» Recenzje » P.S. Kocham Cię

P.S. Kocham Cię


wersja do druku

Tajemnica pewnej obsady

Redakcja: Marigold

Wyobraźmy sobie taką sytuację: Stoimy przed kasą kina i zastanawiamy się, na co się wybrać. Żaden z tytułów nic nam nie mówi, więc odchodzimy trochę na bok, gdzie w kilku rządkach rozwieszone są krótkie opisy filmów z repertuaru. Czytamy jedną karteczkę, drugą, trzecią… aż w końcu, sukces! To nie może być pomyłka, wystarczy spojrzeć na obsadę: Kathy Bates (Oskar za Misery), Hillary Swank (dwa Oskary: za Nie czas na łzy i Za wszelką cenę), a na dokładkę Gerard Butler (charyzmatyczny król Leonidas w 300). To co, że przy klasyfikacji gatunkowej ktoś obok "dramat" dopisał "komedia". Pewnie jakiś żart…

No cóż, psikusa to najwyraźniej aktorom wycięli agenci, gdyż doprawdy do obsady komedii romantycznej to oni jakoś nie pasują. Ale to nic, można przecież dać dziełu szansę się wykazać. W końcu nie wszystkie romansidła muszą od razu być cukierkowymi i banalnymi historyjkami. Jak się okazuje, rzeczywiście P.S. Kocham Cię nie do końca wpisuje się w ten schemat.

Zacznijmy od scenariusza. Można by się spodziewać klasycznej historii: dziewczyna poznaje chłopaka, zakochują się w sobie, są ze sobą, coś złego staje im na drodze, ale w końcu – po długich i ciężkich cierpieniach – znowu są ze sobą. W filmie problem polega jednak na tym, że oblubieniec umiera w niespełna kwadrans. Jak sobie z tym poradzić? Ano można wskrzesić młodego męża (w końcu nic tak nie ożywia filmu jak dobry trup). Ale to ma być komedia, a nie fantastyka, więc trzeba jeszcze trochę pogłówkować. No i twórcy pomyśleli, a dokładniej całą robotę odwaliła za nich Cecelia Ahern - autorka książkowego pierwowzoru.

Tak więc cudowny mąż (Gerard Butler) umiera, pozostawiając trzydziestoletnią żonę, Holly (Hilary Swank), samą ze swoim życiem. Jak się jednak okazuje, zapobiegliwy i kochający małżonek, w ostatnich tygodniach swojego życia (zmarł na guza mózgu), napisał dwanaście listów, które jego ukochana otrzymywać ma co miesiąc.

Zapowiadało się naprawdę ciekawie, gdyż - przyznam szczerze - pomysł jest wyjątkowo oryginalny. Parafrazując siostrę głównej bohaterki: "Też bym chciała (no, ja akurat to bym chciał), żeby jakiś trup mówił mi, co mam robić". Niestety, wadą tej historii jest fakt, iż dobry jest tylko ogólny zamysł, a wykonanie już nie za bardzo. Koleje listy, a co za tym idzie, kolejne zadania nie są za bardzo wyszukane (zabawić się, zaśpiewać na karaoke, odwiedzić rodziców męża w Irlandii), a film coraz bardziej pochyla się w stronę chwytającego za serce dramatu, a nie mimo wszystko optymistycznej komedii (miał pokazać, jak radzić sobie po stracie kogoś bliskiego w tak młodym wieku).

Nie znaczy to jednak, że cała fabuła winna trafić do kosza. Nie, wystarczyłby mały retusz, gdyż lwia część pomysłów przypadła mi jednak do gustu. Przede wszystkim spodobał mi się zabieg wplecenia retrospekcji między kolejne sceny z teraźniejszości. Dzięki temu możemy lepiej przyjrzeć się perypetiom młodego małżeństwa, na długo przed śmiercią męża (a ta historia jest dużo ciekawsza od losów świeżej wdowy).

Przyznam jednak szczerze, że mnie samemu najbardziej podobała się nie tyle sama fabuła, co postacie. Na szczególne słowa uznania zasługuje Gerard Butler, wręcz idealny do roli wesołego Irlandczyka, cieszącego się życiem i potrafiącego czerpać z niego pełnymi garściami. Jego bohatera po prostu nie da się nie lubić (wiecznie uśmiechnięty, rozrywkowy, czasami bezczelny). Razem z Hillary Swank tworzą wiarygodne małżeństwo, emanujące łączącym je uczuciem każdej scenie.
Na tym polu nie obyło się jednak bez wpadek, a taką – według mnie – był Daniel, grany przez Harry’ego Connicka Juniora. Nie wiem, czy to wina aktora, czy tak miało być (książki nie czytałem), ale był on po prostu dziwny, wręcz odpychający.

