Pan Lodowego Ogrodu - Jarosław Grzędowicz
Czyli Gwiezdny Samuraj Ulf Drakkainen
Autor: Michał Sołtysiak
Dobra książka nie musi być przełomowym dziełem, które rzuci swym geniuszem na kolana i nakaże rewidować wszelkie poglądy. Czasem powinna być jak najlepsza kumpela - bawić, rozśmieszać, a w jej "towarzystwie" czas powinien płynąć lekko i relaksująco. Czasem rozrywka jest czymś lepszym niż najdonioślejsze treści - pozwala bowiem odpocząć i nabrać sił do życia.
Patrząc na polską literaturę fantastyczną można zauważyć jeszcze jedno. Łatwo jest pisać o doniosłych rzeczach starając się górnolotnością tematów i motywów literackich nadrobić braki warsztatowe. Trudniej zaś jest napisać rozrywkową książkę z klasą, która nie będzie sztampą powielającą schematy, ale swoją jakością i lekkością zachwyci. Jarosław Grzędowicz dokonał tej sztuki właśnie w Panu Lodowego Ogrodu, rozpoczynając, mam taką nadzieję, całkiem niezły cykl fantasy (no, może nie do końca fantasy, ale bliżej mu do tego, niż do SF).
Treść pierwszego tomu nie jest rewolucją. Oto z Ziemi, w poszukiwaniu zaginionych badaczy, na tajemniczą planetę gdzieś w Kosmosie rusza były komandos, agent służb specjalnych i zarazem miłośnik kultury Wschodu. Krótko mówiąc, jest to prawdziwy bohater rodem z Kina Akcji - Vuko Drakkainen. Wyposażony w najnowszy bioniczny wynalazek - cyfrala (urządzenie pozwalające mu być szybszym, silniejszym, a nawet umożliwiające widzenie we wszystkich pasmach światła i węszenie niczym najlepszy ogar) ląduje na planecie i podejmuje akcję ratunkową. Rozpoczyna swoją odyseję pod imieniem Ulf w świecie, który nie jest typową idyllą, pełnym bestii i barbarzyńców. Problemy ma dwa: po pierwsze - słabo zna się na realiach planety, na której wylądował, a po drugie - poszukiwani przez niego badacze jakby nie chcieli dać się znaleźć. Trafia do świata, który najłatwiej można by przyrównać do uniwersum średniowiecznych wikingów, a dodatkowo wszystko wskazuje na to, że istnieje na nim magia. Napotyka bowiem na swojej drodze liczne ślady czarów, złych mocy i nadnaturalnych potworów. Pomoc cyfrala i wyszkolenie godne super-samuraja pozwalają mu jednak pokonać większość zagrożeń; niestety - nie wszystkie.
Jako, że Pan Lodowego Ogrodu jest pierwszym tomem cyklu, mamy tu także początek przygód innego bohatera, którego ścieżki zapewne połączą się w pewnym momencie z losami Ulfa, choć nie dam za to głowy. W kilku rozdziałach poznajemy bowiem młodego księcia z dalekiej krainy, który dorastając poznaje cienie i blaski władzy. Niestety, przewrót religijny niszczy jego świat i zmusza go do ucieczki na wygnanie. Te fragmenty wyglądają stricte jak podwaliny pod kolejny tom, gdzie losy księcia Odwróconego Żurawia znajdą swój finał.
Uznać by więc można, że fabuła nie jest najważniejszą zaletą książki. Nie jest nowatorska, ale nie jest też boleśnie sztampowa. Dodatkowo Grzędowicz stworzył bardzo interesującego bohatera, Ulf jest bowiem pełen chandlerowskiego cynizmu i ironii, co stanowczo uatrakcyjnia lekturę.
Książkę dobrze się czyta. Fabuła, choć nie rewolucyjna, jest barwna, a akcja szybka i pełna fajerwerków. Czegóż chcieć więcej od powieści rozrywkowej? Autor pokazał jednak pazur. Jako że nie na darmo jest miłośnikiem kultury Dalekiego Wschodu, możemy tu znaleźć bardzo dużo motywów zaczerpniętych z kultury Japonii. Owocuje to niesamowitymi opisami walk na miecze i swoistym nastrojem rodem z Kurosawy. Gdy dodamy do tego militarne wyszkolenie bohatera, pewne stylistyczne zabiegi fabularne jakby wprost ze skandynawskich sag, to otrzymujemy iście piorunującą mieszankę godną prawdziwego herosa.
