» Artykuły » Opowiadania » Opowiadanie - Ekspedycja

Opowiadanie - Ekspedycja


wersja do druku

Zapomniana planeta i jej niebezpieczeństwa.


- Ojcze daleko jeszcze do tych ruin? - Zapytała młoda kobieta, rozmasowując sobie obolałą kostkę, która od pewnego czasu dawała o sobie znać.
- Nie. Jesteśmy już bardzo blisko. O, popatrz. To chyba tu. Widzisz?! - Stwierdził podekscytowany Joseph Crown, kończąc męczącą wspinaczkę na szczyt wzniesienia. Kiedy córka dołączyła do niego, wskazał na rozciągającą się pod nimi panoramę. gdzie z tropikalnego lasu wystawały ruiny byłej niegdyś metropolii. Rękawem starł perlący się na czole pot, a następnie wziął potężny łyk wody z manierki. Podając naczynie zmęczonej wspinaczką córce , spojrzał się na zegarek: było prawie po siedemnastej.

Od dziewięciu godzin byli na nogach. Jako osoba był dosyć krępej postury, był niemłody - dochodził do sześćdziesiątki. Zdążył juz to odczuć, ale starał się nie okazywać tego innym. Głowę zdobiła mu widoczna łysina, a długie baki zapuszczane przez ostatnie miesiące prawie sięgały brody, co akurat było ostatnio modne wśród arystokratów. Na nosie nosił małe okrągłe okulary o złotych oprawkach, które często przecierał irchową chusteczką. Pochodził z dobrego domu o arystokratycznych tradycjach, choć, jak sam powiadał, nie przywiązywał do tego tak wielkiej wagi, jak inni ludzie. Jeśli chodzi o historię, archeologię czy też inżynierię, te tematy były przez niego i jego rodzinę traktowane z niesamowitą pasją. Zawsze starał się, tak samo jak jego przodkowie, szukać wiedzy dawno zapomnianej przez Wielkie Imperium, a nie będąc skromnym miał wiele odkryć na swoim koncie w każdej z tych dziedzin. Ta misja miała przypieczętować jego prawie dwadzieścia lat poszukiwań w stertach starych manuskryptów, ksiąg pokrytych tonami kurzu i dziesiątek planet odwiedzonych tylko po to, by odkryć prawdę, prawdę o celu ich podróży. Słysząc za sobą kroki obejrzał się za siebie, na zbliżającą się postać.

- Nie byłbym taki tego pewien, odwiedziliśmy już z pięć podobnych miejsc i nic. Tu też historia może się powtórzyć.- Powiedział spokojnym głosem Adept Mechaniki. Postać ubrana była w długi bordowy habit z białymi wykończeniami. Spod kaptura wystawała jedynie blada twarz, przypominająca czasami oblicze topielca. Cała szarawa, lekko napuchnięta poprzecinana siecią drobnych żyłek i gdyby nie jego pełne energii oko, to zapewne wiele razy zostałby za niego uznany. W drugim oczodole znajdował się zestaw optyczny, zastępujący mu dawno stracony narząd. Marcus, bo tak miał na imię, choć był wieloletnim przyjacielem Josepha, nie dowierzał mu w wielu sprawach, gdyż jak mówił, potrzebuje dowodów nie poszlak czy też domysłów.

Ale jako mechanik i wielki znawca nauki uczestniczył z nimi w wyprawie na tę planetę zapomnianą przez Imperatora. A i tak potrzebowali głównego mechanika na statku.

- Ale widzę, że nie myliłeś się co do tych starych zwojów, była to naprawdę wielka kolonia.- Stwierdził metalicznym głosem, i jednym z mechanicznych ramion zaopatrzonym w długie ostrze usunął spod swych nóg pędy, które zaplątały się w jego czerwony habit. - Szkoda tylko, że to wszystko może się okazać jedynie bajką lub pomyłką.
- Mój ojciec na pewno miał rację. Jak możesz w to wątpić, Marcusie! Pomagałam mu odczytać te stare manuskrypty z Reakh IV - odparła lekko poirytowana Mary, spoglądając na symbiont człowieka i maszyny. Na jej zmęczonej twarzy wystąpił grymas poirytowania, ale patrząc na niego wiedziała, że go nie przekona. Odwróciła się w ku opuszczonej kolonii i zaczęła przyglądać się wchodzącej pod górę postaci.
- Tak, tak wierzę wam, ale sami wiecie... Po to wzięliście mnie ze sobą, że do wszystkiego podchodzę dość sceptycznie. I dziękuję za zaufanie, lecz na razie wstrzymam się z oceną. Z tego, co widzę, znalazłeś prawdopodobnie kolejną metropolię, o której były wzmianki w manuskryptach, ale to jeszcze nie powód żeby twierdzić, że odnalazłeś skarb.
- Jak możesz wątpić w nasze lata pracy, poszukiwań, dowodów! To miejsce, naprawdę istnieje!
- Spokojnie Mary, Markus nie chciał mnie obrazić. Sama wiesz, że on wszystko dzieli na fałsz i prawdę, a co niepotwierdzone jest dla niego tak samo nieprawdziwe jak kłamstwo.

Na te słowa Marcus skinął z uznaniem głową i odparł uprzejmym tonem:

- Dokładnie.
- Ej, ej panie i panowie długo będziecie tu tak sterczeć jak na strzelnicy.- Nagle przerwał im dobrze zbudowany jegomość, uzbrojony i przygotowany na wszelką sposobność. Był to dowódca najemników. Ruszając z powrotem w kierunku czoła grupy, dorzucił przez ramię na odchodne:
- Co za zadupie. Nie chcę tu sterczeć całą wieczność, bo panowie urządzili tu sobie piknik na skraju lasu. Idziemy.- Powiedział to w taki sposób, żeby wszyscy zainteresowani usłyszeli, a potem zaprosił gestem Mary by ruszyła przed nim, a naukowcom dał znak by zaczęli robić pożytek ze swoich nóg.
- Panowie widzicie tamten zniszczony wieżowiec? Zrobimy tam nocleg i chciałbym, byśmy za sześć godziny tam byli. No. Rozumiemy się?- Powiedział, uśmiechając się do naukowców.
- Widzę, że nie mamy sprzeciwów, więc ruszacie się państwo, płacicie mi za dobrze wykonaną robotę, a nie za czas.
- Czas, który ci się opłaci synu - powiedział całkiem poważnie profesor.
- Zobaczymy, jeszcze zobaczymy - odparł najemnik. Obejrzał się na resztę obstawy, która kilkanaście metrów niżej stała czekając na resztę grupy.
- Johny, Tirk i Abraham, do mnie! Macie za zadanie iść za naszymi profesorkami i pilnować, by żaden nie zniknął. Jasne? No, to do roboty! - Ponownie się uśmiechnął do naukowców i dodał: - Jeszcze zobaczymy, ale najpierw trzeba zadbać o to, co mamy zarobić. Więc nigdy nie zatrzymujcie się, bo nie ręczę za was. Dżungla jest naprawdę niebezpieczna.

Joseph popatrzył na Markusa, a ten na swój chronometr, potem na drogę przed nimi, a kiedy spojrzał ponownie na Josepha, wzruszył tylko ramionami i poszedł za kolumną. Profesor głęboko odetchnął, ponownie przetarł twarz rękawem, gdyż pot wcale nie chciał czekać na pozwolenie spłynięcia mu ponownie na oczy i podążył za Adeptem.

* * *

- Nie. Nigdy nie byłem na Terra. Wiesz, nie wszyscy maja tyle szczęścia, by się tam znaleźć.
- Eee, nie prawda, z tatą jesteśmy normalnymi obywatelami Imperium a byliśmy tam cztery razy, w tym raz przez osiem lat i jakoś nie było z tym problemu. Owszem Komisarze i Inkwizycja wszędzie węszą zdradę, ale to akurat w tych czasach uważam za normalne.- Uśmiechnęła się Mary do dowódcy i odsunęła ręką gałąź sprzed twarzy, która prawie ją uderzyła.
- Jasne. Tylko widzisz, najemników zbytnio tam nie lubią, a i mnie się nigdy nie chciało zobaczyć złotego Tronu Imperatora - odpowiedział z lekkim uśmieszkiem najemnik. - No i wiesz, łatwo tam o awans do Imperialnej Gwardii, a mnie osobiście wystarczy te dziesięć lat. A to i tak o wiele za dużo. - Mówiąc to posmutniał i zdawało się, że słowa te wywołały jakieś obrazy z jego pamięci
- No tak, nie każdy tyle wytrzymuje.- Spoważniała na chwilę, widząc umęczoną twarz dowódcy, ale zaraz dała mu kuksańca w bok rozładowując napięcie. - To ty twardziel jesteś!
- Jasne, nie widać?- Uśmiechnął się, lecz natychmiast przestał, widząc nadchodzącego szybkim krokiem w jego kierunku podkomendnego. Ten tylko dał znak Mary by poczekała, a sam udał się w jego kierunku.
- Co jest Justus? Coś się stało?
- Nie, nic takiego. Prawie. Ale kazał pan wypatrywać dziwnych rzeczy i chyba coś takiego znaleźliśmy.
- No to prowadź.- Powiedział i sprawdził broń.

