» Opowiadania » Piłat

Piłat

Witamy w Norze. Świetny bar na 42. wschodniej, jeśli szukasz guza. Typowa mordownia dla typowego menelstwa. Tanie piwo, stare dziwki i kilku groźnie wyglądających karków. Dwa poziomy – pierwszy, gruntu; drugi, głęboka piwnica. Mokra, zapleśniała i śmierdząca z kilkoma klitkami popiwnicznymi przekształconymi na średnio przytulne pokoiki. Stare, skórzane sofy, słabe oświetlenie i małe stoliki. Miejsce pracy w sam raz dla dziwek za pięć dolców i ich alfonsów. Dobra miejscówa na szemrane interesy oraz ucieczkę od samego siebie. Jak najdalej od samego siebie.

***

Kończyłem wciągać kreskę, gdy weszła przez drzwi. Nowa kelnerka. Całkiem miła studentka, która chyba jeszcze do końca nie jarzyła, w jaką gównianą robotę się wpieprzyła. Ta mała coś w sobie miała. Spięte w wysoki kuc czarne włosy, wyraziste kości policzkowe i całkiem miły dla oka ćwiek w okolicach nosa. Mulatka. Niezła dupcia. Aż dziw mnie brał, że nikt z tutejszych nie próbował jej jeszcze zaciągnąć do kibla i zgwałcić. Tutaj to była normalka.
Wraz z zapachem jej perfum dotarł do mnie przepity głos Bradleya, doprawiony gitarą akustyczną. Ten stary, weteran wojny w Wietnamie, uwielbiał jechać klasyką. Creedence, the Doors, to była jego lista przebojów. Szkoda, że głos dawno temu przepił i skrzypiał jak stare, nienaoliwione drzwi. Miejscowi jednak mieli do niego sentyment. Browar, czasem trochę trawy. Staremu to wystarczało.
Usiadła koło mnie. Ciepła istotka w zimnym miejscu. Nie tylko w przenośni. W tej zimnej piwnicy, ciepło jej ciała było całkiem wyraźne. Przez chwilę chciałem ją do siebie przyciągnąć i wpuścić język pomiędzy jej zęby. Biała dama zaczynała mnie nakręcać, a noc była jeszcze młoda. Tak. Czasami wychodziło ze mnie cholerne zwierzę. Tym razem jednak postanowiłem się powstrzymać i zamiast w kierunku jej piersi, wysunąłem dłoń w kierunku browara. Prawie się zachłysnąłem, gdy usłyszałem jej słowa.
- Chciałabym żebyś kogoś dla mnie zabił – wyrzuciła to z siebie niemal beznamiętnie.
Zbiła mnie z tropu. Słodka istotka, której ktoś się nie spodobał na tyle, że postanowiła go załatwić na cacy. Były chłopak? Magister co przypieprzał się do zaliczenia z przedmiotu?
- Hola, hola. A kto powiedział, że ja zabijam ludzi?
Czysta kurtuazja. Każdy w tej cholernej dziurze to wiedział. Nie znaczyło to jednak, że dam się traktować jak kurwa. Jasne. Sprzątnę kogo trzeba, ale grzeczności nigdy za wiele. Teraz dotarło do mnie, że ma całkiem niezłe cycki. Nie za duże, nie za małe. Ot, takie w sam raz. Bezproblemowo mieszczące się w dłoni i dające pieścić. Mógłbym podgryzać jej sutki, drugą ręką zmierzając znacznie niżej. Twarde sutki…
Odpływałem. Po koce, to u mnie normalka. Skupiłem się na zimnej szklance i powróciłem do rzeczywistości. W samą porę, żeby usłyszeć jej odpowiedź.
- Ludzie tak mówią – zagryzła dolną wargę.
Urocze.
- Ludzie mówią wiele rzeczy. Większość z nich to pierdoły.
Zbiłem ją trochę z tropu. Zakłopotała się i spojrzała na swoje dłonie. Podążyłem za jej wzrokiem. Denerwowała się. Pocierała dłonią o dłoń i wbijała paznokcie w miękką skórę. I dobrze. Gadając z kimś takim jak ja, wypada się denerwować.
- Eduardo mówił, że jesteś najlepszy – lekka nutka nadziei.
Pieprzony Eduardo. Fakt, wyciągnąłem go z nieciekawej sytuacji. Niemiłe wspomnienie. Do dzisiaj swędziała mnie szrama na plecach. Kilka centymetrów w prawo i miałbym wózek inwalidzki. Czysty fart. Jednak Eduardo potrafił się odwdzięczyć. Najlepszy towar w mieście i nieźle płatne roboty. Pieprzony, stary Eduardo… lubiłem faceta.
- Trzeba było tak od razu. O co chodzi? Kogo mam stuknąć? Chłopak się nie spisał?
Spuściła wzrok. Chyba ją zabolało. Chwilę zbierała się w sobie.
- Chcę żebyś zabił… mojego ojca – wyrzuciła to z siebie niemal bezgłośnie.
