Oko - Zbigniew Batko

Rzucić okiem na "Oko"

Autor: Agnieszka Kawula

Oko - Zbigniew Batko
Na samym początku było oko. Potem w czeluściach pokładu pewnego statku pasażerskiego pojawiło się drugie. Zbigniew Batko przedstawia czytelnikom swoją bardzo przewrotną powieść Oko. Autor prowadzi z czytelnikiem niesamowitą grę w skojarzenia, podsuwa nam pod nos gagi językowe i odniesienia kulturowe oprawione w powalający momentami humor.

Powieść rozpoczyna się od rejsu luksusowym statkiem, który dziwnie kojarzy się z Titanikiem. Do tego stopnia, że kończy podobnie jak on, a pasażerowie przekonują się jak to jest, kiedy się tonie. Wszyscy czują chłód zimnej wody, gdyż na statku nie ma ani jednej szalupy ratunkowej. Z katastrofy morskiej ratuje się jednak kilka osób: Felix Kier - młody idealista, dalekowidz, figura patologicznie banalna, Sonia Amor: "dziewczę naiwne i niewinne, serce gorące, umysł zhomogenizowany", Rita Szaterhand: "kobieta ze stali, niezmordowany stymulator wydarzeń" oraz Maxie Singiel: "Wieczny Tułacz, mistrz mimetyzmu". Jak się później okazuje, uratowało się więcej pasażerów statku “Tatuńcio”. Zanim do tego dojdzie, czwórka bohaterów, dryfując po bezkresach oceanu trafia, dosłownie i w przenośni, w latarnie. Potem obserwujemy ich dalsze, przedziwne perypetie.

Batko stopniowo przyzwyczaja czytelnika do różnych absurdów wykreowanego świata. Normą są znikające samoloty, obeliski wyrastające na wysokość kilku tysięcy metrów czy tajemnicze teleportacje na inny kraniec świata.

Pisarz w niesamowity sposób żongluje piłeczkami kultury. Robi to sprawnie, przy czym powala na kolana dowcipem niemal na każdej stronie. Także dowcip sytuacyjny śmiało może konkurować z humorem słownym. Batko wyciąga go z własnej wyobraźni na światło dzienne, bawi się nim umiejętnie niczym magik , który trzyma za uszy kolejnego królika wychodzącego z kapelusza.

W Oku nawet nazwiska mają ukryte znaczenia. Wprawiony i sprytny czytelnik łatwo odkryje wszystkie aluzje autora. Tu spotykamy bowiem niejaką Ritę Szaterhand czy pewnego tajemniczego markiza de Sadowskiego – "libertyn rodzimego chowu, środkowoeuropejska replika słynnego francuskiego męczennika idei", który jest właścicielem klaczy o skłonnościach sadomasochistycznych. W powieści można przeczytać także o latarniku, który jest "zawodowym patriotą i emigrantem" o specyficznych upodobaniach lekturowych. Oczywiście także, jak niejaki latarnik u Henryka Sienkiewicza, zaniedbuje swoje obowiązki, co przynosi tragiczne efekty.

To nie jest książka dla kogoś spragnionego taniej sensacji, przygodówki czy biegających dookoła krasnoludów. To ciepła powieść pełna ironii, specyficznego poczucia humoru, który przypadł mi do gustu niezwykle szybko. Autor bawi, ale pod warunkiem, że odgadnie się wszystkie aluzje, jakie sobie czyni. Czytelnikom tej powieści grożą częste ataki śmiechu ponieważ pisarz co chwilę daje nam ku temu powody.

Na koniec warto jeszcze wspomnieć o bardzo dobrej ilustracji na okładce książki. Tomasz Tomaszewski świetnie oddał klimat powieści. Dobre zdanie wypada też powiedzieć o samej redakcji tekstu, której nie można nic zarzucić. Autor włada świetnie językiem polskim, co znacznie podnosi walory powieści, a korekta, podejrzewam, nie miała wiele pracy.

Absurdalny humor, ilość różnorodnych nawiązań kulturowych i ich przekształcenia mogą śmiało konkurować z Pratchettem. Batko naśmiewa się z naszej rzeczywistości równie sprawnie jak autor Świata Dysku. Oko jest książką dla każdego, kto uwielbia się śmiać, choć powieść rozbawi i największego ponuraka. To prawdziwa “perełka” na rynku wydawniczym. Zbigniew Batko stworzył świetną mozaikę, ułożył ją z drobnych kawałków kultury, dlatego warto sycić umysł taką literaturą.