Obaj ruszyli do przodu, wyprzedzając kolumnę.

Przedzierając się przez gęstwinę, dotarli do wypalonego miejsca, gdzie było coś na kształt rozbitego jaja znajdującego się w wielkim leju. Dookoła niego widać było rozkładające się już mocno zgniłe zwierzęta lub coś, co je przypominało oraz rośliny. Całość wydobywała z siebie niemiły fetor. Dowódca podszedł najbliżej jak się tylko dało zasłaniając sobie usta i nos, lecz się wycofał nie mogąc wytrzymać gryzącego wręcz smrodu.

Nagle jakiś owad wystrzelił z jaja i usiadł mu na ręce, po czym zaczął przegryzać się przez materiał. Kapitan widząc to chciał go zrzucić, ale nie mógł gdyż owad wręcz przyczepił się do niego jak ssawka. Nie zważając na fetor, odsłonił twarz, sięgnął po nóż i siłą oderwał go od siebie. Owad zaskrzeczał na niego i przypuścił ponownie atak, lecz dowódca wprawnym ruchem rozciął go w powietrzu. Insekt z odciętym odwłokiem upadł na ziemię, jeszcze się ruszał. Prawie odetchnął, lecz zrezygnował w połowie bo ponownie poczuł mdlący smród. Podniósł do oczu swoją zdobycz nabitą na ostrze, a ta nie zważając na swoje rany nadal zamierzała go zaatakować. Nagle wspomnienia powróciły ze zdwojoną szybkością i poczuł się jakby dostał cios w potylicę.

- Na Imperatora! To niemożliwe, nie tutaj?!
- Co jest, Johny? Co jest niemożliwe? Ale tu cuchnie…- Powiedziała Mary do najemnika. Robiąc zgorzkniałą minę.- Co to jest, na twoim nożu? Bawisz się w biologa?
- Co tu robisz? Miałaś pozostać razem z wszystkimi! Wracaj natychmiast i to już! Tu jest niebezpiecznie. Już!
- Ale ja chciałam ci powiedzieć, że znalazłam tablicę z nazwą tej metropolii...- Powiedziała zmieszana nie wiedząc, skąd ten nagły wybuch złości i wskazując coś za sobą.
- Co powiedziałem?! Już! - Wydarł się na całe gardło w jej kierunku.- Natychmiast! Justus zabierz ją stąd! Dlaczego w ogóle pozwoliłeś jej tu podejść?!
- Ale, to jest ta metropolia - powiedziała cicho, bojąc się podnieść głos.
- Sorry szefie, już ją zabieram.- Powiedział Justus łapiąc ją pod rękę i na siłę wyprowadzając z pogorzeliska.
- Ej, poczekaj! - Krzyknęła na Justusa, próbując się wyszarpnąć, ale zrezygnowała i dodała:
- To tu, Denvus VII. Znaleźliśmy je!. - I tym razem pozwoliła się prowadzić dalej, znikając w gęstwinie buszu

Tymczasem dowódca myślami był w innym miejscu, na Fellone, gdzie stracił prawie cały swój oddział, a raczej zostawił zmasakrowanych przez te cholerne robaki, tysiące robaków. Ledwo w ogóle udało mu się uciec ostatnimi transportowcami, bo inne nie miały takiej szansy. Ściągnął z noża ścierwo i rozdeptał na ziemi. Chitynowy pancerz z trzaskiem zaprotestował pod naciskiem buta.

Jeszcze raz spojrzał na kokon, coś się w nim nadal ruszało, więc niewiele myśląc wrzucił granat do środka i wrócił z powrotem do grupy. Potężna eksplozja targnęła ziemią za nim, lecz nawet nie obejrzał się, mijając po drodze starą kamienną tablicę z napisem nazwy miasta. Bał się zobaczyć więcej takich kokonów i już teraz myślał o jak najszybszym opuszczeniu tego świata.

- Co to było? - Zapytał się Joseph.
- Nic. Przeszłość. - Powiedział oschle kapitan i wyciągając z hermetycznego futerału cygaro, odgryzając końcówkę, zapalił zapałkę i podpalił. Kiedy poczuł słodkawy dym dodał:
- Dobra! Szpica narzucić tępo! Mamy być przed zmrokiem na pewno w cieniu tego wieżowca! - Wskazał najemnikom oddalony od nich pokryty gęstwiną budynek.- To rozkaz! Idziemy!

Nagle niebo przecięła cienka czerwona smuga, wydając przy tym odgłos grzmotu i kończąc swój bieg daleko w zgliszczach przed nimi wywołując potężną eksplozję.

- Cholera. Tirk, do mnie z radiostacją! Natychmiast!

Tirk odłączył się od naukowców i podbiegł z radiostacją dalekiego zasięgu na plecach do dowódcy.

- Połącz mnie ze statkiem. Natychmiast! - Łącznościowiec sprawnymi ruchami ustawił kilka potencjometrów na konsoli i po kilku zgrzytach i piskach dało się słyszeć odzew kapitana statku.
- Co tam kapitanie Numbius? W czym mogę pomóc?
- Chłopaki widzieliście to, co spadło przed chwilą? To było na naszym kursie, miejmy nadzieję, że nie spowoduje jakiegoś opóźnienia? Rozumiesz?
- Tak. Nie, raczej nie. Sama skała. Jakiś meteor. Czujniki nic nie wykazały. Ale jakby się powtórzyło, to zaraz was powiadomię. Może być? Aha, jeszcze jedno może być z tego mały pożar w tym buszu. Ale nie martwcie się za jakieś dwie godziny przewiduję ulewę. Over.
- Deszcz? Przecież jest czyste niebo? No dobra, wierzę wam. Ok. Pilnujcie się. Postaramy się wrócić jak najszybciej. Over.
- Dobra przyjąłem. Over.

Oddał słuchawkę Tirkowi i spojrzał się na dym unoszący się z miejsca upadku meteoru. Jego umysł pracował już na pełnych obrotach, jakoś nie wierzył w ten kawałek skały, zamiast niego widział w jego miejscu coś bardziej zabójczego.

- Jestem przewrażliwiony, to na pewno tylko skała.

* * *

- Cholera, leje. Że też musiało dzisiaj. Przypomina mi się Chummour II. - Powiedział jękliwie Janus, okrywając szmatą ciężki karabin.
- Nie jest tak źle! Tam siedziałeś w okopach pod ostrzałem ,a tu masz prawie jak w hotelu. - Walnął rozśmieszony tą sytuacją Tirk. - Darmowy prysznic i to na świeżym powietrzu.

Grupa schowała się w zniszczonym budynku, wcześniej usuwając jej byłych mieszkańców, jakieś szczuropodobne stworzenia. Na środku dużego holu rozpalili ognisko, przy którym większość się grzała lub robiła jedzenie. Ale niektórzy mieli pecha i stali na zewnątrz, na straży. A lało naprawdę nieźle.