Jednym z mocniejszych elementów tego dzieła była zdecydowanie muzyka. Szczególnie irlandzkie rytmy wpadły w ucho, a i Gerard Butler ma całkiem niezły głos. Razem z kilkoma bardziej i mniej znanymi przebojami muzyki popularnej tworzą świetną otoczkę dla opowiadanej historii, a piosenki z Wysp nadają jej pazur.

W sumie otrzymujemy kolejną komedię (a raczej dramat) romantyczną, która może trafić w gusta szerszego spektrum widzów. Szkoda, że twórcy nie zrezygnowali z kilku wyciskających łez scen (chociaż przyznać trzeba, że niektóre były naprawdę dobrze rozegrane) na rzecz odrobiny rozrywki. Niemniej, całkiem oryginalny scenariusz i niesztampowe zakończenie sprawiają, że film ten oceniam dosyć wysoko.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę


Ocena: 4.5 / 6



Czytaj również

300: Początek imperium
Dobijanie legendy
- recenzja
Wyspa Nim
Mały Raj
- recenzja
300
300
czyli odgrzewany Frankenstein w kolorze sepii
300
300
Sin City 1,5
300
300
Szaleństwo? To jest Hollywood!
- recenzja

Komentarze


Deckard
   
Ocena:
0
Zacznę od pytania - dlaczego przez pierwsze kilka akapitów non stop uderzasz w strunę "gdyby to było fantasy?". Poprawię kolejnym - co skłoniło Cię do wniosku, iż na PS Kocham Cię idzie się z przypadku losując seanse z tablicy aktualnie wyświetlanych w danym kinie?

Miałem okazję być na tym filmie - wybór jak najbardziej świadomy, podobnie jak w przypadku większości osób stojących w kolejce do kilku kas na ten konkretny seans. Powieści nie czytałem (wiem jedynie tyle, że zalicza się ona do kanonu ChickLit), 300 nigdy nie dokończyłem, za to bawiłem się na PS jak już dawno nie miałem okazji. Nie jest to co prawda Allen, ale mimo wszystko film zawiera w sobie sporo trafnych obserwacji, podanych w przystępnej ale i czasem dość bezpośredniej formie. Kathy Bates jak zawsze rewelacyjna, Swank ponownie trafiła wprost w rolę, Gina Gershon i Harry Connick idealnie dobrani (Daniel chyba świadomie został wpisany jako bohater mówiący o kwestiach, na które zdobyłyby się tylko alter-ego postaci Swank i Butlera). A sam Butler i Lisa Kudrow - cóż, bardzo lajfowe postaci - on starszy od Holly misiu (panie sikają po nogach), postać "przyjacielskiej" Kudrow to typowa panna naszych czasów (a quiz z pytaniami po prostu wybornie trafia w sedno).

Muzyka - jakaś była, nie zwracałem uwagi - interesowały mnie dialogi :D

5/6
09-03-2008 11:12
malakh
   
Ocena:
0
"Ano można wskrzesić młodego męża (w końcu nic tak nie ożywia filmu jak dobry trup). Ale to ma być komedia, a nie fantastyka..."

To ma być to uderzanie w strunę? Żarty;p Przeczytaj to, proszę, jeszcze raz, bo ja nie widzę, abym przez pierwszych kilka akapitów uderzał, że to powinno być fantasy.

"co skłoniło Cię do wniosku, iż na PS Kocham Cię idzie się z przypadku losując seanse z tablicy aktualnie wyświetlanych w danym kinie?"

A co skłoniło cię do wniosku, że ja wysunąłem taki wniosek? Ja napisałem: "wyobraźmy sobie taką sytuację";p Miało to zobrazować wyraźny rozdźwięk między charakterem filmu (komedia romantyczna) a obsadą (dwie zdobywczyni Oscarów).
09-03-2008 17:15
Deckard
   
Ocena:
0
Miało to zobrazować wyraźny rozdźwięk między charakterem filmu (komedia romantyczna) a obsadą (dwie zdobywczyni Oscarów).

