» Literatura » Opowiadania » Ostatni pojedynek – część 2

Ostatni pojedynek – część 2


wersja do druku
Redakcja: Wojciech 'Wojteq' Popek
Ilustracje: Tomasz 'AT-ST' Matynia

Ostatni pojedynek – część 2
Niebiesko-biała mgławica zamigotała i przemieniła się w obraz setek tysięcy migoczących punkcików zawieszonych w lodowatej próżni. Dopełnieniem nowego obrazu była olbrzymia tarcza czerwonej planety osnutej pasmami ciężkich chmur.

- Proszę powiadomić Lorda Vadera, że... – Thrawn urwał zdanie w tym samym momencie, w którym stojący przed nim porucznik na ułamek sekundy odwrócił wzrok i zastygł w nieco komicznej pozie.
- Mój panie. – Kapitan lekko skłonił się w kierunku nadchodzącej postaci. – Zaraz znajdziemy się na orbicie Restuuri.

Metaliczny stukot butów Mrocznego Lorda umilkł na rzecz niepokojącego dźwięku recyrkulacji powietrza. Na krótką chwilę zaległa cisza. Dowódca Niszczyciela Gwiezdnego zwrócił pałające oczy z powrotem na niższego rangą oficera.

- Poruczniku, za parę minut chcę mieć dokładny raport o wszystkim, co się dzieje na tej planecie. Liczy się nawet najdrobniejszy detal. Czy to jasne?
- Tak jest, kapitanie.

Podoficer odszedł i przez następnych parę sekund cisza z powrotem objęła w panowanie mostek imperialnego okrętu.

- Mój panie?

Darth Vader trwał w bezruchu niczym kamienny posąg, lecz pomimo tego z wnętrza jego maski dobyła się odpowiedź:
- Proszę przygotować mój prom, kapitanie.
- Pozwoliłem sobie już zatroszczyć o ten aspekt, Lordzie Vader. – Na usta Thrawna napłynął leciutki, niemal niezauważalny uśmiech. – Jakie są twoje rozkazy, panie?

Vader, zdawało się, nieogarniętym wzrokiem ostrym jak wibromiecz, przewiercił błękitną twarz dowódcy okrętu, by po chwili rzec:
- Czekajcie tu na mnie. Każdy, kto wskoczy do tego systemu, ma zostać zniszczony. Bez wyjątków.
- Tak się stanie, mój panie.

Lord Darth Vader nie zaszczycił spojrzeniem nikogo z członków załogi – na szczęście dla niej - i znikł za stalowymi grodziami mostka Imperialnego Niszczyciela Gwiezdnego tak prędko, jak się pojawił.

***


Nadiru Radena wspomógł swoje nogi mięśniami rąk, powoli wdrapując się po stoku coraz wyżej i wyżej. Cały ociekał lodowatymi kroplami deszczu, ale to tylko zwiększyło jego pragnienie dotarcia jak najszybciej na górę. Sam szczyt w istocie go nie interesował, tylko położone nieco niżej wejście do gęstego labiryntu korytarzy i jaskiń. Przez ostatnich parę tygodni spenetrował je wzdłuż i wszerz, a teraz wiedza zdobyta dzięki tym wyprawom miała zostać spożytkowana.

Poślizgnął się na jednym z kamieni, ale dzięki mocnemu chwytowi lewej dłoni, zaciśniętej na skalnym występie znajdującym się obok jego głowy, nie potoczył się w dół zbocza. Jęknął z wysiłku i znalazł lepsze oparcie dla stóp. Kontynuował mozolną wspinaczkę, a po chwili dotarł do szerokiej na kilkaset metrów skalnej półki, skąd dzieliło go zaledwie parę kroków do pogrążonej w mroku pieczary.

Nagle w powietrzu rozległ się potężny huk, którego przyczyną z całą pewnością nie była błyskawica. Obejrzał się za ramię, lecz nie dostrzegł niczego, oprócz wielkiej chmury i prześwitujących przez nią promieni czerwonawego słońca. Mimo to doskonale wiedział, co spowodowało grzmot. Lord Darth Vader – a właściwie jego prom kosmiczny.

Radena, którego nagle ogarnął nienaturalny chłód, bez wahania wkroczył do wnętrza pierwszej jaskini. Nie przyglądał się jej dokładnie ani teraz, ani przedtem, bowiem nie było takiej potrzeby. Znał takie miejsca nie od dziś, a restuuriańskie korytarze – wilgotne, niekiedy rozjaśnione światłem słonecznym, wciskającym się przez liczne szczeliny w skałach, pełne stalaktytów, stalagmitów i strumyczków leniwie sączących się przez ściany – bardzo przypominały mu te na Alaris Prime, gdzie dawno temu walczył z Separatystami.