- Taa, przypomina mi się, Angero prawie się utopił w takim okopie. Dlatego nie lubi pływać i nienawidzi tego orczego ścierwa. Ale akurat temu się nie dziwię, wszyscy go nienawidzą. A pływać też bym nienawidził, gdybym musiał przez bite dwie godziny w okopie pełnym orczych trupów walczyć o utrzymanie się na powierzchni. Nawet dostał medal i chcieli go Orczy Łowcy. Ale on nie chciał - stwierdził Rodrigez, poprawiając sobie kaptur.
- Co racja to racja. To były dwie cholerne długie godziny. Ale, ale... Widzieliście te stare pojazdy leżące po drugiej stronie ulicy? Są niesamowite, u nas takich nie produkują. Szkoda, że ten świat upadł, mieli naprawdę niesamowitą technikę! No i te opływowe kształty pojazdów. Silniki z tego, co widziałem, były naprawdę małe i wydaje mi się, że to nawet napędy grawitacyjne - powiedział Tirk.
- Serio? Czy sobie jaja robisz? W takich małych puszkach? - Spojrzał się z niedowierzaniem Rodrigez.
- Nie, serio. Tam, widzisz ten wrak, z którego wyrasta to drzewo? Nawet go nie zżarła rdza. Pewnie zrobiony jest z polimerów, czy jakiegoś innego chujstwa. Tak czy inaczej, warto to zobaczyć. Ach mieć plany tych pojazdów i było by się bogatym do końca życia.
- Jasne, a mi tu prędzej kaktus wyrośnie na ręce niż pozwoliliby ci odejść z tymi pieniędzmi. Inkwizycja by cię pokochała - odparł Janus, przypominając sobie jak działa Inkwizycja. Bo sam kiedyś był wybrany do pomocy Inkwizytorowi i niezbyt miło te czasy wspominał. Ale także pamiętał, jak ją przechytrzył...
- No dobra! Chodźmy go zobaczyć. Bo jak się zaraz nie ruszę to kości mi się zastaną na tym deszczu.
- Ok! - Powiedział Tirk i ruszył biegiem pod osłonę drzew obrastających wrak, a wraz z nim reszta kompanów.

Pośród gąszczu krzewów i wielkich pnączy, obrastających pobliskie drzewa, wystawała wielka limuzyna, a raczej to, co z niej pozostało. W połowie jej długości wyrastało potężne drzewo, rozrywając konstrukcję na pół.

Pomimo czasu, jaki minął odkąd tu leżała nadal w niektórych miejscach było widać lśniący krystaliczny lakier, a w dwóch oknach dalej tkwiły pancerne szyby. W środku prawie się nic nie zachowało, no może oprócz siedzenia kierowcy oraz deski rozdzielczej, choć i tak mocno zniszczonymi przez czas. Aby się bardziej przyjrzeć musieli wyrwać drzwi, gdyż zamki i suwnice dawno przestały spełniać swoją funkcję. Tirk od razu przystąpił do rozmontowywania maski pojazdu, w poszukiwaniu silnika.

- Ej chłopaki widzieliście?! Mieć takie cudo! Prawie nienaruszone! Ten silnik jest super! - Lecz gdy sięgnął do środka, przewód, którego dotknął popękał i rozpadł się.
- Gówno, sypie się. Ciekaw jestem jak pracował, gdy był jeszcze na chodzie, bo nasze AVłki mają strasznie toporne silniki, no i tylko nieliczni mogą je posiadać, na przykład cholerni Marines. - Przy tych słowach zrobił kwaśną minę.
- Jeśli chcesz wiedzieć, zawołaj mechanika to ci powie! - Uśmiechnął się Rodrigez i klepnął Tirka w plecy.
- Ta już to widzę: "To jakaś barbarzyńska maszyna, i nie ima się naszym pojazdom. Spalić to! Spalić!" Ha, ha.- Z sarkazmem stwierdził Janus. - Idioci.
- Jak zawsze, masz rację. Ej, słyszeliście to?
- Co? Nic nie słyszałem, co? - Spytał zdziwiony Rodrigez i wstał, rozprostowując zastane od schylania się kości. Gdy wstał zsunął mu się kaptur a deszcz zrosił mu potężnie twarz.
- No wiecie, ten odgłos łamania gałęzi. O, znowu! - Powiedział zaniepokojony Tirk, po czym zaczął się rozglądać.
- Nie zdawało ci się…. Eee, też coś usłyszałem. O Imperatorze! Rodrigez padnij! - Krzyknął Janus i jednym sprawnym ruchem sięgnął po ciężki karabin wcelowując go w ścianę lasu za Rodrigezem.

Rodrigez zdążył jedynie spostrzec kątem oka jak wielka paszcze zmierza w jego kierunku, by zaraz znaleźć się w niej. Bo na nic więcej nie miał czasu. Wielki pysk zacisnął się na jego ciele miażdżąc mu dosłownie klatkę piersiową wraz z kręgosłupem.

- Rodrigez! - Krzyknął Janus otwierając ogień do wielkiej bestii o ptasim pysku.
- Alarm, alarm! - Zaczął krzyczeć do radia Tirk przeładowując przy okazji karabin.

Kapitan właśnie rozmawiał z naukowcami o znalezisku w dżungli, gdy w słuchawce usłyszał krzyk, a na zewnątrz budynku odezwały się wystrzały. Szybko odrzucił kubek kawy i wybiegł na zewnątrz budynku. Kiedy dobiegł, okazało się że prawie wszyscy strzelają do wielkiej bestii.

Przeładował swój karabin i przyłączył się do ostrzału potwora. Przeciwnik już nieźle oberwał, bo cały był pokryty ranami. Nagle, wyczuwając chyba swój koniec, bestia przystąpiła do samobójczego ataku i jednym sprawnym ruchem chwyciła najbliższą osobę w swą paszczę. Był to Janus. Na swoje szczęście został chwycony jedynie za ramię, a widząc, że zaraz dołączy do Rodrigeza ten wyciągnął miecz i jednym sprawnym ruchem wbił ostrze w oko bestii. Bestia szarpnęła się konwulsyjnie, wyrywając miecz razem z ręką zakleszczoną w swych zębiskach. Janus spadł na ziemię. Po chwili dołączyła do niego martwa bestia. Nie wiedział, czy to jego desperacki atak powalił bestię, czy też przyczyniły się do tego odniesione rany, lecz kiedy spojrzał się na kikut swojego ramienia, z którego tryskała krew i jeszcze jakieś płyny opadł bezwolnie na ziemię. Odetchnął głęboko stwierdzając, która to ręka i klnąc, zawołał:

- Kurwa! Mechanik! Medyk!

Potwór na szczęście urwał mu jedynie sztuczne ramię. Cholernie drogie ramię. Czerwona poświata zaszła mu na oczy. Najemnicy podbiegli do poważnie rannego kompana, zrobili prowizoryczne nosze i zanieśli go do budynku. Po chwili zjawił się Medyk, a po nim Mechanik. Obaj zaczęli zajmować się rannym. Mechanik przy pomocy swych bionicznych ramion począł odłączać sterowanie i zasilanie dla oderwanego ramienia. Po godzinie tamowania i zamykania obwodów obydwaj uznali, że skończyli robotę.

- I jak?- Spytał się słabym głosem Janus, Markusa.
- Ramienia się nie da odzyskać, lecz przynajmniej nieuszkodzone zostały główne połączenia i końcówki, więc spokojnie mogłem je pozamykać i odłączyć. Na cale szczęście udało mi się z medykiem zamknąć główną arterię, bo było by bardzo źle z tobą - odparł ze stoickim spokojem Adept i widząc swoje dzieło pokiwał zadowoleniem głową. - Kiedy tylko wrócimy na statek naprawię ramię, znowu będziesz jak nowy.
- Taa, ale do tej pory będę jak ta kaleka. A tego nie lubię. Zwłaszcza, że byłem jedynym, który dźwigał ciężki karabin. Dałem tyle kasy za to ramię...

Medyk zrobił jeszcze serię zastrzyków i obejrzał z satysfakcją zabandażowany kikut. Spojrzał na kapitana i dał mu znać, że wszystko jest już ok.

- To się da załatwić. Martin cię zastąpi, a ty jak tylko odzyskasz siły, będziesz dźwigał plecak. - Powiedział kapitan.
- Cholera, znowu jako tragarz. Piguła nie masz może jeszcze trochę tych zastrzyków, przydałyby mi się. Fajnie robią, wiesz?
- Wiem, ale nie dostaniesz. Wszyscy by chcieli. Ciesz się, że jeszcze żyjesz. - Powiedział medyk i zabrał się z torbą do obozu. Janus patrząc na plecy odchodzącego medyka, jęknął tylko:
- Sknera!- Ale medyk nie dał się sprowokować.
- Dobra słuchajcie mnie wszyscy! Do jutra odpoczynek, tylko mi tym razem nigdzie nie wychodzić na zwiedzanie, bo nie wiadomo czy gdzieś nie czai mi się tutaj więcej takich atrakcji. Ramirez odszedł, niestety! I tu go pochowamy jako jednego z ostatnich z 237 korpusu Armagedonskich Stalowych Szczurów! Pamiętajmy go, bo był jednym z nas! Tak więc uważajmy, bo wróg nie śpi, a nas została już tylko garstka! Do jutra panowie, mamy już tylko kawałek drogi przed sobą. Aha, Tirk zajmij się jego ekwipunkiem. Jemu się już i tak nie przyda, a nam i owszem - powiedział kapitan przyglądając się bestii. Nie była to na szczęście taka bestia, o której myślał.

