» Blog » Opowiadanie na dzień kobiet
11-03-2012 17:24

Opowiadanie na dzień kobiet

Odsłony: 1801

Opowiadanie na dzień kobiet
Opowiadanie powstało z okazji dnia kobiet dla pewnej osoby, która wspaniałomyślnie nie wyraziła pretensji, jeżeli komuś je jeszcze pokażę. Tak więc oto jest. Tak na niedzielny wieczór, choć krótkie.

Listy i róże

     Budzik zadzwonił jak zawsze: o szóstej trzydzieści coś... nigdy dokładnie nie pamiętam, ile tam ustawiłem, w każdym razie zegarek raz śpieszy, raz się spóźnia, więc zawsze jest to trochę inna pora – ale w granicy akceptowalności. Na szczęście dziś mogłem spokojnie go wyłączyć i z powrotem utonąć w objęciach Morfeusza (miłego gościa, z którym ostatnio za mało się spotykam). Pierwszy dzień weekendu: piątek 8 marca. Normalnie byłby to dla mnie zwyczajny dzień pracujący, ale zaległych dni wolnych miałem tyle, że mogłem sobie spokojnie pozwolić na takie rozwiązanie, tym bardziej, że chwilowo w firmie panował pewien zastój. Zakończyliśmy zlecenia z zeszłego roku, a obecne opóźniały się z winy klientów (na szczęście). W każdym razie postanowiłem choć dziś w ogóle o tym nie myśleć.

     Budzik zadzwonił ponownie nie pozwalając mi na dobre powtórnie zasnąć. Najwyraźniej wcale go nie wyłączyłem, a przełączyłem tylko w tryb drzemki i za pięć minut znów zadzwoni.

     Posłaniec z piekieł.

     Musiałem wziąć go do rąk i tym razem uważać co robię. Była jeszcze opcja definitywna: ciśnięcia nim o ścianę czy podłogę, ale, po pierwsze, musiałbym wtedy łazić po sklepach za nowym budzikiem, a po drugie, nie miałem jeszcze tyle sił, by być pewnym skuteczności takiego rozwiązania. Po krótkim klikaniu w plastikowe przyciski byłem pewnie swego. Tym razem nic nie mogło mi już przeszkodzić w ponownej podróży do krainy snów.

     Zbudziło mnie dopiero świecące w oczy słońce. Przekręciłem się, leniwie spoglądając na zegarek. Było wpół do dziesiątej – pora wstawać.

     Przeciągnąłem się i rześko zerwałem z łóżka. Błogie lenistwo, które jeszcze przed chwilę szeptało mi do ucha, bym wciąż leżał bezczynnie uciekło, przestraszone porannym entuzjazmem po prostu czmychnęło. Zresztą, sam się nim trochę przestraszyłem, najwyraźniej zbliżała się wiosna.

     W końcu.

     Choć zbliżała się było stwierdzeniem trochę nad wyrost. Co prawda słońce świeciło przyjemnie, ale na zewnątrz temperatura wciąż była w okolicach zera. Wiosna więc wcale się nie śpieszyła. Może zatrzymała się gdzieś po drodze? Czort wie.

     Poranna toaleta przebiegła szybko i sprawnie, śniadanie, składające się z wczorajszej pizzy, czekało na stole (zimne, ale wciąż jadalne, wystarczyło wsadzić do mikrofali i gotowe).
     W pół godziny byłem gotowy do wyjścia, tyle że nie miałem gdzie iść. Usiadłem więc przed komputerem, aby poprzeglądać wiadomości i fora, na których jeszcze kiedyś, gdy miałem więcej czasu, żywo się udzielałem.

     W pewnym momencie zadzwonił domofon.

     Szybkie zerknięcie za zegarek: za piętnaście jedenasta – poczta albo ulotki. Powoli podniosłem się z krzesła. Wibrujący dźwięk ponownie rozniósł się po mieszkaniu. Trzy kroki i byłem już przy domofonie.
– Kto tam? – zapytałem mechanicznie.
– Poczta, polecony.
     Niespodzianki więc nie było. No, może to, że polecony – listonosz zwykł przynosić mi je bowiem w soboty wiedząc, że wtedy nie pracuję. Nie zastanawiając się jednak nad tym nacisnąłem przycisk otwarcia drzwi.
     Do przyjścia niespodziewanie spodziewanego gościa pozostało około trzydziestu sekund. Tyle gdzieś zajmowało bowiem panu Andrzejowi dotarcie na czwarte piętro. Oczywiście czas mógł ulec zmianie jeżeli dodatkowo miał listy które należało włożyć do skrzynek. Tak czy owak był to czas na ogarnięcie się. Ubranie swetra i skarpetek, bo resztę miałem już na sobie.
     Gdzieś po około minucie wyczekiwania rozległo się pukanie. Choć stałem cały czas przy drzwiach odczekałem chwilę, by nie wyjść na głupka. Odliczyłem czas jaki normalnie zajęłoby mi wstanie z krzesła i przejście do korytarza, po czym otworzyłem drzwi. Ujrzałem znajomy widok.