Mistrz Jedi stanął na samym środku obszernej groty, którą gdzieniegdzie rozjaśniał blask promyczków światła. Potoki wody przechodziły tą samą drogą co światło, przez co w środku groty widniało wiele mniej lub bardziej głębokich kałuż. Odbite od nich refleksy tworzyły skomplikowane wzory na okolicznych ścianach i szacie Mistrza Jedi, przemykającego pomiędzy nimi.

Nadiru Radena już tydzień wcześniej uznał, że jest to doskonałe miejsce na spotkanie z przeszłością i swym niezbyt niemiłym przeznaczeniem.

***


Gdyby na Restuuri mieszkały jakiekolwiek zwierzęta większe niż ślimaki, zapewne rozpierzchłyby się w panice na wszystkie strony. Ale nie mieszkały, toteż ogłuszający jazgot silników jedynie odbił się pustym echem od ścian i zamilkł. Gdyby na Restuuri istniały jakiekolwiek rośliny większe niż mchy, zapewne zgięłyby się wpół, bezsilne wobec nowej, niespotykanej siły. Ale nie istniały, toteż szaleńczy pęd powietrza przetoczył jedynie kilka kamieni i w końcu rozwiał się. Gdyby zaś na Restuuri żyli ludzie, zapewne przygotowaliby się do walki na śmierć i życie. A tak... przelot pojedynczego imperialnego promu klasy Lambda i towarzyszących mu sześciu myśliwców typu TIE nie spowodował absolutnie żadnej reakcji.

Srebrzysto-biały wahadłowiec złożył skrzydła i wylądował na niegościnnej ziemi. Eskorta wykonała kilka okrążeń dookoła nieruchomego pojazdu, po czym oddaliła się i zniknęła za widnokręgiem. W tym czasie rampa promu opadła. Obłoki pary, które bezskutecznie starały się otoczyć schodzącą po niej postać, natychmiast rozwiał gwałtowny podmuch wiatru. Za nią pojawiły się dwie inne, a potem jeszcze dwie i jeszcze dwie, lecz pierwsza charakterystycznym gestem nakazała pozostałej szóstce pozostać na pokładzie wahadłowca.

Mroczny Lord Sithów wyszedł spod ochronnego parasola kadłuba maszyny i nie zważając na strugi deszczu uderzające o jego pancerz, ruszył w dalszą drogę.

Sześciu imperialnych szturmowców obejrzało się za swym dowódcą. Wzruszając ramionami okrytymi płytami białej zbroi weszli z powrotem do środka ciasnego, ale przynajmniej dość bezpiecznego wnętrza pojazdu, zastanawiając się w duchu czego prawa ręką ich władcy szuka na takiej paskudnej planecie.

Darth Vader nie zastanawiał się nad niczym. Wystarczyło, iż był coraz bliżej swojego celu.

***


Nadiru Radena czekał, już ostatni raz.

Ostatnie godziny życia skłaniały do refleksji. Czy to nie zabawne rozmyślać o życiu dopiero, gdy się kończy? Czyżby przez całą tą dekadę nie miał czasu na nic innego niż tylko walka i ucieczka? Dziesięć lat... Któż by pomyślał, że tak długo będzie trwać jego pogoń za nieosiągalnym celem - spokojem. Widać jedyne śmierć może dać ukojenie.

Westchnął. Już od pewnego czasu zastanawiał się gdzie popełnił błąd. On. Zakon Jedi. Obi-Wan Kenobi. Gdzie został popełniony błąd, który doprowadził do upadku tego, co znali? Śmierć Nura Tarisa w Bitwie o Geonosis. Anihilacja Zakonu Jedi. Zatracenie się Anakina Skywalkera. To wszystko, choć tak odmienne i pozornie niezwiązane ze sobą, to błędy wynikające z jednej rzeczy. To ona powodowała, że Nadiru Radena nie miał szans w walce z potęgą Ciemnej Strony Mocy.

Rzeczą tą było nauczanie. Nauczanie, któremu Jedi nie potrafili sprostać. Inaczej nie byłoby śmierci Nura Tarisa, Zakonu Jedi, Anakina Skywalkera i w ostateczności samego Nadiru Radeny.

Taka prosta rzecz. A efekty... efekty niewyobrażalne, tak przerażające, że na zawsze zmieniły oblicze Galaktyki.

Darth Vader już tu był. Odetchnął głęboko. Czekanie nareszcie się skończyło.

***

Czarna postać w zbroi wysunęła się ze skalnego korytarza, weszła do wnętrza dużej groty i wyprostowała się. Od jej smolistego pancerza odbiły się świetliste refleksy najbliższej kałuży i migotliwe, czerwone światełko systemu podtrzymywania życia. Dźwięk jej miarowego oddechu nadawał całej sytuacji wyjątkowy posmak grozy, co było zapewne zgodne z założeniami twórców czarnej zbroi.

- Mistrz Radena. – Głos odbił się głuchym echem pomiędzy pustymi ścianami jaskini. – Minęło sporo czasu od naszego ostatniego spotkania.

