» Blog » Pieśń doktora Oławskiego
19-04-2008 19:15

Pieśń doktora Oławskiego

W działach: Tfurczość | Odsłony: 1

Porządkując folder Moje Dokumenty znalazłem tekst sprzed ponad roku. Byłem wtedy w lekkim dole, nieco wkurzony na świat. I to się w tym opowiadanku czuje. Ot, pogrobowe odgłosy okresu dojrzewania.

 

Każdy chyba nagle odkrył, że te rzeczy, które on uważa za unikatowe zdarzyły się... no właśnie, praktycznie wszystkim. W każdym razie, aby wyrzucić z siebie szok rzeczywistości, napisałem opowiadanko.

Fantasy. Do gazet ono się nie nadaje, ani do działu głównego, bo z początku jest obrzydliwe, a pod koniec jest obrzydliwie ckliwe. Generalnie to styl mi się nie poprawia, za to chęć używania słów na K wzrasta.

 

W każdym razie, jeśli ktoś chce rzucić okiem, to cóż... zapraszam.

 

Pieśń doktora Oławskiego

 

Oławski wpatrywał się w zalaną wymiocinami podłogę łazienki i w obleśną twarz półnagiego osobnika znanego mu tylko jako „Owca”, leżącego w środku kibla. Owca był głęboko nieprzytomny, i chyba nawet trąby anielskie nie mogłyby go zmusić do powstania, dlatego Oławski nawet nie próbował. W zamian za okazjonalne popicie z żulami, do których zaliczał się Owca, miał zapewniony względny spokój, ale tak czy siak – lepiej nie drażnić śpiącego.

Prysznic na szóstym piętrze był czymś zatkany, dlatego Oławski schodził codziennie poniżej, tam się golił i mył zęby. Musiał czekać kilka minut, ostatecznie przecież nie był jedynym, który mył się codziennie w wieżowcu.

Hanka, plastikowa blondynka, z którą mijał się od czasu do czasu, a na temat której od Owcy i jego kumpli słyszał niewybredne ploty, stała przed nim w kolejce. Kusy różowy szlafroczek odsłaniał jej dość atrakcyjne, mimo wszystko, kształty. Wyszczerzyła żółte zęby z radością.

- O, pan doktór! Znów tak wcześnie? Do pracy?

„Nie, kruca, na dziwki”, pomyślał sennie Oławski i uśmiechnął się.

- No etat, normalnie mi żyć nie daje.- Przeciągnął się ze stękiem. - Trzeba.

- No, trzeba, trzeba. Ja to się normalnie miałam szczęście, nie... Bo się z Jolką, pan chyba ją zna, ale z widzenia, bo jak raz z nią szłam, to pan był, no więc z Jolką to się załapałyśmy do hipermarketu, i nie jako cieciówy, kasjerki, buraki jakieś ale ja jako hostessa i przez tydzień serki będę reklamować, a przez drugi zupki... - trajkotała. Oławski nawet słuchał.

- Fajnie. - uśmiechnął się półgębkiem. - Czasy takie, że wie pani. Ja przecież jestem lekarzem, mi jest trudno, nie?

Hanka mruknęła coś potakująco, i weszła pod prysznic. Oławski zastanowił się, czy ona nie zapraszała go, albo czy on nie zapraszał jej na kawę czy browar. Rozważywszy alternatywy... Zresztą nieważne.

Nie spóźnił się na tramwaj, i zdołał przechwycić darmową gazetę. Dość interesował się polityką, ale dziś pierwsze skrzypce grała wojna z nową, podejrzaną o posiadanie broni atomowej, organizacją terrorystyczną. Nie do końca rozumiał o co już chodzi. Pod „Pekinem” przesiadka, i ponuro zastanawiał się, co by stracił, gdyby uderzyli właśnie tutaj. Przynajmniej musiałby pomagać ludziom, zakładając oczywiście, że przeżyłby.

W szpitalu przywitała go pani Bożena, jego obleśnie wielka szefowa. Kobiety było dość na dziesięć innych, a lodowato zimnego gniewu na czternaście, co daje mniej więcej sześć zimnych suk. Nie słuchał jej biadolenia na temat punktualności i zmian, tym bardziej że nie mogła sobie pozwoli zwolnić, jednego z względnie niewielu chirurgów, którzy zostali w kraju. Wpatrywał się w jej wielkie cielsko, sztywne i nieruchome, głównie dlatego, że była rozgniewana, i myślał o wieczorze i o jakimś filmie z Internetu.

- ... i ja mam nadzieję, że to pan sobie przemyśli, panie Tomku.

Naturalnie. - odparł machinalnie. - Mówiłem pani ordynatorowej, że robię prawo jazdy na wiosnę, a samochód już mam od brata zaklepany...

Poszedł na obchód, gdzie z dumą zanotował, że kolana Tobiaszewskiego goją się w miarę poprawnie, a staruszka na drugim łóżku już jest spokojna. Dziś miał tylko wrzód żołądka, ale potem przywieziono cztery osoby z wypadku drogowego na Dolnej, więc trzeba było połatać co się dało. Wyczerpany, dosiedział do wpół do siódmej, pełne dziesięć godzin, z przerwą na obiad, bo w stołówce dawali niezłe pulpety. Do niedawna żywił się mrożonkami, ale teraz się poprawił.

