» Artykuły » Felietony » Pisałem kiedyś powieść. Emocje.

Pisałem kiedyś powieść. Emocje.


wersja do druku

Qchnia artystyczna #10

Redakcja: Bartłomiej 'baczko' Łopatka
Ilustracje: Vermiliona

Pisałem kiedyś powieść. Emocje.
Najczęściej uczymy się na błędach, prawda? Zazwyczaj na własnych. Wiążą się z tym wprawdzie jakieś negatywne konsekwencje, bo zanim będziemy w stanie spojrzeć wstecz i ocenić swoje poczynania, musimy najpierw coś popsuć, ale koniec końców nie jest tak źle: uczucie zawodu znika, a wyciągnięta z pomyłki mądrość pozostaje. Najłatwiej także, opisując pewne mechanizmy, odwoływać się do konkretnych przykładów. Ponieważ publiczne maltretowanie cudzych tekstów (bez wyraźniej zgody autora) to, delikatnie mówiąc, nietakt, nie pozostaje mi nic innego, jak krytykować… samego siebie.

Cóż, pisałem kiedyś powieść. (Ale to chyba nic niezwykłego; młody byłem, masowo pochłaniałem kolejne pozycje utrzymane w szeroko rozumianej konwencji fantasy − nikogo nie dziwi, że zafascynowany pełnymi magii i przygód opowieściami dzieciak także chciał pisać.) Co więcej, pierwsze pięć rozdziałów (i prolog), które w tamtym czasie popełniłem, wciąż straszą na moim twardym dysku. Nie wykasowałem ich po części z sentymentu, a po części dlatego, że są dla mnie przestrogą. Wracam więc do Saribo (tytuł pierwszego tomu, bo to oczywiście miała być trylogia, a zarazem imię głównego bohatera) od czasu do czasu i uśmiecham się do własnej naiwności, do braku umiejętności pisarskich (nie żebym twierdził, że teraz je posiadam!), braku świadomości totalnego popadania w schematy i kroczenia wydeptanymi przez tysiące, jeżeli nie miliony innych ścieżkami. Ale i do własnego młodzieńczego zapału.

Ostatnia taka "wycieczka" do roku 1998, kiedy to powstał zarys historii, zaowocowała pewnym spostrzeżeniem dotyczącym mojego, ale nie tylko, bo jest to rzecz charakterystyczna dla wielu młodych twórców, warsztatu. Chodzi mianowicie o sposób przekazywania emocji, a dokładniej − budowania klimatu poszczególnych scen, prób zaangażowania czytelnika w snutą przez autora opowieść. Ma być poważnie, dramatycznie, a w oku kręcić się ma maleńka łezka. Jako młody adept pióra miałem na to jeden sposób: trup. Dokładniej mówiąc nie jeden, a dwa trupy. A raczej trzy. No dobra: w pierwszych trzech rozdziałach i prologu bestialsko zarżnąłem: głównego bohatera (oh, jakie mi się to wtedy wydało przewrotne!), jego nauczyciela, matkę, pewnego kuriera, a nawet całą załogę wysuniętej na północ placówki strażniczej. W następnych dwóch rozdziałach mój body count zwiększył się kilkakrotnie (chyba nawet wybiłem mieszkańców całego zamku, ale to w proroczym śnie, więc liczy się połowicznie!). To trochę jak z kiepskim filmowym horrorem − zamiast straszyć widza umiejętnie dobraną muzyką, dawkowaniem napięcia i aurą tajemniczości, twórcy zazwyczaj zalewają go hektolitrami czerwonawej cieczy, w której pływają gumowe flaczki.

Z jednej strony to pójście na łatwiznę, a z drugiej po prostu brak umiejętności. Bo jak ma być straszno, to trzeba pokazać stwora; jak ma być smutno, trzeba kogoś zabić; jak chcemy kogoś wzruszyć, pokazujemy mu fotkę szczeniaka o ogromnych oczach. Tutaj również zastosowanie ma zasada: "Show, not tell", czyli na przykład: miłość jednej osoby do drugiej potwierdzają czyny, a nie słowa: "Kocham Cię", a obłąkanym nie jest ten, kogo nazwiemy szaleńcem, ale ten, kto zachowuje się jak szaleniec.

Jak to robić wie chociażby Anna Ochimowska, co udowadnia w bardzo dobrym opowiadaniu Jezioro (antologia Pod dobrą gwiazdą). Autorka sportretowała w nim przeciętne małżeństwo w średnim wieku, w którym uczucia zdają się powoli wygasać, a raczej stają się dla małżonków czymś powszednim. Jednak w zachowaniu męża po stracie żony wyraźnie widać, co naprawdę do niej czuł. Czytelnik wie, jak bardzo ją kochał i jaką lukę pozostawiła w jego życiu, nie dlatego, że bohater powtarza: "Bardzo za tobą tęsknię", ale dlatego, że to widać; owe emocje są wyraźne w każdym jego ruchu, najmniejszym geście.