Oblicze Rycerza nawet nie drgnęło.

- Doprawdy? Nie przypominam sobie żadnego naszego spotkania – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Za to przypominam sobie kilka spotkań z niejakim Anakinem Skywalkerem – dodał jadowicie. – Czy to imię coś ci nie mówi?

Mroczny Lord Sithów nie dał się sprowokować.

- Anakin nie żyje. Obi-Wan Kenobi zabił go na Mustafarze. - Vader ruszył do przodu. - Zabiłem już wielu Jedi, Radena. Ty nie musisz umierać.

Nadiru Radena prychnął.

- Oczywiście. Wystarczy, że się do ciebie przyłączę, czyż nie?
- Opór jest bezcelowy. – Postać w zbroi przybliżyła się o jeszcze jeden krok. Dwóch władców Mocy dzieliło już tylko parę krótkich metrów. – Wszyscy, którzy przeciwstawiają się woli Imperatora muszą zginąć.
- To w takim razie na co czekasz? – rzucił prowokacyjnie Radena, sięgając po rękojeść miecza świetlnego. – Zabij mnie!

Zaatakował. Dwie klingi - jedna czerwona, druga fioletowa – zderzyły się ze sobą, powołując do krótkiego żywota setki iskier. Właściciele obu broni na moment stanęli twarzą w twarz. Żadna nie wyrażała emocji – nawet pomimo faktu, że Nadiru Radena nie nosił maski, tak jak jego przeciwnik. Miecze rozdzieliły się i fioletowe ostrze skierowało się w głowę Lorda Sithów. Darth Vader bez najmniejszego kłopotu zablokował cios, lekko przekręcając klingę w lewą stronę. Błyskawiczny kontratak w postaci dwóch płynnych uderzeń, wymierzył w okolice klatki piersiowej. Radena przyjął pierwszy na miecz, a od drugiego zwyczajnie się uchylił. Nie chcąc utracić dobrej pozycji, po szybkim piruecie ciął na odlew. Vader zrobił unik i jedną dłonią przeprowadził gwałtowne natarcie, złożone z kilku potężnych pchnięć. Purpurowa klinga zatańczyła, raz po raz przechwytując na siebie uderzenia i raptownie zakreśliła szeroki łuk na wysokości łydki przeciwnika. Mroczny Lord Sithów nonszalancko sparował cios i siłą umysłu bezpardonowo posłał Rycerza Jedi na kamienną podłogę jaskini.

Nadiru Radena boleśnie jęknął, lecz prędko odturlał się na bok. Zebrawszy kilka dodatkowych uncji wilgoci na swoją tunikę, nieco chwiejnie wstał. Pokaleczone łokcie po chwili zaczęły się czerwienić od krwi.

Darth Vader ostentacyjnie skierował karmazynowe ostrze w dół, jakby chciał pokazać, że bez trudu pokonałby Mistrza Jedi; nawet gdyby nie miał broni.

- Twoje zdolności zmizerniały od czasu Bitwy o Geonosis.

Nadiru Radena roześmiał się i ułożył rękojeść w pozycji obronno-zaczepnej. Zbliżył się na kilka kroków do Lorda Ciemności, nie zważając, że buty ma po kostkę zanurzone w kałuży wody.
- Widzę, że odrobiłeś swoją pracę domową, Vader. – Dwukrotnie zamarkował uderzenie w pas, lecz Darth Vader ani razu nie dał złapać się na tą prostą sztuczkę. – Klamka zapadła już wiele lat temu. Próbując wywołać wspomnienia tamtych dni, nic nie osiągniesz.
- Zobaczymy.

Nadiru Radena zerknął na obsydianową maskę oponenta i poczuł, że traci pewność siebie. Był już dawno pogodzony z losem, ale wciąż nie potrafił do końca zapanować nad swoimi uczuciami. Nie w stopniu, który pozwoliłby mu z pełną godnością i poczuciem dumy opuścić świat materialny. Nie w stopniu, w którym przestałby się obawiać, że coś pójdzie nie tak.

Wsłuchując się w złowrogi, trzeszczący w uszach oddech Mrocznego Lorda, odniósł wrażenie, że Vader dokładnie zdaje sobie sprawę z jego obaw. I planuje jak je wykorzystać. Po plecach mężczyzny przebiegł lodowaty dreszcz. Jeżeli zbyt szybko przegra i podda się, będzie to gorsze nawet od śmierci. Musiał zachować spokój... i kontrolę nad swoim umysłem.

A myślał, że dobrze się przygotował do tej potyczki.

Do pobrania
Pobierz opowiadanie w pliku PDF (1 MB).
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


~Iroden

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
"Anakin nie żyje. Obi-Wan Kenobi zabił go na Mustafarze" - z zasad odmiany nazw gwiezdnowojennych wynikałoby, że powinno być: "(...) zabił go na Mustafar".
26-08-2009 13:31

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.