Wyszedł z tramwaju wcześniej, i choć lunął deszcz podbiegł ten jeden przystanek, tak jak miał w zwyczaju. W mieszkaniu zjadł kanapki, i położył się po obejrzeniu jakiejś komedyjki.

 

Wieża. Wysoka i prężąca się dumnie, niczym wyzwanie skierowane naturze. Wieża z czarnego kamienia, o płaskim dachu, na którym Oławski stał i wpatrywał się w przestrzeń. Wysoki, czarnowłosy mężczyzna o siwiejących skroniach ubrany w jakiś rodzaj odświętnych szat, stał obok niego.

Bertrandzie. Oto twoje przeznaczenie. Dom. Magia i moc zmiany świata. Nie opieraj się.

Oławski widział z dachu wieży miasto, średniowieczny gród. Widział mury z czerwonej cegły, złote pola, zieleń lasów, rozmytą szarość bezkresnych mórz.

Czy czujesz to, Bertrandzie? Adepcie? To jest twój dom. Nie ten zimny świat, gdzie Smok ucichł, a jego pieśni grają odurzeni głupcy za garść monet. Bertrandzie, powróć do nas.

Niewysoka kobieta w podobnych szatach, rudowłosa piękność o smutnych oczach wpatrywała się w niego z tęsknotą.

Miły mój. Miły mój, dopełnij kręgu. Axasa jest niegodna, nie ufaj jej. Bertrandzie, kocham ciebie, a ty kiedyś kochałeś mnie.

Serce Oławskiego zabiło szybciej na jej widok. Czy mówiła prawdę? Nie mógł przypomnieć sobie jej rysów twarzy, ale z pewnością coś do niej czuł. Wyciągnął do niej rękę...

Czy Adept Przepływu jest aż tak słaby?

Zgarbiony pod ciężarem lat, mężczyzna o pobrużdżonej zmarszczkami twarzy, ale o ostrym, młodzieńczym głosie nagle pojawił się za plecami.

Czy uważasz, że nauczyłeś się wszystkiego, czego chciałeś? Czy pamiętasz kim byłeś, młodzieńcze?!

Nie. - odparł szczerze Bertrand.

 

Nie. - odparł Oławski, i obudził się. Zmarszczył czoło. Co mu się mogło śnić?

 

Piątek był nieco lepszy. Przede wszystkim, nie miał ostrego, na obiad dawali dodatkowo ryż z owocami, no i ściągnął się film, który już od dawna chciał obejrzeć. Szefowa była spokojna, i niemal uwierzył, że sobotnie popołudnie i niedziela wolna będą przyjemniejsze. Gdyby tak zadzwonić do Karola i jego żony... Ale i tak nie miałby z kim pójść, odkąd odeszła Andżelika.

Mógł spędzić weekend przy telewizorze, komputerze, lub Owcy i jego kumplach, czyli planowanie na nic by mu się zdało. W piątek, jak co tydzień, szedł na zakupy, do dyskontu. Sprezentował sobie akurat czteropak taniego browaru, i usiadł przy komputerze wsłuchując się w ściągnięte z Internetu mp3.

„Dawno nie byłem w jakimś klubie... trudno dziś o dobry rock....”, myślał, wpatrując się w praskie uliczki za oknem, po których wiatr rozdmuchiwał liście i plastikowe reklamówki. „Może się jutro przejdę, w końcu mam wolny weekend, wypłata za tydzień, więc najwyżej trochę w stołówce podojadam więcej... raz w miesiącu mógłbym”

W głośnikach Maanam cicho opowiadał pieśni Smoka, a lekarz Tomasz Oławski upijał się powoli.

 

Że co proszę?

- No, panie Tomku – Bożena poprawiła swoją „fryzurę” - ja wiem, że pan miał mieć dziś wolne, ale to nadgodziny. To nie moja wina, że pan Dębowy zachorował. Pan go dziś zastąpi, i będzie miał wolne w przyszłym tygodniu, albo za nadgodziny. W niedzielę mało operacji jest, wytrzyma pan. Musi pan. - spoważniała

„Cholerna przysięga...”, pomyślał Oławski.

- Wiem, pani ordynator. Ktoś musi. I tak nie miałem planów. Może ja się podzielę z Kotem i on przyjdzie wcześniej? Ja mam do niego komórkę...

- To już panowie między sobą załatwią...

Była miła jak na siebie. Ale to nie zmieniało faktu, że miał 16 godzin dodatkowo. Zmęczony w sobotę wieczór, uwalił się na łóżko robiąc małą przerwę tylko na włączenie budzika.

 

Bertrandzie, błagam! Axasa chce ogłosić się Mistrzynią!

Rudowłosa wpatrywała się w niego niczym w obraz. Chryste, czy on ją kiedyś kochał? Była nieziemska, była pięknością. Była w niej jakaś inteligencja, coś więcej lśniło w jej oczach niż tylko desperacja.

Byli w sali tronowej. Błękitno-złote kobierce, na których gigantyczne postaci magów budowały lub burzyły miasta ozdabiały kamienne ściany wieży. Tron, na którym siedział starzec wydawał się unosić ponad podłogą.

Wybór należy tylko do Adepta, do nikogo więcej. Życie i śmierć, magia i moc. Zawsze tak było, Lydio.

Rudowłosa westchnęła cicho.

Bertrandzie, proszę cię, przejdź próbę, lub zrezygnuj z niej! Nie musisz być Mistrzem, by być szczęśliwy! Ja... my razem możemy żyć jak dawniej! Czym jest tytuł Mistrza?

