Palimpsest - Catherynne M. Valente

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Palimpsest - Catherynne M. Valente
Czwórkę ludzi, którzy pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego, łączy dziwna więź. Pszczelarka ze Stanów Zjednoczonych, japońska miłośniczka pociągów, Amerykanin rosyjskiego pochodzenia zakochany w kluczach i zamkach oraz introligator z Włoch zostali mieszkańcami Palimpsestu: tajemniczego i dziwnego miasta, do którego można dostać się tylko uprawiając seks. Ludzie z dziwnymi znamionami, będącymi mapami dzielnic miejskiego molocha, wyszukują się, aby odkryć, jak na stałe zamieszkać w tej metropolii.

Bardzo trudno byłoby jednoznacznie określić, o czym tak naprawdę jest Palimpsest. Z jednej strony to opowieść o potężnym, nieokiełznanym mieście i jego odkrywcach, którzy wciąż próbują objąć rozumem całość otaczających ich tajemnic. Pod tym względem nowa powieść Valente przypomina historie o złowieszczym Ambergeris Jeffa VanderMeera – tak jak u niego, i tu miasto zdaje się brać aktywnie udział w akcji. Równie ważne jak sam Palimpsest są jednak opowieści każdego z głównych bohaterów: próbującą pogodzić się z szaleństwem i śmiercią matki Sei, samotną November, rozmawiającego ze zmarłą siostrą Olega i zdruzgotanego przez odejście żony Ludovico łączy jedno – wszyscy poszukują ciepła i miłości. Autorka do budowy niesamowicie gęstej atmosfery powieści w doskonały sposób użyła kontrastu: wykreowała samotnych bohaterów, wciąż próbujących znaleźć bliskość, i umieściła ich w świecie, w którym seks, kojarzony z miłością, stał się tylko i wyłącznie przepustką do chwilowego szczęścia. Palimpsest to tekst porażający właśnie takimi detalami: gęstą atmosferą, przesyconą brutalnym erotyzmem, i wiecznym poszukiwaniem niedoścignionego szczęścia.

Ogromne brawa należą się Valente za język i narrację. Jej styl jest mroczny, hipnotyzujący, intrygujący; czasami przeraża brutalnością opisywanych scen, czasami czaruje niespotykanym pięknem. Autorka w pełni dała się porwać atmosferze sennego miasta: przesyciła język metaforami, epitetami, nadała mu niesamowity, usypiający (w pozytywnym znaczeniu) rytm. Podczas gdy dziwactwa Ambegeris u VanderMeera często zaskakiwały, szokowały, niezwykli mieszkańcy Palimpsestu zdają się być naturalną częścią miasta. Równie duży wpływ na budowanie atmosfery powieści ma narracja. Valente zdecydowała się na króciutkie rozdzialiki, które ukazują nam jedynie pojedyncze dzielnice molocha. Dzięki temu wydaje się on być jeszcze bardziej tajemniczy, bardziej niewiarygodny. Nie bez znaczenia pozostaje również to, że będziemy mieli okazję śledzić historię naszych bohaterów z perspektywy samego miasta − to doświadczenie równie niezwykłe, co intrygujące.

Powieść ma tylko jedną, ale zasadniczą wadę, która psuje odbiór lektury. Mam wrażenie, że Valente nagle skończyła się wena, natchnienie znikło – końcówka tekstu, pod względem fabularnym, jest dużo słabsza niż jego początek. Wygląda to tak, jakby autorka poczuła, że pora dążyć prosto do epilogu: zrezygnowała ze zwrotów akcji znacząco wpływających na Palimpsest. Losy czterech protagonistów nagle łączą się bez najmniejszego problemu, choć wcześniejsze historie postaci drugoplanowych pokazują, że jest to niezwykle trudne. Oleg, który początkowo jest przeciwnikiem połączenia quarto, zgadza się na to bez wahania po jednej błahej rozmowie, a pościg za Sei ciężko nazwać choćby emocjonującym. To sprawia, że sam epilog nie porywa – pod koniec nie czułem już z bohaterami więzi tak mocnej, jak we wcześniejszych częściach tekstu.

Palimpsest jest jednak lekturą, którą warto polecić każdemu miłośnikowi fantastyki. A jeśli, tak jak ja, jesteście fanami prozy Jeffa VanderMeera czy Chiny Mieville'a, to obok powieści nie możecie wręcz przejść obojętnie – bo jest to tekst niemalże doskonały.