PBF
Odsłony: 10Ostatnio, niestety, więcej mam sesjowania przez forum niż na żywo. 'Niestety', ponieważ dużo bardziej lubię tą drugą formę grania, nie ma to jak porządne turlanie albo wykrzykiwanie na siebie, kto ma rację...
Ale przyznam, że PBF coraz bardziej mi się podoba. Daje fajne możliwości opisów tego, co się dzieje z postacią, jakiś wewnętrznych przeżyć. Bo przecież w sesji na żywo nie będę mówić tego, co moja postać myśli. Ktoś tak robi?
W sumie to PBF poznałam stosunkowo niedawno - jakieś 2 lata temu. A grać zaczęłam niecały rok temu, więc w sumie jeszcze niewiele wiem. Jedyne nad czym ubolewam to brak dynamizmu - zanim wszyscy odpiszą minie tydzień, a jak MG coś wypadnie... no były nawet kilkomiesięczne przerwy.
Jednak ostatnio się nieco rozkręciliśmy, jest akcja, wciągnęłam się i polubiłam bardziej moją Lilith.
Aaa, dodam jeszcze, że gramy w konwencji animcowej, co mi jakoś umknęło, jak robiłam postać i zgłaszałam się na sesję. Bo generalnie nie jestem jakąś tam wielką fanką tego gatunku, coś się kiedyś oglądało, ale jednak zbytnie KAWAIIII przyprawia mnie czasem o bolesne facepalmy...
Ale do rzeczy. Jak już wspomniałam, zaczęłam się przywiązywać do mojej postaci, a to oczywiście owocuje porcją rysunków Lilith. W mangowej stylistyce (dodam, że nie specjalizuję się w tym stylu, wręcz to są moje pierwsze wielkie oczy od czasów WITCHa). :))
Ach, a z boku rysunek z sesji, sytuacyjny. Czasami, jak mnie natchnie, to dołączam taki do posta.
Trochę więcej o samej sesji.
Nieco przydługa historia mojej Lilith:
„Wystarczy trochę wyobraźni”, tak jej zawsze powtarzał ojciec. Codziennie siadał na skraju jej łóżka i opowiadał legendy, bajki i historyjki plemienne. Lilith nigdy nie brakowało wyobraźni. Chociaż była jeszcze mała, czasem nawet poprawiała ojca, jak coś zaplątał. Chłonęła każdą jego opowieść, zawsze siebie widziała w roli głównego bohatera. Marzyła, że takie rzeczy mogą się kiedyś naprawdę jej przydarzyć. Marzyła…
Od urodzenia Lilith mieszkała w Kanadzie. Matka, Francuzka, zakochała się w Indianinie z plemienia Czarnych Stóp- jej ojcu, pobrali się i byli szczęśliwi… do czasu. Ojciec zmarł jak Lilith miała dziesięć lat. To był ogromny szok. Matka stała się strasznie nerwowa, zaczęła krzyczeć na swoje dzieci, nie chciała słuchać „co to sobie znowu ta Lilith wymyśliła”, zaczęła mówić tylko o dobrym wykształceniu dla swoich dzieci, wypłacalnej pracy, nic innego nie było jej w głowie. Lilith ją za to znienawidziła. Zresztą tak jak resztę świata. Nikt jej nie rozumiał, nie mogła z nikim tak naprawdę porozmawiać, nikomu się zwierzyć… Tylko kartce papieru. W szufladach ma już chyba setki zapisanych zeszytów.
Lilith nigdy nie była zbyt towarzyska, wolała puścić sobie głośno muzykę i marzyć, ale po śmierci ojca całkowicie zamknęła się w sobie. Nie miała przyjaciół- no, przynajmniej nie takich prawdziwych, bo zmyślonych albo internetowych nigdy jej nie brakowało. Często wybiera się na długie spacery po lasach albo nad jezioro, żeby potem słuchać kazań matki, że powinna siedzieć przy lekcjach i się uczyć. Ale nie obchodziło jej to. Nikt jej nie obchodził. Chciała mieć tylko spokój, a żeby to osiągnąć najczęściej zakłada duże słuchawki na uszy i puszcza sobie muzykę na ful.
Po śmierci ojca, kiedy nikt już jej nie opowiadał żadnych historii zaczęła czytać książki. Najpierw powoli, ale po kilku latach pochłaniała minimum jedną tygodniowo. Od wierzeń w Duchy Pustyni, Matkę Natury i Zwierzęce Duchy Opiekuńcze niedaleko, naprawdę niedaleko jest do elfów, krasnoludów, magii i mieczy. Tak więc, kiedy już przeczytała wszystko, co było jej dostępne o tematyce Indiańskiej zaczęła czytać fantastykę. I grać. I marzyć.
Pewnego dnia, miała już wtedy piętnaście lat, znalazła w lesie opaskę. Bez namysłu założyła ją na głowę i… To uderzyło w nią jak grom. Nie wiedziała już, gdzie jest ani kim jest, czuła tylko to wszystko… wspomnienia. Tylko kogo? Widziała obrazy, słyszała głosy. Wszystko migotało, uciekało, kiedy chciała się lepiej przyjrzeć. Aż w końcu błysnęło coś białego. Poczuła ból. Ale nie swój. Znowu głos, jakby znajomy. Otworzyła oczy. Przed nią stał przystojny młodzieniec z płową czupryną. Wyglądał zupełnie jak Charlie, jej ulubiony bohater, którego sama wymyśliła. „Chodź, powiedział, opowiem ci coś…” i podał jej rękę. Lilith nie zastanawiała się długo, nie ważne było, czy to sen, czy to jej wyobraźnia znowu płata jej figle. Poszła.
Chłopak opowiadał jej o dziwnych rzeczach, o Pustce, Wielkich Wojnach, Urządzeniach. Kiedy doszedł o tych ostatnich wskazał na opaskę na głowie Lilith – „To też jest Urządzenie. Wybrało cię. A konkretniej, ja cię wybrałem. To wszystko, co ci powiedziałem… Kiedyś ktoś inny mnie używał. Mój Pan… On zginął, próbując zapobiec odpieczętowania tego wszechświata. Ale wcześniej zapisał tu wszystkie swoje wspomnienia, wszystko to, co ci powiedziałem. A teraz ty jesteś moją Panią”. Lilith nie protestowała. Bo w końcu nawet, jeśli to wszystko jest prawdą przecież zawsze o tym marzyła. Wyciągnęła tylko rękę i trąciła chłopaka w ramię. Był prawdziwy, czuła go. „Jak to działa?” spytała, wskazując na opaskę. „Przecież wiesz. Wystarczy trochę wyobraźni…”.
Lilith już nie wróciła do domu.
Generalnie w sesji chodzi o to, że potwory chcą zniszczyć ziemię, a grupka dzieciaków dostała w swoje ręce te właśnie Urządzenia, które mogą tworzyć Pola Bitwy - miejsca, na których odbywają się ociekające epickością pojedynki dobra ze złem. Każde Urządzenie jest inne, są 3 typy: maga, woja i pojazd. Ja mam maga. :)
Ogólnie jest bardzo... animcowo.
Nie będę pisała dzienniczka z sesji, która jest pisana. Wydaje mi się to być bez sensu.
Po prostu chciałam się z Wami podzielić tym, co mnie ostatnio cieszy. :)
Mój dzisiejszy jadłospis był dość nudny - ziarniasty chleb, sałata, pomidor, szynka, ser... standart. Chociaż w szkole wypiłam sobie jogurcik, a młodzież częstowała mnie różnościami. Nie wiedziałam, że są żelki frugo!
Miłego!