Cholerna lokalna fauna.

* * *

Rano kolumna raźniej ruszyła w kierunku centrum dawnej metropolii tak, że po trzech godzinach byli prawie w środku miasta. Trasa, którą obrali była prawie oczyszczona przez ogień, który strawił poprzedniego dnia rosnący tu gąszcz i pomimo unoszącego się nadal dymu i tlących się drzew nikt jakoś nie narzekał. Na szczęście pogoda się poprawiła i niebo było prawie bezchmurne a lekki wiatr z wolna rozwiewał dym. Dzięki temu grupa mogła iść w szybszym tempie. Tutaj zresztą nie spotkali zbyt wielu wrogich zwierząt, a te, co próbowały być, więcej niż jednej szansy nie dostały. Z pomiędzy zgliszczy i resztek wieżowców zaczął wyłaniać się potężny budynek, a raczej kopuła z wielkimi grodziami, okolona potężnym murem.

- To tutaj, znaleźliśmy! Markus patrz, to jest to, widzisz?! Manuskrypty nie kłamały!
- Tato, mamy to! Udało się!
- Spokojnie, spokojnie Josephie! Punkt dla ciebie, to prawda. Ale nie wiadomo, czy "To" tam jeszcze jest! Najlepiej od razu się tam udajmy i sprawdźmy. Mnie martwi tylko czy aby jest nienaruszone. Wiesz, przez co. Albo, co gorsza już go niema!

- Tak, tak. Chodźmy i się przekonajmy!

Kapitan osobiście był lekko podniecony tym widokiem, i nawet zaczął się domyślać, o co w tym wszystkim chodzi, lecz nie chciał się głośno wypowiadać na ten temat. Nie ufał nikomu nawet swoim ludziom, tak samo jak naukowcy jemu.

Brama główna w murze była otwarta do połowy, po oględzinach okazało się, że dawno nie była używana i, co ważne, została siłą otwarta. Adept pokazał to bez słowa Josephowi, ale tamten nie skomentował. Nie wiedzieli, co lub kto ją otworzył, ale mieli nadzieję, że nie spotkają tutaj nikogo z owych atakujących. Powoli przygnębienie opanowywało wszystkich, a to za sprawą budowli górującej nad nimi. Gdy na zewnątrz był słoneczny dzień, wewnątrz murów panował niemal półmrok. Budynek był przeogromny, a mur, jak się okazało, miał z czterdzieści metrów wysokości, a szerokości około piętnastu. W jego wewnętrznej części walały się jakieś pojazdy, dźwigary i inne takie maszyny, w większość nawet nie mogli rozpoznać ich przeznaczenia, nawet nie próbowali. Po godzinie przebijania się przez jakieś stalowe konstrukcje dotarli wreszcie do wielkiej bramy kompleksu. Grodź zewnętrzna, bo tak wypadałoby ją nazwać była otwarta, ale wewnętrzna była zamknięta na głucho. I tu pojawił się problem.

- Nic nie wskóram, ten zamek jest zepsuty.
- Jak to zepsuty? Może nie wiesz, jak to naprawić. - Powiedział Joseph.
- Jak takiś mądry to sam zobacz! - Odpowiedział zirytowany Adept i wskazał ręką na pulpit.
- Zobacz, cały spalony razem z obwodami, a w kablach brak jakiegokolwiek zasilania. Więc nie mów mi, że nie znam się na swojej robocie! My, Adepci z Marsa znamy się na ludzkiej technice, jak nikt inny w znanym nam Wszechświecie.
- Jasne panowie. Ale to nie zmienia faktu, że nie możemy się tam dostać. Może spróbujemy je wysadzić?
- Nie. Sądzę, że i tak by to nie pomogło. Widzicie? Tu jest lekko stopiony metal. Ktoś przed nami już tego próbował. - Odparł Marcus i zaczął przeglądać skaner w poszukiwaniu danych o metalu, lecz zrezygnował, gdy na wyświetlaczu pojawił mu się negatywny wynik. - A niech to. W dodatku brak jakichkolwiek danych o tym stopie, oprócz może kilku znanych mi metali.
- Może w takim razie poszukamy innego wejścia. Na pewno mieli jakieś tunele techniczne. Co nie, panie mechaniku? - Odparł uspokajająco kapitan, a Adept przytaknął i zawołał do siebie Tirka.
- Spróbuj połączyć się z ze statkiem. Powiedz im, że chyba znaleźliśmy to, czego szukaliśmy.
- Ok. Już się robi. - Odparł uszczęśliwiony tym faktem Tirk i zaczął ustawiać na najbliższym wraku radiostację, ale po chwili poprosił dyskretnie kapitana i szepnął:
- Nie mogę ustanowić połączenia. Musi tu być jakieś silne pole magnetyczne, bo radio wydaje tylko jakieś buczące dźwięki, a połączenie dosyć mocno przerywa. Będę musiał wejść wyżej, bądź nawet wyjść poza kompleks, aby się połączyć ze statkiem. A to już zależy tylko od ciebie.
- Hmm, w porządku. Weź Marlowa, Ullisesa, Capona i Ericka. Nich cię osłaniają i połącz się poza kompleksem, a my tymczasem znajdziemy jakieś wejście do środka. Nie po to Janus niesie plecak pełen materiałów, by ich nie wykorzystać. No dobra, znajdziesz nas na bioskanerze, widać, że on tutaj może działać. Ale w razie czego będziemy wam zostawiać znaki…
- Już się robi. Tylko nie zapomnijcie o podziale znaleziska także między nas. - Odparł Tirk, zawołał ludzi i wyruszył z powrotem do głównej bramy.

Kapitan uśmiechnął się pod nosem i odwrócił do reszty kompanów.

- No dobra panowie. Jest robota i nagroda! Ten, kto znajdzie tunel techniczny dostane nagrodę. Do roboty!

Wszyscy z pewną niechęcią ruszyli na poszukiwania.

Po dwóch godzinach niejaki Kronch znalazł wejście do kanałów technicznych i jako nagrodę dostał za zadanie sprawdzenie go. A raczej oczyszczenie go, gdyż pajęczyny były niczym w porównaniu do tego, co tam żyło. Po godzinie błądzenia w nich i rozszczelnianiu grodzi przy pomocy ładunków wybuchowych, dostali się do środka.

Powoli, jeden za drugim, wdrapali się po drabince na obszerny korytarz, biegnący gdzieś w czeluściach kompleksu.

- Wreszcie jesteśmy! Panowie za mną! - Powiedział profesor i prawie ruszył biegiem, kierując się strzałkami i znakami na ścianach.

Kapitan w pewnym momencie przystanął i przeczytał napis nie dowierzając. Jednak miał rację, emocje niemal zagotowały się w nim. Ruszył biegiem za resztą najemników i naukowców nie chcąc nic przegapić.

Napis głosił: "Poziom B-2, zastępczy moduł chłodzenia STC. (a pod nim strzałka) Do Centrum Kontroli STC: Standard Template Construct".

Standardowy Konstruktor Wzorcowy.

* * *

Tirk i jego obstawa ujrzeli światło słoneczne.

- No panowie, od razu lepiej. Widzicie ten zniszczony budynek? Proponuję się na niego wdrapać, tam powinno być wystarczająco wysoko, by się połączyć ze statkiem. Tutaj jeszcze mam zakłócenia.

Natychmiast ruszyli w jego kierunku, lecz po kilkudziesięciu metrach jeden po drugim zaczęli iść jakby coraz ostrożniej, a wszelkie rozmowy ucichły.