Przyznam szczerze, że tego się nie spodziewałem. Laska miała poważny problem. Chciała się pozbyć tatuśka. Jasne, miałem gorsze zlecenia, ale własnego ojca? Bezwiednie spojrzałem w kierunku jej nóg. Czarne jeansy. Rurki. Miała całkiem niezłe nogi, teraz idealnie złączone. Jak na porządną dziewczynkę przystało. Jakby je tak rozchylić, możnaby znaleźć całkiem interesujące rzeczy. Ciekawe czy się tam goliła?
- To dosyć nietypowe żądanie – znów wróciłem na planetę Ziemię – nie uważasz? Czym ci tak podpadł? Nie dał kieszonkowego. W ogóle to jak się nazywasz?
- Lisa. Nazywam się Lisa – zapatrzyła się gdzieś za moje plecy. Nie było za nimi nic ciekawego. Mur z cegieł palcówek. Palcówek… Stop. Gadamy o robocie – A mój ojciec… on mnie zgwałcił – w jej oczach pojawiły się łzy. Spuściła głowę i zaczęła szlochać.
W radiu właśnie poszło „Live and let die” Gunsów. Co za ckliwa scena. Nie lubiłem nigdy jak kobieta płakała w mojej obecności. Nie do końca wiedziałem, co należy w takiej sytuacji zrobić. Postawiłem na empatię. Przytuliłem ją do siebie. Odwzajemniła uścisk i przywarła do mnie jak malutki kociak. Kociak z miłymi, miękkimi cycuszkami. Stop. Strzeliłem się w myślach w nieogolony pysk. Laskę zgwałcił jej własny ojciec. A ja co? Myślałem jak tu ją przelecieć. Poczułem się jak skurwiel.
- Już dobrze, już dobrze – gładziłem ją po włosach, szepcząc do ucha uspokajającą litanię – Vincentowi możesz powiedzieć. Co się stało?
- To było pięć lat temu. Miałam wtedy szesnaście lat. Matka umarła dwa lata wcześniej. Po jej śmierci ojciec zupełnie się mną nie interesował. Rzadko bywał w domu. Widywałam go rano i późną nocą. Tamtego wieczoru wszedł do mojego pokoju. Gładził mnie po włosach i szeptał, że jestem jego skarbem, jego małą kurewką. Zaczął mnie obmacywać, a gdy próbowałam go odepchnąć uderzył mnie w twarz – zadrżała – a później, on… - zaczynała się rozklejać.
- Cii, nic nie mów. Rozumiem. Nie ma sensu do tego wracać.
Skurwiel. Nie lubiłem takich ludzi. Goście bez zasad. Zgwałcić własną córkę. Na takie akcje trzeba być mocno pojebanym.
- Uciekłam z domu. Wyjechałam z Houston i przyjechałam tutaj, do Nowego Jorku. Znalazłam pracę, mieszkanie, jakoś mi szło. Próbowałam zapomnieć. Ale on wrócił. Wczoraj spotkałam go przed swoimi drzwiami. Nie wiem jak mnie znalazł. Uciekłam. Próbował mnie gonić, ale udało mi się uciec. Boję się. Boję się Vincent – spojrzała mi głęboko w oczy.
Fakt, była przerażona. Poczułem się jak bohater Chandlera. Cyniczny detektyw, ratuje laseczkę, później zaś idzie na szklaneczkę Jacka Danielsa.
- Nie bój się. Od momentu, w którym wyłożyłaś mi swój problem, twój ojciec stał się chodzącym trupem. Wspomnieniem. Przejdźmy do konkretów. Może na początek pogadajmy o moim wynagrodzeniu – zadrżała w moich ramionach.
Oho. Problem. Czyżby krucho z kasą?
- Ja… nie mam za dużo pieniędzy…
Proza życia.
- Houston. Mamy problem…
- Poczekaj! Ja… ja zrobię wszystko. Tylko się go pozbądź.
- Wszystko?
Chwila zastanowienia.
- Tak…
Desperatka. Całkiem zgrabna desperatka. Kawałek porządnego tyłeczka. Niczego sobie buzia, głos, który wprowadza jęki na nowy poziom doznania słuchowego. Zapewne mokra, figlarna jamka. I wszystko to w zasięgu mojej ręki. Czy tak czuje się Bóg? Chrystus po kokainie?
- Jedna zasada: nie szmać się. – odpowiedziałem trochę zbyt szorstko, niż chciałem - Wystarczy, że świat jest kurewski. Czasami jednak słońce świeci, a stare babcie wygrywają w totka. Jak on wygląda, gdzie mieszkasz i nie rozmawiajmy już o pieniądzach.
Brawo. Chandler byłby ze mnie dumny. Pieprzony Philip Marlowe. W takich sytuacjach zawsze wychodził ze mnie frajer. Zawsze. To przerażające. W ten sposób do końca życia będę wpieprzał kokainę i siedział w Norze. Stop. Żadnego rozczulania. Jak zacznę myśleć teraz o Kate, to po robocie. Skupienie. Zabrałem adres, rysopis i ruszyłem na łowy.

