Piekło pocztowe - Terry Pratchett

Trochę nazbyt "Prawdziwe"?

Autor: Piotr 'Rebound' Brewczyński

Piekło pocztowe - Terry Pratchett
Piekło pocztowe to jedna z moich ulubionych książek spod znaku Świata Dysku, dlatego nie bez przyjemności ostatnio zapoznałem się z nią po raz trzeci, tym razem jednak w ojczystym języku. Bardzo cenię powieści, których fabułę w prostych słowach można opisać jako "od zera do bohatera", a Piekło... to niemal idealny przedstawiciel tego gatunku.

Moist von Lipwig to człowiek niezwykle sprytny i zaradny, lecz utrzymujący się na sposób, który trudno nazwać legalnym. Jego zupełnie nijaka aparycja i opanowanie kilku podstawowych sztuczek psychologicznych sprawia, że w ciągu kilku dni może zamienić nic nie warty szklany pierścionek w kilka toreb wypchanych złotem. Ambicja pcha go jednak za daleko, bo tuż pod nogi jednego z najniebezpieczniejszych ludzi w Ankh-Morpork. Mianowicie – Lorda Vetinariego. Patrycjusz postanawia dać młodemu człowiekowi szansę i zatrudnia go na stanowisku Naczelnego Poczmistrza Urzędu Pocztowego, który – oględnie mówiąc – składa się z dużego, kiepsko utrzymanego budynku, młodszego listonosza w wieku mocno przekraczającym wiek emerytalny i fanatycznego entuzjasty szpilek o mocno niesprecyzowanej roli oficjalnej. Ach, no i jest jeszcze kilka ton niedostarczonych listów, zgodnie z magicznymi prawidłami posiadających coś, co można by nazwać szczątkową świadomością. Moist, początkowo niechętnie, acz za stanowczą "namową" niejakiego Pana Pompy – golema na usługach rządowych – próbuje podnieść konającą instytucję na nogi. Jak łatwo się jednak domyślić – każdy jego sukces owocuje wkrótce co najmniej dwoma nowymi problemami.

Abstrahując od faktu, że fabuła Piekła Pocztowego jest naprawdę porywająca, a od książki nie sposób się oderwać, to już podczas pierwszej lektury mierził mnie jeden fakt. Otóż Piekło... to powieść niezwykle podobna do wydanej kilka tomów wcześniej Prawdy. W obu tych utworach mamy do czynienia ze zmyślnym, przebiegłym bohaterem; w obu spotykamy śmiertelnie groźnych morderców na zlecenie (choć w nieco innych okolicznościach); wreszcie w obu do życia zostaje powołane coś, co już od początku okazuje się być ogromnym sukcesem na skalę największego miasta Świata Dysku.

Nie chcę być źle zrozumiany – trudno mi narzekać na jakikolwiek element Piekła Pocztowego. Moist to doskonale wykreowana postać, która jest tylko krok za jeszcze barwniejszą Adorą Belle Dearheart. Problemy stawiane przed głównym bohaterem autor rozwiązuje przy tym na tak zaskakujące sposoby, że im samym – jako takim – nie można zarzucić przewidywalności czy systematyczności. Razi wyłącznie fakt, że Piekło... to prawie identyczna z wcześniejszą historia, opowiedziana nieco innymi słowami, choć nie tracąca przez to wiele ze swego uroku.

Przy okazji tej powieści warto jeszcze raz zwrócić uwagę na fakt ewolucji twórczości Pratchetta. Piekło... jest pełne sytuacji realnie niebezpiecznych dla życia jego bohaterów, na czele z egzekucją samej postaci głównej. Co więcej, znamienne są również dodające pikanterii zmiany językowe. O ile mnie pamięć nie myli, Piekło pocztowe to pierwsza światodyskowa powieść, w której padają słowa "gówno" oraz "dziwka". Na pytanie, czy to lepiej, każdy musi odpowiedzieć sobie sam.

Piekło pocztowe byłoby powieścią doskonałą, zasługującą na najwyższą ocenę. Byłoby, gdyby Pratchett nie napisał wcześniej książki tak bliźniaczo podobnej, choć równie dobrej. Z racji tego faktu zmuszony jestem nieco obniżyć ocenę końcową, a prywatnie mam nadzieję, że Making Money (również z udziałem Moista von Lipwiga) zaskoczy mnie czymś nowym.