Lydia miała łzy w oczach.

Nie muszę? - zapytał Oławski.

Nie, Bertrandzie.

Wysoka dama odziana w obcisłą czarną suknię wyłoniła się z cienia. Była... może nie piękna, ale z pewnością interesująca. Chuda, ale zmysłowa.

Sam wybrałeś ścieżkę, sam wybrałeś próbę, by nam przewodzić. Nie zostaniesz Mistrzem magii, ale czym złym jest tytuł Adepta? Próby Magii zawodzą tylko gdy zawodzi mag.

To prawda, zgodził się starzec na tronie. Axaso, ciebie też czeka próba Mistrzyni, gdybyś chciała zająć miejsce Ber... to jest, Srebrnego.

Jak mogę zdać próbę, jeśli nie wiem nawet, że jestem magiem? Oławski, czy Bertrand zapytał w desperacji.

Przebudź Smoka. Choć na jedno uderzenie serca, choć na chwilę między machnięciem skrzydeł kolibra. Przebudź Smoka, Bertrandzie!

Lydia krzyczała...

 

...a jej krzyk zlał się w jedno z terkotem budzika.

- „Przebudź Smoka”? - wymamrotał budzący się ze snu Oławski. Było coś dziwnego we wrażeniu, z jakim się budził.

 

Jak mówiła jego szefowa, niedziela nie była specjalnie męcząca. Olek, jego kolega z urazówki też miał chwilę na odpoczynek, i mogli trochę porozmawiać, choćby przy obiedzie.

- Hm, masz kogoś obecnie? - Olek ciekawił się nieco jego życiem prywatnym.

- Nie raczej. – przed oczyma stanęła mu rudowłosa kobieta. (kto to był? Aktorka z amerykańskiego filmu?) - Sąsiadka się do mnie nieco przystawia. Myślałem, że gdzieś wyjdę, wiesz, miałem mieć wolne, ale Dębowy zachorował.

Olek umilkł, spoważniał trochę.

- To jest świnia, wiesz?

- Co? – zdziwił się Oławski.

- Dąb. On pojechał załatwiać sprawy. Mówił tej rudej pielęgniarce, że jedzie do Hiszpanii.

Oławski zaniemówił.

- I ta gnida z cholernej Guantanamery jeszcze oczekuje, że ja będę za niego odrabiał? Chorobowe sobie załatwia, chirurgów nie ma... - przewrócił szklankę z kompotem, która zalała mu tłuczone kartofle.

- Listopad jest, nie? Nowi wejdą, stażyści...

- Nowi to już dawno grzeją się w cholernej Hiszpanii! Albo w Irlandii Guinnessa chleją! - Oławski wystraszył chyba kilku pacjentów, ale wlepiające się w niego spojrzenia w niczym mu nie przeszkadzały. - To jest powołanie, a jak on woli za euro pasterzy kóz leczyć, to Bóg z nim. Ale dlaczego on mnie zmusza do robienia za niego za minimum krajowe? Cholera, ja czterdziestki nie mam! Też chcę życie mieć!

- No, źle jest. Fajnie by było, żeby ktoś pomachał różdżką magiczną, i świat na lepsze odmienił. Ale cudów nie ma. - Olek westchnął ponuro i poszedł po dokładkę kartofli i kurczaka.

- Nie ma. - mruknął powoli Oławski.

 

Musiał się napić. Poniedziałek, nie poniedziałek, kac nie kac, ale trzeba było zajść do mordowni.

- O, Doktór! - ucieszył się Kapitan, jeden z niewielu ludzi tutaj, którzy mieli jakąś pracę. Obecnie rzeźnik, ale ksywkę zawdzięczał ubieraniu się na marynarza. Może i kiedyś pływał, ale obecnie widać było grubasa w koszuli w paski i z wytatuowaną grubą babą na lewym ramieniu, a słoniem na prawym. Kapitan właśnie zaczynał tankować razem z grupką bardziej elitarnych żuli z okolic – Jureczkiem, Mózgiem, Kowbojem... Nie śmieciami jak Owca. Oławski nieźle już orientował się w takich sprawach.

Status lekarza dawał mu zresztą względną nietykalność. Wiadomo, ktoś musi opatrzyć rany zadane majchrem czy tulipanem. Dlatego w „Księgarskiej” czuł się bezpiecznie.

Po wysłuchaniu biuletynów z okolicy, zaczął opowiadać o Dębowym, co niezbyt ciekawiło towarzystwo. Dał się przekonać, że zabuli za nadgodziny, no i wyszło, że lekarz zarabia mniej niż hydraulik. W ciągu godziny zdołali przejść od służby zdrowia przez politykę do integracji europejskiej, i zeszło na metafizykę.

- Ja to normalnie wierzę, że ten... kościół kłamie. Rozumiesz, ile jest wyznań na świecie? Miliom? Dwa miliomy? Nie ma bata, kurwa, że jeden jest koleś, co wszystko wie...

- Ty gnido, ty na papieża nie bluźnij, bo to święty człowiek był! Nasz, kurde, Polak, mądry, o miłości...

- No. Ale rozumiesz, mądrych ludzi to jest mniej niż wyznań, ale, kurde, jest ten. No... ten co go szukają jak umrze...

- Jak kurde można szukać kogoś, jak on umrze?

