Pamiętnik: Cynazja

Ignacy Trzewiczek

Autor:

Historia miała miejsce w Cynazji i była dość prosta – oto wywiad papieski zdobył informacje, których zdobyć w żadnym razie nie powinien. Liga, organizacja zrzeszająca szlachciców gotowych ponieść każdą cenę dla dobra ojczyzny wyznacza więc misję. Trzeba dowiedzieć się co wiedzą papiescy i o czym dokładnie mówi raport. Jeden z bohaterów graczy od dawna ma doskonałe układy z papieskimi, wie gdzie bywają, gdzie się spotykają, wie o nich wiele. Liga prosi go więc o przysługę. Zaprowadzi we właściwe miejsce kilku jej członków. Dwóch mężczyzn i kobietę. Cóż może począć. Zgadza się. Dobro ojczyzny jest rzeczą nadrzędną. 

Wśród bohaterów graczy było więc czterech szlachciców oraz jedna dama. Jeden ze szlachciców miał graczy wprowadzić na bal, znał bowiem doskonale to środowisko. Drugi miał odnaleźć właściwy gabinet i dotrzeć do odpowiednich pism. Był czarodziejem. W Cynazji magowie potrafią naprawdę wiele. Jeśli tylko dotrze do biurka, na którym pisano raport, będzie już wiedział o nim wszystko. To potężni ludzie. Bez takich jak on Liga była by w poważnych tarapatach. 

Po dłuższym, czy krótszym wprowadzeniu ostatecznie gracze dotarli do właściwego domostwa, narzeczony bankiet. Jeden z nich odnalazł właściwy gabinet i zamknął się w nim. Tam odnajdzie wszystkie ślady. Nikt nie może tu wejść, za żadne skarby – mówi. Pozostali kiwają głowami. Rozumieją go w pełni. Nikt nie mówi tego na głos. Wszyscy jednak doskonale zdają sobie sprawę, co będzie działo się w gabinecie. 

Gracz siedzi więc w gabinecie – a dokładnie w rogu pokoju - i pisze mi karteczkę za karteczką opisując swoje działania. Znam każdy jego ruch, każdy szczegół. Wszystko. Rozpoczyna się śledztwo. Badania. Wyścig z czasem. 

Wyścig z czasem? Nie inaczej. Na balu są pozostali trzej bohaterowie. Ich zadanie? Nie dopuścić, by ktokolwiek wszedł do gabinetu. Chodzą i rozmawiają, uśmiechają się i spoglądają na zgromadzonych. Rozpoczyna się niezwykła gra.

Kobieta uwodzi, mężczyzna dowcipkuje. Jeden zaś stoi z boku. Możemy dostrzec jak upija się przy jednym ze stolików. Czyżby rzuciła go kobieta? Czyżby miał kłopoty, upijał smutki? W żadnym razie. Gra swą rolę, nic ponad to. Skoro tylko sprawy przybiorą zły obrót, przyjdzie mu przejść do ostatniej sceny tej sztuki i odegrać scenę okrutną. Jeśli tylko ktoś ruszy feralnym korytarzem wprost do wiadomego gabinetu nasz grający pijanego aktor sięgnie po pistolet i wypali w pierś najbliżej stojącej osoby.

Okrutny to plan? Szalone wyjście? A znasz panie skuteczniejsze? Znasz pewniejszy sposób, by zatrzymać w pół kroku osobę, której kolejne kroki nieodmiennie prowadzą do fiaska misji? Jest bardziej niezawodny sposób? 
Nie ma. 
Nikt nie może zajrzeć do gabinetu i nikt nie może zobaczyć tych badań. Pamiętaj o tym. 

A zatem grają; gra muzyka, grają gracze, gra każdy na tej sali, bo przecież to Cynazja, tu nikt nie uśmiecha się bez powodu, nikt nie podchodzi do przypadkowego stolika, ani nie kłania się byle osobie. Nic nie dzieje się tu z przypadku. 

