Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. Do mnie tego typu argumentacja nie trafia, bowiem fakt, iż jest to którakolwiek z części jakkolwiek długiej serii nie powinien mieć na jej ocenę zbytniego wpływu, tym bardziej, że przekonanie to dotyczy tylko trylogii (dłuższe serie, takie jak na przykład Harry Potter, są wolne od tego przesądu).
Postanowiłem sięgnąć pamięcią nieco wstecz i wyszukać trylogie, w których drugie części nie tylko nie odstawały w dół od pierwszej i trzeciej, ale czasami wręcz nawet je przewyższały. Przyszło mi to całkiem łatwo. Skoncentrowałem się na kasowych przebojach, które potwierdziły, że numerek (napisany wprost lub też przypisany intuicyjnie) przy filmie tak naprawdę wpływu na poziom samej produkcji nie miał. Owszem, trylogie ogląda się najlepiej całościowo (za jednym zamachem), jednak sytuacja, gdy jesteśmy raczeni jedną częścią raz na powiedzmy, rok, nie powinna obniżać naszej oceny filmu. Zgodzę się, że niedomknięcie pewnych wątków może nieco drażnić, ale to raczej odzywa się nasza niecierpliwość do zobaczenia kontynuacji niż jakieś racjonalne argumenty.
Cofnijmy się nieco w czasie, a dokładniej do roku 1980, kiedy to do kin zawitał film Gwiezdne Wojny - Epizod 5: Imperium kontratakuje – druga część znanej wszystkim oryginalnej trylogii Gwiezdnych Wojen. Co ciekawe, niezależnie od „prawa drugiej części” jest to produkcja uznawana do dzisiaj tak przez fanów, jak i krytyków za zdecydowanie lepszą od Nowej nadziei i Powrotu Jedi. Ogólnie cała ta trylogia jest bardzo równa jeśli chodzi o poziom, ale to właśnie skazana na klęskę część druga jest uznawana za najlepszą. Warto zauważyć również, że Nowa Saga, której kolejne części są coraz lepsze, stanowi zaprzeczenie tezy o słabości środkowych filmów trylogii. Najniższy poziom prezentuje sobą Mroczne widmo, a nie - jak należałoby się spodziewać – Atak klonów.
Nie inaczej jest w przypadku Powrotu do przyszłości, składającego się z trzech bardzo równych i porządnych filmów. Nie zaobserwowałem tu spadku poziomu przy którejkolwiek części. Warto również zauważyć, że przy ocenie Powrotu i Gwiezdnych Wojen nie pojawiają się uwagi dotyczące nie zamkniętych wątków. Widzowie najwyraźniej pogodzili się z tym faktem i cierpliwie czekali na kolejne części owych trylogii.
Owszem, są trylogie, w których drugie części wypadają zdecydowanie słabiej od pierwowzoru, jednak zazwyczaj w takich przypadkach trzecie również nie zachwycają. Weźmy za przykład serię Blade. Pierwsza część opowieści o czarnoskórym pół wampirze – pół człowieku, walczącym z tą mniej ludzką częścią swojej „rodziny”, osiągnęła całkiem spory sukces, druga zaś oczywiście go nie powtórzyła. Co ciekawsze jednak, trzecia, która przecież powinna być powrotem do wyższego poziomu, okazała się jeszcze większym niewypałem niż jej poprzedniczka. Podobnie ma się sprawa z Matrixem – okrzykniętym najlepszym filmem w historii cyberpunku, który moim skromnym zdaniem powinien skończyć się na części pierwszej, śmiercią Neo, bowiem zarówno Reaktywacja jak i Rewolucje bardzo sprawnie zniszczyły świetne wrażenie stworzone przez pierwowzór. Może w takim razie powinniśmy mówić nie tylko o „prawie części drugiej”, ale także „prawie części drugiej i trzeciej”. Można oczywiście owe „prawo” rozwinąć i na część pierwszą, ale zbyt mądrym posunięciem nazwać tego nie mogę.
Ostatnimi czasy najbardziej zagorzałe dyskusje, w których najczęściej padały zdania o mankamentach części drugiej, toczyły się wokół dwóch trylogii (w tym jednej jeszcze niedokończonej): Władcy Pierścieni i Piratów z Karaibów, które jak dla mnie utrzymują wysoki poziom od początku do końca. Rozumiem argumenty o zmianie konwencji i klimatu, nie rozumiem jednak tych tyczących się niezamykania wątków i pretensji, że wszystko wyjaśni się dopiero w części trzeciej, ostatniej. A kiedy, drogi widzu, mają się wyjaśnić? Po to jest ostatnia część, żeby to właśnie w niej twórcy mogli zamknąć większość wątków. Zrobienie tego w części pierwszej byłoby raczej bezsensowne. Po co wtedy dwie kolejne? W drugiej również nie zdałoby to egzaminu, wszak wtedy mielibyśmy dylogię, a tej zapewne nie tyczą się „prawa” zarezerwowane dla trylogii. Pozostaje, jak się nietrudno domyślić, część trzecia.
Dlatego, drogi czytelniku, jeśli jakiś film wypadł poniżej Twoich oczekiwań, nie staraj się go usprawiedliwić za wszelką cenę, a już na pewno nie zdaniami w stylu „bo to druga część”. Numerek nie wpływa znacząco na odbiór filmu, chyba że na seans idziesz bez świadomości, że środek trylogii raczej niewiele Ci wyjaśni. Możesz wtedy czuć się zawiedziony – ten przywilej jest niestety zarezerwowany dla zakończenia. W przeciwnym wypadku oceniaj film taki, jakim jest i nie bój się powiedzieć, że Piraci z Karaibów: Skrzynia Umarlaka to film słaby. Miliony zachwyconych nim fanów mogą się wszakże mylić...