     Pan Andrzej był osobą mocno po pięćdziesiątce. Miła twarz z siwą czupryną, okulary (które nie wiem, czy nosił zawsze, czy tylko przy wygrzebywaniu przesyłek ze swej wielkiej torby), pokaźny wąs i jak zawsze nienaganny strój służbowy (acz dziś, z racji fatalnej pogody, idealność całości psuły lekko ubłocone buty).

– Dzień dobry, co tam pan dla mnie dziś ma? – zapytałem z zaciekawieniem. – I czemu dziś?
– A z banku – odparł nie podnosząc głowy i wciąć przeszukując listy. – Samochód widziałem pod domem, to sobie mówię: a sprawdzę. – Skinął głową w kierunku parkingu. – Urlop czy L4?
– Na szczęście urlop.
– Z okazji dnia kobiet?
– Nie. A kiedy to?
– Dziś – uśmiechnął się lekko.
– Tak – zacząłem analizować kiedy to brałem urlop. – A faktycznie. Dobrze, że mi pan przypomniał. – Zerknąłem na jego ręce, gdzie na palcu dostrzegłem obrączkę. – Może wejdzie pan na herbatę? – Zaproponowałem, jak zawsze. Pan Andrzej czasem bowiem dawał się namówić, jako że w sobotę roznosił mało przesyłek, a do mnie trafiał zawsze na końcu. Rozmawialiśmy wtedy zazwyczaj trochę o sytuacji na poczcie, polityce i świecie ogólnie, ale jakoś nigdy nie o rodzinie. Ani mojej, ani jego.
– Nie, dziękuję, mam jeszcze sporo pracy – odpowiedział grzecznie, wyciągając w końcu mój list. – To dla ciebie, tu podpisz.
     Złożyłem niedbały bohomaz i zaraz też stałem się szczęśliwym posiadaczem białej koperty.
– A kwiaty żonie już pan kupił – zapytałem znienacka. Listonosz uśmiechnął się delikatnie.
– Jeszcze nie, po południu dostanie. – Nastała chwila ciszy, którą ja wykorzystałem na sprawdzenie, czy przesyłka na pewno jest do mnie, a pan Andrzej na uzupełnienie czegoś w papierach. Po chwili listonosz dodał. – Żona nie żyje od ośmiu lat, ale – uciszył moją próbę wtrącenia się, jakby wiedząc, co chcę powiedzieć – nic się nie stało. – Jego głos był spokojny. – 8 marca to akurat jej urodziny. Zawsze wtedy przychodzę na jej grób z kwiatami. – Zerknął na zegarek. – Na mnie już czas. A ty z kwiatami dla swych kobiet, to się może wybierz szybciej, bo pewnie nie będą tak cierpliwe, jak moja żona.

     Stałem jak wryty słysząc te słowa. Do śmierci zawsze podchodziłem z szacunkiem i bojaźnią, współczując tym, którzy tracili bliskich. Postawa pana Andrzeja niezwykle mnie zaskoczyła. Widać, należał do tych osób, które potrafią się pogodzić z tym, że ludzie odchodzą, ale nigdy nie giną zupełnie. Poruszony tym zupełnie zapomniałem o przesłaniu zawartym w ostatnich słowach naszej rozmowy. Rzuciłem list na szafkę w przedpokoju, zamknąłem drzwi i poczłapałem do komputera, cały czas poruszony postawą doświadczonego pracownika poczty.

     Jakoś tak mnie natchnęło, żeby poprzeglądać strony dotyczące śmierci.