***

Jeśli myślicie że Nine Inch Nails to tylko nazwa zespołu – jesteście w błędzie. Dziewięciocalowe gwoździe możecie dostać w każdym Wallmarcie, a razem z młotkiem mogą stanowić ciekawą alternatywę dla broni palnej. Trzeba tylko przyjebać delikwentowi bokiem klamki, związać go, wrzucić do bagażnika i wywieźć gdzieś w okolicę starych czynszówek i ich przegniłych, pustych strychów. Fakt. Można się przy tym trochę spocić i ubabrać, ale mega skurwielstwa zawsze załatwiałem w podobny sposób.
Gość był dobrze po czterdziestce i wyglądał jak przysłowiowe tysiąc dolców. Zadbany, starszy pan z brzuszkiem. Całkiem miła aparycja, wzbudzająca zaufanie. „O co chodzi? Kim Pan jest?”, był szczerze zdziwiony. Zabrałem go na miłą przejażdżkę po wspomnieniach. Początkowo się wypierał, ale byłem cierpliwy. Dziewięciocalowe gwoździe centymetr po centymetrze przebijały jego piszczele.
Aha. Zimna woda. Przydaje się. Pamiętajcie o tym - delikwentów trzeba, co jakiś czas cucić. Inaczej cała frajda lekko blednie.
W końcu się przyznał. Płakał, żałował za grzechy, prosił o przebaczenie. Nie mogłem mu go udzielić. Nie byłem księdzem. Byłem Piłatem. On to wiedział, ja to wiedziałem. Obydwaj robiliśmy swoje. Długo cierpiał. Umarł dopiero wraz z ostatnim gwoździem, który przebił mu czaszkę pomiędzy oczami. Oczami, które patrzyły na mnie oskarżycielsko. Oczami, które do końca nie wiedziały, co się stało.
Zamknąłem je ruchem dłoni i pozwoliłem mu odejść.

