Opowiadanie świąteczne
W działach: Boże Narodzenie, Głębia Przestrzeni | Odsłony: 56Wielebny Tadeusz Corcoran, proboszcz Guy Sonnerson oraz igumen Chandra Arkadis obserwowali z wielką uwagą ekrany sytuacyjne „Pielgrzyma”.
- Ta wyprawa to szaleństwo, nigdy nie znajdziemy tej gwiazdy. – marudnym głosem odezwał się zakonnik. – Bóg nie posługuje się takimi rzeczami, by można było potem na gruncie prostej empirii coś udowodnić, pamiętacie historię Chusty Żałobnej z Turynu?
- Cuda Jego są wielkie i nieodgadnione! Czemu nie miałby stworzyć komety która miała zwiastować Narodzenie Pańskie? – tubalnym głosem odparował pastor.
- Możecie obaj się trochę uciszyć? Próbuję kolejnej kalibracji tych urządzeń. Jesteśmy prawie rok świetlny od Słońca, tutaj naprawdę trudno jest latać bez punktów odniesienia. – katolicki kapłan ostro uciszył pozostałych.
- Tak daleko? Nie wiedziałem… - wyksztusił cicho wielebny. – Przestrzeniec pożal się Boże, o pardon – zreflektował się proboszcz.
Żaden z nich nie wiedział właściwie co zrobi jeśli znajdzie to czego szukają – ba! Nie wiedzieli nawet co próbowali znaleźć. Dane historyczne wspominały o jasnym obiekcie, który pojawił się na niebie blisko pięć tysięcy lat temu by zwiastować miejsce narodzin Syna Bożego. Tak przynajmniej podawały święte księgi kilku najbardziej liczących się religii. Interpretacja tych danych to zupełnie inna sprawa. Dla jednych stanowiły przypowieść, inne traktowały to nadzwyczaj dosłownie. Opierając się na wielu danych, w tym mających źródło w nowoczesnej technologii obcego pochodzenia niektórzy traktujący je poważnie wpadli na pewien pomysł. Jeżeli rzeczywiście coś pojawiło się na niebie, nad Betlejem to powinien pozostać w kosmosie jakiś ślad. Przypuszczalne położenie domniemanej komety znajdowało się niedaleko…
- Nie, papież Pius XXVII nie autoryzował tej wyprawy, tak prawdę mówiąc to nawet mój biskup bardzo się krzywił. „Bezproduktywna strata czasu – cudów nie szuka się śród gwiazd” napisał. Dał mi jednak wolną rękę.
- Aha, czyli ta wyprawa nawet nie ma autoryzacji waszego przełożonego? – starozakonnik zawsze unikał słowa „papież”. Zaszłości sprzed kilku tysięcy lat dalej nie pozwoliły na zbliżenie się tych dwóch odłamów chrześcijaństwa.
- Ja nie potrzebowałem ani zgody papieża ani opata, wystarczyła potrzeba moich wiernych owieczek! – jak zwykle głośno odezwał się pastor.
- Ble, demokracja i herezja, głos ludu nie jest głosem Boga! – rozsierdził się igumen.
- Przyganiał kocioł garnkowi, sami przecież rozpętaliście schizmę – odparował proboszcz. – zakonnik nic nie odpowiedział tylko się naburmuszył.
Dalszych kilka godzin ich kilkutygodniowej wyprawy przebyli we względnej ciszy, nie licząc cicho grających kolęd, których kolekcję odgrzebał gdzieś z odmętów historii duchowny katolicki. W końcu zbliżało się Boże Narodzenie, jeszcze tylko kilka godzin dzieliło ich od starej daty tego wydarzenia – nocy 24 na 25 grudnia. No, ewentualnie kilkanaście dni później jeśli liczyć wedle kalendarza którym posługiwał się zastępca opata prawosławnego zakonu.
- Jestem pewien, że to musi być gdzieś tutaj. O ile wierzyć temu zyxiańskiemu kalkulatorowi. – proboszcz przeglądał mapy nieba, kompletnie pustego w tym miejscu. Dziwnie wyglądający niebieski komputer podpięty do głównej konsoli rysował ciągle czterowymiarowe wykresy.
- To działa, nie obawiaj się. Te kreatury są mistrzami w technice probabilistyki. – powiedział zmęczonym głosem igumen poprawiając długie siwe włosy. – Właściwie to powiedz mi, twój zakon nie uznaje obcych jako istot ludzkich, prawda? – zapytał go wielebny. Ten mu odpowiedział: - Obcy mają swoją rolę w Stworzeniu, ale ludźmi nie są, to oczywiste. – To czemu tak się interesujesz xenobiologią? – drążył protestyta. – Mógłbym zapytać czemu wielebny jako duszpasterz Przestrzeńców i z nich się wywodzący nie wiedział nawet gdzie się znajdujemy. – No bo jakoś nigdy nie miałem okazji, no, ja po prostu ich nauczam Dobrej Nowiny! Ale my za to uznajemy obcych za pełnoprawnych wyznawców naszego Pana! - A ma wielebny w swoim stadku jakiegoś obcego? – zapytał proboszcz. – No nie, nie mam. – przyznał protestyta. – A ja mam, rodzinę Felinitów i Xerialitę. Jeszcze z kotami to sprawa jest w miarę jasna, nawet naukowcy przyznają im jakieś rodowody ludzkie, poza tym to przykładne małżeństwo z czworgiem dzieci. Życzyłbym sobie by więcej moich parafian takich było! Gorzej z tym Xerialitą. Wiecie że oni nie mają płci? – Ekhm… - Wtrącił starozakonnik. – To hermafrodyci a nie bezpłciowcy. Bezpłciowi to są Ssargh albo Morphowie. Xerialici posiadają komplet komórek męskich i żeńskich, więc nie są też haploidalnymi samic… - Przerwał mu głos pastora. – No już dobrze, dobrze. Wiemy że jesteś drogi Chandro ekspertem niejako w tej dziedzinie. To wszystko jednak udowadnia jak wielką różnorodność form życia Pan nam zaserwował w całym wielkim kosmosie! Chwalmy go za to!
Nagle na ekranie pojawił się odczyt z czujników grawimetrycznych. – Spójrzcie! – wskazał proboszcz. – Dokładnie tam gdzie wskazywały obliczenia, to niewiarygodne!
W odległości niecałych stu tysięcy kilometrów poruszał się jakiś obiekt typowej kometarnej wielkości. Pasażerowie zamarli widząc go na ekranach. – Ja… czy wy też widzicie to samo? – zapytał zakonnik. – Chwała Panu! Jak widać dla Niego nie ma nic niemożliwego! – wtórował mu protestyta tubalnym głosem. – Czy możemy mieć pewność że to TO? Wiem, analiza spektralna, fale omikronowe Słońca i…. – podekscytowany proboszcz nagle zamilkł w niepewności.
Ręce pilota zamarły na konsoli sterującej, nie skierował statku w kierunku komety – nie miał śmiałości - pozostali też go do tego nie zachęcali. Zamiast tego jeden po drugim uklęknęli wznosząc modlitwy. W oddali minęła ich samotna kometa. Gdyby ktoś mógł słyszeć co dzieje się w kabinie okrętu usłyszałby słowa starożytnej kolędy…
Bóg się rodzi, moc truchleje,
Pan niebiosów obnażony!
Ogień krzepnie, blask ciemnieje,
Ma granice Nieskończony.