- Dalaj-Lama? – zdziwił się Oławski.

- No. Doktór, wiadomo, kształcony człowiek. Kto to jest ten dalej, kurde mama?

- Przywódca buddystów. Wiecie, co to jest nirwana?

- Taki zespół, nie?

Wśród rechotu, ktoś włączył radio, na jakąś stację dobrych przebojów.

- To Nirvana?

- Nie, nirwana to jest taki stan szczęśliwości – doktor miał być na tyle trzeźwy, żeby wrócić do domu. - Jak już zrobiłeś wszystko, co miałeś zrobić, nic nie chcesz, nic nie musisz, nic nie czujesz...

- Jak kurde, napruty jakiś, nie?

- No też, ale chodzi o to, że ty jesteś szczęśliwy... - Oławski opróżnił kolejny kieliszek - ... a cały świat wokół przez to też jest szczęśliwy.

Cisza, tylko słychać było „And nothing else matters”.

- Ale ja tam wierzący jestem...

Bywalcy baru wrócili do rozmowy. Oławski w pół godziny potem wyszedł sam, w wilgotną noc.

 

Dlaczego nie pamiętam tego za dnia?

Nie pamiętasz nic, Lydia odparła. Siedzieli na niewielkim wzgórzu porośniętym trawą, omiatanym wiatrem.

Nie możesz pamiętać. Na tym polega część Próby. To co czujesz teraz, to jedyny sposób, w jaki możemy ci pomagać.

Wszyscy? Nawet Azaza? Nawet ten... Mistrz?

Tak, choć to zabrzmi dla ciebie dziwnie. Musisz działać. Budzisz się ze snu, a może w niego zapadasz. Ja tego nie rozumiem, to ty chcesz zostać Mistrzem Przepływu. Lydia spojrzała mu w oczy.

Mistrz przepływu musi obudzić pieśń Smoka. To pamiętam. Oławski uśmiechnął się do Lydii. Gdybym tylko wiedział, co to znaczy.

Przepływ, to krążąca energia magii. To czysta siła, czysta moc... Istnienie. Istnienie ustępuje tylko Tworzeniu. Gdyby zabrakło Przepływu, świat by się rozpadł. Gdyby zabrakło Rytmu, świat albo działałby nadal, albo nigdy by nie zaistniał.

A ja, jako Adept Przepływu...

Jesteś. A samym istnieniem wzmacniasz istnienie. To co było, jest mocą rytmu, to co jest jest mocą Przepływu...

A to co będzie, mocą Ciszy... dokończył Bertrand.

 

Kac przeraźliwie łupał go w czaszkę. Ale nadal był w stanie dostrzec, że tramwaj staje w centrum miasta.

- Co się dzieje?

- Panie, araby zaatakowali! - jakaś staruszka w berecie była gotowa wyjaśnić mu wszystko. - - Normalnie, atak terrorystów!

- W Warszawie? Co?

- Bomba była, sam pan zobaczy! - staruszka wskazywała na kolumnę dymu.

- Chryste! - wypadł ze stojącego tramwaju.

Ludzi był tłum, ubranych w czarne, przeciwdeszczowe peleryny. Spod stacji metra unosił się szary dym. Stał jak wbity w ziemię, nie mogąc uwierzyć.

- Ludzie, przepuśćcie mnie! Jestem lekarzem! Chirurgiem jestem! - Wymachiwał dowodem i legitymacją pracowniczą.

Policjant kierujący akcją poinformował go, żeby odjechał do pracy, bo pewnie do szpitala mu przyślą chorych, a tutaj są już odpowiednio przeszkoleni lekarze. Posłuchał. Ktoś nawet mu zaoferował, że go podrzuci. Karetką.

Włączone radia przez cały dzień nadawały wiadomości o ataku, a im więcej Oławski słuchał, tym mniej wierzył w człowieka.

Za zamach odpowiada Al-Kaida. Zamach był sztuczny. Wybuch gazu. Ambasady wyrażają współczucie.

Cały dzień napływają chorzy i ranni. Ściągnięto praktykantów, studentów, lekarzy na emeryturze. Liczbę rannych oszacowano na 400 osób, podawały radia. Potem liczba rannych spadła do trzech setek, potem trochę niżej. Nie wiadomo było kiedy, Oławski opędzał się od dziennikarzy, zagranicznych, polskich, od policjantów. Koło dwunastej sam już nie wiedział, jak się nazywa. Położył się spać na kozetce, w butach, przepocony i na setce filiżanek kawy.

 

A jeśli to koszmar?, spytała Axasa, w lesie, na nocnej polanie pod gwiazdami, które wydawały się Oławskiemu znajome – jak niebo Ziemi. Rozpoznał Oriona, i szukał innych, znanych konstelacji.

Jeśli to tylko twój sen? Jeśli wyśniłeś sobie krainę fantazji, baśni? By uciec od życia na Ziemi... Czy ja mogłabym być twoim snem?

Oławski nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Spojrzał kobiecie w oczy.

Nie jestem twoim wrogiem, Bertrandzie. Ale rywalem – chyba tak. Ktoś musi zająć miejsce Srebrnego. On umarł, rozumiesz.

Srebrnego?

Był twoim... naszym nauczycielem. Przewodnikiem. Ja i ty, uczyliśmy się od niego...

Czy by zostać Adeptem, też trzeba przejść próbę?, przyszło nagle Oławskiemu na myśl.

