Oscary 2010 a.k.a. 2010 Academy Awards
Odsłony: 3Oscary. Cokolwiek złego by o nich nie rzec – a sam mógłbym mówić długo i ostro – są to wciąż najbardziej prestiżowe i najbardziej pożądane nagrody filmowe na świecie, których blasku nic nie przebije. Sam zacząłem się na poważnie interesować corocznymi Nagrodami Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej dopiero od zeszłego roku, kiedy to poczyniłem wysiłek obejrzenia i ocenienia wszystkich obrazów nominowanych do najważniejszych statuetek. W tym roku zrobiłem podobnie, co wcale łatwe nie było, biorąc pod uwagę liczbę filmów – ale nie żałuję, bo w większości wypadków było warto. O wypadkach tych niniejszym opowiem, dlatego osobom niewytrwałym tudzież nielubiącym sztywnych tekstów o niezbyt efektownym kinie proponuję kliknięcie w jakiś inny link ;)
Dwie uwagi wyjaśniające. 1) Skupiłem się tylko na kategoriach dla anglojęzycznych filmów długometrażowych, z pominięciem kilku technicznych typu charakteryzacja czy dekoracje. 2) Używam tylko tytułów oryginalnych, zresztą część filmów nawet nie doczekała się polskich tytułów.
Najlepszy obraz
Dziesięć nominacji. Jedni mówią, że to gruba przesada i bezczelny prezent pieniężny dla nominowanych, inni się cieszą, bo nie ma już sytuacji jak z zeszłego roku, gdy do grona najlepszych nie zakwalifikowali się ulubieńcy publiczności, czyli Wall-E i The Dark Knight. Ja należę do tych drugich, głównie dlatego, że tegoroczna dziesiątka to zestawienie filmów bardzo wysoko ocenionych tak przez krytyków, jak i widzów. Z nich wszystkich tylko A Serious Man zupełnie nie przypadł mi do gustu, co potwierdza moją wcześniejszą obserwację o tym, że bracia Coen są dla mnie kompletnie niestrawni. W każdym razie tam, gdzie próbują być zabawni. Zdecydowanie nie polecam ich czarnych komedii.
Moim faworytem od samego początku był, i pozostał nim aż do końca, Up, doskonała animacja Pixara. Kolejna z rzędu doskonała animacja Pixara. Powiecie – ale jak to, najważniejszy Oscar dla filmu animowanego?! Tak, dla filmu animowanego. Za to, że nie bano się niełatwego tematu, za świetną główną postać, za emocjonującą i wyciskającą łzy z oczu opowieść, za humor, akcję, ba, nawet za te cholernie irytujące, gadające psy ;) Up zasługuje na Oscara nie tylko za siebie, ale też wszystkie poprzednie produkcje Pixara, z Wall-E na czele. Byłaby to swego rodzaju sprawiedliwość dziejowa.
Cieszyłbym się również, gdyby główna statuetka trafiła do The Hurt Locker, niesamowitego, trzymającego w napięciu i zwyczajnie miażdżącego psychicznie thrillera o amerykańskich saperach z Iraku. Nie sprzeciwiłbym się też nagrodzeniu Up in the Air, obyczajówce o facecie, którego pracą jest... zwalnianie z pracy innych. Film w zasadzie prosty (co tutaj jest atutem), ale błyskotliwie zagrany, o dość życiowych tematach. Coś mi się jednak widzi, że żaden z tej trójki nie dostąpi najwyższego zaszczytu. Bądź co bądź w tym roku w grze jest Avatar. Nie twierdzę, wbrew powszechnej opinii, że dzieło Camerona nie zasługuje na nominację, ba, nie będę wcale zły, jeśli wygra, niemniej wolałbym zobaczyć złotą statuetkę w rękach twórcy bardziej oryginalnych produkcji.
Aha, warto podkreślić nominację dla District 9, drugiego (!) filmu sci-fi na liście. Choć umieściłbym go gdzieś w połowie stawki, za Inglourious Basterds, a przed Precious, przyznam, że ze wszystkich nominowanych najbardziej wbija się w pamięć. Oglądanie go to spore przeżycie, choć nie dla ludzi ze słabymi żołądkami.
Reżyseria
James Cameron i Kathryn Bigelow byli niegdyś małżeństwem. Dziś stają naprzeciw siebie w walce o najważniejsze Oscary, w tym reżyserię. I wcale nie jestem pewien, kto z nich dwojga jest w tej kategorii lepszy. Cameronowi należy się statuetka za samo to, że zdołał nakręcić Avatara (kto widział behind the scenes, ten wie) i zrobić to co najmniej bardzo dobrze. Pani Bigelow z kolei tak poprowadziła ekipę The Hurt Locker, że długo można zbierać szczękę z podłogi. Może nagroda ex aequo? Marzenia :)
Scenariusz adaptowany
Silna konkurencja. Z jednej strony zwariowany brytyjski In the Loop, polityczny pastisz najwyższych lotów nt. inwazji na Irak, z drugiej Up in the Air, którego scenariusz dał aktorom mnóstwo okazji do wykazania się kunsztem, a z trzeciej Precious – z nich wszystkich najbardziej nietypowy i wstrząsający. Każdy z tej trójki zasługuje na Oscara, ale ponieważ to jedyna nominacja dla znakomitego In the Loop, liczę właśnie na jego zwycięstwo. Ech, długo będę pamiętał te genialne dialogi. Uwaga na boczku: film polecam tylko osobom, które z angielskim są za pan brat; reszta zapewne wymięknie już po paru chwilach oglądania.
