Pisarz - wolny zawód

Kilka słów od debiutantki dla przyszłych debiutantów

Autor: Aleksandra 'inatheblue' Janusz

Witam cię serdecznie, drogi autorze in spe. Usiądź spokojnie i napij się herbaty. O ile pamiętam, chciałeś się dowiedzieć, jak napisać i wydać książkę. Ostrzegam cię od razu - nie spodziewaj się po mnie wyczerpujących fachowych porad. Nauką stylu zajmują się starsi i mądrzejsi ode mnie; bez trudu znajdziesz na sieci poradniki i warsztaty, nawet takie, w których uczestniczą zawodowi redaktorzy. Nie powiem ci, jak stworzyć bestseller. Nie usłyszysz też, jak zostać sławnym - o to możesz zapytać specjalistów od reklamy.

Nie powinieneś zresztą zabierać się do pisania z myślą o sławie czy też z chęcią dopieszczenia własnego ego. Zanim dojdziesz w tym fachu do rozsądnych efektów - a to, zapewniam cię, potrwa kilka lat albo i dłużej - twoje ego niejednokrotnie będzie cierpieć. O ile bowiem początkujących naukowców traktuje się (przynajmniej w otoczeniu laików) z wielką estymą, nawet jeżeli nigdy jeszcze nie wykonali żadnego porządnego eksperymentu, o tyle dla początkujących literatów nie ma taryfy ulgowej. Możliwe, że i słusznie.

Gdyby to było takie proste, wszyscy przecież wydawaliby książki, prawda?

Nie ma żadnych czarodziejskich sposobów na to, aby w pięć minut zostać drugim Sienkiewiczem. Pisać po prostu trzeba lubić. Nikt normalny nie wybiera sobie zajęcia, które nie przynosi mu żadnej satysfakcji. Czy jesteś pewien, że lubisz pracować nad tekstami, a nie tylko zbierać za nie laury? Czy potrafisz codziennie usiąść przy klawiaturze i zamiast odpalić najnowszą wersję Elder Scrolls, naskrobać stroniczkę tekstu albo dwie? Tylko nie uskarżaj się na niemoc twórczą. Podejrzewam, że nie doskwiera ci żaden brak natchnienia, a najzwyklejsze w świecie lenistwo. Albo całkiem naturalne zmęczenie, bo na pewno nie jesteś takim wariatem, żeby porzucić szkołę, studia albo pracę...

Aha, dokończyłeś już swoje dzieło? W takim razie gratulacje! Niewielu dochodzi do tego etapu, znakomita większość piszących odpada gdzieś po drodze. Czasem przy samym zakończeniu, co już zdecydowanie uważam za marnowanie czasu i miejsca na dysku. Lepiej zaczynać od krótszych form, wtedy istnieje pewna szansa, że skończysz, zanim znudzisz się własnym pomysłem. Albo zanim początek tekstu przestanie ci się podobać - przy zdobywaniu pierwszych literackich doświadczeń styl poprawia się bardzo szybko.

Skoro masz już w ręku świeży, kompletny, stuprocentowo własny tekst, na pewno odczuwasz euforię. To naturalne i ze wszech miar pożądane. Korzystaj i ciesz się chwilą! Wkrótce zostaniesz brutalnie sprowadzony na ziemię.

Po pierwsze, przygotuj się na to, że twoja książka zostanie odrzucona w pierwszej redakcji, do której ją poślesz. A także w drugiej, trzeciej i dziesiątej. Rzecz normalna, zwłaszcza u początkujących. Czasami zdarza się, że ktoś bardzo utalentowany opublikuje swoją pierwszą literacką próbę, ale to raczej wyjątek. Niczego takiego nie oczekuj.

I tutaj uwaga - większość polskich wydawnictw nie odpowiada autorom, których prac nie przyjęto do druku. O ile na Zachodzie list zwrotny to normalna praktyka, o tyle w naszej rzeczywistości będziesz musiał gryźć się i denerwować przez dobrych kilka miesięcy. Prawdziwy list odmowny dostałam tylko raz. Był bardzo ładny, grzeczny i z tłoczonymi literami. Podejrzewam, że nie otrzymasz niczego takiego - w dzisiejszych czasach co najwyżej powiadomią cię e-mailem.

Na ogół kilkumiesięczny brak odzewu oznacza "nie". Ja dzwoniłam, żeby się upewnić. To najmniej kłopotliwa metoda dla obydwu stron - pod warunkiem, że przyjmiemy odmowę do wiadomości. Przy okazji, wysyłany tekst dobrze zaopatrzyć w streszczenie albo plan zdarzeń, niektóre wydawnictwa nawet tego wymagają. Taki załącznik zwiększa szanse na to, że twoja książka zostanie przejrzana dość szybko. Selekcjoner też człowiek; długi tekst wygląda nieprzyjaźnie (zwłaszcza w wersji elektronicznej), a na jedną stronę można zerknąć choćby mimochodem.