W końcu przecież drzwi kamienicy otworzą się i zaczną się kłopoty. Musi tak być, bez tych drzwi i tych kłopotów nie byłoby opowieści. Wiedzą o tym wszyscy. Więc tak właśnie dzieje. Drzwi otwierają się i staje w nich Stangredt, morderca z zawodu, prywatnie człowiek bez serca i skrupułów. Słynny w stolicy i poza nią. Nikt w tak grubiański sposób nie obraża ludzi, nikt nie zabija ich równie bezwzględnie w pojedynku, który później następuje. Tak, Stangredt zabójca, to on właśnie staje w rzeczonych drzwiach. 

Ulga? Skoro przybył tu kogoś zakłuć, uwaga wszystkich skupi się na nim właśnie oraz oczywiście osobie, której przyjdzie dziś zginąć. Ochrona gabinetu stanie się prostsza. Oczy zgromadzonych już śledzą każdy jego krok. Goście patrzą weń jak zdejmuje płaszcz, spoglądają nań ukradkiem gdy wkracza do sali, przyglądają się, jak sięga po kielich wina i z delikatnie uśmiechając się kłania się księżnej. 

Przyjaciele spoglądają na siebie, nikt teraz nie dostrzeże delikatnego wyrazu ulgi na ich twarzach. Cóż, nawet Cynazyjczyk potrzebuje chwili wytchnienia, sekundy, w której zrzuci maskę i pozwoli sobie na głębszy oddech. Korzystają z niego. Chwilę później stanie się najgorsze. Tego nie mogli przewidzieć. Nikt nie przewidziałby. Oto padają pierwsze słowa, kilka zdań które wprawi w osłupienie właśnie tych, co przed chwilą poczuli ulgę. Stangedt pyta o siedzącego w gabinecie bohatera. Ponoć miał tu być. Stangredt chciałby z nim zamienić dwa słowa... 

Nie trzeba więcej niż sekundy, by pojąć zupełnie nową sytuację. Cokolwiek odnalazł w listach nasz bohater zostanie w murach tego domu. Wszystko co przeczytał i odkrył zostanie tu, a dokładniej na podwórzu, na placu za kamienicą. W kałuży krwi.

Cała trójka od kilku godzin pracująca na balu i pilnująca bezpieczeństwa swego przyjaciela w gabinecie doskonale zdaje sobie sprawę z tego, iż kiedy tylko przekroczy on prób gabinetu, kiedy tylko jego sylwetka pojawi się w korytarzu, oczy wszystkich skierują się w jego stronę, a Stangredt podejdzie doń swym beztroskim, chwiejnym nieco krokiem i w ciszy, która zapadnie – a przecież zapadnie niewątpliwie - wypowie kilka słów. Nikt nie będzie mógł przejść obok nich obojętnym, także nasz bohater. Z rezygnacją więc, świadom, że misja właśnie kończy się fiaskiem, zażąda satysfakcji. Zażąda jej oczywiście natychmiast, bo tego żąda etykieta, kultura, tradycja. A potem wyjdzie ze Stangredtem na plac i da się zarżnąć jak świnia. Nikomu nie przekaże co znalazł w listach...

A zatem konsternacja. Co począć! Musi przecież być jakieś wyjście!

Jest. Oczywiście jest. Jeden z graczy przełyka ślinę. Służba Cynazji zawsze była dlań ponad wszystkim. Tym poznasz człowieka wielkiego, od miałkiego. Tym, iż wtedy kiedy przychodzi odpowiedni moment potrafi przełknąć właśnie tak ślinę i podjąć właściwą decyzję. 
Kiwa uspokajająco głową. Wszystko skończy się dobrze. Wracajmy do pracy.

Ponownie więc na twarzach maski, ponownie uśmiech i ciche rozmowy. Bal trwa, wśród muzyki i anegdot, pełen plotek i pięknych sukien. Cóż, skoro z emocji drżą ręce, cóż skoro tak trudno zachować spokój i uśmiech, kiedy nerwy napięte są do granic możliwości.