     Z lektury wyrwał mnie ponowny dźwięk domofonu – było pięć po dwunastej. Pewny, że tym razem przyszła kolej na ulotki, poczekałem, aż zadzwoni jeszcze raz. „Roznosiciel też człowiek, pracę ma jaką ma, nie ma co się nad nim znęcać” pomyślałem, wstając by otworzyć drzwi. Oczywiście odruchowo zapytałem:
– Kto tam?
– Poczta.
     Odciągnąłem słuchawkę od ucha i zbity stropu popatrzyłem na nią, jakby miała mieć w sobie zamontowany ekran ukazujący dzwoniącego. „Ile tych poczt jest?”.
– Kto tam? – zapytałem jeszcze raz, orientując się, że przecież sam stosuję tę sztuczkę, jeżeli chcę wejść do klatki albo zrobić niespodziankę znajomym. Liczyłem, że po głosie poznam jegomościa.
– Listonosz – spokojnie odparł nieznajomy, a ja próbowałem zgadnąć, kto to. Niestety nie znałem tego głosu. Zostało więc tylko otworzyć drzwi i czekać.

     I znów stałem pod drzwiami jak debil jakiś i czekałem. Tym razem zadzwonił, a nie zapukał. To wykluczało roznosiciela ulotek, Żałowałem, że wciąż nie naprawiłem wizjera, ale wątpiłem, by za drzwiami czyhał jakiś bandzior. Nie tracąc czasu na dalsze rozmyślania, po prostu otworzyłem.
– Dzień dobry, Janusz Małaszyński, Poczta Polska – przedstawił się młody mężczyzna, może nawet mój rówieśnik. – Polecony do pana.
– Ale znowu? Ja już dziś jeden dostałem. – Spojrzałem w stronę szafki, gdzie, jak mi się zdawało, położyłem list, ale nic takiego tam nie leżało.
– Dziwne, dziś tylko ja roznoszę – odparł listonosz. – W każdym razie, proszę tu podpisać – podał mi listę z tabelką dostarczenia i długopis.
– A skąd to? – zapytałem, bazgrząc coś w rubryce „Odebrał”.
– Z banku.
– Z banku? – Nie ukrywałem zdziwienia: miałem przecież tylko jedno konto! – Godzinę temu pan Andrzej mi przyniósł list z banku.
– Pan Andrzej Piotrowski? – tym razem to listonosz wyglądał na zdziwionego.
– Oczywiście.
– To niemożliwe – zawyrokował Janusz.
– Bo...? – dopytałem niegrzecznie, gubiąc się trochę w sytuacji.
– Pan Andrzej miał w środę wypadek – odparł mężczyzna i nagle spoważniał.
– I...?
– Jutro o trzynastej pogrzeb. Tu u nas w kościele. – To mówiąc wręczył mi list; ten sam, który otrzymałem godzinę temu!
– Ale, jak...
– Wypadek samochodowy, czołowe z tirem – odparł spokojnie Janusz. – Dlatego dziś ja roznoszę pocztę. Coś jeszcze?
     Sytuacja wydawała się bezsensowna. Przecież skoro pan Andrzej nie żył, to jak... Popatrzyłem na list.
– Coś jeszcze? - ponowił pytanie nowy listonosz.
– Nie – odpowiedziałem, zamykając mu drzwi przed nosem i udając się na poszukiwanie poprzedniej przesyłki.
     Przejrzałem najpierw komodę, potem teren wokół komputera, ale listu nigdzie nie było! Jakby wyparował! Roztrzęsiony usiadłem, żeby wszystko jeszcze raz przemyśleć i przeanalizować.



     Pogoda była wstrętna. Poranne słońce skryło się gdzieś pod szarymi chmurami, z których w każdej chwili mógł zacząć padać deszcz, śnieg, i Bóg wie, co jeszcze. Zatrząsłem się z zimna i poprawiłem szalik. Grób był już rozkopany i gotów na jutrzejszą uroczystość. Na szczęście pozostała tablica informująca o osobie w nim spoczywającej.

Cecylia Piotrowska
ur. 08.03.1960               zm. 17.11.2004
Panie świeć nad jej duszą


     Westchnąłem, zastanawiając się czy dokonałem dobrego wyboru. Nie miałem przecież pojęcia jakie kwiaty lubiła pani Cecylia. Czy w ogóle lubiła. Z szacunkiem położyłem na tym, co się ostało czerwoną różę i nagle, zza chmur na chwilę wyszło słońce.
1
Notka polecana przez: Eva
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Eva
   
Ocena:
0
Morfeusza, nie Orfeusza. Fajny pomysł, jakkolwiek to wychodzące słońce...
11-03-2012 17:30
Namrasit
   
Ocena:
0
Ha, dzięki, za dużo ostatnio mitologi, postacie mi się mylą :D
11-03-2012 17:33
~~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+3
Dziwne...dwa komentarze i jeszcze zigzaka nie ma?
11-03-2012 17:38
~Nina

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Dzięki za opowiadanie raz jeszcze, to był na prawdę świetny prezent na Dzień Kobiet :)
11-03-2012 17:49

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.