- Psst. Czujecie to, co ja? Ktoś nas obserwuje. - Powiedział ściszonym głosem Tirk i kątem oka zerknął na wykrywacz. Jedyne, co zobaczył to ich samych. Lecz kiedy już miał przestać się patrzyć na wykrywaczu pokazało się lekko zauważalne echo, a kątem oka spostrzegł jakiś ruch.
- Widzieliście?
- Nie, a co? - Spytał się Ulisses. Zaczął lekko obracać głowę, to w jedną to w drugą stronę.
- Ja coś widziałem, z lewej. O, znowu!- Wycedził przez zęby Erick. -Co to jest, do cholery?!
- Widziałem! Zostało nam jakieś sto metrów, jeśli się da, to spokojnie idziemy w tym samym kierunku. Szykujcie granaty dymne i flesze i jakby co: flesze na boki a dym pod nogi, a potem przed siebie i biegiem! Zrozumiano?

Wszyscy przytaknęli, lecz po kilkudziesięciu metrach napięcie osiągnęło zenitu.

- Widzę już trzy duchy, nie pięć, dziesięć! Otoczyli nas, są wszędzie! Mają pola maskujące albo co! Zabiją nas! - Spanikował Capone i przeszedł w trucht, odłączając się od grupy.
- Stój!!! Gdzie pędzisz?!

Ale on już nie słyszał i rzucił w panice za siebie granat rozbłyskowy prosto w grupkę Tirka.

- Kurwa!! -Zdążył tylko krzyknąć Tirk, gdy błysk prawie wypalił mu gałki oczne. Jedyne, co mógł zrobić, to upuścić swój granat dymny pod nogi i modlić się by, inni mieli więcej szczęścia. Nagle upadł na ziemię zahaczając o coś lub kogoś. Po chwili Coś postawiło mu stopę na klatce piersiowej. A na twarzy poczuł dotyk zimnego metalu, metalu przypominającego lufę.

Capone nie oglądał się, bo i po co? Widział przed sobą tylko ciemny otwór w budynku, do którego zmierzali. Już wiedział, że spanikował i zostawił swoich, lecz teraz pragnął jakiejkolwiek osłony i zamierzał stamtąd im dopiero pomóc. Wyrzucił pod nogi kolejny granat: tym razem prawidłowy dymny i pod osłoną, którą stworzył, wskoczył w ciemny otwór. Sięgnął po swój autogun i po kilku krótkich oddechach wyjrzał na zewnątrz. Nad jego towarzyszami stało kilka dziwnych, małych postaci ubranych w ciemne, mieniące się w obłokach dymu pancerze. Sięgnął do zasobnika przy boku i założył celownik optyczny na karabin oraz dalmierz i aktywował celownik laserowy. Teraz lepiej już widział. Nad jego kompanami stało sześciu dziwnych ludzi w podłużnych kaskach na głowach. Nie interesowało go kim lub czym byli, musiał naprawić swój błąd, jego kompani nadal się ruszali. Wymierzył i wypalił do nich ogniem selektywnym.

Tirk powoli dochodził do siebie, kątem oka widział, jak jego koledzy też dochodzą do siebie. Nad sobą widział postacie ubrane na ciemno, coś do siebie mówili w obcym języku. Jeden z nich wskazał na budynek, do którego zmierzali. Nagle rozległ się huk i obcy upadł trzymając się za bark, podobny los spotkał jego kompana. Tirk, niewiele myśląc, wyrwał się napastnikowi i kaburą swojego karabinu wyrżnął mu w hełm. Towarzysze uczynili to samo. Po krótkiej walce stali nad powalonymi napastnikami.

- Capone, wychodź skurwysynie! Masz farta!- Krzyknął Tirk.
- Ta wychodź! Mam do ciebie interes, ale nie martw się, nie zabiję cię za dezercję w obliczu wroga, to nie wojsko! - Krzyknął Marlow.
- Co z nimi zrobimy i co oni tu robią? Rozwalić ich? Jeszcze żyją. Cholera, wszyscy! Starzejemy się czy co?

- Nie. Nie mamy szansy. - Powiedział Tirk zerkając do góry. - Może pozwolą nam żyć.
- Że co?! Przecież wygrali... - Nie dokończył, gdyż przed nimi z wielkim hukiem i w oparach kurzu i pyłu wylądował na poduszce magnetycznej dziwny pojazd, z którego wysypało się kilkunastu podobnych wojowników, a za nimi wielkie postaci w pancerzach bojowych.
- Mamy przerąbane, co teraz robimy? - Spytał się Erick, patrząc na obojętną twarz Tirka.
- Nic, kurwa. Teraz już nic. Mam tylko nadzieję, że Capone się domyśli i zmyje się aby ostrzec innych.

Capone, widząc całe zajście, przeklinał w duchu jeszcze bardziej. Nie mógł się skupić na tym, co teraz powinien zrobić. Wziął karabin i jeszcze raz spojrzał się na nowych obcych i wiedział, że i tak nie ma żadnych szans. Spojrzał na Tirka i już wiedział, co ma zrobić.

- Wam nie pomogę, ale ostrzegę ich, Tirk. Przyrzekam ci to! - Powiedział pod nosem, jak gdyby sam nie wierzył w to, co mówi. Zaczął wycofywać się. Nagle poczuł z tyłu puknięcie w plecy oraz nie miły odgłos przeładowywanej energetycznej broni. Zrezygnował, czuł, że przegrał. Opuścił broń. Ukazała mu się kolejna postać z broniom wycelowaną w jego pierś.
- Radzę ci się nie ruszać, człowieku. Dla twojego dobra. I odrzuć broń, nie będzie ci już potrzebna.

* * *

- To tu! Centrum kontroli. Na Imperatora, jakie jest wielkie! Markus, patrz jeszcze niektóre pulpity działają!
Joseph jak porażony wbiegł do sali przez wyrwę we pancernych wrotach, na które zużyli prawie cały zapas ładunków wybuchowych. Kapitan nie zareagował, gdyż sam był do tego stopnia podniecony, że zapomniał o sprawdzeniu pomieszczenia przed czyhającymi na nich pułapkami. Zaczynał powoli opanowywać się. Wszyscy już wiedzieli, co jest ich celem, bo każdy potrafi czytać i zna legendy o tym urządzeniu.

Pomieszczenie było przeogromne. Pierwszą myślą, jaka przychodziła, to porównanie go z mostkiem kapitańskim na wielkich okrętach wojennych. Chociaż nie, to pomieszczenie wydawało się dwa razy większe. Coś się musiało tu stać, gdyż we wszystkich siedzeniach leżały szczątki obsługi, jakby śmierć naszła ich nagle i bez ostrzeżenia. Ale to było dawno temu i jak sądził, to samo musiało się stać z całym miastem. Chcąc - nie chcąc, wszedł do środka i zaczął przeglądać pulpity oraz resztki czegoś, co było kiedyś papierem. Jedynie, co dało się odczytać, to wydruki na tworzywach, który nie naruszył ząb czasu. Reszta najemników poszła w ślady dowódcy i zaczęli rozglądać się za pamiątkami dla siebie.

- Tak, miałeś rację. STC jest nasze, pulpity rzeczywiście działają i są po prostu wygaszone! Czekajcie, znalazłem główny komputer zasilania awaryjnego, jeżeli działa, tak jak inne urządzenia, to zaraz będziemy mieli zasilanie! - Oznajmił Adept.

Naukowcy, jak pobudzone elektrony, biegali dookoła stanowisk obsługi technicznej niejednokrotnie zderzając się z najemnikami, którzy wyjątkowo starali się im nie przeszkadzać. Adept Mechanik podszedł do głównego komputera systemów zasilania i lekceważącym ruchem zepchnął z siedzenia szczątki dawno nieżyjącego technika, który kilka tysięcy lat temu siedział na tym miejscu i zajął jego miejsce. Od razu zaczął wpisywać jakieś komendy do komputera, co spowodowało ożywienie reszty pulpitów, wywołując w nieprzygotowanych na to najemnikach lekki szok, a na ustach Adepta lekkie rozbawienie. Wielkie "szafy" z tyłu centrali ożyły i zaczęły pracować.

- Niesamowite, po tylu wiekach! Mamy 87.56% zasilania awaryjnego! - Markus klasnął w dłonie i zaczął ponownie wpisywać polecenia, tym razem już w programie graficznym, który wystartował samoczynnie po włączeniu systemów.
- Teraz damy trochę światła i wreszcie uaktywnimy drzwi. Koniec przekradania się po omacku i czołgania tunelami technicznymi!

Całe pomieszczenie wypełniła jasność, zakłócona wybuchami lamp, które źle zniosły próbę czasu, ale po kilku chwilach sytuacja się ustabilizowała. Kurz, który do tej pory unosił się zaczął być wchłaniany przez reaktywowaną klimatyzację.

