Ogrody księżyca - Steven Erikson

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Ogrody księżyca - Steven Erikson
Niektóre książki nie od razu ukazują swe zalety. Początek może być nudny, a lektura mozolna, często jednak owe wady nikną w dalszej części powieści. Dobrym przykładem są Ogrody Księżyca, pierwszy tom monumentalnego cyklu Malazańska Księga Poległych. Debiutanckie dzieło Eriksona nie jest ideałem powieści fantastycznej, o czym najlepiej świadczy lekki chaos w pierwszych rozdziałach, warto jednak przymknąć na to oko i dać autorowi kredyt zaufania na pierwsze trzysta stron, po których wszelkie mankamenty znikają, porwane przez wartką akcję.

Imperium Malazańskie, rządzone przez cesarzową Laseen, podbija kontynent Genabackis, nie napotykając wielkiego oporu. Do zdobycia pozostaje już tylko słynące ze swego bogactwa Wolne Miasto Darudżystan, które byłoby niezwykle pomocne przy finansowaniu kolejnych wojen. Sytuacja ulega zmianie, gdy do gry włącza się nowy uczestnik, którego motywy są nieznane – Anomander Rake, władca latającej fortecy Odprysku Księżyca, a zarazem czarnoksiężnik, który w pojedynkę jest w stanie walczyć z całą armią.

W uzyskaniu przewagi nad tym potężnym magiem mają pomóc Podpalacze Mostów – elitarny cesarski oddział, który jednak z powodu ciężkich strat poniesionych podczas wojny jest cieniem jednostki sprzed lat. Ich nieformalny dowódca, sierżant Sójeczka, chce już tylko utrzymać swoich żołnierzy przy życiu – co będzie trudne, gdyż misja, na którą zostali wysłani jest niemal samobójcza, a zwierzchnictwo nad oddziałem zostaje powierzone młodemu arystokracie, Ganoesowi Paranowi. Z oddzielnym zadaniem zostaje wysłana adiutantka cesarzowej, przyboczna Lorn, której działania mogą mieć o wiele większy wpływ na sytuację, niż jest skłonna przypuszczać. Bohaterów jest jednak jeszcze więcej: zwiadowca Toc Młodszy, mag Loczek, mieszkańcy Darudżystanu czy też niepozorny pan Kruppe − to tylko część z pojawiających się w powieści postaci.

Z pewnością każdy może mieć problemy z zapamiętaniem tych wszystkich imion, dlatego na początku książki umieszczono Dramatis Personae, w którym czytelnik znajdzie krótki opis każdego z bohaterów. Z takim nagromadzeniem postaci wiąże się jednak poważna wada – pomimo sześciuset gęsto zadrukowanych stron zabrakło miejsca na zarysowanie ich charakterów, bohaterowie definiowani są raczej przez czyny, aniżeli przez swoje przemyślenia. Na plus wyróżniają się tylko Sójeczka, Paran, Lorn i Kruppe − motywy działań reszty pozostają tajemnicą.

Co zatem czyni Malazańską Księgę Poległych dziełem wyjątkowym? Świat przedstawiony, przerastający swym rozmachem większość znanych z literatury fantasy uniwersów. Jego historia sięga ponad 300 000 lat wstecz, zawiera w sobie ogrom wydarzeń, o których nierzadko ledwie się wspomina, a które mają kluczowy wpływ na teraźniejszość. Równie skomplikowany jest panteon – oprócz kilkunastu ''zwykłych'' bóstw są jeszcze Starsi Bogowie, a także Wielkie Domy Życia, Śmierci, Światła, Ciemności i Cienia, rządzone przez najpotężniejszych z nieśmiertelnych i zrzeszające wielu z najbardziej wpływowych mieszkańców tego świata. Co istotne, owe bóstwa nie są wszechmocne – choć mogą manipulować zwykłymi ludźmi, może dojść i do sytuacji odwrotnej, a nawet do zabicia boga przez człowieka i zajęcia jego miejsca w panteonie!

Oryginalne są także rasy zamieszkujące karty powieści − ludów takich jak Jaghuci, K'chain Che Malle czy T'lan Imassowie nie można porównać do przewijających się przez niezliczone książki elfów czy krasnoludów.

Warto także zaznaczyć, że również prawa magii są skomplikowane. Czarownicy posługują się Grotami, które reprezentują różne aspekty mocy, a zarazem inne sfery świata. Tak więc jest grota lodu Omtose Phellack, grota uzdrawiania Denul, ale i grota śmierci, rządzona przez Kaptura. Każdy czarownik jest przypisany do jednej z nich, co daje mu status niemalże nadczłowieka − nie zawsze jednak przydaje się on podczas bitwy, gdyż magowie są zbyt zajęci neutralizowaniem nawzajem swych poczynań.

W tej beczce miodu jest i kilka łyżek dziegciu: styl autora jest prosty, nad opisami dominują dialogi (co niektórzy mogą jednak uznać za zaletę), a poziom powieści jest dosyć nierówny – z powodu nadmiaru wątków pierwsze rozdziały czyta się z przeświadczeniem, że autor po prostu nie będzie w stanie zapanować nad chaosem, który stworzył. Na szczęście ostatecznie wszystko się krystalizuje po wspomnianych trzystu stronach, a finał czytamy z zapartym tchem.

Cała powieść jest raczej niezwykle obszernym prologiem do cyklu, mającym wprowadzić nas w realia, zapoznać z co ważniejszymi bohaterami i dać przedsmak przyszłych wydarzeń. Ponieważ jednak oceniam pojedynczą książkę, a nie fragment większej całości, muszę przyznać, że Ogrody... to najsłabsza część doskonałego cyklu. Spowodowane jest to głównie upychaniem w powieści zbyt wielu wątków, bohaterów i wydarzeń, przez co czytelnik, dla którego jest to pierwszy kontakt z prozą Eriksona, może się zniechęcić. Mimo to, po przeczytaniu ostatnich zdań książki byłem pod wielkim wrażeniem talentu autora i od razu sięgnąłem po kontynuację.