Ostatni gość w Karak Ziram

Autor: narsilion

Ostatni gość w Karak Ziram
Dieter zobaczył ją po raz pierwszy w powitalnej sali Karak Ziram, twierdzy swych przodków. Była młoda, urodziwa i dostojna w tradycyjnych szatach klanu. Stała otoczona przybocznymi, a jednak jakby samotna - nikt nie odzywał się do niej, ani nawet na nią nie patrzył. Dieter uśmiechnął się do kobiety, poczuł bowiem przypływ sympatii dla osoby traktowanej z wyraźnym ostracyzmem.

- Czego tu szuka przybysz? - zapytała swego towarzysza, który skłonił się, lecz nie zdążył przekazać pytania.
- Chcę złożyć topór mego ojca, zgodnie z jego ostatnią wolą, na grobie mego dziada - rzekł obcy, patrząc wprost na kobietę. Miała piękne, błękitne oczy. – Nazywam się Dieter Faravidsson, a mym dziadem był Gurni Biarrson, którego być może pamiętacie.

Skłonił się, a zaskoczona niewiasta odpowiedziała skinieniem. Podniósł głowę, wciąż patrząc na nią z przychylnym, uprzejmym uśmiechem. Wszyscy wokoło gapili się w osłupieniu.

- Och, dość tego! - Warknął nagle czarnobrody dowódca gwardii – nie będziesz mówił wprost do mojej kuzynki w mej obecności i patrzył na nią pożądliwie, jak człowiek! Tfu! Nawet imię masz ludzkie, przybłędo! Obraziłeś kobietę i zapłacisz za to krwią, tu i teraz! – Mówiąc uderzył okuciem topora w marmur posadzki.
– W Karak Ziram wciąż żywe są obyczaje przodków - mruknął Dieter, wyciągając topór zza pasa. - Zapomniano tylko o poszanowaniu gościa.

Snorrida patrzyła, jak przeciwnicy okrążają się, badając nawzajem swe siły. Drżały jej ręce. A przecież nie był to pierwszy pojedynek Garrika, jaki oglądała. Obcy bronił się spokojnie, widać było, że nie chce tej walki. Jej kuzyn zaś spinał się, powarkiwał, atakował jak szalony. Znała te ataki furii, domyślała się, że oczy zachodzą Garrikowi krwią, a w kącikach ust pojawia się piana. Topór zdobiony runami kreślił błyskawiczne łuki w powietrzu, drzewce broni trzaskało głucho, kiedy przeciwnik odbijał potężne ciosy. Ile jeszcze wytrzyma?

Ten... Dieter zasługiwał na śmierć, bezczelny wyrzutek z ludzkimi manierami. Chociaż ciekawe, jak wyglądał daleki świat, gdzie mężczyźni bezczelnie odzywali się do kobiet, miast patrzeć obyczajnie na czubki własnych butów?

Zaciskała splecione dłonie, puls tętnił jej w skroniach. Ryk i cios. Łomot toporów. Kolejny dziki atak odparty. Jak długo jeszcze?

Dieter cofał się pod gradem ciosów berserkera, aż poczuł za sobą ścianę sali. Wtedy po raz pierwszy sam zaatakował, w przeciwtempo Garrikowego zamachu, pchnął go i mijając zdzielił w głowę bokiem broni. Brzęknął hełm, czarnobrody zakołysał się, potrząsnął głową.

- Sztuczki, co? Człeczyny to lubią - rzekł, splunął i ruszył do kolejnego natarcia. Tym razem ostrożniej.

Snorrida nagle zrozumiała, że Garrik mógł napotkać godnego przeciwnika i ogarnął ją strach o kuzyna. Kolejne starcie, błysk skrzesanych iskier. Powstrzymywała chęć zamknięcia oczu. Booooom. Posępny sygnał gongu alarmowego przetoczył się przez sale Karak Ziram. Walczący zatrzymali się w pół ruchu. Koniec - pomyślała Snorrida z ulgą. I zaraz się zreflektowała: nieprzyjaciel w pobliżu!

- Pierwsza runda zakończona, co? - Dieter opuścił topór z uśmiechem.

Zmarkotniał, bo nikt nie zrozumiał jego żartu. Pewnie nie znają walk bokserskich, to ludzka zabawa - pomyślał.