- Patrzcie!- Krzyknęła Mary, włączając jakieś przyciski na jednym z pulpitów. Z wielkim hukiem otworzyły się wielkie zasuwy pancerne na panoramicznych oknach, ukazując im wielką halę, w której po środku stało wielkie urządzenie pokryte do tej pory nieskazitelną bielą.
- Imperatorze, jesteśmy bogaci! - Krzyknął z zachwytu Joseph.
- Systemy OK. Można sprawdzić gotowość do pracy. A niech to, maszyna jest już gotowa! - Krzyknął Markus.

Tym czasem trzech najemników podeszło do szyby po czym odwróciło się w stronę kapitana.

- Ale kapitanie, co to do cholery jest? To całe STC? Bo jakoś nie kumam, o co w tym wszystkim biega. To tyle się tłukliśmy po tych zasranych planetach ,by na końcu znaleźć jakąś tam maszynkę? Co to jest?
- To nie byle maszynka, tylko największy znany wynalazek Epoki Rozkwitu naszej cywilizacji. Może pan, panie profesorze wyjaśni im, co to dokładnie jest. Przyda im się nieco historii.
- Tak, ale, od czego by tu zacząć? - Zaczął dosyć niechętnie profesor, tęsknie spoglądając na pulpity, ale wiedział, że nie ma wyjścia.
- Od początku, ale najlepiej bardzo obrazowo, jak dla laika i w miarę krótko, i tak będzie pewnie tego sporo.
- Postaram się. - Ponownie tęsknie spojrzał się na pulpity za nim, ale widząc zbierających się przy nim najemników podjął temat.
- Około 30000 lat temu, kiedy Imperium jeszcze się nie obejmowało takich obszarów jak dziś, technika, którą znali nasi przodkowie była niezwykle zaawansowana, a wiedza przeogromna. Teraz już, niestety, jest dla nas niedostępna - przewyższała wszystko, co to tej pory wiemy. W tych czasach ludzkość zaczęła zdobywać gwiazdy, a statki kolonizacyjne, odkrywające nowe planety, miały problemy z utrzymaniem koloni z powody braku wyposażenia oraz części zamiennych. Dlatego niektóre kolonie po pewnym czasie znikały z mapy ludzkiego dominium. Wtedy narodził się pomysł, by stworzyć urządzenie posiadające wiedzę i umiejętności wytwarzania maszyn potrzebnych w danym momencie. I tak powstała ta maszyna. Mogła ona wyprodukować wszystko: od niezniszczalnych noży, poprzez maszyny rolnicze, części do budowy domów, na sprzęcie bojowym kończąc. Po jej stworzeniu następne statki kolonizacyjne, wyruszyły zaopatrzone w nie. Urządzenie, nazwano w skrócie STC (SKM) "Standard Template Construct", czyli Standardowy Konstruktor Matrycowy. I tak, wiedza całej ludzkości została rozsiana po całym dzisiejszym Imperium. Niestety, brak konserwacji i odświeżania zasobów spowodował, że wszystkie odnalezione przez nas do tej pory STC były uszkodzone. Nie byłoby problemem złożyć z kilku jeden egzemplarz, lecz część z nich została dotknięta przez Chaos. Przypomnijcie sobie Herezję Horusjańską Najemnicy pokiwali głowami.
- No właśnie. - Kontynuował Joseph - Oprócz ran, które odniósł Imperator, strata STC to największa tragedia Imperium. W dodatku utraciliśmy największe banki danych: na Ziemi i Marsie. A bez nich chylilibyśmy się ku upadkowi. Nie moglibyśmy odtworzyć cennych danych, bo Imperium, bojąc się korupcji i buntu, skrzętnie pilnowało swych baz danych, ale nie było przygotowane na tak feralny obrót spraw. Na szczęście, któryś z Wielkich Mechaników Marsa przypomniał sobie o STC i nastąpiła era poszukiwania tego cennego urządzenia, mającego w swym wnętrzu całą ludzką wiedzę i technologię. A każdy, nawet uszkodzony STC jest na wagę złota. To jest przepustka do sławy, bogactwa i chwały! - Profesor spojrzał na zdziwionych najemników, pokiwał głową z uznaniem, gdy spojrzeli oni na STC z uznaniem.
- Resztę opowiem wam innym razem, teraz mam dużo roboty - Joseph odetchnął i ponownie wrócił do sprawdzania pulpitów, ignorując wpatrzonych w niego najemników. A ci widząc, że wykład skończony, ponownie zaczęli patrzeć się za szybę, widząc za nią już nie jakąś tam maszynkę, lecz fortunę.

Gdy inicjalizacja sprzętu dobiegała końca, nagle zasilanie zaczęło spadać. Światła w pomieszczeniu zaczęły mrugać, a na monitorach wyświetliły się komunikaty o problemach z obwodami. Gdy naukowcy myśleli, że nie uda im się opanować systemu, ten nagle powrócił do normy, a sprzęt ponowił inicjalizację.

- Udało się. To tylko skoki napięcia w starej sieci. Ale problem sam się rozwiązał. - Odparł Joseph, ocierając perlący się pot na jego czole.
- Panowie, jest jeszcze jeden problem! Rzućcie broń, natychmiast! - Krzyknął nagle jeden z najemników, unosząc swoją broń i wystrzelił. To był Justus. Stał z dwoma innymi najemnikami nad ciałem Martina, a każdemu z nich iskrzyły się na czerwono oczy.
- Co ty robisz Justus?! Oszalałeś czy co?! Na Imperatora, ty masz rękę! - Krzyknął kapitan Numbis, podnosząc broń do strzału.

Nagle Justus wystrzelił z ciężkiego karabinu, zabijając jednego z najemników obok kapitana, który był już gotowy do strzału. I ponownie wycelował, tym razem w pierś kapitana.

- Nie radzę kapitanie, to nie byłoby właściwe z pana strony. Jeszcze nie nadeszła na pana kolej.

Spojrzał na swoje nowe ramię, co prawda obdarte ze skóry i zmutowane, ale wywołało to tylko uśmiech.

- Widzisz kapitanie, wtedy na Charonie, ja i moi kompani nie przeżyliśmy. Można by powiedzieć, że teraz ktoś inny zamieszkał w tych ciałach. Zostały one uratowane, lecz nie przez was, tylko przez kogoś innego. A to niestety, kosztuje. Teraz spłacają dług. Nic nie jest za darmo.
- Pomioty Chaosu - powiedział Adept.
- Tak, Markusie. Masz, jak zawsze, absolutną rację. I niestety, jak się pewnie domyślasz, nie będziesz miał już więcej okazji na przebadanie STC, chyba, że się przyłączysz. Prawda?
- Nigdy skurwysynie!
- Tak też myślałem. A co wy na tę możliwość Josephie i Mary? Tak bardzo chcieliście robić te badania, a my wam to umożliwimy. Ba! Będziemy wkrótce rządzić tą planetą!
- Pleciesz bzdury Justus, wiesz o tym. Nie utrzymasz się na tej planecie długo, wiesz dlaczego. Prawda? Jak nie ja cię zabiję to one zrobią to na pewno!
- Ty? Nie zdołasz. A one tak szybko nie przylecą, poza tym mam statek.
- Jak to?- Spytała się Mary.
- To proste, nawigator i jeden z pilotów jest po naszej stronie. A do tej pory tylko on i pilot są żywi na statku.
- Nieźle to sobie zaplanowałeś. Tylko szkoda, że ci się nie uda. - Powiedział Numbis.
- Tak? A to niby, dlaczego?
- Zobaczysz.
- A teraz zobaczymy, jak nam idzie produkcja robotów bojowych. - Justus spojrzał na najbliższy pulpit i uśmiechnął się do siebie. Wklepał rozkaz produkcji jednego z dostępnych robotów bojowych.
- Wspaniale. Za chwilę wyjdą pierwsze egzemplarze, będę musiał je tylko poświęcić, tak jak i całe STC mojemu nowemu Panu!

Nagle światło zaczęło ponownie przygasać, jak i cały sprzęt, stojący w pomieszczeniu. Na ekranach wyświetlił się tylko jeden napis "Malfunction. Error code 404-1".