Odsunęła się od niego, zamykając oczy z niechęcią.

Tak. Przypominasz to sobie...

Tak. Tak, pamiętał. Pamiętał wyprawę w głąb świątyni, zimne, błękitne głazy unoszące się w powietrzu, pamiętał kwiaty...

Czy ty...

Wstała.

Nie. Nie ty, nie ja. To zresztą już przeszłość, i lepiej będzie, jeśli nie będziesz tego pamiętał. Byliśmy młodzi. Kiedyś.

Odeszła. Tomasz został sam, i wpatrywał się w znajome gwiazdy. Kim był? Może to był rzeczywiście tylko sen, reakcja na zmęczenie życiem? Jak można zostać Mistrzem, kiedy nie wie się nic?

 

Zbudził się delikatnie, w tłumie lekarzy. Musiał działać, na kawie, cukrze i napojach energetycznych. Liczba rannych nie była taka duża, ale był chirurgiem. Szefowa powiedziała mu, że wszystko powinno wrócić do normy, co uznał za przepowiednię która na pewno się nie sprawdzi. Dzień żałoby narodowej. Dzień pamięci. Przynajmniej wykonuję swoją pracę. Niektórych rannych wypuszczą dziś, nie jest tak źle. Ile ofiar śmiertelnych było? Jeszcze wygrzebują, ale jest już trzydzieści. Wypadków nagłych mniej. Ludzie w domach siedzą. W kościołach trwają msze. Idź odpocznij, nie zabijesz się.

Nawet Dębowy wyglądał na wycieńczonego. Zaczęły wśród pielęgniarek krążyć plotki, że pani Bożena wyrzuca już dziennikarzy oknami, ale żaden z lekarzy tego nie potwierdził. Oławski wyszedł i natychmiast obskoczyli go dziennikarze. Jestem zmęczony, proszę państwa. To ciężka praca, dla dobra społeczeństwa.

Sam z siebie dodał, kiedy uciekał z terenów szpitalnych: „Nie żałuję, że jestem lekarzem”. Teraz, tak, teraz czujesz się potrzebny, dodał patrząc w brudne lustro, kiedy się golił wieczorem. Chryste Panie, to trzeba było ataku terrorystycznego, żebyś to sobie uświadomił?

Cel ataku pozostawał jednak nieodgadniony. Ktoś w pracy sugerował, że to była próba. Rodzaj testu przed atakiem na cele wojskowe, czy masowe... Choć trzydzieści trupów to już jest sporo. Nie wszystkich dało się jednak zidentyfikować.

 

Dobrze. Już wiem, jak to mam zrobić. Wiem, czego brakuje światu – magii, prawda?

To, co teraz rozumiesz poprzez magię, to tylko jedna z twarzy sił rządzących światem... światem takim jaki jest, postrzegany przez ludzki umysł.

Bo nie ma innego świata, dokończył Oławski. A może Bertrand? Skąd to wiedział?

Hm, chyba nie ma. Starszy mag uśmiechnął się. Emocje ustępują rozumowi, woli, pasji. Przypominasz sobie coraz więcej. To dobrze. Zbliża się koniec twojej próby... Albo rozwiążesz zagadkę, albo przypomnisz sobie – jak wrócić.

Ale jeśli wrócę... to co będzie z tym mną? Przecież nie wziąłem się z niczego! Nie mogłem wyczarować Oławskiego znikąd! Mam matkę. Ojca, narzeczoną byłą mam...

Adept Istnienia może wiele. Oławski istnieje, bo ty istniejesz, Oławski urodził się, bo ty się urodziłeś. Miał matkę, bo ona miała matkę, bo ona powstała z tej samej komórki, tylko że z innej. Nie rozumiesz, prawda?

Oławski chyba coś pojmował. To tak, jak na filmach, tak? Oławski i Bertrand są z innych światów, ale są...

I tak, i nie. Ty stworzyłeś Oławskiego, choć może to Oławski stworzył ciebie.

Oławski zrozumiał. To nie był sen, tylko...

 

Nad ranem obudziło go pukanie w drzwi. Zewlókł się z łóżka, i uchylił drzwi na łańcuchu. Za nimi stał Owca, i kilku żuli z osiedla.

- Nie mam forsy. Przepraszam, ale wiecie, pracę mam.

- Wiemy. - jeden z nich trzeźwo i poważnie zajrzał do środka. - Kapitan nie wraca. A on metrem do roboty jeździł. Nie widziałeś go czasem?

- Chryste Panie... - Oławski zdębiał. Co innego anonimowe trzydzieści ofiar, a co innego znana osoba... Nawet żul, ale kumpel od kieliszka... - Kapitan?

- Widziałeś go w szpitalu? - nalegali tamci.

- Nie. Ale... to nie znaczy nic. - próbował się uspokoić. - Mogli go do innego przewieźć. Poza tym, ja nie pamiętałem twarzy, czasem ich nawet nie widziałem, tylko łatałem ręce i nastawiałem, żebra, flaki...

- Czyli jest nadzieja?

- Zawsze jest. On żonę miał?

- W sumie to ma. Ma, nie miał, tę... konkubinę. Ona wie.

- Chryste. - Oławski usiadł na szafce na buty. - ja zaraz do pracy idę. Pić nie mogę, to się skończy... - Popatrzył na zgromadzenie. - Niech to się skończy...

Odeszli, cicho i spokojnie.

