23-10-2009 01:29
Opowieść o chaosie
W działach: opowiadanie, ezoteryka, mitologia grecka, chaos, mistycyzm, beletrystyka | Odsłony: 12
Tarcza słoneczna znikała za szczytami gór Parnasu. Dobrotliwe światło dające urodzaj, ciepło i złudne poczucie bezpieczeństwa odchodziło dramatycznie rosząc krwawym zachodem sklepienie niebieskie.
U podnóża gór leżała pół-kobieta, pół-wąż. Roztaczał się od niej słodko-mdlący zapach zgnilizny. Spojrzała z niepokojem na niebo. Miała złe przeczucia. Obejrzała się za siebie w głąb pieczary. Słyszała regularne syczenie tego, którego miała strzec. Zapach siarki był oszałamiający, ale świadczył o tym, że jej podopieczny miał się dobrze. Tyfon – to ten, którym kazała się opiekować Hera. Choć stanowił on śmiertelne niebezpieczeństwo dla porządkowanego przez bogów świata, z jakiegoś powodu żona Władcy Bogów chciała zachować tego emanującego chaosem potwora.
Kobieta-wąż nazywała się „Pytonem” - „gnijącą”, choć zwano ją także „Delfyne” - „wężową niewiastą”. Wiedziała, że nawet w nowej sytuacji, gdy bogowie opanowali wszechświat i wprowadzali swoje totalitarne, despotyczne rządy, musiała istnieć. Była jedną z władczyń sił chaosu. Jego kropla jest niezbędna do istnienia porządku, harmonii i równowagi. Być może dlatego szlachetna Hera chciała chronić ich istnienia i zachować przy życiu, wbrew temu co jej męscy pobratymcy najchętniej by z nimi zrobili.
Tyfon, ten którego miała strzec, wielokrotnie atakował męża Hery – Zeusa, Prawodawcy, Boga Porządku. Wielokrotnie zapowiadało się na to, że jest w stanie go pokonać, jednak nigdy do tego nie doszło. Siły ciemności i światła, chaosu i harmonii, dobra i zła muszą splatać się w morderczym uścisku – właśnie ta walka podtrzymuje istnienie świata. Bez walki, nie byłoby ruchu, bez ruchu nie byłoby energii, bez energii nie byłoby istnienia. Sama stagnacja trwająca w porządku, jak monument, nie umywa się z pełnym życiem – jest czymś tak nędznym, że nazwanie tego wegetacją byłoby obrazą dla egzystencji roślin. Przynajmniej tak wierzyła Deflyne.
Krwawy zmierzch zapowiadał jakąś wielką zmianę. Wiedziała to. Jednak jej wysuwający się nerwowo język nie był w stanie wyczuć smaku
tych zmian. Czy były dla niej życzliwe, czy nie? Mogła tylko czekać, by się przekonać o tym co Mojry – boginie losu - dla niej uplotły w szale swej obłąkańczej pracy.
Tarcza słoneczna zatopiła się zupełnie za postrzępionym, górzystym horyzontem. Nadeszła noc. Księżyc w pełni rzucał bladą poświatę na drogę przed nią.
Usłyszała kroki. Zasyczała i uniosła głowę by zobaczyć cóż to za obłąkańcy weszli na szlak straceńców prowadzący wprost ku otchłani.
Szły w jej stronę trzy kobiece postacie. Były całkowicie czarne, nawet ich oczy nie rzucały charakterystycznego dla ludzi, białego blasku. Z ich pleców wyrastały błoniaste skrzydła zaś zamiast włosów miały na głowie rój splatających się węży. Czuła od nich woń starych czasów, rządów obłąkanego pożądaniem Uranosa. Mogły to być jej siostry. Ta woń przypominała zapach chaosu, co węże mieniące się na głowie mrocznych podróżniczek tylko potwierdzały. Pozwoliła im się zbliżyć. Może były posłanniczkami Hery?
Stanęły przed nią. Ich oczy – czarne jak otchłań, odbijające wszystkie elementy otoczenia nie zdradzały dosłownie nic. Zobaczyła w nich własny rozkład i zniszczenia jakich dokonywał Tyfon niosący Ziemii destrukcję.
Wtem, zanim zdążyła pojąć ogrom zdrady jaki ją dotknął, trzy istoty rzuciły się na nią. Nim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, zrozumiała – to nie były jej siostry. To najmroczniejsze ze strażniczek harmonii – „erynie”, „boginie zemsty”. Pierwsza uderzyła Megera – „zazdrosna” – krzyczała w szale, iż istnieje tylko jeden porządek świata i jest nim ład i harmonia. Delfyne zrozumiała, że te istoty przyniosły ze sobą wyrok. Druga uderzyła Tyzyfone – „odpłacająca zbrodnie” - która rozdzierała jej ciało tak jak jej podopieczny niszczył miasta, lasy i szlaki z trudem budowane przez te śmieszne, małe, śmiertelne istoty zwane ludźmi. Pyton próbowała prosić o łaskę, wytłumaczyć, że nie istnieje harmonia bez chaosu, ale wtem podeszła do niej ostatnia z Eryń. Miała w rękach włócznie wycelowaną w jej głowę. Była to najokrutniejsza ze strażniczek porządku, Alekte – „nieprzebłagalna”. Uniosła swą włócznię i szybko uderzyła w głowę Delfyne.