Scenariusz oryginalny
Quentin Tarantino rządzi. Przynajmniej w tym roku. O Inglourious Basterds powiedziano już niemal wszystko, dlatego ograniczę się do opinii, że sukces tego obrazu to w 90% zasługa scenariusza. To jeden wielki film-dialog, niemal perfekcyjnie zrealizowany wizualnie i aktorsko. OK, już nic więcej nie mówię ;) Wspomnę tylko o innym nominowanym, filmie The Messenger, o dwóch żołnierzach, posłańcach złych wieści z Iraku. Temat niełatwy, ale scenariusz zdecydowanie daje radę go udźwignąć. Dobry przykład filmu o wojnie, który jednak samej wojny ani na chwilkę nie pokazuje.
Aktor pierwszoplanowy
Żałuję, że nie byłem w stanie obejrzeć Crazy Heart, miałbym wtedy pojęcie, czemu Jeff Bridges jest na ustach wszystkich. Wiem za to, czemu dużo się mówi o roli George’a Clooneya – zagrał postać tak naturalnie, że w połowie filmu zapomniałem, że patrzę na aktora. A, biorąc pod uwagę jego charakterystyczną facjatę, jest to gigantyczny komplement. Anyhow, bohater Up in the Air został stworzony idealnie pod Clooneya. Drugim wielkim faworytem w moich oczach jest Jeremy Renner z The Hurt Locker. Powalająca wiarygodność odgrywanego bohatera, co przy pokręconym charakterze tegoż, bynajmniej nie jest łatwe do oddania na ekranie.
Aktor drugoplanowy
Nominowanie Matta Damona (Invictus, z inną docenioną, ale moim skromnym zdaniem średnią rolą Morgana Freemana jako Nelsona Mandeli), mimo mej osobistej sympatii do niego, to totalny przestrzał Akademii. Ale to nieistotne, bo całą śmietankę spija Christoph Waltz z Inglourious Basterds za rolę Hansa Łowcy Żydów Landy. Mistrzostwo świata i murowany Oscar. Dla niego samego warto obejrzeć film Quentina Tarantino, tak jak, nie przymierzając, rok temu dla Heatha Ledgera warto było zobaczyć przygody Mrocznego Rycerza.
Aktorka pierwszoplanowa
Jeśli w Oscarach można mieć pewność co do czegokolwiek, to na pewno do tego, że za coś nominację otrzymają Meryl Streep lub Helen Mirren. Albo obie, jak w bieżącym roku. Ja jednak sprezentowałbym złotego rycerza (?) aktorce zazwyczaj komediowej, dobrze wszystkim znanej Sandrze Bullock z The Blind Side. Rola zagrana z przekonaniem, z ikrą i bez zbędnej teatralności, a do tego pasująca jak ulał do samej aktorki. Prawdę mówiąc nie spodziewałem się, że w pani Bullock drzemie tak duży potencjał. Wielkie brawa za rolę.
Aktorka drugoplanowa
Anna Kendrick i Vera Farmiga z Up in the Air pokazały wysoką klasę, zwłaszcza ta pierwsza pani, niemniej obie, nawet liczone razem, nie mogą się mierzyć z Mo’Nique w roli dysfunkcyjnej matki głównej bohaterki Precious. Postać w jej wykonaniu jest przerażająco przewrotna i jeszcze bardziej przerażająco prawdziwa – na tyle, by widz po seansie szczerze współczuł aktorce wysiłków, jakie musiała włożyć, by zagrać kogoś takiego. Nie jest to rola, którą potrafiłby odstawić byle kto. Dość rzec, że obrażę się na Akademię, jeśli Mo’Nique nie zdobędzie Oscara. Serio.
Montaż
Nie ukrywam, że bardzo mi się podoba w produkcjach fabularnych mądre zastosowanie stylu ala film dokumentarny. A nigdzie indziej tak mądrze z niego nie skorzystano, jak w District 9, najlepiej zmontowanym filmie ze wszystkich przeze mnie obejrzanych w tym roku. Jestem pod wrażeniem pracy pana Juliana Clarke’a i wysiłku włożonego w zgrabne połączenie setek zdawałoby się kompletnie oderwanych od siebie scen. The Hurt Locker również może się popisać świetnym montażem, ale on ma u mnie większy plus za kategorię, o której opowiem niżej.
