Piraci z Karaibów: Na krańcu świata

Czyli świat jest za mały

Autor: Beata 'teaver' Kwiecińska-Sobek

Piraci z Karaibów: Na krańcu świata
Drogi Czytelniku, będę z Tobą szczera - należę do szerokiego grona miłośników Piratów z Karaibów. Po obejrzeniu pierwszej części wychodziłam z kina z rumieńcami na twarzy i miałam ochotę całować reżysera po rękach za to, że pomógł mi znowu poczuć się dzieckiem. Jednak moja recenzja może być czymś, czego najmniej się spodziewasz...

Nie mam najmniejszego pojęcia czy to twórcy filmu zmienili swój target, czy to może ja, z biegiem czasu, zmieniłam preferencje co do twórców, ale od samego początku miałam poczucie, że coś tu jest nie tak... W miarę jak mój zachwyt nad jakością obrazu i efektów rósł, malał mój podziw dla wszystkich innych aspektów tego przepięknego filmu. Tak, oczywiście, pamiętałam, że film miał być rozrywkowy a nie ambitny, ale jakoś nie pomogło mi to zbytnio w zrozumieniu tego, co się wyrabiało na ekranie. Ale może najpierw o zachwytach.

Scenografia, jak to w Piratach z Karaibów zazwyczaj bywa, zapiera dech w piersiach. Myślę, że wszystkie dzieciaki - małe i duże - będą zachwycone scenami bitew morskich i wspaniałymi żaglowcami przemykającymi im przed oczyma. Można się też nacieszyć do woli wyczynami ekwilibrystycznymi Jacka Sparrowa, które wykonuje bezbłędnie przy pomocy haratanego mieczem takielunku. Pewien charakterystyczny zabieg dotyczący światła i charakteryzacji, który zastosowano w filmie prawie powalił mnie na kolana. Uważnym radzę czekać na końcówkę i obserwować zmianę nasycenia barw, świateł i ostrości rysów twarzy w ostatnich scenach. Tak proste, że aż genialne.

Nie do końca odpowiadała mi warstwa muzyczna – była lekko przytłumiona, jakby mało obecna, mimo, że odgrywa całkiem sporą rolę w pierwszych kilku scenach. Do tego brakowało mi charakterystycznej melodyjki kapitana Jacka, a i sam kapitan był trochę jakby nieobecny. W sumie wcale mnie to nie dziwi, bo założę się, że inni aktorzy też chcieli sobie trochę pograć. I tu dochodzimy do zmiany wart w obsadzie.

Pierwsze skrzypce grają znów nasi kochankowie, choć w innych proporcjach i jakości. Willy boy zmienia się ze sprytnego chłopczyny w rasowego oportunistę i można przyjąć, że pojętny z niego chłopak. Elizabeth nie pozostaje mu w tym względzie dłużna i przez większość filmu będą grać jedno drugiemu na uczuciach wyższych z wyraźnym sadystycznym zacięciem. Jednak twórcy pozostają realistami – tylko jedno z nich może być naprawdę inteligentne. Tym razem będzie to płeć słaba. Płeć brzydka będzie się tradycyjnie poświęcała dla dobra ludzkości. Chciałabym powiedzieć coś dobrego na temat gry Blooma, ale nie będę kłamać. Przyznam tylko, że wraz z rozwiązaniem kolejnych wątków nasza gwiazda wygląda coraz lepiej. Panna Swann za to wygląda coraz gorzej - uważam, że charakteryzatorzy zdecydowanie przesadzili z pudrem brązującym – ale za to przed kamerą radzi sobie śpiewająco.

Największą słabością tego filmu jest moim zdaniem zbytnia wielowątkowość. W pewnym momencie przestałam już orientować się, kto trzyma z kim i dlaczego, bo wszystko zostało tak zagmatwane, że fabułę można było uratować tylko porządną jatką i wybiciem połowy gwiazdorskiej obsady. Co zresztą uczyniono – ze współpracą pożegnali się definitywnie kapitan Norrington i Sao Feng a także Davy Jones, gubernator Swann, (świetny!) lord Becket i Tia Dalma.

Jestem trochę rozczarowana ignorancją, z jaką potraktowano postać Tii Dalmy, ale najwyraźniej znalazł się wystarczający powód, by twórcy mogli wykazać się brakiem bojaźni i szacunku wobec żywiołu. Wątek okiełznania sił natury w postaci kobiety to dość schematyczne i nudne rozwiązanie. Ta bohaterka miała jeszcze ogromny potencjał i szkoda, że rozprawiono się z nią w tak sztampowy sposób. Za to może cieszyć rozpisanie roli prawdziwego pirata na dwa głosy – teraz głównymi szumowinami będą Barbossa i Sao Feng. Postacią absolutnie zbędną okazał się słynny Sparrow senior. Film wcale by nie ucierpiał, gdyby go wycięli.

Również i warstwa komiczna została lekko przesunięta – z lekko naiwnego humoru na... fanowski. Tak, tak – usłyszycie wiele powtórek z wcześniejszych dwóch części, ale bynajmniej nie zechce się Wam przy tym ziewać, moi drodzy. Spodziewajcie się więc "jestem kapitan Jack Sparrow", "chować rum" i "czemu rum zawsze się kończy?". I oczywiście nigdy nie będziecie mieć dosyć. Poza tym, czeka Was jeszcze wiele innych powtórek – na przykład spotkacie znów uroczego pieska więziennego, będzie mogli rzucić okiem na pewne wyroby kowalskie świetnej jakości a kapitan Barbossa znów będzie musiał szukać swojej własności na krańcu świata...

Podsumowując, jest to film, który warto obejrzeć ze względu na przepiękne zdjęcia i wspaniałe efekty specjalne. Należy zdecydowanie podkreślić, że plastycznie przebija wcześniejsze części. Jednak osobom, które zachwyciły się nimi, radziłabym zachować odrobinę sceptycyzmu, jaki jest niezbędny przy oglądaniu kolejnych sequeli. Życzę udanej zabawy!