» Recenzje » Plan lotu

Plan lotu


wersja do druku
Redakcja: Maciek 'starlift' Dzierżek

Plan lotu
Samolot to bardzo niewdzięczny środek transportu. Niby ma opinię najbezpieczniejszego, ale filmowcy robią wszystko, aby nieszczęsnego widza przestrzec przed podniebną podróżą. W powietrzu czyhają wszak zamachowcy, porywacze, zbiegli więźniowie, a jeśli komuś oni nie straszni, zawsze może się przydarzyć jakieś inne nieszczęście. Po 11 września niepolitycznie było kręcić w Hollywood lotnicze kino katastroficzne. Temat jednak kusił filmowców jak lep muchy, publiczność łaknie z kolei tematów na czasie. I tak Plan lotu, reklamowany na wyrost jako hitchocockowski thriller, trafił na ekrany.

Pani inżynier Kyle Pratt (Jodie Foster) wraz z sześcioletnią córką wsiadają na pokład samolotu kursującego z Berlina do Nowego Jorku. To nie jest podróż dla przyjemności, w Ameryce odbyć się ma pogrzeb tragicznie zmarłego męża pani Pratt – trumna jest w luku bagażowym. Kobieta na chwilę zasypia, a gdy się budzi, nigdzie nie może znaleźć córki. Zgłasza zaginięcie obsłudze, wkrótce okazuje się, że mała nie jest uwzględniona na liście pasażerów i wszystko wskazuje na to, że w ogóle nie wsiadła na pokład. Mało tego, nikt z członków załogi ani pozostałych podróżnych nie widział dziewczynki. Czy pani inżynier cierpi na urojenia? A może ktoś zadbał o to, by wszyscy tak pomyśleli? Jak jest naprawdę – przekonają się ci, którzy obejrzą film. Niech jednak nie oczekują przewrotności i niespodziewanych zwrotów akcji. To nie thriller, który zaskakuje i nieprzerwanie trzyma w napięciu. Fabuła – pomimo niezłego zawiązania akcji – przewidywalna, a im bliżej finału, tym lepiej wiemy, którą ograną kliszą tym razem posłużą się twórcy. Póki reżyser trzyma widza w niepewności i nie wiadomo, jak ocenić zachodzące wypadki – jest całkiem zajmująco i film się broni. Szkoda, że potem napięcie spada i oscyluje na poziomie przeciętnej telewizyjnej produkcji. Największy mój zarzut dotyczy fabularnych nieprawdopodobieństw. Pytania jak?, dlaczego?, jak to możliwe? towarzyszyły mi przez cały seans.

Konwencjonalność mogły uratować ciekawe postacie. Niestety, bohaterowie są płascy i nudni. Jest szlachetny kapitan o przepraszającym spojrzeniu Seana Beana, mdłe stewardessy, współpasażerowie-kukiełki (współczująca pani psycholog, ciekawskie i rozbrykane dzieciaki, poirytowani rodzice). W porządnym thrillerze powinien być chociaż wyrazisty i fascynujący główny zły: tutaj tę postać pominę litościwym milczeniem. Sytuację ratuje Jodie Foster. Jest bardzo przekonująca w swojej desperacji i determinacji, skupia na sobie uwagę. Jej rola przypomina tę z Azylu (Panic room) Davida Finchera: znów zamknięta przestrzeń, znów walczy o dziecko. Widzowi łatwo uwierzyć w prawdziwość odgrywanych przez Foster emocji. Kamera stale zagląda w jej twarz: zmęczoną, bez makijażu, bez hollywoodzkich wygładzeń. Wierzymy w jej ból, w szczerość jej reakcji. Wierzymy, że jest matką.

Na plus wskazać można też zdjęcia – niezwykła zimowa sceneria, noc, śnieżna zawieja, zimne światło. Ciekawie pokazany jest też samolot – wnętrze odrealnione jak ze snu przyciąga wzrok. Paradoksalnie, zamknięta „stalowa tuba”, jak określa ją jeden z pasażerów, wcale nie wydaje się taką małą, klaustrofobiczną przestrzenią. Rzędy liczące po pięć siedzeń, salon, łazienki, pomieszczenia awioniki tworzą cały labirynt. W dodatku mało realny. Czy reżyser chciał pokazać realistyczny thriller, czy może pobawić się konwencją snu? Trudno orzec. Zresztą nie potrafię wskazać dla tego filmu żadnego punktu zaczepienia. Mieszają się: siła matczynej determinacji, terroryzm, bezpieczeństwo lotnicze po 11 września, podejrzliwość wobec śniadoskórych podróżnych, gra między normalnością a obłędem oraz klimaty miejskiej legendy. Jakby reżyser nie mógł się zdecydować, co tak naprawdę chce przekazać. Osiąga przy tym niezamierzony efekt komiczny przy pokazywaniu grupy pasażerów – ironiczny obraz psychologii tłumu. Komentarze podróżnych dotyczące rozwoju wypadków bawią swoją sytuacyjną zmiennością, szczególnie, gdy zmieniają się o 180 stopni. Dorzucenie do tego wszystkiego wątku arabskiego to gruba przesada, a finałowa scena z podawaniem torby (ci, co widzieli film, będą wiedzieli o co chodzi), jest żenująca w swojej hollywoodzkości i poprawności politycznej.

Jeden z bohaterów zagaduje na pokładzie postać Foster: „Oglądała pani film? Nie był specjalnie zabawny, ale na wysokości 9000 nie da się wyjść z kina.” Ja mogę odpowiedzieć – oglądałam. Rzeczywiście, nienajlepszy. A z pokazem prasowym jak z lotem – trzeba wytrwać do końca. Pozostali widzowie będą w tej komfortowej sytuacji, że wolno im będzie wyjść z kina. Pozycja dla najbardziej zapalonych miłośników gatunku i fanów Foster. Tak wysoka ocena - za jej rolę oraz zdjęcia.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę


Ocena: 1.5 / 6

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.