- Orki u bram, pół-człeczyno! - warknął Garrik, wymachując toporem. - Miałeś szczęście umknąć mojemu ostrzu. Gdy trwa alarm, nam krasnoludom nie wolno walczyć między sobą.
- Znakomicie - powiedział Dieter i wyminął go.
- Pani, wybacz - rzekł do Snorridy. - Zapomniałem o obyczajach na widok twych oczu. Piękniejsze od wszelkich klejnotów, nie sposób raz spojrzeć i nie próbować patrzeć ponownie.

Zarumieniła się i spuściła wzrok, a Dieter pokłonił się krótko i ruszył korytarzem.

- Zabiję go za to! Zabiję! - ryczał za nim Garrik, powstrzymywany przez kompanów.

Dieter maszerował korytarzami twierdzy i uśmiechał się do posągów przodków. Był zadowolony z siebie jak mało kiedy. Górnicze lampy słabo oświetlały szereg poobijanych kolumn. Gorący zaduch i pył z ruin dławiły gardła. Trupy gobasów śmierdziały gorzej niż krasnoludzkie. Wiele świetlików-wywietrzników zawaliło się, inne zostały celowo zasypane. Wszędzie wdzierał się gryzący dym, którym zielonoskórzy próbowali wykurzyć obrońców. Rytmiczne uderzenia wstrząsały potężną bramą. Belki i zawiasy jęczały głucho. Zza wrót dobiegał warkot bębnów i wrzaski goblinów.

- Formuj szyk! - krzyknął Garrik.

Brama pękła i wyjąca horda uderzyła w ścianę krasnoludzkich tarcz. Obrońców było zbyt mało, szereg pękł i walka zamieniła się w chaotyczną wymianę ciosów. Dieter odrzucił potężnego orka, który nań skoczył. Wróg nadział się na włócznie kompanów, grot wyszedł mu obok mostka. Krasnolud nie zdążył się ucieszyć. Coś walnęło go w bok głowy. Uderzył czołem o posadzkę, tuż przed twarzą miał czyjeś buty. Gdzie topór? Goblińska łapa sięgająca szyi. Szamotanina z przeciwnikiem, jego kły i pazury drapiące coraz słabiej, kiedy zacisnął dłonie na gardle wroga. Podniósł się, lecz jakaś noga w grubych futrzanych butach pchnęła go na posadzkę.

Stojący nad Dieterem ork uniósł pordzewiałe szablisko i zastygł, by po chwili osunąć się bez życia, z rozpłatanymi plecami. Za nim stał Garrik, a runy przeświecały upiornie przez czarną posokę na jego broni.

- Nie myśl sobie, że tak łatwo uciekniesz memu toporowi - rzekł czarnobrody i wyciągnął rękę.

Dieter zwalczył w sobie chęć, by podnieść się bez pomocy. Zielonoskórzy uciekali. Atak odparto.

- Garriku, czemu zawzięcie bronimy trudnej pozycji, zamiast zamknąć się w głównych salach? - spytał Dieter.
- Bo to groby przodków! Czym będziemy, jeśli oddamy ich wrogom?
- A czymże oni będą, jeśli nas nie stanie?
- Musisz mieć przyziemne, ludzkie powody, wielki bohaterze? Więc patrz! - czarnobrody wskazał sarkofag w głębi nekropolii, wciąż imponujący mimo wieków zaniedbania. - Tam spoczywa Alaryk Szalony!

Dieter milczał chwilę, marszcząc brwi.

- A czy legendy, które o nim mówią...
- Tak, miły imperialny bracie, dla którego tradycje są tylko legendą: na jego płycie nagrobnej spoczywa kamień z runą, którą wykuł przed śmiercią. O niej właśnie mówią twoje... "legendy"! Powiedz mi teraz, mądralo - co będzie, jeśli wedrą się tam orki, niszcząc i rozwalając wszystko na swej drodze?

Oszołomiony Dieter nie pytał więcej. Ostatnia runa Alaryka - prawdą? Złowieszcza Runa Mardagg, której rozbicie uwalniać miało wiatr śmierci, zabijający wszystko na milę wokoło? Przeszył go zimny dreszcz.