Powiem od razu - lubię książki awanturnicze, ale nie lubię w nich nachalnego moralizatorstwa, które spotkać można w innej znanej polskiej trylogii fantasy dość popularnego obecnie autora-militarysty. Pana Lodowego Ogrodu czytało mi się świetnie. Grzędowicz, bez dwóch zdań, ma świetne pióro i warsztat. Główny bohater, choć odrobinę komiksowy, nie jest postacią papierową. To kolejna zaleta książki. Jedyne co budziło we mnie pewną konsternację to nagłe zmiany narracji: z pierwszoosobowej na trzecioosobową. Raz mówił Ulf, a raz narrator z zewnątrz (podejrzewam, że są to obserwacje wszczepionego bohaterowi cyfrala). Takie nagłe skoki nie zawsze wychodziły najzręczniej, co burzyło bieg narracji. Nie jest to jednak rażąca wada.
Podobnie, można by się zastanowić nad powielaniem schematów u Grzędowicza. Wiele z użytych w powieści pomysłów spotkałem gdzie indziej, jednak wszystkie były lepiej lub gorzej wykorzystane w sposób twórczy, a nie plagiatorski. Motyw "małego narodu", zaczerpnięty najpewniej z Piaseczników G. R. R. Martina, jest najlepszym tego przykładem i mógłby być osobnym opowiadaniem. Nie powinno się więc patrzeć na tą książkę jako kolejne, posklejane z wytartych motywów, czytadło. Autor postawił na lekkość fabuły i dobry warsztat. To, że zapożyczył kilka znanych pomysłów nie jest grzechem, gdyż obronił się jakością swego pióra. Nadał im także nowy sens umieszczając w zupełnie nowych kontekstach. Moim zdaniem pokazał, że nie trzeba silić się na całkowitą odmienność - pewne motywy są po prostu uniwersalne i właśnie umiejętne ich wykorzystanie jest dowodem klasy autora. Chciałbym, żeby inni autorzy równie mocno starali się dopracować warsztatowo swoje książki. Po Księdze Jesiennych Demonów pokazał, że pisze może i mało, ale zawsze w dobrym stylu.
Krótko mówiąc, książka świetna i bezpretensjonalna. Nie zdziwiłbym się, gdyby znalazło się wielu, którym Pan Lodowego Ogrodu przypadnie do gustu tak jak mi. Jarosław Grzędowicz zauroczył mnie i dał mi kilka godzin świetnej zabawy. Powiem krótko - polecam. Moim zdaniem nie zawiedziecie się.
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie książki do recenzji.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Patrząc na polską literaturę fantastyczną można zauważyć jeszcze jedno. Łatwo jest pisać o doniosłych rzeczach starając się górnolotnością tematów i motywów literackich nadrobić braki warsztatowe. Trudniej zaś jest napisać rozrywkową książkę z klasą, która nie będzie sztampą powielającą schematy, ale swoją jakością i lekkością zachwyci. Jarosław Grzędowicz dokonał tej sztuki właśnie w Panu Lodowego Ogrodu, rozpoczynając, mam taką nadzieję, całkiem niezły cykl fantasy (no, może nie do końca fantasy, ale bliżej mu do tego, niż do SF).
Treść pierwszego tomu nie jest rewolucją. Oto z Ziemi, w poszukiwaniu zaginionych badaczy, na tajemniczą planetę gdzieś w Kosmosie rusza były komandos, agent służb specjalnych i zarazem miłośnik kultury Wschodu. Krótko mówiąc, jest to prawdziwy bohater rodem z Kina Akcji - Vuko Drakkainen. Wyposażony w najnowszy bioniczny wynalazek - cyfrala (urządzenie pozwalające mu być szybszym, silniejszym, a nawet umożliwiające widzenie we wszystkich pasmach światła i węszenie niczym najlepszy ogar) ląduje na planecie i podejmuje akcję ratunkową. Rozpoczyna swoją odyseję pod imieniem Ulf w świecie, który nie jest typową idyllą, pełnym bestii i barbarzyńców. Problemy ma dwa: po pierwsze - słabo zna się na realiach planety, na której wylądował, a po drugie - poszukiwani przez niego badacze jakby nie chcieli dać się znaleźć. Trafia do świata, który najłatwiej można by przyrównać do uniwersum średniowiecznych wikingów, a dodatkowo wszystko wskazuje na to, że istnieje na nim magia. Napotyka bowiem na swojej drodze liczne ślady czarów, złych mocy i nadnaturalnych potworów. Pomoc cyfrala i wyszkolenie godne super-samuraja pozwalają mu jednak pokonać większość zagrożeń; niestety - nie wszystkie.
Jako, że Pan Lodowego Ogrodu jest pierwszym tomem cyklu, mamy tu także początek przygód innego bohatera, którego ścieżki zapewne połączą się w pewnym momencie z losami Ulfa, choć nie dam za to głowy. W kilku rozdziałach poznajemy bowiem młodego księcia z dalekiej krainy, który dorastając poznaje cienie i blaski władzy. Niestety, przewrót religijny niszczy jego świat i zmusza go do ucieczki na wygnanie. Te fragmenty wyglądają stricte jak podwaliny pod kolejny tom, gdzie losy księcia Odwróconego Żurawia znajdą swój finał.