Oławski był wycieńczony, ale musiał, po prostu musiał być na dyżurze. Szefowa powiedziała mu, że jutro ma dzień wolny. Miejsca w szpitalu się luzowały, a Oławski szukał Kapitana. Pytał tych rannych, którzy jeszcze byli przytomni, czy nie widzieli faceta w koszuli w paski, w czarnym płaszczu... Chyba, nie byli pewni, może, nie, chyba tak... Nikt nie stał koło nikogo takiego. Więc może wszystko było w porządku.

Dochodził wieczorem do siebie, ale kawa, adrenalina i siła woli zebrane razem nie miały już w sobie nic, co mogłyby przeciwstawić zmęczeniu.

Poprosił kolegę o podrzucenie go do przystanku tramwajowego bliższego... Ale w samochodzie zasnął, zasłuchany w jakiś stary przebój z dawnych lat. Marilion? Nieistotne.



To nie jest sen. Olgin podał mu kieliszek białego wina. Albo jest, ale w gruncie rzeczy to nie jest tak istotne. Ważne jest to, by jedno z was przeszło Próbę.
Wiedział. Przypominał sobie coraz więcej, ale tylko nocami. Krąg Mistrzów musiał zostać zamknięty, inaczej nie można byłoby utrzymać pozycji Kręgu. Bez mocy Mistrza Przepływu magowie nie dysponowali pełną władzą nad magią, i nie mogli... utrzymać władzy nad krajem, gdziekolwiek to było...
Osobiście wolałbym, abyś to był ty, Axasa jest irytującą megalomanką. Ty jesteś... Olgin szukał odpowiedniego słowa. ...ambitny. Tak, ambitny i rozsądny, w dość dziwny sposób.
Taaak... Oławski spojrzał na czarnowłosego mężczyznę z niechęcią.
Moglibyście się ode mnie na jakiś czas odczepić?

Słucham?

Zostawić mnie w spokoju. To znaczy, może to jest Próba, a może halucynacja przepracowanego pracownika niedofinansowanej służby zdrowia na skraju załamania nerwowego. Potrzebuję czasu, by to sobie wyprostować. To nic, że nie myślę o tym za dnia. Może nie powinienem.

 

Nazajutrz, oficjalnie podano, że przyczyną wypadku był wybuch gazu. Jeśli był to zamach terrorystyczny, to doskonale zorganizowany, tym bardziej, że chyba żadna organizacja się do niego nie przyznała. Oławski siedział w mieszkaniu, i po południu, kiedy wstał o drugiej, wyszukiwał w sieci wszystkich możliwych informacji.

Zbierał siły. Odżałował trochę, i przeszedł się do restauracji, kilka przystanków autobusowych dalej. Nawet była czynna, ale pusta. Kelnerka podejrzliwie spojrzała na niego, ale on pochłaniał ze smakiem dwie duże porcje pyz, które dopełnił jeszcze deserem lodowym i kawą.

Na przystanku wpadł na Hankę, oczywiście. Zdziwiona była trochę, że nie jest w pracy, ale wyjaśnił jej, że od dwóch dni jest na nogach.

- To musi być panu ciężko, nie?

- Tak. - odparł cicho. - Ale to wszystko się niedługo skończy. Czuję to. Na dobre, czy złe, koniec nadejdzie.

Cofnęła się, zdziwiona. Zostawił ją, samą na przystanku.

Spał bez snów, odsypiał godziny.

 

A jutro spadł pierwszy śnieg.

Poleciał do szpitala, bez prysznica i śniadania. Roboty było w sumie niedużo. Dobrze. Tylko doglądać rannych...

Po południu zmarła mała dziewczynka, na oko sześcioletnia. Oławski patrzył w milczeniu, jak dziecko, które zniosło praktyczne zmiażdżenie połowy twarzy, wynoszą z sali. Wybuch gazu to chyba jednak lepsze wyjaśnienie niż to, co mogli ludzie zrobić innym ludziom.

W pewien sposób, otrzeźwiło go to. Zrobił tylko kilka operacji, już mniej istotnych niż te nagłe wypadki... Mógł pracować do późna. A wieczorem, kiedy się nad tym zastanowił, doszedł do wniosku, że chyba dziś tak czy siak zrobił więcej, niż statystycznie podczas dnia. Wziął prysznic i przespał się już w szpitalu.

 

Powiem ci jedną ciekawą rzecz, Bertrandzie. Po Olginie widać było, że z trudem skrywa gniew.

Czy wiesz, że Adept Pływu może odmienić ten świat, w którym jak się zdaje, wolisz teraz mieszkać. Czy wiesz, co zrobiła Axasa, by cię znaleźć? By cię zająć na kilka dni? Czy wiesz, ilu ludzi zginęło tylko po to, byś oddalił się od Bertranda?

Nie! Dlaczego ona miałaby to zrobić? Dla Mocy? Ale magia to życie... Magia to życie... Oławski padł na kolana.

AXASA! Wrzasnął, być może wkładając w tę komendę małą cząstkę magii. Tak czy siak, kobieta zjawiła się w chwilę potem, marszcząc czoło.

Bertrandzie?

Ilu ludzi zginęło w metrze? To byłaś ty? Zabiłaś kogoś? Kapitana? Tę dziewczynkę? To twoja wina!

Nie wierz Olginowi. Blondynka zachowywała sztywną godność. Tacy jak on, zrobią wszystko, by zdyskredytować innych. Na Ziemi rzeczy się zdarzają.

