» Recenzje » Piękna i Bestia

Piękna i Bestia

Piękna i Bestia
Kultowa animacja doczekała się aktorskiej adaptacji w gwiazdorskiej obsadzie. Historia o miłości, która zwycięża największe przeciwności, jest uniwersalna dla każdego pokolenia, ale czy to wystarczy, by po latach ponownie zachwycić świat?

New and a bit alarming...

Początki opowieści o Pięknej i Bestii sięgają pierwszej połowy XVII wieku i opowiadania autorstwa Gabrielle-Suzanne Barbot de Villeneuve. Jednak jej najbardziej znaną adaptacją jest powstała w 1991 roku animacja Disneya. To właśnie ten film stał się bezpośrednim wzorem dla wersji aktorskiej w reżyserii Billa Condona – przed laty zdobywcy Oscara za Bogów i potwory, a niedawno odpowiedzialnego za dwie ostatnie części sagi Zmierzch.

Fabuła Pięknej i Bestii została wprost przeniesiona z pierwowzoru – kolejne sceny i wydarzenia dokładnie odpowiadają tym, które oglądaliśmy w rysowanej postaci 26 lat temu. Autorzy scenariusza – Stephen Chbosky (Jerycho) i Evan Spiliotopoulos (Łowca i królowa lodu) – dodali jednak kilka szczegółów pogłębiających przeszłość i motywacje bohaterów. Historia zaczyna się od młodego księcia, którego całą uwagę pochłaniają bale i wystawne życie. Gdy jednak wzgardza darem szukającej schronienia żebraczki, ta okazuje się potężną czarodziejką, która rzuca na młodzieńca klątwę – książę przybiera postać przerażającej bestii i będzie w niej trwał, dopóki nie pokocha i nie zostanie pokochany. W pobliskiej wiosce żyje tymczasem zegarmistrz samotnie wychowujący jedyną córkę – piękną dziewczynę szukającą w książkach ucieczki od prowincjonalnego życia. Obrazu dopełnia kapitan Gaston – narcystyczny żołnierz będący obiektem westchnień wszystkich okolicznych dziewcząt... oczywiście poza tą, która jest z kolei jedyną budzącą jego zainteresowanie. Tak zaczyna się dobrze znana opowieść o poszukiwaniu piękna i o potędze miłości.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Who'd have ever thought that this could be...

Piękna i Bestia trwa ponad dwie godziny, co wydaje się aż nadto wystarczającym czasem, by opowiedzieć naprawdę prostą historię, złożoną raptem z kilku wydarzeń. Szkopuł w tym, że podobnie jak w oryginale, zdecydowano się na formę musicalu. A chociaż śpiewane przez bohaterów piosenki są fantastyczne – napisane z dystansem, żartobliwe, momentami nawet szturchające czwartą ścianę – jest ich po prostu zbyt dużo i zbyt kurczowo trzymają się oryginału. Gdy trzeci raz występująca w głównej roli Emma Watson zaczęła śpiewać na znaną melodię "Belle", przestraszyłem się, że na tej jednej kompozycji oparta będzie cała ścieżka dźwiękowa. Na szczęście później różnorodności już nie brakuje. W przeciwieństwie do tempa akcji – ta startuje naprawdę powoli i co chwilę przystaje, żeby ustąpić miejsca kolejnej piosence. Szczytem absurdu jest trwająca bite pięć minut scena obiadu, nieposuwająca fabuły do przodu ani o jotę. Takie zabiegi skutkują całkowitą zmianą stylu w ostatnich trzydziestu minutach. Zupełnie jakby twórców zaskoczyła konstatacja, że zaplanowany czas się kończy, a tu jeszcze połowa historii do opowiedzenia. I nagle w powolną i pieczołowicie budowaną opowieść wkrada się chaos, kolejne wydarzenia gnają do przodu, a ciąg przyczynowo-skutkowy niestety momentami nie nadąża.

Fabuła i znaczna część muzyki to ponowne wykorzystanie pomysłów sprzed lat, ale całkowitą nowością jest oczywiście gra aktorska. Emma Watson, która filmowe doświadczenie zdobyła ośmioletnią karierą na planie Harry'ego Pottera, świetnie połączyła wdzięk i emancypację głównej bohaterki, dokładając do tego naturalny talent wokalny. Co ciekawe, Watson znacznie lepiej radzi sobie ze scenami, w których jest aktywna – gdy natomiast musi biernie przysłuchiwać się kwestiom innych aktorów, pojawia się u niej wyraźna nienaturalność. Jej ekranowy partner, Dan Stevens, jest oczywiście ukryty za futrzastą warstwą motion-capture, co sprawia, że na tym większe uznanie zasługuje to, jak przedstawił stopniowe zamienianie dzikości w delikatność. Na tle głównego duetu bardzo słabo wypada portretowany przez Luke'a Evansa Gaston. Brakuje mu jakiegokolwiek śladu autentyczności i jest głównie swoją własną parodią. Warto natomiast zwrócić uwagę na postacie drugoplanowe – zwłaszcza na Kevina Kleina w roli ojca Belle oraz Evana McGregora i Iana McKellena jako nierozłączny duet ożywionych przedmiotów z zamku Bestii.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

True, that he's no Prince Charming...

