Na Pierścień Zimy Jamesa Lowdera czekałem z niecierpliwością już od pewnego czasu, podobnie, jak czekam na każdą pozycję z dawnej serii Harfiarzy. Powód jest iście prozaiczny – żadna książka z rzeczonego cyklu jeszcze mnie nie zawiodła. Na tę właśnie jakość liczyłem sięgając po najnowszą powieść spod znaku Zapomnianych Krain. Gdy już zakończyłem lekturę, czułem się usatysfakcjonowany, lecz, niestety, nie do końca.
W Pierścieniu Zimy James Lowder zabiera czytelnika na wyprawę do jednego z najrzadziej odwiedzanych zakątków Faerunu – Chultu i jego bezkresnych dżungli, pełnych drapieżników czyhających na nieostrożnych eksploratorów. Muszę przyznać, że, nim przeczytałem Pierścień, patrzyłem na Chult z niejakim politowaniem, traktując te ziemie jako nieciekawe pasmo tropikalnych lasów zamieszkiwanych przez barbarzyńskich dzikusów. Nic bardziej mylnego. James Lowder przedstawia to miejsce z zupełnie innej perspektywy, dając obraz wysokiej cywilizacji, której kultura, tak odmienna od zwyczajów spotykanych na Ziemiach Centralnych, urzekła mnie całkowicie.
Na ten hermetyczny świat czytelnik spogląda oczami Artusa Cimbera, którego zagorzali wielbiciele Zapomnianych Krain zapewne pamiętają z opowiadania, pt. Rodzinny interes, opublikowanego w antologii Krainy Chwały. Artus wraz ze swym wiernym towarzyszem, sir Hydelem Pontifaxem, wyrusza do odległego Chult, aby tam szukać dawno zaginionego Pierścienia Zimy, przedmiotu o niewyobrażalnej wręcz mocy. Tropem młodego odkrywcy podąża jego odwieczna Nemezis, Kaverin Mahoniowa Dłoń, który również pragnie posiąść artefakt, choć z zupełnie odmiennych pobudek. Artus nie wie jednak, iż jego największym wrogiem jest w istocie on sam i trawiąca go żądza zdobycia Pierścienia Zimy.
O ile główny bohater i sir Pontifax zostali zarysowani dość ciekawie, o tyle zawiodła mnie postać Kaverina Mahoniowej Dłoni. Pomimo ciekawej historii, jego zachowanie i sposób bycia sprawiają wrażenie, jakby został on przerysowany, co w efekcie czyni go mało przekonującym. Na szczęście, od niedociągnięć tych odwracają uwagę lepiej wykreowani bohaterowie drugoplanowi, a zwłaszcza sympatyczny duet gadających wombatów. Również postacie trzecioplanowe posiadają własną głębię. Największe wrażenie spośród nich zrobił na mnie pragmatyczny ras Nsi i jego kraina umarłych.
W przypadku Pierścienia Zimy korekta nie pokpiła sprawy - natknąłem się jedynie na kilka literówek. Sam przekład także wypadł nieźle, aczkolwiek gołym okiem można zauważyć, że miejscami tłumaczowi nie chciało się zajrzeć do podręcznika Zapomniane Krainy: Opis świata, czego owocem są takie nazwy, jak choćby Dolina Cieni zamiast Cienistej Doliny.
Pozwolę sobie jeszcze wyrazić zastrzeżenia co do jakości okładki w polskim wydaniu. Z początku wzrok przyciągają, rzecz jasna, Artus Cimber i Kwalu zmagający się z rozjuszonym triceratopsem. Jednakże, kiedy przyjrzeć się górnej części obrazka, widać fatalnie przerobione gałęzie i zwieszające się z nich liany, wyglądające tak, jakby programem graficznym bawił się zupełny amator, znający jedynie komendy typu "kopiuj" i "wklej". W oryginalnej wersji wspomniane liany wyglądały zupełnie inaczej i, co ważne, znacznie lepiej.
Powieść obfituje zarówno w pełne napięcia chwile, jak i frapujące ciekawostki dotyczące Chult i historii zamieszkujących go ludów. Jako duży plus zaliczam fakt, iż Pierścień Zimy w kilku momentach zaskoczył mnie niespodziewanymi zwrotami akcji, co rzadko zdarza się w przypadku powieści rozgrywających się w Krainach. Jednakże, pomimo wciągającej fabuły, poczułem się bardzo rozczarowanych zakończeniem - wydało mi się nazbyt stereotypowe i nieprawdopodobne. Tym niemniej, Pierścień Zimy i tak znacząco wybija się na tle pozostałych pozycji spod znaku Zapomnianych Krain, a zawarta w nim wiedza stanowi doskonałe uzupełnienie dla informacji znajdujących się w podręczniku Zapomniane Krainy: Opis Świata.