- A nie można jej stąd zabrać do...
- Nie, na Grimnira! - Wrzasnął Garrik, ciskając toporem o ziemię - Nikt nie będzie rabować grobów w mej twierdzy, póki ja żyję!
Jeśli będziemy tu tkwić - pomyślał Dieter - to już niedługo...
- Nie obronimy ani twierdzy, ani nekropolii - powiedział siwy Furni. Wojownicy Garrika odpoczywali w małej wartowni, odparłszy kolejny atak.
- A więc zginiemy broniąc ich, jak prawi wojownicy! - Powiedział Garrik, uderzając w żeleźce topora.
- A potem i tak twierdza będzie siedzibą band orków. Co za różnica? – zapytał Dieter. Czarnobrody splunął w odpowiedzi.
- Pomszczą nas! - Zawołał. Pozostali przytaknęli.
- Inne twierdze pustoszeją, jak ta. Skąd niby przyjdą mściciele? No chyba żeby przybłędy z Imperium - uśmiechnął się ironicznie Dieter. Nikt mu nie odpowiedział, więc kontynuował - Pod Middenheim rozbiliśmy siły Chaosu. Gdyby wcześniej każda placówka i wysłana armia trwała na posterunku aż do wybicia, ile zostałoby z cesarskiej armii? Dobry dowódca powinien wiedzieć nie tylko jak walczyć, ale też kiedy nie walczyć.
- Tchórzysz w obliczu śmierci, pół-człeczyno?
- Kto z was miałby odwagę powiedzieć "wycofanie" na naradzie?
- Ucieczka? Po moim trupie!!!
- Wycofamy się - usłyszeli. Dieter z zaskoczeniem spojrzał na Snorridę stojącą w drzwiach. Jej dłonie i roboczy fartuch uwalane były krwią, ściskała pęk bandaży. - Ja chcę przeżyć, Garriku - powiedziała. - Chcę urodzić i wychować dzieci. Śmierć nie przyniesie żadnego pożytku, a forteca umrze, z nami czy bez nas.

Zapadło milczenie.

- Rób co chcesz, kuzynko - głos czarnobrodego brzmiał głucho i bezbarwnie. – Ja będę bronił siedzib przodków aż do śmierci.

Do śmierci? Obyś miał tyle szczęścia. - Chciał powiedzieć Dieter, ale ugryzł się w język.
Wschodzące słońce oświetliło garstkę krasnoludów schodzącą między ścianami Ukrytej Doliny. Zdawali się drobinką wobec ogromu gór. Tyle zostało z dumnego rodu władającego Karak Ziram.

- Opowiedz mi o Imperium - poprosiła Snorrida - chcę wiedzieć, gdzie wyrusza mój klan.

Wrzaski i huk bębnów rozdarły ciszę wąwozu. Paskudne orcze łby wychynęły znad urwisk. Posypały się strzały, ktoś krzyknął, inny przewrócił się. Orków były setki. Biegły z góry, zeskakiwały ze zboczy, ciskały oszczepami i strzelały. Uciekinierzy zwarli szyk, próbując się wzajem osłaniać. Dieter jak inni trzymał tarczę nad głową - swoją i Snorridy. Czuł uderzenia pocisków o obite blachą drewno.

- Skąd wiedzieli o Ukrytej Dolinie? - Jęknęła skulona obok niego Snorrida.
- Nie wiem - udał, że obserwuje wrogów, by nie spojrzeć jej w oczy. Usiłował wyrzucić z pamięci obraz nadbiegających orków i głów zatkniętych na włócznie. Rozpoznał twarze krasnoludów, którzy pozostali bronić Przodków. Twarze potwornie wykrzywione, widział takie u skazańców opuszczających salę tortur.

- Nie wiem, jakoś się jednak dowiedzieli.

Kolejny jęk, kolejne ciało osuwa się do ich stóp. Dieter zacisnął zęby, patrząc na orków. Niech już dobiegną, niech to się skończy... Snorrida wyjęła coś ze swojej sakiewki. Spojrzał na nią, kiedy dotknęła jego kolana. Zdumiony, dostrzegł w jej rękach charakterystycznie rzeźbiony kamień.

- Runa Mardagg! - Zawołał. - Zabrałaś ją!
- Bałam się, że Garrik ją rozbije, zanim odejdziemy - mówiła przez łzy. – Teraz my musimy jej użyć.

Położyła kamień runiczny na solidnym głazie. Kolejny z ich towarzyszy, ugodzony strzałą, osunął się na ziemię. Orki były blisko. Dieter zerwał się, unosząc topór. Musiał odrzucić tarczę, by wziąć zamach. Strzały przebiły mu pierś, nie czuł bólu, tylko słony smak krwi. Kobieta patrzyła na niego przez łzy.

- Kocham cię - powiedziała.

Krztusząc się, zrozumiał, że jeśli spróbuje jej odpowiedzieć, nie zdąży opuścić topora.