Nie może skłamać na temat Próby! Krzyczy czarnowłosy mag. Spytaj ją o Próbę!

Czy...

 

- Czy chce pan pospać trochę dłużej? - spytała rudowłosa pielęgniarka, na widok której zabiło mu serce, choć nie był pewien czemu.

- Nie, nie... - nie była tak ładna, jak powinna... powinna być? - Już wstaję. Kawę czarną może mi pani podać...

 

Stracił potem ją z oczu.

Wszystko wyglądało na to, że to tempo utrzyma się przez jakiś miesiąc... Odpowiadało mu to. Wpadł w trans, w rodzaj rytmu ciężkiej codzienności. Czasem dobrze jest być na dnie, nie ma wtedy nic do stracenia. Pod wieczór było spokojniej, i zdołał nawet wygospodarować chwilkę na przesłanie SMSa do kilku znajomych ze studiów, z pytaniem o Kapitana.

Zasnął już w domu, po kubku markowego Earl Greya. Na rozluźnienie.

 

Kapitan leżał półprzytomny na łóżku szpitalnym. Oławski wpadł na niego właściwie przypadkiem, podczas obchodu.

- Doktór... - Kapitan próbował się uśmiechnąć. - Źle ze mną, nie?

- Wyjdziesz z tego. - Oławski powiedział z pełnym przekonaniem. Facet nie wyglądał tak źle. Na oko rany były dość płytkie, a to co najbardziej mogło mu dolegać, to było zmęczenie. Posilny szpitalny wikt, i dojdzie do siebie.

- Swoje wiem... słuchaj, doktór... w razie, jakbym z tego nie wyszedł, to poproś Kazię o to, czego ona nie znosiła jak byliśmy młodzi. Niech ci to da, powiedz, że skończyłem z tą rzeczą... Zresztą weź to teraz, jak z tego wyjdę... Na morzu było gorzej... więc weź od niej to, czego ona nie kochała... Przynieś mi to tutaj, to...

Sytuacja jak z bajki, pomyślał Oławski kiedy już Kapitan zasnął. Jak u tego tam, Sepkowskiego, Prawo Niespodzianki i takie tam.

Wieczorem, poinstruowany przez ludzi z „Księgarskiej”, zastukał do drzwi mieszkania Kapitana.

Kazia to wysoka, nawet ładna blondynka. Niemłoda, ale widać było po niej pewne zmęczenie.

- Jestem od Wojtka. Od Kapitana. - dodał, doprecyzował.

Otwarła szeroko oczy.

- Z nim w szpitalu wszystko w porządku, może go pani odwiedzać. Powinien wyjść z tego, został lekko poturbowany.

Uśmiechnęła się.

- Miał jakieś ubezpieczenie? Wiem, że pracę miał. I do niej chyba wróci, poleży w szpitalu, podje sobie – zażartował, nieco sztucznie, ale chyba to jej pomogło.

- To nie jest źle?

- Nieee, skąd! Ale... on mnie poznał. Pani wie, on mnie nawet lubił. Powiedział, żebym ja mu przyniósł... eee... to trochę głupio brzmi.

- Co? Wódkę? Na razie ja z tym skończyłam!

- Nie, on dziwnie się wyraził. Mówił o czymś, czego pani nie lubiła, nie kochała, kiedy on i pani się poznaliście. Mówi że on z tym skończył.

Przewróciła oczyma.

- Mógł po ludzku powiedzieć, że chodzi mu o to jego pudło! O tę gitarę!

Wyszła na chwilę, ściągnąć gitarę akustyczną z pawlacza. Dość duża, miała nalepki jakiejś firmy transportowym na pudle rezonansowym.

- O, struny nawet wszystkie ma. - spojrzała krytycznie. - Pan dostroi. Ja jej nie lubiłam, bo on swoim rozmaitym podrywkom na niej grywał. Kiedyś dobry był w tym, ale to mnie wkurza, ja lubię piosenki, ale on takie kawałki ćpunów na niej grał... Takie nowoczesne... - łzy nabiegły jej do oczu.

- Dziękuję. – co miał powiedzieć?

Tej nocy przypomniał sobie Andżelikę. Głupio było na studiach, trochę dziecinnie, ale czas dodaje rzeczom romantyzmu. Stroił gitarę przy komputerze. Jak długo nie grałem? Pięć lat? Dziesięć? Kiedyś była taka piosenka, którą grałem przy każdym ognisku, przy każdej okazji, kiedy piliśmy w więcej niż pięć osób, a ona tam była. Chyba teraz bardziej się nadaje, niż kiedykolwiek w przeszłości.

Miałem na oku hacjendę...

wspaniałą, mówię wam...

 

Następnego dnia odkrył, że płakał.

Kapitan był w nieco gorszym stanie. Krwotok zewnętrzny wrócił. Ale na pewno cieszył się, kiedy nieco zmylone nuty nielicznych szant, jakie Oławski znał, zabrzmiały podczas przerwy obiadowej.

Ja nie umrę?

- Nie – Oławski nie był pewien, dlaczego to robi, ale sam cieszył się, mogąc grać na gitarze. - Jeśli nie padłeś wtedy, w metrze, to dziś ci nic nie będzie.

- A jeśli ja ją widziałem?

- Kogo?

- Tę blondynę. Co zastawiła bombę.