Oglądałeś "Lepiej późno niż później"? A może "Lepiej być nie może"? Jack Nicholson i Helen Hunt powodują aż taki dysonans poznawczy w tych filmach?
10-03-2008 18:50
Ezechiel
    Hmm
Ocena:
0
Albo "Śniadanie u Tiffany'ego"? Albo "Emmę"?

Tak to bywa, jak recenzent nie orientuje się w recenzowanym gatunku.
10-03-2008 20:47
Ivrin
   
Ocena:
0
...ja w kwestii wrzucenia 'Lepiej być nie może' do komromów! No gdzież temu do tego!:) A i Capote chyba nie tak do końca stworzył 'romansidło' i także byłabym ostrożna przy klasyfikowaniu tej ekranizacji jako 'komedii romantycznej'...

Natomiast faktycznie to nazwiska czynią coś tak przeciętnego jak romansidło w połączeniu z komedią czymś strawnym - Keaton z "Lepiej późno...' robi mały majstersztyk!:)

10-03-2008 21:02
malakh
   
Ocena:
0
"Tak to bywa, jak recenzent nie orientuje się w recenzowanym gatunku."

Tak to bywa, jak Ezechiel stara się zgrywać mądralę;p A oglądałeś może chociaż "P.S. Kocham Cię"?
Mi jakoś nie za bardzo przypomina chociażby "Lepiej późno niż później". "P.S...." to klasyczny przykład komedii romantycznej, a jako takowy obsadą może zadziwić.;p
11-03-2008 16:32
Deckard
   
Ocena:
0
"P.S...." to klasyczny przykład komedii romantycznej, a jako takowy obsadą może zadziwić.

Stawiamy go zatem na równi z "Jak stracić chłopaka w 10 dni?"? I mówisz to po obejrzeniu filmu, na którym niemal każda kobieta płacze a niektóre sceny potrafią przyszpilić nawet faceta?
11-03-2008 18:39
Ezechiel
   
Ocena:
0
"Tak to bywa, jak Ezechiel stara się zgrywać mądralę;p "

Zapewne masz rację. Szkoda, że recenzent nie odrobił lekcji i generalizuje bez pokrycia w argumentacji. A "PS" nie jest typową k-r choćby ze względu na punkt wyjścia historii.
12-03-2008 08:26
malakh
    A co mi tam;]
Ocena:
0
Oto definicja owego gatunku, o którym niby nic nie wiem:
"Komedia romantyczna – gatunek filmu o charakterze komediowym, głównie o tematyce miłosnej. Komedia romantyczna ma przeważnie szczęśliwe zakończenie. To połączenie komedii i melodramatu, z obecnością wątku miłosnego, pełną humoru akcją, dowcipnymi dialogami oraz z charakterystyczną parą bohaterów."

Hmm... No kurde, jakoś wszystko to pasuje mi do "P.S. Kocham Cię".

Ten film jest komedią romantyzną, no bo czym innym? A że sama historia opiera się na wątku listów od zmarłego męża... Od kiedy to oryginalny scenariusz od razu zmienia klasyfikację gatunkową?

Nadal uważam, że obsada jest w tym przypadku nieadekwatna do ogólnego poziomu filmu. Bo po co zatrudniać dwie zdobywczyni Oskarów do ról, w których nawet nie ma miejsca na "wielkie aktorstwo"? Bohaterowie byli nieskomplikowani, a żadna ze scen nie wymagała wykorzystania przez obsadę pełni swoich umiejętności. Dlatego obsada pozostaje dla mnie kuriozum. Zapewne zatrudniono ich wyłacznie dla nazwisk, i tyle.

A co do "Lepiej późno, niż później", to akurat ten film wymagał obsadzenia w głównych rola dobrych aktorów, bo i był one bardziej wymagające;p
12-03-2008 11:42
Ezechiel
   
Ocena:
0
W Twojej (a raczej Wikipediowej ;-) definicji znalazłem dwie tautologie. (Widziałeś kiedyś melodramat bez wątku miłosnego?)

Dla ułatwienia zadam jeszcze kilka pytań, abym uzyskał szczegółowe informacje. "Duma i uprzedzenie", "Poskromienie złośnicy" i komedie Moliera też spełniają Twoją definicję. A "Pół żartem, pół serio"? A "Dźwięki muzyki"? A cały Fredro?

Poczytaj o cechach charakterystycznych melodramatu i początkach "screwball comedy" :-) Uważam, że za słabo znasz recenzowany gatunek.