Zapadła ciemność. Zniknął chaos w postaci, która znana była u zarania dziejów. Nastała nowa epoka.
U podnóża gór leżała pół-kobieta, pół-wąż. Roztaczał się od niej słodko-mdlący zapach zgnilizny. Spojrzała z niepokojem na niebo. Miała złe przeczucia. Obejrzała się za siebie w głąb pieczary. Słyszała regularne syczenie tego, którego miała strzec. Zapach siarki był oszałamiający, ale świadczył o tym, że jej podopieczny miał się dobrze. Tyfon – to ten, którym kazała się opiekować Hera. Choć stanowił on śmiertelne niebezpieczeństwo dla porządkowanego przez bogów świata, z jakiegoś powodu żona Władcy Bogów chciała zachować tego emanującego chaosem potwora.
Kobieta-wąż nazywała się „Pytonem” - „gnijącą”, choć zwano ją także „Delfyne” - „wężową niewiastą”. Wiedziała, że nawet w nowej sytuacji, gdy bogowie opanowali wszechświat i wprowadzali swoje totalitarne, despotyczne rządy, musiała istnieć. Była jedną z władczyń sił chaosu. Jego kropla jest niezbędna do istnienia porządku, harmonii i równowagi. Być może dlatego szlachetna Hera chciała chronić ich istnienia i zachować przy życiu, wbrew temu co jej męscy pobratymcy najchętniej by z nimi zrobili.
Tyfon, ten którego miała strzec, wielokrotnie atakował męża Hery – Zeusa, Prawodawcy, Boga Porządku. Wielokrotnie zapowiadało się na to, że jest w stanie go pokonać, jednak nigdy do tego nie doszło. Siły ciemności i światła, chaosu i harmonii, dobra i zła muszą splatać się w morderczym uścisku – właśnie ta walka podtrzymuje istnienie świata. Bez walki, nie byłoby ruchu, bez ruchu nie byłoby energii, bez energii nie byłoby istnienia. Sama stagnacja trwająca w porządku, jak monument, nie umywa się z pełnym życiem – jest czymś tak nędznym, że nazwanie tego wegetacją byłoby obrazą dla egzystencji roślin. Przynajmniej tak wierzyła Deflyne.
Krwawy zmierzch zapowiadał jakąś wielką zmianę. Wiedziała to. Jednak jej wysuwający się nerwowo język nie był w stanie wyczuć smaku
tych zmian. Czy były dla niej życzliwe, czy nie? Mogła tylko czekać, by się przekonać o tym co Mojry – boginie losu - dla niej uplotły w szale swej obłąkańczej pracy.
Tarcza słoneczna zatopiła się zupełnie za postrzępionym, górzystym horyzontem. Nadeszła noc. Księżyc w pełni rzucał bladą poświatę na drogę przed nią.
Usłyszała kroki. Zasyczała i uniosła głowę by zobaczyć cóż to za obłąkańcy weszli na szlak straceńców prowadzący wprost ku otchłani.
Szły w jej stronę trzy kobiece postacie. Były całkowicie czarne, nawet ich oczy nie rzucały charakterystycznego dla ludzi, białego blasku. Z ich pleców wyrastały błoniaste skrzydła zaś zamiast włosów miały na głowie rój splatających się węży. Czuła od nich woń starych czasów, rządów obłąkanego pożądaniem Uranosa. Mogły to być jej siostry. Ta woń przypominała zapach chaosu, co węże mieniące się na głowie mrocznych podróżniczek tylko potwierdzały. Pozwoliła im się zbliżyć. Może były posłanniczkami Hery?
Stanęły przed nią. Ich oczy – czarne jak otchłań, odbijające wszystkie elementy otoczenia nie zdradzały dosłownie nic. Zobaczyła w nich własny rozkład i zniszczenia jakich dokonywał Tyfon niosący Ziemii destrukcję.
Wtem, zanim zdążyła pojąć ogrom zdrady jaki ją dotknął, trzy istoty rzuciły się na nią. Nim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, zrozumiała – to nie były jej siostry. To najmroczniejsze ze strażniczek harmonii – „erynie”, „boginie zemsty”. Pierwsza uderzyła Megera – „zazdrosna” – krzyczała w szale, iż istnieje tylko jeden porządek świata i jest nim ład i harmonia. Delfyne zrozumiała, że te istoty przyniosły ze sobą wyrok. Druga uderzyła Tyzyfone – „odpłacająca zbrodnie” - która rozdzierała jej ciało tak jak jej podopieczny niszczył miasta, lasy i szlaki z trudem budowane przez te śmieszne, małe, śmiertelne istoty zwane ludźmi. Pyton próbowała prosić o łaskę, wytłumaczyć, że nie istnieje harmonia bez chaosu, ale wtem podeszła do niej ostatnia z Eryń. Miała w rękach włócznie wycelowaną w jej głowę. Była to najokrutniejsza ze strażniczek porządku, Alekte – „nieprzebłagalna”. Uniosła swą włócznię i szybko uderzyła w głowę Delfyne.
Zapadła ciemność. Zniknął chaos w postaci, która znana była u zarania dziejów. Nastała nowa epoka.