Patrzący z ciemności - Maria Galina
Ostatnio słowiańska literatura fantastyczna przeżywa rozkwit. Niemal co chwilę na rynku pojawiają się nowe pozycje. Dla polskiego czytelnika jest to sytuacja bardzo przyjemna. Muszę przyznać, że właśnie dzięki temu ponownie zainteresowałem się twórczością naszych wschodnich sąsiadów. Przez jakiś czas sądziłem nawet, że rosyjska scena fantastyczna umarła, ale myliłem się. Wbrew moim przeświadczeniom trzyma się nawet całkiem dobrze. W związku z powyższym, z niekłamanym zadowoleniem przyjąłem do wiadomości fakt, że na rynku pojawi się nowe dzieło Marii Galiny - Patrzący z ciemności. Pozostało jedynie zasiąść do lektury.
Okładka nie przedstawia się zachęcająco. Jedyne, co rzuca się w oczy to nazwisko autorki. Reszta, utrzymana w ciemnych kolorach, jest mało czytelna i, o ile się nie mylę, przedstawia średniowieczny, drewniany zameczek, nad którym wisi... statek kosmiczny. Pomysł stary niczym świat, a wykonanie na słowo honoru. Opis z tyłu okładki jednoznacznie porównuje książkę do twórczości braci Strugackich i H.P Lovecrafta. Brzmi zachęcająco? Owszem, ale, na nieszczęście - tylko z pozoru.
Początek historii jest dość typowy. Ot, mamy planetę na poziomie rozwoju technologicznego ziemskiego średniowiecza, podzieloną, niczym Polska dzielnicowa, na małe księstewka. W jednym z nich rezydują "ambasadorzy" z odległej krainy - Terry. Podczas ich pobytu na dworze margrafa Boleru, w niedalekim (w skali kosmosu) sąsiedztwie, wybucha supernowa. Dla bohaterów oznacza to nic innego, jak brak jakiejkolwiek łączności z bazą, czyli, nie owijając niepotrzebnie w bawełnę, zostają oni zdani wyłącznie na własne siły.
Nie da się ukryć, że taki wstęp jest naprawdę mało oryginalny i mało zachęcający. Szkoda, ale przecież nie można mieć wszystkiego.
Historia, jaką raczy czytelników Maria Galina, jednoznacznie przywodzi na myśl autorów, z którymi porównano autorkę. Niestety - nie wiem, czy mam to traktować jak zaletę, czy może jak wadę. Mimo znaczącej pomysłowości autorki w opisywaniu kolejnych wydarzeń, ciężko jest pozbyć się wrażenia, ze jest to jedynie kiepskiej jakości kalka ze Strugackich. Fabuła jest ciekawa, ale zamiast sprawiać, by czytelnik drżał z niecierpliwości trzęsąc się na brzegu krzesła, sprawia jedynie wrażenie przekombinowanej. Mimo mnóstwa dziwnych i nie do końca jasnych rzeczy, które dzieją się wokół bohaterów, książka kompletnie nie trzyma w napięciu. Czytając Lovecrafta za każdym razem byłem czymś zaskoczony; tutaj jedynym uczuciem, jakiego doznawałem było znużenie. Nie muszę chyba dodawać, że to niezbyt dobrze.
Jedyne, co tak naprawdę trafiło mi do gustu, to nieco groteskowe postaci bóstw - Korrów, którym mieszkańcy planety potajemnie oddają cześć. Kojarzą się one jednoznacznie z pokracznymi diabełkami z jarmarcznych teatrzyków. Autorka porównuje te istoty z ziemskimi leprechaunami. Mnie potrafiły ubawić do łez, choć mam wrażenie, że nie takie było zamierzenie rosyjskiej pisarki. Znowu dał o sobie znać wpływ Lovecrafta na autorkę, ale tym razem jest on bardzo twórczy i nie ma nic wspólnego z kalkowaniem. W tym wypadku Galina, bardzo umiejętnie czerpie z dokonań twórcy mitologii Cthulhu.
Na samym początku książki poznajemy bohaterów. Są nimi, czego naprawdę nietrudno się domyślić, dwaj przybysze z Ziemi - Leon i Berg. Mistrz i uczeń. Naukowcy - ksenolodzy, których zadaniem jest obserwacja ludności tubylczej. Trzeba przyznać autorce, że dopracowani są z godną podziwu szczegółowością. Co jednak z tego, skoro wydają się być absolutnie jednowymiarowi. Galina nie szczędzi wysiłków, żeby tchnąć w nich choć namiastkę życia, ale efekty są naprawdę niewielkie. Ciężko jest się z nimi utożsamić (bohaterami), a co dopiero przejmować się ich nieszczęsnym losem. Przez cały czas miałem nieodparte wrażenie, że autorka wszystko robi niemal na siłę, że na siłę stara się wyprodukować kolejny bestseller.
