» Artykuły » Felietony » Okno na Świat: Mała Głusza

Okno na Świat: Mała Głusza


wersja do druku

Miłość w czasach zastoju

Redakcja: Michał 'M.S.' Smętek
Ilustracje: Vermiliona

Okno na Świat: Mała Głusza
Tom zatytułowany Mała Głusza zawiera dwa teksty, o których jeszcze przed lekturą znalazłam w sieci różne opinie: od tej, że obie mikropowieści (czy nowele? – zawsze mam kłopot z terminologią...) są ze sobą powiązane, ale dowiadujemy się o tym dopiero pod koniec książki, aż po krytykę, iż być może miały być powiązane, ale autorce nie wyszło. Pozostało więc spróbować wyrobić sobie na ten temat własne zdanie.

Pierwszy utwór jest zatytułowany SES-2. Polskim odpowiednikiem skrótu byłoby SSE, czyli Służba Sanitarno-Epidemiologiczna, albo po prostu Sanepid. A czemu numer dwa? Bo istnieją dwa rodzaje zagrożeń, przed którymi ta wyspecjalizowana sekcja Ministerstwa Żeglugi chroni radzieckich obywateli. "Jedynka", której pracownicy są żartobliwie przezywani Szalkami Petriego (proste naczynie laboratoryjne, służące do hodowli mikroorganizmów), zajmuje się właśnie wszelkiej maści bakteriami, wirusami i co tam jeszcze mogą przywlec marynarze z dalekich rejsów. "Dwójka" także bacznie obserwuje i sprawdza statki przypływające do portowego miasta na południu ZSRR. A czego szuka? "Pasożytów mentalnych" – innymi słowy złych duchów, demonów i innych groźnych osobników nie z tego świata. Czy Wy też słyszycie echo piosenki Who you gonna call? Ghostbusters!? Coś jest na rzeczy, tyle że sowieccy ghostbusters są na państwowych etatach. W SES-2 nie ma miejsca na testowanie nowego sprzętu, brawurowe akcje i indywidualne popisy, wszystko musi odbywać się drogą służbową, z zachowaniem wypracowanych i zaakceptowanych metod działania, żeby nie rzec – rutynowo. Biuro do złudzenia przypomina typową radziecką kantorę z maszyną do pisania, fikusem w donicy i dawno niemytymi oknami. Przyjmuje nawet na praktyki niedoszłych studentów. Akcja zaczyna się w chwili, gdy SES-2 zawodzi – pomimo starannej kontroli z jednego ze statków na ląd dostaje się groźny indiański duch wendigo. Pracownicy nie obawiają się jednak problemów, a jeśli już to ze strony zwierzchników, zatem póki co ukrywają swój błąd i starają się własnymi siłami unieszkodliwić ducha. Ku ich zdumieniu wendigo nie tylko nie poddaje się rutynowym zabiegom, ale rośnie w siłę i zaczyna zabijać mieszkańców miasta. Dotąd wszystkie cudzoziemskie stwory były łatwe do zlikwidowania, są bowiem słabsze na obcej ziemi, w dodatku pełnej rodzimej fantastycznej menażerii. Czemu z wendigo jest inaczej? Ano dlatego, że to duch głodu, a w ZSRR jest właśnie rok 1979. Puste półki sklepowe, wieczne kolejki i walka o wszystko, co "rzucili na sklep". Ludzkie myśli bezustannie krążą wokół zawartości lodówek (własnych i cudzych), wymarzone życie oznacza przede wszystkim obfitość jedzenia i urozmaicone menu. Ale jest też głód innego rodzaju, głód uczuć i szczęścia. I tu pojawia się się drugi powód, dla którego sięgnęłam po Małą Głuszę. Osoba, która mi ją sprzedała (pracowniczka rosyjskiego stoiska na warszawskich Targach Książki), wręcz ostrzegła mnie, że książka jest bardzo, ale to bardzo smutna. Faktycznie taka jest, głównie za sprawą bohaterów, którzy wszyscy bez wyjątku czują się nieszczęśliwi. Kobiety są spragnione miłości, zarówno te nastoletnie, jak i dojrzałe. Mężczyźni pragną wyrwania się z mniej lub bardziej chorych zależności, ograniczających ich pracę i karierę. Te pragnienia połączone z całkowitą biernością (tylko jeden bohater próbuje wpłynąć na swój los, ale wybiera sposób, który doprowadza do tragedii) i próżnymi marzeniami o innym, fascynującym życiu karmią wendigo. Potwór rośnie, chce zdobyć władzę. Kiedy sprawa wychodzi na jaw, interweniują specjaliści z Moskwy, ale również ponoszą klęskę, pomimo indiańskiego rytuału odprawionego przez majora-szamana. Powieść kończy się jednak unieszkodliwieniem stwora. Nie zdradzę jak do tego doszło, mam bowiem nadzieję, że któreś z naszych wydawnictw zainteresuje się tekstem i udostępni go polskiemu odbiorcy. Ale powiem jedno – finał nie jest bynajmniej happy endem rodem z Ghostbusters. Za wszystko trzeba zapłacić. W tym przypadku za uratowanie kraju (jeśli to naprawdę było uratowanie…) zapłacono osobistym szczęściem kilkorga ludzi.

