca). [ Na marginesie: opis tych fragmentów jest próbą oddania tego jak je zapamiętałem; szczegóły numerów, postaci i fabuły tych komiksów już sobie odświeżyłem. ]
PROBLEM: Poza tymi dwoma fragmentami nie potrafiłem jednak przypomnieć sobie innych wątków lub opowieści z komiksów, które zapadłyby mi w pamięć. A komiksów przeczytałem sporo – wszystkie Asteriksy, Tytusy, Thorgale, komiksy Christy, Baranowskiego, wszystkie „musisz-miecie” wydawnictwa TM-Semic, w tym najważniejsze Mega-Marvele, wszystkie Produkty, wszystko co pojawiało się w Empikach w ostatniej dekadzie, kończąc na ostatnio czytanych Sandmanach i innych sztandarowych dziełach Gaimana, Moore’a, Morrissona, Rossa i Millera. Pamiętam tylko o czym były, pamiętam obrazki, klimat i rozrywkę, jakiej mi dostarczyły. Jeszcze gorzej – ostatnio ponownie przeczytałem wszystkie Thorgale i większość TM-Semiców oraz poznałem przegapione przeze mnie w swoim czasie klasyki ostatniego dwudziestolecia (włącznie z genialnymi „Dark Knight Returns” i „Kingdom Come”) i zdałem sobie sprawę, że w te kilka miesięcy od ich przeczytania nic już z nich nie pamiętam poza ogólnym wrażeniem i wspomnieniem dobrej zabawy z czytania.
Nie ma wątpliwości, że jestem rdzeniem pokolenia komiksowego wolnej Polski. Pamiętam dzień, w którym będąc dzieckiem kupiłem jako ciekawostkę w kiosku pierwszy numer „Spider-Mana”, w tym samym miesiącu, w którym był wydany (pamiętam też inny dzień kilkanaście lat później, w którym sobie zdałem sprawę, że byłem idiotą, że nie zachowałem tego pierwszego numeru Spider-Mana). Nie mogę jednak powiedzieć, żeby po wyjściu z dzieciństwa jakikolwiek komiks był dla mojego życia ważny. Nie powiedziałbym też, żeby jakikolwiek komiks był w takim samym stopniu inspirujący dla mnie jak moje ulubione książki, filmy, malarstwo czy kreskówki. Innymi słowy, prawdopodobnie jakbym przeznaczył w przeszłości czas spędzony na czytanie komiksów na odrabianie lekcji, dziś byłbym tym samym człowiekiem, może nawet lepszym.

W ogóle to te podsumowanie zakończyłem wnioskiem, że największy wpływ na mnie, przynajmniej skupiając się na popkulturze, miały obejrzane w dzieciństwie kreskówki, spośród których z dzisiejszego punktu widzenia śmierć Optimusa Prime’a w „Transformers: The Movie” z 1984 r. była najbardziej formującym przeżyciem. Na całe życie pozostały we mnie fragmenty z Tsubasy, Gigi’ego, filmów Disneya, Rycerzy Zodiaku i mgliste wspomnienia mniej znanych kreskówek na świętej pamięci WOT’cie (dla niezorientowanych – Warszawski
Ośrodek Telewizyjny), Polonii 1 czy Canal Plus. Późniejsze kreskówki,
oglądane nawet w liceum (jak DBZ) lub na studiach (jak South Park) miały choćby w niewielkim stopniu wpływ na mój charakter i tożsamość.
Z komiksów, w całości do dziś pamiętam chyba tylko komiks „Hernan
Cortez i podbój Meksyku” z 1989 r. i to też chyba jedynie dlatego, że był pierwszym komiksem, jaki w życiu przeczytałem. Możliwe, że tak mi zapadł w pamięć z jakiegoś innego powodu ale to i tak świadczy o tym, że komiksy bardziej się pamięta jako wspomnienie dzieciństwa niż coś formującego, inspirującego.
Ale chciałem spytać czy to tylko ja tak odebrałem potencjał komiksu? Pytam, bo chciałem sobie na emeryturę zaplanować rysowanie komiksów, bo lubię rysować, ale zastanawiam się czy warto.