Bo pisarz musi nie tylko być uważnym obserwatorem, ale także umiejętnym narratorem, który najważniejsze kwestie przekazuje "między wersami". Zasada ta odnosi się do wszystkiego: bohaterów, scenerii, klimatu. Ktoś jest zły, bo…? Las jest przerażający, ponieważ…? Czytelnik ma się bać, ale czego? To nieliczne z wielu pytań, jakie stawiać powinien sobie każdy adept pióra, zasiadający do przelania na papier (czyt. ekran) rodzącej się w jego głowie opowieści. Efekt jest ważny, ale niejednokrotnie równie istotna, a może i ważniejsza, jest przyczyna.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

O marzeniach
Qchnia literacka #15
Z planem czy na żywca?
Qchnia artystyczna #14
Selekcja i dawkowanie informacji
Qchnia artystyczna #13
Mina przeciwpiechotna
Qchnia artystyczna #12
Ucieczka w dialogi
Qchnia artystyczna #11
O bohaterach. Część 2
Qchnia artystyczna #9

Komentarze


malakh
   
Ocena:
0
Od razu tłumaczę - Ania nie zrezygnowała ze współtworzenia "Qchni...". Wprawdzie teraz była jej kolei, ale z braku czasu nie byłaby w stanie oddać tekstu na dzisiaj.

Stąd mój felieton.
06-02-2010 17:10
Siman
   
Ocena:
0
Celne. Hej, to chyba pierwszy twój felieton z którym zgadzam się w pełni, a przy tym nie mam wrażenia pisania o oczywistościach (jak w przypadku pierwszych felietonów). Pozytywnie. :)
06-02-2010 19:38
malakh
   
Ocena:
0
Jestem wzruszony;D
06-02-2010 20:24
   
Ocena:
0
Przyjemnie się czytało

PS. skończ powieść czasem warto odkurzyć dysk
07-02-2010 00:39
Antavos
   
Ocena:
0
Nie zawsze warto wracać do dzieł młodości... A swoją drogą, w ramach Qchni Artystycznej, mógłbyś zrecenzować antologię pierwszych opowiadań wielkich pisarzy. Bodajże nazywa się toto "Before They Were Giants" i zawiera właśnie wprawki.

Jedna uwaga - to, że autor zabija bohaterów na samym początku, ewentualnie zabija ich często, nie oznacza, że jest złym pisarzem.:)

Poza tym - faktycznie, przyjemnie się czytało ten felieton. Keep on writing.
07-02-2010 00:56
malakh
   
Ocena:
0
Jedna uwaga - to, że autor zabija bohaterów na samym początku, ewentualnie zabija ich często, nie oznacza, że jest złym pisarzem.:)

Oczywiście, ale w przypadku mojej "powieści" było to zabijanie bezcelowe, nieuzasadnione fabularnie, którego celem było... chyba chciałem, żeby coś się działo;D

skończ powieść czasem warto odkurzyć dysk

Trzeba by to wszystko przemyśleć i napisać od nowa, a nie dokończyć.

Bodajże nazywa się toto "Before They Were Giants" i zawiera właśnie wprawki.

Kojarzę, kojarzę. Ale zanim sobie coś nowego sprowadzę, muszę przeczytać to, co mam, bo na półkach zalega mi kilka antologii.
07-02-2010 11:10
M.S.
    I znów trudno mi się zgodzić
Ocena:
0
Powołujesz się na zasadę "Show, not tell", jednak chyba nie do końca ją zrozumiałeś. Nie chodzi w niej o to, żeby nie tłumaczyć zdarzeń za pomocą dialogów (bo przecież to też forma przedstawienia zdarzeń), ale łopatologicznych opisów. Nie piszemy wprost, że ktoś się zakochał, lecz umiejętnie pokierowanymi dialogami i opisami sprawiamy, że czytelnik sam dochodzi do takiego wniosku. W "kocham Cię" nie ma absolutnie nic złego, jeżeli czemuś to służy.

I jeszcze jedno - to, że ktoś zarzuca czytelnika stosami trupów, nie musi znaczyć automatycznie, że nie umie pisać, ale że nie ma o czym pisać. Problem z treścią, nie formą. Krótko mówiąc: niezbyt trafna diagnoza problemu.
07-02-2010 12:55
Alkioneus
   
Ocena:
0
Hmmmm...

Jedna bezsensowna, nie związana fabularnie śmierć to sygnał dla czytelnika, że autor się nie cacka i "no one is safe".

Oczywiście do tego trzeba kunsztu fabularnego, ale lubię, jak autor ma lekką rękę i nie waha się przeciąć nici żywota.

Kres zabijał mocno. To pamiętam jeszcze jako młody czytelnik.
08-02-2010 19:05

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.