Polecam doczytanie definicji z Wikipedii do końca, a przynajmniej do słów: "O sukcesie komedii romantycznych rozstrzygali aktorzy (podkr. moje), przed laty byli to Katharine Hepburn, Spencer Tracy, dziś – Meg Ryan, Tom Hanks, Hugh Grant."

Troje z wymienionych otrzymało Oskary (K.H. za komedię romantyczną). Hillary Swank ma być za dobrą aktorką jak na gatunek Katherine Hepburn?

Stwierdzenie "No cóż, psikusa to najwyraźniej aktorom wycięli agenci, gdyż doprawdy do obsady komedii romantycznej to oni jakoś nie pasują." też kłóci się z "Na szczególne słowa uznania zasługuje Gerard Butler, wręcz idealny do roli wesołego Irlandczyka".

Misiek! Rozumiem, że jak się wychodzi z wikipediowej tautologii to można dojść do sprzeczności. ;-)

Pozdrawiam serdecznie
M.Z
12-03-2008 14:36
malakh
   
Ocena:
0
Dobrze, więc oświeć mnie, do jakiego gatunku zakwalifikowałbyś ten film?

I nadal nie rozumie, po co do filmu z takim scenariuszem zaangażowano oskarowych aktorów? To tak, jakbyś wynajmował Leonadra Da Vinci do pomalowania twojego garażu;p

Niby można, ale czy jest sens.

-----edit----

No dobra, możesz czuć się wyróżniony. Poswięciłem się i pogrzebałem w necie. I wiesz co znalazłem? Wszędzie "P.S." klasyfikowana jest jako komedia romantyczna, czy to na Esensji, czy na stonie NY Times... ale co tam...
12-03-2008 15:17
Ezechiel
   
Ocena:
0
Problemem nie jest klasyfikacja gatunkowa tego konkretnego tytułu. Zgadzam się z tezą, że jest to komedia romantyczna (choć nietypowa). W przeciwieństwie do Ciebie nie uważam, że do grania w nich nadają się wyłącznie pośledni aktorzy. Jak grają aktorzy kiepscy / nielubiani to film robi klapę finansową bez względu na scenariusz.

Co więcej - w kilku wypadkach wskazanych w poście powyżej - to właśnie osoba aktora jest kluczem do sukcesu filmu. Akurat komedie romantyczne nie mogą się obyć bez lubianego/popularnego aktora.

"To tak, jakbyś wynajmował Leonadra Da Vinci do pomalowania twojego garażu;p"

A ŚwiętyLas polega na tym, że płacisz ciężką kasiorę za angaż Leonardo (da Vinci/ di Caprio), aby zarobić jeszcze więcej na pokazywaniu efektów jego pracy. Talent jest drugorzędny - grunt, żeby nazwisko było popularne.

Od n wieków artyści (Leosie też) żyją z chałtury (malowanie lokali / portretów). Jak artysta jest dobry - to wychodzi kawał sztuki, który oglądamy do dzisiaj.

Nie rozumiem skąd przekonanie, że w prostej komedii romantycznej nie są potrzebni nieźli aktorzy? Gdyby to była prawda to Julia Roberts nie miałaby z czego żyć. :-)

Pozdrawiam
MZ
12-03-2008 17:51
Deckard
   
Ocena:
0
Bo po co zatrudniać dwie zdobywczyni Oskarów do ról, w których nawet nie ma miejsca na "wielkie aktorstwo"? Bohaterowie byli nieskomplikowani, a żadna ze scen nie wymagała wykorzystania przez obsadę pełni swoich umiejętności.

Wróć do filmu i przyjrzyj się jeszcze raz scenie w której Kathy Bates rozmawia z Hilary Swank o swoim mężu. Albo dopisz IMO ;)
12-03-2008 18:48
malakh
    ad Deckard
Ocena:
0
No bez przesady. Ta scena wymagała oskarowych aktorów? No z tym się nie zgodzę;p

ad Ezechiel

To, że w Hollywood zatrudniania wielkich nazwisk do małych ról jest zwyczajem, to wiem. A nie musi mi się to podobać.
Bo widząc taką obsadę, nawet w komedii romantycznej, mogę spodziewać się czegoś więcej, niż filmu przeciętnego. I takim "bonusem" były np kreacje w "Lepiej późno niż później", ale w "P.S"? Nadal uważam, że przypomina to przerost formy nad treścią;p
12-03-2008 19:58
ewelcia1710
    sciąganie
Ocena:
0
jak to się ściąga????
30-06-2008 20:00

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.