Jeśli książka jest odrzucana regularnie, należy schować ją do szuflady. W żadnym wypadku nie wydawać własnym sumptem, bo to obciach i żenada! Niech sobie poleży. Za jakiś czas wyciągniesz ją z lamusa i dokładnie obejrzysz. Możliwe, że uznasz swoje dzieło za straszny przypadek grafomanii stosowanej. Najwyższa pora zacząć coś nowego, jeśli oczywiście do tej pory tego nie zrobiłeś.

A jeśli wcale nie jest aż tak źle? Może da się uratować pomysł albo fabułę, a może bohaterowie rokują pewne nadzieje? W takim razie...

Czas na poprawki.

Im dłużej odleżał tekst, tym więcej wydarzyło się w twoim życiu. Skończyłeś szkołę, zakochałeś się, odkochałeś, wyjechałeś za granicę. Zdobyłeś pewną porcję wiedzy życiowej, poznałeś nowych ludzi. Pewne rozwiązania fabularne i dialogowe zaczną cię razić. Czasami żeby lepiej pisać, trzeba trochę pożyć. Jeśli więc do tej pory byłeś typowym dzieckiem z blokowiska, a całe twoje doświadczenie zawiera się w setkach kilogramów przeczytanych książek fantasy, to masz jeszcze wiele do nadrobienia. Nie przestawaj jednak tworzyć. Organy nieużywane z czasem zanikają.

Raz napiszesz coś lepiej, raz gorzej. Eksperymentujesz, uczysz się. Niekiedy zauroczy cię styl jakiegoś autora. Czasami nie tego, co trzeba. Jeżeli na przykład masz siedemnaście lat i właśnie odkryłeś Anne Rice, to nie chciałabym znaleźć się na miejscu redaktorów, którzy cię będą czytać. To jest jak ospa wietrzna. Trzeba ją przejść odpowiednio wcześnie, bo później może mieć znacznie cięższy przebieg.

Piszesz, wysyłasz, poprawiasz... piszesz, wysyłasz... aż wreszcie - trafienie w dziesiątkę! Książka zostaje przyjęta do druku.

Jeżeli myślisz, że największa część roboty już za tobą, to się grubo mylisz. Teraz czeka cię praca z redaktorem (zapewne - panią redaktor, zawód okrutnie sfeminizowany). Tak, tak, na twoje poprawki trzeba nanieść jeszcze więcej poprawek. W dodatku tym razem masz narzucony termin. Tylko nie stawaj okoniem. Nawet uznani autorzy potrzebują fachowej redakcji, a ty przecież dopiero się uczysz.

Pamiętaj - ta straszna pani redaktor (miałam do czynienia głównie z paniami, ale bywa różnie), która właśnie bez cienia litości wytknęła tekstowi wszystkie słabe punkty, jest w tej chwili twoją najlepszą przyjaciółką. Ona WIE. Jeżeli mówi, że czegoś nie rozumie, czytelnik również nie będzie rozumiał. Skreślaj, przerabiaj i nie żałuj klawiatury.

Nie zapominaj jednak, że nikt nie napisze książki za ciebie. Redaktor sugeruje pewne rozwiązania, ale twoja propozycja może okazać się lepsza. Nie wykłócaj się, spokojnie rozmawiaj i konsultuj. Redakcja wcale nie musi być przykrym obowiązkiem. To część pisania, więc potraktuj ją twórczo. Nie należy tylko przesadzać i popadać w syndrom Hemingwaya, czyli obłęd poprawiania. Wbrew pozorom to nie jest uniwersalna droga do Nobla. W pewnym momencie trzeba sobie stanowczo powiedzieć: dość!

Kiedy nadchodzi ta chwila? Ano zazwyczaj wtedy, kiedy pani redaktor mówi, że ma zamiar wysłać tekst do wydawnictwa i że już naprawdę wystarczy. A ty nabierasz ochoty, żeby całość napisać jeszcze raz od nowa.

Stop. Wyżyjesz się twórczo przy następnym tomie. Publikują twoją własną książkę! Będą kolejne! Dotarło? O proszę, jaki ładny uśmiech...

Po redakcji następuje korekta językowa. Stosunkowo bezbolesna, chociaż nie wiem, jak to jest z dysortografikami. Wolę nie myśleć o losie pań korektorek w takich wypadkach. Zapewne wyrywają sobie włosy z głowy. Współczuję i zachęcam do nauki zasad pisowni (zaznaczam, że byki często dyskwalifikują tekst już na wejściu).

Na koniec jeszcze kilka przydatnych słów: Proszę. Dziękuję. Przepraszam. Łatwiej się pokłócić niż pogodzić, a ludzie dookoła są, co najmniej tak samo zestresowani, jak ty.

I przede wszystkim pamiętaj - pisarz to wolny zawód. Sukcesy przychodzą baaaardzooo powooooliiii...

...

Aleksandra Janusz jest autorką wydanej zaledwie dwa tygodnie temu powieści Dom wschodzącego słońca.