SES-2 potwierdza po raz kolejny moje przekonanie, że rosyjscy pisarze-fantaści czują potrzebę pisania o Rosji. Przedstawiona historia nie jest oryginalna, mogłaby wydarzyć się w dowolnym miejscu świata. Takie historie zresztą również opisywano, jak chociażby w Arcymagu Aleksandra Rudazowa, gdzie obudzony starożytny mag zaczyna panoszyć się w amerykańskim mieście. Niestety, w wykonaniu Rosjan taka pozbawiona swojskich odniesień opowieść z reguły jest płaska, nieprzekonująca i banalna. Co innego radziecka rzeczywistość czasów zastoju i pamiętny rok przed Olimpiadą – okres sam w sobie pełen absurdów i codziennego surrealizmu. Obecna Rosja usiłuje wspominać go z nostalgią, odwołując się do ówczesnych wartości patriotycznych i nacjonalistycznych, nieomal idealizując okres radzieckiego komunizmu. Maria Galina pamięta tamte czasy doskonale, w 1979 roku miała 21 lat. Nie sądzę, by pozwoliła sobie wmówić, iż były to czasy piękne i godne, sprzyjające duchowemu rozwojowi człowieka. Sprowadzenie istoty życia do codziennej walki o byt, zamknięcie w klatce najbardziej podstawowych potrzeb materialnych zablokowało w ludziach dążenia wyższego rzędu. Bo tak naprawdę nawet kobiece marzenie o miłości ma w SES-2 merkantylne podstawy: mężczyzna u boku to wyższy status społeczny i łatwiejsze życie. To były rzeczywiście sprzyjające okoliczności dla indiańskiego ducha głodu…

Spotkałam się z internetową opinią, że tekst jest zabawny. Obawiam się, że jej autor ma niewiele lat i tamte czasy zna wyłącznie z podręczników historii. Owszem, absurd w realnym życiu bywa zabawny, ale gdy występuje sporadycznie, zaś jako reguła i zasada funkcjonowania świata jest przede wszystkim źródłem frustracji dla każdego, kto jest zmuszony w takim absurdalnym świecie żyć. Scenki rodzajowe z życia biura SES-2, bohaterów i całego miasta mogą chwilami wzbudzić śmiech, ale jest to śmiech niewesoły i gorzki. "Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie!", jakby rzekł Gogol.

Gogola wspominam nieprzypadkowo, bowiem początek drugiej mikropowieści, dającej tytuł tomowi Mała Głusza, nieodparcie skojarzył mi się z cyklem ukraińskich opowiadań tego pisarza. Czy w sąsiedztwie nowoczesnego miasta może znaleźć się magiczne miejsce, otoczone pierwotną przyrodą, zamieszkałe przez bohaterów ludowych baśni i legend? Jaką niewidzialną granicę trzeba przekroczyć, by znaleźć się w otoczeniu kompletnie obcym mieszczuchowi, zasiedlonym przez umarłych i psiogłowców? Pamiętajmy, czego dowiedzieliśmy się w SES-2: zakątki wielkiej Rosji są pełne najrozmaitszych duchów i innych mitycznych stworzeń. Omawiane teksty cechuje (i w pewnym sensie łączy) wyraźne przeciwstawienie: w pierwszym duchy nawiedzają ludzkie siedziby w swoich celach, w drugim zaś to ludzie udają się na tereny, gdzie nie są gospodarzami, aby zrealizować własne zamierzenia. Ale czego można szukać w takiej głuszy? Ano głuszy właśnie, a dokładnie wioski Mała Głusza, do której nie dociera żadna komunikacja, a trudna droga wiedzie przez lasy i bagna. Okolicę zamieszkują żywi, umarli i nieludzie, a rzeka, nad którą leży wieś, nie jest zwyczajna – to słowiański odpowiednik Styksu. Bohaterowie w drodze (żeby nie rzec – queście) ku swojemu celowi – czy to kolejny kontrast z SES-2, pokazującą ludzi biernych i niezdolnych wziąć swoje życie we własne ręce? Tylko pozorny. Czego bowiem szukają Inna i Jewgienij, co ma dać im szczęście? Wskrzeszenie bliskich, których tragicznie utracili. Każdy, kto odbędzie tę swoistą pielgrzymkę i zdoła przekroczyć Rzekę, otrzymuje możliwość odzyskania jednego zmarłego. Bohaterowie są przygotowani na trudności i próby, od których ich zdaniem zależy powodzenie wyprawy. Ale to, co ich spotyka, ma wymiar głównie duchowy, quest odbywa się w głąb siebie, odsłaniając prawdziwe powody, dla których oboje nie są w stanie pozwolić odejść swoim zmarłym, a życiu toczyć się dalej. Zatem ich działania to nie aktywne kierowanie swoim życiem, a desperacka chęć odzyskania utraconego elementu, który – tak czy inaczej – stanowił o sensie tego życia. Galina ukazuje nam ponownie, jak różne uczucia kryją się pod pojęciem miłości i jak często potrzeba kochania i bycia kochanym jest w rzeczywistości kołem ratunkowym dla kogoś, kto nie potrafi znaleźć oparcia w sobie samym. I ta refleksja jest dla mnie mocnym akcentem, łączącym oba teksty.