Uznać by więc można, że fabuła nie jest najważniejszą zaletą książki. Nie jest nowatorska, ale nie jest też boleśnie sztampowa. Dodatkowo Grzędowicz stworzył bardzo interesującego bohatera, Ulf jest bowiem pełen chandlerowskiego cynizmu i ironii, co stanowczo uatrakcyjnia lekturę.
Książkę dobrze się czyta. Fabuła, choć nie rewolucyjna, jest barwna, a akcja szybka i pełna fajerwerków. Czegóż chcieć więcej od powieści rozrywkowej? Autor pokazał jednak pazur. Jako że nie na darmo jest miłośnikiem kultury Dalekiego Wschodu, możemy tu znaleźć bardzo dużo motywów zaczerpniętych z kultury Japonii. Owocuje to niesamowitymi opisami walk na miecze i swoistym nastrojem rodem z Kurosawy. Gdy dodamy do tego militarne wyszkolenie bohatera, pewne stylistyczne zabiegi fabularne jakby wprost ze skandynawskich sag, to otrzymujemy iście piorunującą mieszankę godną prawdziwego herosa.
Powiem od razu - lubię książki awanturnicze, ale nie lubię w nich nachalnego moralizatorstwa, które spotkać można w innej znanej polskiej trylogii fantasy dość popularnego obecnie autora-militarysty. Pana Lodowego Ogrodu czytało mi się świetnie. Grzędowicz, bez dwóch zdań, ma świetne pióro i warsztat. Główny bohater, choć odrobinę komiksowy, nie jest postacią papierową. To kolejna zaleta książki. Jedyne co budziło we mnie pewną konsternację to nagłe zmiany narracji: z pierwszoosobowej na trzecioosobową. Raz mówił Ulf, a raz narrator z zewnątrz (podejrzewam, że są to obserwacje wszczepionego bohaterowi cyfrala). Takie nagłe skoki nie zawsze wychodziły najzręczniej, co burzyło bieg narracji. Nie jest to jednak rażąca wada.
Podobnie, można by się zastanowić nad powielaniem schematów u Grzędowicza. Wiele z użytych w powieści pomysłów spotkałem gdzie indziej, jednak wszystkie były lepiej lub gorzej wykorzystane w sposób twórczy, a nie plagiatorski. Motyw "małego narodu", zaczerpnięty najpewniej z Piaseczników G. R. R. Martina, jest najlepszym tego przykładem i mógłby być osobnym opowiadaniem. Nie powinno się więc patrzeć na tą książkę jako kolejne, posklejane z wytartych motywów, czytadło. Autor postawił na lekkość fabuły i dobry warsztat. To, że zapożyczył kilka znanych pomysłów nie jest grzechem, gdyż obronił się jakością swego pióra. Nadał im także nowy sens umieszczając w zupełnie nowych kontekstach. Moim zdaniem pokazał, że nie trzeba silić się na całkowitą odmienność - pewne motywy są po prostu uniwersalne i właśnie umiejętne ich wykorzystanie jest dowodem klasy autora. Chciałbym, żeby inni autorzy równie mocno starali się dopracować warsztatowo swoje książki. Po Księdze Jesiennych Demonów pokazał, że pisze może i mało, ale zawsze w dobrym stylu.
Krótko mówiąc, książka świetna i bezpretensjonalna. Nie zdziwiłbym się, gdyby znalazło się wielu, którym Pan Lodowego Ogrodu przypadnie do gustu tak jak mi. Jarosław Grzędowicz zauroczył mnie i dał mi kilka godzin świetnej zabawy. Powiem krótko - polecam. Moim zdaniem nie zawiedziecie się.
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie książki do recenzji.
Mają na liście życzeń: 17
Mają w kolekcji: 75
Obecnie czytają: 4
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Mają w kolekcji: 75
Obecnie czytają: 4
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Pan Lodowego Ogrodu
Cykl: Pan Lodowego Ogrodu
Tom: 1
Autor: Jarosław Grzędowicz
Wydawca: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: czerwiec 2005
Liczba stron: 560
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Seria wydawnicza: Bestsellery polskiej fantastyki
ISBN-10: 83-89011-61-1
Cena: 29,99 zł
Cykl: Pan Lodowego Ogrodu
Tom: 1
Autor: Jarosław Grzędowicz
Wydawca: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: czerwiec 2005
Liczba stron: 560
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Seria wydawnicza: Bestsellery polskiej fantastyki
ISBN-10: 83-89011-61-1
Cena: 29,99 zł