- Nie. Nie! Nie!! Zabiję was wszystkich! Zabić ich! - Krzyknął Justus nie swoim głosem do kompanów i podnieśli broń do strzału. Nagle zrobiło się ciemno. Huki wystrzałów i serie pocisków smugowych rozświetliły pomieszczenie.
- Wystarczy! - Jakiś dziwny władczy głos dał się słyszeć za Justusem. Ten obrócił się w tym momencie, kiedy z jednej z wycelowanych w niego luf trysnęła biała energia, zamieniając jego kompanów w obłok pary i błysk wyładowania elektrycznego. Sam Justus, o dziwo, przeżył, potwornie poparzony, a jego oczy wróciły do normalnego stanu, a na twarzy pojawił się grymas bólu.
- Kapitanie, zabijcie mnie! Jestem przeklęty! Zabijcie, proszę! Dłużej nie będę mógł się bronić, straciłem kontrolę nad ciałem, to coś jest we mnie! Rośnie!

Kapitan podniósł karabin i wystrzelił. To samo uczynili nowo przybyli. W wielkim huku wyładowań elektrycznych ciało Janusa rozpadło się na kawałki i zniknęło.

Światło ponownie zapaliło się w pomieszczeniu. Nikt z ocalałych nie został ranny. Za resztkami tego, co pozostało po zdrajcach, stała wysoka dystyngowana obca postać ubrana w długi płaszcz, wykończony bogatymi zdobieniami, pilnowana przez trzy ubrane na czarno- zielono postacie.

- Nie strzelać! - Krzyknął kapitan.

Wszyscy stali jak wryci mierząc ze swej broni do obcych, nie wiedząc, co mają dalej robić. Zerkali to na kapitana, to na obcych i czekali na rozwój wydarzeń.

- Proszę opuście broń. Nie chcemy wam zrobić krzywdy - powiedziała wysoka postać. - Jestem Ethereal Rakl'h-tel i przybywam tutaj tak samo, co wy. Po wiedzę. Nie po śmierć.
- Tau. Hmm... Dlaczego mam ci uwierzyć? Zresztą nieważne, to jest urządzenie należące do naszej rasy i wam nic do niego. - Odparł Markus lekko poirytowany całą sytuacją.
- Ponieważ przybywamy w pokoju, i a wy dopiero co je odkryliście. Daleko nam do zabicia was.
- No, bo i jak? Tylko we czwórkę? Jest nas więcej, poradzimy jakoś sobie. Prawda kapitanie Numbisie? - Zapytał Markus, a kapitan mimowolnie skinął głową, ale wcale nie był taki tego pewien.
- Nie sądzę, Markusie. Za mną jest ich o wiele więcej. - Rzekła postać, wyłaniająca się z rozerwanych wrót.
- Tirk, to ty? Jesteś z nimi? - Zawołał zdziwiony kapitan, spoglądając na starego druha, który zrobił kwaśną minę.
- Nie, kapitanie. Cały czas jestem na muszce. A przysłano nas tu, jako... Hmm… Akt dobrej woli - za grodzi wyłonili się pozostali najemnicy. W tym jeden ciężko poobijany.

Jakby na rozkaz pojawiło się około dwudziestu postaci, które były do tej pory niewidoczne. Za złapanymi najemnikami weszło jeszcze kilku wojowników w piaskowych pancerzach. Jeden z nich podszedł do Ethereala i coś powiedział mu na ucho, ten tylko skinął, że zrozumiał.

- Ok. Wygraliście- powiedział wreszcie kapitan, opuszczając lufę swego autoguna.

Nagle, za szybą rozległ się potężny zgrzyt i sklepienie nad STC zaczęło się powoli otwierać, a samo urządzenie zaczęło unosić się na wielkiej rampie. Hale wypełnił jazgot brzęczyków alarmowych i czerwono-pomarańczowe światła.

- Nie, co wy robicie!? Nie możecie! Nasze badania! - Krzyknął profesor, wyciągając podręczny pistolet i celując do przybysza. Obcy wojownicy natychmiast zareagowali celując do profesora, lecz nagłym ruchem laski Rakl'h-tel powstrzymał ich. Trzy pociski wyżłobiły dziury w ścianie za obcymi. Widząc to córka złapała ojca za rękę i wyrwała mu broń.
- Uspokój się tato, bo cię zabiją!
- A, co mi! Całe lata badań na nic... - Profesor się załamał.
- Dziękuję pani, byłaby to niepowetowana strata dla ludzkiej nauki, gdyby moi wojownicy zabili pani ojca. Niech pan się uspokoi, nie powiedziałem, że nie będzie pan prowadził nadal badań nad tą maszyną.
- Co zamierzacie zrobić?- Spytał się Markus, kątem oka obserwując unoszący się STC, a wraz z nim naukowców Tau, których dopiero teraz zauważył.
- Uratować, co się da z tej bazy i ewakuować was razem z nami.
- Nie, dziękujemy, mamy własny transport - powiedział kapitan, ale w tym momencie prawie ugryzł się w język, przypominając sobie, co powiedział im Justus na temat statku.
- Dlaczego uratować, przed czym? Przed nami? - Spytał z sarkazmem Adept Mechanik.
- Nie. Przed insektami, jak to wy mówicie na nich? Ahh tak, Tyranidami. Wielka armada właśnie zbliża się do nas z niesamowitą szybkością. Ah, i niestety muszę wam zakomunikować, że wasz statek przestał istnieć.
- Jak to? Zniszczyliście go? - Markus podniósł głos.
- Nie, Adepcie. Zaatakowali go Tyranidowie, jeden z kokonów wylądował koło niego, a w nim były robale. Setki. Pewnie jeden z pańskich serwitorów aktywował system destrukcji. Nadali przed wybuchem tylko jeden komunikat: "Nie zdobędą statku. Imperatorze miej nas w opiece!" Czy coś takiego. Potem już tylko ujrzeliśmy na horyzoncie potężny wybuch. I tyle. Koniec. Nie macie dokąd uciec.
- I co teraz? - Zapytał Markusa kapitan, sam nie wiedząc, co począć, ale domyślał się, że odpowiedz pewnie uzyska od obcych.
- Mam propozycję. - Powiedział Ethereal, po czym spojrzał się na wszystkich tu obecnych.- Wiem, że będziecie się czuli jak więźniowie, ale to nie moja sprawa. Proponuję udać się z nami, a zapewnimy wam dach nad głową. A wam, Uczeni współpracę z naszymi naukowcami nad rozwikłaniem zagadki tej machiny. Ale jedno muszę powiedzieć: nigdy nie opuścicie naszej planety. Tutaj i tak czeka was śmierć, a my proponujemy wam życie.

Markus spoglądał raz na kapitana, raz na Josepha, jakby to od nich oczekując pierwszej odpowiedzi.

Za nimi rozległ się kolejny huk, rampa zatrzymała się u samej góry sklepienia i syreny umilkły, a na monitorach wyświetlił się komunikat o kolejnych odłączonych systemach. Grupa techników Tau skończyła już demontaż szaf modułowych umieszczonych z tyłu sali i wielkie roboty zaczęły je wynosić. Kapitan widząc to oraz niezdecydowanie w oczach naukowców przeniósł wzrok na swoich ludzi, którzy kolejno jeden po drugim skinieniem głowy dawali mu znak podjęcia decyzji, po czym zerknął ponownie na naukowców dając im znak, że podjął już decyzję za nich. Pomyślał tylko, że ktoś musi myśleć trzeźwo w tej sytuacji.

- Zgadzamy się. Zbieramy się z wami. Nie mamy przecież już tu co robić. Nieprawdaż? - Wskazując ręką na wynoszące sprzęt roboty.
- Słusznie. Zapraszam niezwłocznie ze mną do promu i od tej pory jesteście gośćmi rasy Tau. Nie musicie się martwić, jesteśmy cywilizowaną rasą, co nie zawsze można powiedzieć o waszych współbratyńcach.
- Przesada. - Powiedział Markus, walcząc wyraźnie ze swoim ja.
- To pan tak mówi - powiedział Ethereal. Nagle podbiegł do niego jeden z wojowników i coś powiedział. Ten w obcym im języku wydał rozkazy technikom, a ci zaczęli zbierać swoje rzeczy i w pośpiechu opuszczać pomieszczenia.
- Co się dzieje? - Spytał się kapitan Rakl'h-tel'a.
- Zaczęła się właśnie inwazja. Przybyli wcześniej, niż się spodziewaliśmy. Musimy się śpieszyć.