Bal trwa, wciąż gramy, wciąż trzeba rozmawiać i myśleć, wciąż pamiętać o odpowiednich pytaniach i nade wszystko o odpowiednich odpowiedziach. Każdy z nich myśli tylko o przyjacielu zamkniętym w gabinecie? Oczywiście, lecz cóż w tym dziwnego, skoro w Cynazji rzeczą najzwyklejszą jest myśleć o jednym, prawić o drugim...

W końcu jest, jest sygnał. Nasz bohater skończył swe badania. Wychodzi z gabinetu. W każdej chwili może ruszyć korytarzem, zejść ze schodów i pojawić się na sali. Doskonale. Niech więc poczeka jeszcze minutę. 

Czas na tego, który kilkadziesiąt minut temu przełykał ślinę. Oto jego chwila, oto jego wieczór. Podchodzi do Stangredta. Uśmiecha się, a chwilę później zupełnie nieopatrznie łamie wszelkie możliwe kanony etykiety. Odbija mu się tak, iż w całej sali powoli zapada cisza. Napięcie sięga zenitu, a do wszystkich dociera, że zaraz coś się wydarzy. Bohater spogląda na Stangredta i wypowiada kilka słów.

Nie tylko przybyły na bankiet morderca potrafi obrazić tak, by nie pozostawić innej drogi, jak pojedynek. Muszą zatem wyjść na podwórze. 

Badacz z gabinetu? Tak, skoro Stangredt wyszedł na podwórze, on sam może ruszać. Kilka metrów korytarza, schody, a potem kielich wina, kilka anegdot, uśmiechów i do drzwi. Wyjść niezauważonym, nie zwrócić nadto czyjeś uwagi! 

Nikt nie zwraca nań uwagi. Gwiazdą wieczoru został Stangredt i bohater, który odważył się go obrazić. A oni przecież są na placu, za domem. Jeden z nich właśnie ginie. Misja jest spełniona, więc lżejsza to będzie śmierć. Na służbie Cynazji, ratując przyjaciela i sprawę. Nie masz lepszej drogi do Jedynego.


Tak w skrócie wyglądał pierwszy epizod tej przygody, pierwsze kilka godzin. Potem zaś zaczęły się przygody z listami,, kurierami itd. Opisze je za kilka dni – póki co pozwólcie powiedzieć mi jeszcze kilka słów o samej Cynazji. Na stronie znajduje się jeden z pierwszych krótkich opisów tego kraju – warto doń zajrzeć. Przygody w Cynazji pełne są polityki, spisków i zdrady. Dlatego tak często pojawił się w powyższym tekście wyraz „gra” – zrobiłem to celowo. Tu każdy gra. Każdy ma jakiś cel i dąży doń kłamiąc, mamiąc, oszukując. Oto Cynazyjczycy – naród zawodowych polityków, dyplomatów. Naród kłamców. Wiecznie gadają. Wiecznie się uśmiechają. Wiecznie podpuszczają, pytają, czekają odpowiedzi, wciąż zastanawiasz się dokąd zmierza dyskusja i czego chce od ciebie rozmówca. Możesz być pewny, że rozmowa z Cynazyjczykiem zawsze do czegoś prowadzi...
Jak widać – znowu nie było akcji, choć był trup, gracze nie miel okazji się wyszaleć. Dużo rozmawialiśmy, dużo było emocji. Ale pościgów, walki nie było.
Pojawiły się w kolejnym epizodzie tej historii. Opiszę go kolejnego wolnego wieczoru. Mam nadzieję, że nie będziecie musieli długo czekać.

To be continuded....

P.S. Wszelkie pytania i uwagi można słać na mój e-mail [email protected] z chęcią wyjaśnię wszystkie wasze wątpliwości. Póki co zachęcam do dyskusji na forum. Podobają się Wam Cynazyjczycy? Zagralibyście takim bezlitosnym, bezwzględnym kłamcą? Kilku z Was zapewne tak. U nas ta rola przypadła Blaszaakowi. Gra Cynazyjczykami regularnie.