Halucynacje. Może powinien kogoś zawiadomić...

- Kazię?

- Nie, trochę podobna do niej była... Ale wysoka, ładna, jak aktorka z telewizji... Zimna suka taka...

Coś drgnęło w umyśle Oławskiego. Może...

Wziął głęboki wdech.

- Może ja coś rockowego ci zagram? Lubisz De Mono?

Nie odpowiedział, zasnął.

- Jutro – Oławski wyszeptał – jutro będę wiedział wszystko.

 

Więc?

Już wiem. Muszę zagrać jedną melodię. Wtedy losy Oławskiego potoczą się lepiej, a Bertrand wróci do domu.

Mistrz wzruszył ramionami. To od magii... od woli świata zależy rozwiązanie zagadki. Będzie dobra, uda ci się. Myślę, że już i tak zaczynasz sporo rozumieć.

Rozumiem! Muszę tylko wgrać magię do świata. Jeden akord. Jeden dźwięk, na tyle ważny, by zmienić świat. Magia to słowa, słowa to dźwięki, dźwięki to moc, moc to magia.

To jest przepływ. Pieśń Smoka, muzyka, która wyraża to co masz w sobie. To nie musi być... rock, ale no... to co czujesz...

Starszy mężczyzna zaśmiał się.

 

Dziś. To musi być dziś. Obudził się z dziwnym przeświadczeniem, ale mniej więcej wiedział, co ma zrobić. Ale pewne rzeczy... należy robić ze stylem, myślał, przetrząsając o czwartej rano szufladę, w której trzymał stare śmieci z czasów studiów. Kasety magnetofonowe, stare, w większości czyste zeszyty, luźne części do komputera.

I kostka, którą grał dla Andżeliki w tę noc, zanim ona nie zrezygnowała. Czarna, z jakiegoś plastiku czy gumy. To nawet nie była pamiątka, ale no... głupio było mu ją wyrzucić. Wyrzucił jej zdjęcia, jej listy... Ale kostka... mogła się kiedyś przydać, nawet kiedy oddał gitarę siostrzeńcowi na Komunię. Prawda?

Z dużą plastikową torbą z Ikei szedł przez miasto, jechał tramwajem. Ale w drzwiach szpitala drogę zastąpiła mu Axasa. Andżelika?

- Kim tak naprawdę jesteś?

- Nieważne! - wrzasnęła. - Do cholery, proszę cię, możesz zrezygnować! Twoje życie nie jest takie złe, można jeszcze naprawić błędy! Zawsze można.

- Nie. Nie można. Chyba że jest się cholernym czarodziejem.

Wyjął gitarę z torby. Instrument zmienił się. Był akustyczny, elektryczny, magiczny i techniczny zarazem. Dwa długie gryfy połyskiwały szarożółtym blaskiem strun. Ce. Dźwięk uciszył tłum dookoła. Co widzieli? Teraz nie miało to znaczenia.

 

Bertrand i Oławski szli do sali, gdzie leżał Kapitan, na dokładnie tym samym łóżku, z którego zabrano wcześniej sześciolatkę. Oławski uśmiechnął się.

Więc to tak to się skończy. Już wiem, co mam zrobić.

Powtarzalny, ten trudno rozpoznawalny rytm zabrzmiał w sali szpitalnej.

Kiedy gwiazdy lecą... powiedz czego chcesz... odkryj tajemnicę, która w tobie jest...

 

Czas się cofał. Ludzie znikali mu w oczach. To złudzenie? Oławski spytał Bertranda. Nie bardziej niż jeden z nas, Tomku, mag z łzami w oczach odpowiedział samemu sobie.

 

Miłość wielka jak białych karłów krąg

Złodziej, rycerz, król i mag,

zawsze w tobie są...

uwierz w to...

 

Grał, a świat się cofał, i wyrzucał z siebie skutki katastrofy w metrze. Która nigdy się nie wydarzyła. Nowo mianowany Mistrz Magii nie wlewał olbrzymich ilości magii do tego świata, ale najpierw odebrał Przepływ jednej osobie, te kilka dni temu... By Axasa nigdy nie zmieniła tego świata w ten jeden konkretny sposób.

Dlaczegoby nie cofnąć się do tego dnia, kiedy umarła muzyka? Oławski spytał.

Nie. Ale zrobię coś dla ciebie. Dla siebie. Mistrz Przepływu zaśmiał się dźwięcznie. Do tej pory Oławski nie wiedział co ten zwrot oznacza. Teraz był pewien.

Obaj jesteśmy wolni. Tomku, posłuchaj tej muzyki. Obudź w sobie siłę smoka! Obudź się! Obudź się!

 

- Tomku, obudź się! - Andżelika wołała. - dochodzi ósma, spóźnisz się do pracy!

Tomek westchnął, jak to miał w zwyczaju. Rozejrzał się po mieszkaniu w bloku. Wyglądało nieco inaczej niż wczoraj? Wczoraj? Co było wczoraj? Co miało być dzisiaj?

- W szpitalu na pewno na ciebie czekają... - jego urocza i tak bardzo kochana żona cmoknęła go w policzek. To go zawsze (zawsze?) budziło. - Ja obudzę Wojtka, on też zaraz idzie do szkoły.

 

Andżelika słyszała, jak jej mąż nuci jakąś starą piosenkę Perfectu przy goleniu. Miał wtedy dobry humor.

 

0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.