Jak łatwo można zauważyć, zarzuty jakie wysunąłem wobec Marii Galiny są dość poważne. Łatwo jest w takiej sytuacji wysnuć wniosek, że Patrzący z ciemności to produkt kiczowaty i niewart złamanego grosza. Tu muszę powiedzieć, że taki tok myślenia nie byłby stuprocentowo właściwy. Może to zabrzmieć dziwnie, ale książkę tę czytało mi się naprawdę przyjemnie. Mimo wielu niedociągnięć i, moim zdaniem, niepotrzebnych komplikacji, miło wspominam chwile spędzone na lekturze. Ciężko jest mi stwierdzić, dlaczego tak właśnie jest; może to jakiś urok, którego nie da się zauważyć, a który sprawia, że czas poświecony Patrzącym z ciemności nie jest czasem straconym. Przy odpowiednim doborze muzyki, lektura jest odprężająca i relaksująca. Przynajmniej ja tak ją odebrałem.
Pozostały jeszcze kwestie techniczne. Muszę przyznać, że czytając tę książkę, mimo chorobliwego nawyku, jakiego nabawiłem się parę lat temu, kompletnie nie zwracałem uwagi na brakujące przecinki, czy językowe dziwolągi. Może ich zwyczajnie nie było, albo może redaktor w bardzo sprytny sposób ukrył swoje błędy przed czytelnikami. Słowa uznania należą się też Andrzejowi Rawickiemu, który tłumaczył tę pozycję. W mojej opinii jego praca jest godna podziwu. Językowo książka jest po prostu świetna. Dawno nie czytałem czegoś podobnego. Wielki plus.
Nadszedł czas na podsumowanie. Zastanawiam się, jak odpowiedzieć na pytanie: "czy warto?". Myślę, że najwłaściwszą i najprawdziwszą będzie dyplomatyczne "tak, ale..." Książka ta budzi we mnie bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony jest zaledwie średnia, z drugiej - czytało mi się ją bardzo dobrze i w żadnym wypadku nie żałuję czasu, jaki na nią poświęciłem. Jeśli nie straszne ci - drogi czytelniku - wydanie prawie trzydziestu sześciu złotych, a potrzebujesz tylko zwyczajnego "czytadła", będziesz więcej niż zadowolony. Na lekturę podróżną Patrzący z ciemności nadaje się doskonale. Jeśli natomiast uważasz, że taką sumę można wydać na naprawdę dobrą książkę, zwyczajnie się zawiedziesz. Jest to po prostu pozycja dla ludzi, którzy nie żałują pieniędzy na książki i nie oczekują naprawdę ambitnej lektury.
Dziękujemy wydawnictwu Solaris za udostępnienie egzemplarza książki do recenzji.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Okładka nie przedstawia się zachęcająco. Jedyne, co rzuca się w oczy to nazwisko autorki. Reszta, utrzymana w ciemnych kolorach, jest mało czytelna i, o ile się nie mylę, przedstawia średniowieczny, drewniany zameczek, nad którym wisi... statek kosmiczny. Pomysł stary niczym świat, a wykonanie na słowo honoru. Opis z tyłu okładki jednoznacznie porównuje książkę do twórczości braci Strugackich i H.P Lovecrafta. Brzmi zachęcająco? Owszem, ale, na nieszczęście - tylko z pozoru.
Początek historii jest dość typowy. Ot, mamy planetę na poziomie rozwoju technologicznego ziemskiego średniowiecza, podzieloną, niczym Polska dzielnicowa, na małe księstewka. W jednym z nich rezydują "ambasadorzy" z odległej krainy - Terry. Podczas ich pobytu na dworze margrafa Boleru, w niedalekim (w skali kosmosu) sąsiedztwie, wybucha supernowa. Dla bohaterów oznacza to nic innego, jak brak jakiejkolwiek łączności z bazą, czyli, nie owijając niepotrzebnie w bawełnę, zostają oni zdani wyłącznie na własne siły.
Nie da się ukryć, że taki wstęp jest naprawdę mało oryginalny i mało zachęcający. Szkoda, ale przecież nie można mieć wszystkiego.
Historia, jaką raczy czytelników Maria Galina, jednoznacznie przywodzi na myśl autorów, z którymi porównano autorkę. Niestety - nie wiem, czy mam to traktować jak zaletę, czy może jak wadę. Mimo znaczącej pomysłowości autorki w opisywaniu kolejnych wydarzeń, ciężko jest pozbyć się wrażenia, ze jest to jedynie kiepskiej jakości kalka ze Strugackich. Fabuła jest ciekawa, ale zamiast sprawiać, by czytelnik drżał z niecierpliwości trzęsąc się na brzegu krzesła, sprawia jedynie wrażenie przekombinowanej. Mimo mnóstwa dziwnych i nie do końca jasnych rzeczy, które dzieją się wokół bohaterów, książka kompletnie nie trzyma w napięciu. Czytając Lovecrafta za każdym razem byłem czymś zaskoczony; tutaj jedynym uczuciem, jakiego doznawałem było znużenie. Nie muszę chyba dodawać, że to niezbyt dobrze.