Zdjęcia
Klimat trwogi i napięcia w The Hurt Locker nie istniałby, gdyby nie doskonała praca kamery. Widz czuje się tak, jakby znajdował się obok bohaterów, w Iraku, drżąc ze strachu pod ostrzałem snajperskim lub czekając na nieuchronny wybuch rozbrajanej miny. Zdjęcia są niezwykle realistyczne, chwytają w ekran wszystko to, co powinny i przy tym mają jakieś takie niepokojące piękno. Dobór barw też odgrywa tu ogromną rolę; czasem miałem wrażenie, że akcja The Hurt Locker dzieje się w jakimś postapokaliptycznym świecie, co tylko wzmacnia pesymistyczny wydźwięk filmu.
Muzyka
Kategoria, w której nie mam faworytów. Albo nie, nie będę kłamał, mam faworyta, tylko głupio mi się przyznać, że jest to Avatar :P A tak poważnie mówiąc, jeśli miałbym oceniać muzykę jedynie na podstawie obejrzanego filmu, w oderwaniu od płyty CD z soundtrackiem, Avatar byłby bez dwóch zdań pierwszy. W innym wypadku miałbym pewnie nieco wątpliwości. James Horner może jest nieco powtarzalny i przesycony patosem, niemniej w filmie jego utwory sprawiają się po prostu fantastycznie. Tylko trochę mi szkoda znakomitych, acz w zeszłych latach, Giacchino, Beltramiego i Zimmera...
Piosenka
Dawno nie słyszałem tak... beznadziejnych piosenek nominowanych do Oscara. Być może to kwestia nietrafienia w mój gust, być może nie lubię tego typu musicalowych aranżacji – trudno orzec, niemniej faktem jest, że z grupy pięciu utworów jedynie The Weary Kind z Crazy Heart mi się podoba. Ale ‘podobaniu się’ powinno być daleko do uhonorowania Nagrodą Akademii, tutaj tymczasem jedno, z konieczności, oznacza drugie. Jeszcze raz: tragiczna selekcja. Tragiczna.
Dźwięk i montaż dźwięku
Zawsze byłem ciekaw, czym się te dwie kategorie różnią. Szczególnie teraz, kiedy nominowane są praktycznie te same filmy. Co ciekawe, tutaj mógłbym przyznać Oscara każdemu z nich. Osobiście uważam, że w każdym nominowanym obrazie dźwięk powala na kolana i każe bić pokłony. Ale gdybym musiał kogoś wybrać, padłoby na Star Treka. Po pierwsze dlatego, że to Star Trek (przypominam, mówi to fan Star Wars :D), a po drugie dlatego, że skądinąd znakomity Star Trek zasługuje na co najmniej te dwie złote statuetki.
Efekty specjalne
Myślę, że nie muszę tłumaczyć, czemu tu Oscar powędruje do Avatara. To coś tak pewnego jak to, że woda paruje w temperaturze 100 stopni C. Jeśli miałbym postawić oszczędności całego swojego życia na jakiś oscarowy zakład, a nie byłbym typem ryzykanta, postawiłbym wszystko na Avatara i poprosił rodzinę o dołożenie się do zakładu ;) Naturalnie szkoda Star Treka, w każdym innym roku byłby murowanym faworytem. Cóż, niefart lucasowskiego ILMu (tak, wiem, chłopaki pomogły przy dziele Camerona, ale i tak lwią część pracy wykonała petero-jacksonowska Weta Digital).
Podsumowanie
No, jakimś cudem dotarłem do końca tej długiej oscarowej wyliczanki. Jeśli Wy też dotarliście, gratuluję :) Ekhm, podsumujmy więc – gdybym ja rozdawał miniaturowych pozłacanych facetów z mieczami o imieniu na literę ‘o’, najwięcej powędrowałoby na konto... Avatara i The Hurt Locker. W zależności od tego, kto wygrałby reżyserię, jeden z nich miałby trzy Oscary. Aż lub tylko. Pozostali nominowani otrzymaliby góra dwie Nagrody Akademii, większość zadowoliłaby się jedną. I to, moim skromnym zdaniem, byłoby najsprawiedliwsze, ponieważ w tym roku, jak już pewnie wspomniałem, w walce o ‘złoto’ bierze udział sporo bardzo udanych filmów.
Mam nadzieję, że 7 marca, na rzeczywistym rozdaniu Nagród Akademii, w słynnym Kodak Theatre, nie zobaczymy gry do jednej bramki (np. litanii zwycięstw Avatara), dziwacznych wyborów (np. wygranej Matta Damona), ani – już abstrahując od samych filmów – kretyńskiego zachowania pary prowadzących. Tak czy siak, szykuje się nam bardzo interesująca impreza. Oby tylko była udana :)