Kilka tygodni temu szerokim echem odbiły się słowa Josha Gada o tym, że grany przez niego Le Fou – przyboczny Gastona – jest pierwszą w historii filmów Disneya osobą homoseksualną i że ten aspekt zostanie wyraźnie podkreślony w jednej ze scen. Okazuje się jednak, że z dużej chmury spadł co najwyżej lekki kapuśniaczek i wypowiedź aktora jest zdecydowanie najbardziej wyraźnym przejawem orientacji seksualnej jego bohatera. Prawdopodobnie gdyby nie ta deklaracja, mało kto zwróciłby w ogóle uwagę na wątek, który w najlepszym razie jest ledwie humorystyczną sugestią.

Disney zdecydował się oddać polskim widzom wersje z napisami i z dubbingiem. Na pokazie prasowym oglądaliśmy tę pierwszą opcję i niestety tłumaczenie nie jest tak dobre, jak można by oczekiwać, szczególnie w piosenkach. Napisy, zamiast pomagać w zrozumieniu wyśpiewywanych przez aktorów kwestii, prezentują ich alternatywną wersję, skupiając się bardziej na zachowaniu odpowiednich rymów, niż na oddaniu faktycznego sensu oryginalnych utworów. O ile takie podejście dobrze sprawdza się w dubbingu, to przy zachowaniu oryginalnych głosów skutkuje mocnym dysonansem.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

But there's something in him that I simply didn't see

Historia o Pięknej i Bestii nie mogłaby się udać bez odpowiednio baśniowej oprawy. Za zdjęcia odpowiada Tobias A. Schliessler, który wcześniej spotkał się z Billem Condonem na planie Dreamgirls czy Pana Holmesa, i ze swojej roli wywiązał się wyjątkowo dobrze, prezentując zapierające dech w piersi widoki tajemniczego lasu czy zamku. Chociaż film intensywnie korzysta z efektów komputerowych, twórcy dużą rolę przywiązywali do tego, by fizyczna scenografia jak najwierniej odpowiadała ostatecznemu rezultatowi. Dlatego też stworzono fikcyjną wioskę Villeneuve o powierzchni ponad 2500 metrów kwadratowych czy liczącą 1100 metrów kwadratowych salę balową, a do początkowej sceny zaangażowano 150 statystów i kilkaset zwierząt.

Aktorska adaptacja jednej z najbardziej znanych animacji Disneya z pewnością zakończyła się powodzeniem i jest to film, z którego nikt nie powinien wyjść zawiedziony. Byłby jednak zdecydowanie lepszy, gdyby zdecydowano się odważniej podejść do pierwowzoru i nie powielać tak wielu jego elementów. Nowe medium mogło być okazją do opowiedzenia historii dojrzalszej, bardziej świadomej ograniczeń animowanej produkcji sprzed 26 lat. Zatrzymano się jednak w pół kroku. Mimo kilku wad wciąż warto jednak wybrać się do kina na Piękną i Bestię, niezależnie od wieku.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
7.0
Ocena recenzenta
8
Ocena użytkowników
Średnia z 2 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0

Dodaj do swojej listy:
chcę obejrzeć
kolekcja
Tytuł: Piękna i Bestia (Beauty and the Beast)
Reżyseria: Bill Condon
Scenariusz: Stephen Chbosky, Evan Spiliotopoulos
Muzyka: Alan Menken
Zdjęcia: Tobias A. Schliessler
Obsada: Emma Watson, Dan Stevens, Luke Evans
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2017
Data premiery: 17 marca 2017
Czas projekcji: 1 godz. 40 min.
Dystrybutor: Disney Polska



Czytaj również

Kraina lodu
Ulepimy dziś bałwana?
- recenzja
Saga Zmierzch: Przed świtem cz.2
Młodzi, lśniący i bogaci
- recenzja
Saga Zmierzch: Przed świtem. Część 1
Dyskretny urok wampiryzmu
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.