Jedyne, co tak naprawdę trafiło mi do gustu, to nieco groteskowe postaci bóstw - Korrów, którym mieszkańcy planety potajemnie oddają cześć. Kojarzą się one jednoznacznie z pokracznymi diabełkami z jarmarcznych teatrzyków. Autorka porównuje te istoty z ziemskimi leprechaunami. Mnie potrafiły ubawić do łez, choć mam wrażenie, że nie takie było zamierzenie rosyjskiej pisarki. Znowu dał o sobie znać wpływ Lovecrafta na autorkę, ale tym razem jest on bardzo twórczy i nie ma nic wspólnego z kalkowaniem. W tym wypadku Galina, bardzo umiejętnie czerpie z dokonań twórcy mitologii Cthulhu.
Na samym początku książki poznajemy bohaterów. Są nimi, czego naprawdę nietrudno się domyślić, dwaj przybysze z Ziemi - Leon i Berg. Mistrz i uczeń. Naukowcy - ksenolodzy, których zadaniem jest obserwacja ludności tubylczej. Trzeba przyznać autorce, że dopracowani są z godną podziwu szczegółowością. Co jednak z tego, skoro wydają się być absolutnie jednowymiarowi. Galina nie szczędzi wysiłków, żeby tchnąć w nich choć namiastkę życia, ale efekty są naprawdę niewielkie. Ciężko jest się z nimi utożsamić (bohaterami), a co dopiero przejmować się ich nieszczęsnym losem. Przez cały czas miałem nieodparte wrażenie, że autorka wszystko robi niemal na siłę, że na siłę stara się wyprodukować kolejny bestseller.
Jak łatwo można zauważyć, zarzuty jakie wysunąłem wobec Marii Galiny są dość poważne. Łatwo jest w takiej sytuacji wysnuć wniosek, że Patrzący z ciemności to produkt kiczowaty i niewart złamanego grosza. Tu muszę powiedzieć, że taki tok myślenia nie byłby stuprocentowo właściwy. Może to zabrzmieć dziwnie, ale książkę tę czytało mi się naprawdę przyjemnie. Mimo wielu niedociągnięć i, moim zdaniem, niepotrzebnych komplikacji, miło wspominam chwile spędzone na lekturze. Ciężko jest mi stwierdzić, dlaczego tak właśnie jest; może to jakiś urok, którego nie da się zauważyć, a który sprawia, że czas poświecony Patrzącym z ciemności nie jest czasem straconym. Przy odpowiednim doborze muzyki, lektura jest odprężająca i relaksująca. Przynajmniej ja tak ją odebrałem.
Pozostały jeszcze kwestie techniczne. Muszę przyznać, że czytając tę książkę, mimo chorobliwego nawyku, jakiego nabawiłem się parę lat temu, kompletnie nie zwracałem uwagi na brakujące przecinki, czy językowe dziwolągi. Może ich zwyczajnie nie było, albo może redaktor w bardzo sprytny sposób ukrył swoje błędy przed czytelnikami. Słowa uznania należą się też Andrzejowi Rawickiemu, który tłumaczył tę pozycję. W mojej opinii jego praca jest godna podziwu. Językowo książka jest po prostu świetna. Dawno nie czytałem czegoś podobnego. Wielki plus.
Nadszedł czas na podsumowanie. Zastanawiam się, jak odpowiedzieć na pytanie: "czy warto?". Myślę, że najwłaściwszą i najprawdziwszą będzie dyplomatyczne "tak, ale..." Książka ta budzi we mnie bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony jest zaledwie średnia, z drugiej - czytało mi się ją bardzo dobrze i w żadnym wypadku nie żałuję czasu, jaki na nią poświęciłem. Jeśli nie straszne ci - drogi czytelniku - wydanie prawie trzydziestu sześciu złotych, a potrzebujesz tylko zwyczajnego "czytadła", będziesz więcej niż zadowolony. Na lekturę podróżną Patrzący z ciemności nadaje się doskonale. Jeśli natomiast uważasz, że taką sumę można wydać na naprawdę dobrą książkę, zwyczajnie się zawiedziesz. Jest to po prostu pozycja dla ludzi, którzy nie żałują pieniędzy na książki i nie oczekują naprawdę ambitnej lektury.
Dziękujemy wydawnictwu Solaris za udostępnienie egzemplarza książki do recenzji.
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:



Tytuł: Patrzący z ciemności
Autor: Maria Galina
Wydawca: Solaris
Miejsce wydania: Olsztyn
Data wydania: 2005
Liczba stron: 288
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
ISBN-10: 83-89951-18-5
Cena: 35,90 zł
Autor: Maria Galina
Wydawca: Solaris
Miejsce wydania: Olsztyn
Data wydania: 2005
Liczba stron: 288
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
ISBN-10: 83-89951-18-5
Cena: 35,90 zł
Tagi:
Patrzący z ciemności | Maria Galina