Wraz z robotami wyszli na zewnątrz kopuły. Przed wejściem stały dwa ciężkie transportery i trzy lądowniki klasy Orka. Roboty wraz ze sprzętem udały się pośpiesznie do transporterów, które, gdy już wypełniły się obsługą, zamknęły swe włazy i z wielkim hukiem wystartowały pionowo w górę. Kiedy to uczyniły, jeden z wojowników dał znać z Orki, że mogą już wchodzić na pokłady lądowników. Kapitan przelotnie spojrzał się na niebo i zamarł. Cały nieboskłon wypełniały spadające kokony, mijając wznoszące się statki wraz unoszące w swym wnętrzu skarb. Nagle, gdy już niemal dobiegli do Orki zza niej wyskoczyła ogromna bestia uzbrojona w dziwną broń i ogromne szpony. Natychmiast zaatakowała wydając przeraźliwy skrzek i jednym ciosem rozniosła dwóch wojowników Tau. Za nią pojawiło się kilka następnych podobnych bestii. Kapitan, widząc to wydał rozkaz:

- Ognia! Za tych, co polegli na Fellonie! Salwa za nieśmiertelny 237 korpus Armaggedońskich Stalowych Szczurów!

Jak jeden mąż wszyscy najemnicy wraz z uczonymi wyciągnęli broń i wystrzelili w stronę bestii. Nie wiadomo od czyjej zginęła broni: Tau czy najemników, ale spowodowało to, że nikt w tej chwili nie zastanawiał się, kto jest więźniem, a kto strażnikiem. Ramię w ramię walczyli z nadchodzącym niebezpieczeństwem. Po kilkunastu minutach a może sekundach, wszystkie bestie przestały istnieć. Niektóre jeszcze tylko spazmatycznie podrygiwały, ale każdy wiedział, że szkoda czasy na ich dobijanie. Oni tu przecież nie mieli zamiaru zostać. Wojownicy Tau już ich nie pilnowali, lecz wszyscy nawzajem brali rannych i wciągali do statku, aby jak najszybciej stąd odlecieć. Kapitan stracił trzech ludzi: Kroncha, Abrahama i Johnego.

Kiedy wznosili się. a właz powoli zamykał się, wszyscy najemnicy zasalutowali.

- Umarli wolni i młodzi! - Krzyknął kapitan przez zagłuszające wycie powietrza do resztki najemników.
- A nie powinno być piękni? - Spytał Tirk.
- Nie, wolni. - Kapitan uśmiechnął się do niego, a w myślach usłyszał jedną z dawnych piosenek zasłyszanych za młodych lat w domu, "The Sun Rises Bright In Fellon".
- Masz racje. Wolni.
- Tak. My też kiedyś nimi będziemy, zapewniam cię.

Właz wreszcie się zamknął hermetyzując lądownik. Silniki wyjąc na pełnych obrotach zaczęły wynosić ich na orbitę, by jak najszybciej opuścić tę pechową planetę. A czekała ich jeszcze daleka droga nim dotrą do celu. Celu swojego przeznaczenia...
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


wóda
    przeczytalem ;)
Ocena:
0
Ot nic wielkiego i odkrywczego, ale czytalo sie przyjemnie.
Kilka zdan, czy sformulowan wyglada moze odrobine niezrecznie, jednak nie psuje to obrazu calosci.
04-12-2005 21:51
~KANE

Użytkownik niezarejestrowany
    hmmm
Ocena:
0
zakończenie moim zdaniem idiotyczne...odlecieli sobie z TAU powinni walczyć za imperatora...
05-12-2005 16:25
~Sisi

Użytkownik niezarejestrowany
    Sprostowanko i wyjaśnienie. ;)
Ocena:
0
Dzięki za komentarze (nie ważne jakie one by nie były). ;)
Opowiadanie mniej więcej zostało napisane na podstawie sesji RPG (więc nie ma co się dziwić co do rozwoju wydarzeń).

~Kane: dzięki za słowa krytyki. Ale...
Według uniwersum W40k, ludzie bardzo często walczą po stronie Tau (nazywają siebie Gue'vesa). Poza tym Ci najemnicy mieli już do czynienia z Tyranidami i widzieli co one potrafią, a i Tau to nie Chaos (a wręcz odwrotnie) to się z nimi zabrali. Na końcu jak widzisz Kapitan nie powiedział ostatniego słowa.
Poza tym lepie żyć z nadzieją na uwolnienie/odbicie niż dumnie umrzeć na planecie która w ciągu 7 dni zamieni się w martwy świat.

To tyle gwoli wyjaśnienia. Jeszcze raz dzięki za przeczytanie. ;D
05-12-2005 17:19
~Malta

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
sporo czasu spędziłam nad tym opowiadaniem. Jest bardzo naiwne (IMHO) i daleko mu do klimatu WH40k. Brakuje mu patetyzmu - przeciez w tym uniwersum narzędzia indoktrynacji religijnej (właśnie religijnej, a nie politycznej), nie przeszłyby bez echa: zwłaszcza, że uczyniłes bohaterami arystokratów, Adepta Mechaniki (czyli nowicjusza Boga Maszyn), czy wreszcie eksżołnierzy Gwardii Imperialnej. Dla tych ludzi Imperator byłby niczym bóg: To Ten, Który Czuwa i Patrzy; Obrońca Ludzkości, Ojciec itd...
Gdzieś to wszystko 'zgubiłeś', a może nie wydało Ci się to istotne. Tekst ten jest z pewnościa opowiadaniem SF luźno powiązanym z uniwersum WH40k, ale do jego klimatu wiele mu brakuje.
05-12-2005 23:08
~Sisi

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Dzięki. ;)
Ale widzisz nie lubię "ramek". Wystarczy że wszyscy tak piszą. ;P

Naiwne? Oczywiście, bo cały świat W40k jest naiwny, a to opowiadanie powstało na podstawie sesji RPG (nie zmuszę graczy do uwielbiania Imperatora tylko dla tego że odeszli z IG).

Najemnicy widzą tylko Kasę i Cel misji na końcu której widzą Wypłątę (no nieraz rezygnują z niej na poczet zachowania "opcji politycznej").

Naukowcy/arystokraci owszem "chcieli" bronić tego co Imperialne, ale Joseph miał ponad 60lat i niewiele mu by z tego wyszło (zwłaszcza że miał tylko zwykły pistolet), córce znowusz zależało przede wszystkim na ojcu (tak kochała ojca że nie pozwoliłaby mu zginąć dla ideałów gdy jest jeszcze cień szansy na uratowanie i na kontynuowanie badań).

Adept był sam i był że tak powiem "Smart". Wiedział że nie mają szans. Kilkunastu Tau z rail riflami przeciwko karabinom. To była by czysta masakra. I od razu zaplanował że lecąc z nimi ma szanse jakoś porozumieć się z Imperium i nadać komunikat o ich pobycie (to samo też zaplanował kapitan). Zwłaszcza po stracie jedynego transportu z tej planety.

Ale co tam. Kolejne opowiadanie będzie typowe o IG (taki niby Prolog). To tam tego będzie więcej "Hail to the Empire!" (no ale bez przesady ;P). ;)

Dzięki Malta!

Ps. Przydało by się jakieś forum, to byśmy podebatowali. ;)
07-12-2005 00:33
~malta

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Na temat WH40k? Ja nigdy nie grałam nawet w 40tkę... ja tylko zaczytywałam się w codexach ;]
07-12-2005 16:13
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Nieee fluffu. ;PP
Wiesz, ja też raczej nie grałem. ;)
I też czytałem przede wszystkim Codexy oraz wszelaki Fluff (książki, opowiadania, opisy itp.).
No i lubię Necromundę! A w tą od czasu do czasu pogrywam. Nie mówiąc o prowadzeniu sesji RPG w świecie W40k (bardzo fajny opis świata zresztą tam się znajduje, polecam - do ściągnięcia z sieci). ;D
07-12-2005 21:44
~malta

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
system oczywista mam. ale Necromunda mi się ie podobała. Grywałam w Space Hulka. ;]
07-12-2005 23:22
Alchemique
   
Ocena:
0
Co do forum zapraszam tu -> TU ;)

Moge wam nawet temat załozyć jak wam sie nie chce :P ;)
09-12-2005 02:12
~patrykk

Użytkownik niezarejestrowany
    szybko
Ocena:
0
kim dla mary byl pan carwen
21-04-2009 22:02

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.