Trudno dziwić się młodym internautom, że próżno poszukiwali wyraźnych i jednoznacznych elementów wspólnych dla obu utworów. Nawiązania nie dotyczą spraw tak oczywistych jak fabuła czy główne postaci. Jednak niewątpliwie to ten sam kraj i ta sama sytuacja historyczna, niecałą dekadę później. Wyraźnie można odczuć, że nic się nie zmieniło na lepsze, mimo że już drugi rok rządzi przecież Gorbaczow i jego pieriestrojka (w obu przypadkach czas akcji został przez autorkę wybrany nieprzypadkowo). Uważny czytelnik dostrzeże też wspólne elementy fantastyczno-mityczne, jak figura kamiennej carycy czy potężny czarownik podtrzymujący róg świata. Jest też jednak coś bardziej konkretnego. Jeden z bohaterów Małej Głuszy został wspomniany w SES-2, i to właśnie w tym tragicznym momencie jego życia, który doprowadził go osiem lat później do tajemniczej wioski.

Zakończywszy lekturę, długo nie mogłam otrząsnąć się z wrażenia, jakie na mnie wywarła. Jak to się dzieje, że Maria Galina pisząc o rzeczach, zdawałoby się, oczywistych, potrafi poruszyć w duszy czytelnika strunę, raczej nietypową dla przeciętnego pożeracza fantastyki? Czy to w ogóle jest jeszcze fantastyka, czy już mainstream? Czy istotą Małej Głuszy są elementy fantasy i mistyki, czy to tylko sztafaż, na tle którego autorka snuje głębsze refleksje o ludzkiej naturze? Nieprzypadkowo Galina jest uważana za pisarkę z pogranicza, za twórcę wychodzącego z "fantastycznego getta", istniejącego w Rosji tak samo, jak i u nas. Na pewno ułatwia jej to wspaniały warsztat pisarski. W obu utworach nie ma ani jednego zbędnego czy niezręcznie dobranego słowa, bohaterowie są charakteryzowani przy użyciu oszczędnych środków wyrazu, a jednak celnie i przejmująco. Autorka nie powierza narracji żadnemu z nich, zaznajamianie się czytelnika z postaciami niejako naśladuje realne życie – obserwujemy działania i "słuchamy" wypowiedzi, modyfikując swoje zdanie o bohaterze w miarę rozwoju fabuły. Odnoszę zresztą wrażenie, że swego rodzaju bohaterem zbiorowym jest tu cały naród radziecki tamtych lat, bowiem cechy, zachowania i realia ukazane w książce były wówczas typowe i powszechne – znam je bardzo dobrze z ówczesnych obserwacji i kontaktów osobistych. Maria Galina wyróżnia się zdecydowanie spośród rosyjskich pisarzy-fantastów, z którymi zapoznają polskiego czytelnika rodzime wydawnictwa. Mam nadzieję, że jest zauważana i doceniana, a jej wydane w Polsce powieści nie zginą w natłoku podobnej gatunkowo produkcji. Liczę też na dalsze przekłady jej twórczości, choć na pewno nie jest to najłatwiejsza lektura dla czytelnika młodego, niewyrobionego i oczekującego typowej fantastycznej historii.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


27383
   
Ocena:
0
Uwielbiam teksty Gaty, po prostu widać, że zna się na rosyjskiej fantasyce!
27-08-2009 22:22
malakh
   
Ocena:
0
Dokładnie. Jak tylko dostałem ten tekst, wiedziałem, że MUSZĘ go mieć w Oknie na Świat;)
28-08-2009 16:32

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.