***

Znów siedziałem w Norze. A raczej leżałem na sofie. Obok mnie leżała Lisa i gładziła mnie dłonią po klatce piersiowej. Już się nie bała. Znów odpływałem. Koka wesoło krążyła w żyłach gdzieś na granicy mojej świadomości.
- Vincent… - niepewny ton.
- Tak?
- Ja wtedy… przed tym… ja nie chciałam tego z Tobą zrobić…
- Wiem skarbie, byłaś zdesperowana.
- Ale teraz… ja… znaczy… jeśli chcesz…
- Nie – ucałowałem ją w zdziwione usta – Nie. Jesteś na to za dobra. Zacznij nowe życie, zwiąż się z kimś… - …kto nie przybija ludzi gwoździami do podłogi, dokończyłem sobie w myślach.
Wstałem i wyszedłem na zewnątrz. Piękna, zimna noc, bezchmurne niebo i gwiazdy. Ciekawe co porabiała teraz Kate? Właśnie odrzuciłem ciekawą propozycję seksualnej podróży. W imię czego? Ideału, którego nie osiągnę? Szybciej się zaćpam, albo ktoś mnie załatwi, niż Kate spojrzy na mnie łaskawym okiem. Mieć zasady w świecie bez zasad, wierzyć w ideały, których nie ma, wartości, które każdy ma w dupie… Pogroziłem pięścią niebu. Chandler jak tam gdzieś jesteś, to ssij! A ja tymczasem skocze na parę głębszych. Może spotkam Philipa Marlowe’a i pogadam z nim o życiu.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Świat Mroku: Szkarłatna odwilż
Noc ma kły i pazury
- recenzja
Wampir: Maskarada – Kły zimy #1
Świat Mroku okiem erpegowego laika
- recenzja
Wampir: Maskarada – Kły zimy #1
Bliźniacze miasta skąpane we krwi
- recenzja
Wampir: Maskarada – Suplement
Łyk świeżej krwi
- recenzja
Rodzina Wschodu
Witajcie w środkowym królestwie
- recenzja

Komentarze


Jeremiah Covenant
   
Ocena:
0
Niezłe, aczkolwiek ten fragment, gdy laska daje mu zadanie jakiś taki, nie wiem, nieco niepasujący? Za mało to opisałeś? To dość istotny fragment, aczkolwiek nie uderzył we mnie tak, jak uderzyć powinien.

Piszesz dobrze, płynnie się to czytało, jednak jeśli spojrzymy z perspektywy, to nic odkrywczego - kolejne przegrane życie gdzieś w Nowym Jorku. Może zabrakło delikatne rozwinięcia? Kim jest Kate poza tym, iż stanowi ideał dla głównego bohatera? Tak, wiem, wygląda to na świadomy zabieg - ale mam na myśli to, że sam tekst mógł zostać bardziej rozbudowany.

Tym niemniej, czekam na kolejne opowiadania Twojego autorstwa.
01-11-2007 15:46
MgFenrir
   
Ocena:
0
Ciekawe opowiadanie tak na moje oko troszku "Dexterowskie". Seryjny morderca, o gołębim sercu... Umiarkowanie brutalne... Ciekawe jest to, że brutalniej wygląda (przynajmniej dla mnie) scena rozmowy, aniżeli przybijania gwoździami. Ciekaw jestem skąd w Norze wzięła się "niewinna" kelnereczka. Można by pociągnąć opowiadanie dalej i zakręcić odrobinkę fabułą. Ale narzekał nie będę, bo mi to inni jeszcze wypomną. Pomysł dobry, choć nie odkrywczy! Pracuj dalej bo w Twoim wypadku warto! ;-)
01-11-2007 17:42
LiAiL
   
Ocena:
0
Dobre. Mocne. Bardzo podoba mi się styl w jakim przerywa sobie sam w myślach. Naprawdę ciekawe.
02-11-2007 20:26
Qball
   
Ocena:
0
Całkiem, całkiem. Tylko to zakończenie jakieś takie pretensjonalne. Byłoby niezłe jako wstęp do czegoś dłuzszego :)
10-12-2007 00:06

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.