» Blog » Officina Ferraria #1: Pierwsze wyjście z mroku
05-08-2009 13:28

Officina Ferraria #1: Pierwsze wyjście z mroku

W działach: muzyka, retro | Odsłony: 4

Officina Ferraria #1: Pierwsze wyjście z mroku
Mój złoty okres fascynacji muzyka metalową zaczął się w pierwszej połowie lat '90. U schyłku podstawówki – tłumacząc na obecne realia przełom pierwszej i drugiej klasy gimnazjum. Wówczas to wpadłem płytę Fear of the Dark legendarnego heavy metalowego zespołu pod wszystko mówiącą nazwą Iron Maiden. Płyta ta zamykała pewien okres w dorobku grupy – jakoś niedługo potem zmroziła mnie informacja, że z bandu odchodzi wokalista Bruce Dickinson. Tyle jeśli idzie o moją metolową genezę. Liczę, że wpisy pod wspólnym tytułem Officina Ferraria ułożą się w pewien cykl, więc i na Iron Maiden przyjdzie czas. Dość wam wiedzieć, że w czasie dalszej metalizacji gustu muzycznego popłynąłem z nurtem doom metalu.

Zanim napiszę troszkę o historii tej gałęzi ciężkiego brzmienia, chciałbym podzielić się pewnym spostrzeżeniem na temat fanów gatunku. Ze względu na swoją powolną depresyjną charakterystkę, doom metal przyciągał specyficzny rodzaj wykolejonych fanów. W tamtych czasach to właśnie doom metal stanowił ukojenie dla młodocianych cierpiętników – oczywiście uogólniam, lecz jestem zdania, że gdyby cofnąć dzisiejszych ludzi-Emo, o te piętnaście lat wstecz, swoją muzyczną przystań znaleźliby właśnie w kręgach doom metalu. 

Genezy doom metalu należy szukać u zarania muzyki metalowej. Fani ciężkiej zagłady za pierwszy kawałek, z którego popłynęła dalsza inspiracja, biorą Into the Void zaspołu Black Sabbath. Powolny rytm i wtórujące mu ciężkie brzmienie gitar metalowcy ściągnęli jeszcze w dół – na tym patencie jechały takie zespoły jak Saint Vitus czy Candlemass. Doom stał zatem w pewnego rodzaju opozycji do szybkiego technicznego deathu czy wykopanego trashu. 

Na początku lat '90 doom europejski załapał drugi oddech. Z tego nurtu wywodzą się tacy ówcześni metalowi bossowie jak Anathema, My Dying Bride, Paradise Lost czy Tiamat. Paradoksalnie nie zdążyłem załapać się na ich doomowate granie. Może i dobrze – mogłem te rejony penetrować mając na uwadze ich późniejsze (o płytę lub dwie) dokonania. 

W ówczesnym okresie najważniejszym zespołem nurtu był moim zdaniem My Dying Bride, którego płyta The Angel And The Dark River była rozwinięciem, zwieńczeniem i jednocześnie powrotem do źródeł. Warto wspomnieć, że ten okres zaowocował pewnym przemieszaniem podgatunków metalu. Pierwotnie wokalista śpiewał względnie normalnie – na tych najbardziej doomowych pierwszych płytach wzmiankowanych zespołów obecna była jakaś odmiana growlingo-howlingu. Na koronnej płycie MDB już go nie ma.

Co jeszcze dla mnie ważniejsze w połowie lat '90, kiedy MDB nagrywał The Angel And The Dark River zarówno Anathema, Tiamat jak i Paradise Lost z piskiem opon driftowały w innych kierunkach. W roku 93 zwiastował to już album Icon – chyba najlepszy w ówczesnym dorobku Pardise Lost. Dwa lata później Anathema podsumowuje swój dorobek albumem Silent Enigma, aby w 96 wydać Eternity, którym wytyczy nowy kierunek muzycznych poszukiwań. Pierwszym zespołem, który odszedł od doom metalu był jednak Tiamat z przełomowym albumem Wildhoney

Moment przełomu w twórczości królów doomu tamtych lat zbiegł się w polsce z ekspansją black metalu i rozwojem wydawnictwa Mystic Art. Trzeba się było wówczas opowiedzieć po którejś ze stron. Szczęściem w całym tym blackowym nieszczęściu okazało się, że Mystic Art wydaje też inne podgatunki metalu i tą drogą zakończyłem swoją doom metalową wędrówkę na świetnej płycie Katatonii – Brave Murder Day. Wówczas to zachwyciłem się wokalem Mika Akerfeldta, skąd już tylko krok pozostał do trwającej po dzień dzisiejszy fascynacji progresywnym Opeth'em.

Kawałek Into the Void od którego zaczęła się historia doom metalu, stał się przyczynkiem do rozwoju innej pokrewnej linni ciężkiego grania. Obyci w temacie wiedzą o co chodzi, a rzesze pozostałych czytelników proszę o cierpliwość i osłuchanie się z omawianymi zespołami – następny tekst z serii będzie dla was prawdziwą bombą.  

Komentarze


Furiath
   
Ocena:
0
Moje klimaty :)

Ciekawa sprawa z My Dying Bride: słucham ich non stop i podobają mi się zarówno procenty, ale the best dla mnie jest the Dreadful Hours - tytułowa piosenka (bardzo drpaiezna) i melancholijna The Figlie Della Tempesta.

A Katatnioa pomimo wszystkich późniejszych płyt, które nijak mi się nie podobały, za Brave Murder Day po dziś dzień są moim no1 Doom metalu.
05-08-2009 14:21
Alkioneus
   
Ocena:
0
Jeżeli chodzi o doom, to coś musiało w tym być, skoro większość kapel, która odeszła od rdzenia DM poszybowała w tak różnych kierunkach wydając w większości znakomite płyty.

Paradise Lost i Tiamat to sztandarowe przykłady. Doom był pozytywnie wykolejony.

Dobra nota.
05-08-2009 16:40
Neurocide
   
Ocena:
0
@Furiath:
Z My Dying Bride będę musiał się chwycić za bary, bowiem po procentach przestałem mieć ich na uwadze. Zresztą w tym okresie przestałem mieć metal jako taki na uwadze i nadrabiałem braki w znajomości pozycji z gruntu klasycznego rocka. O tym też bedzie nastepny wpis, niechciałbym samemu sobie kraść literek - jak mawia Borejko.

O Katatonii z pewnością będę jeszcze pisał - bo zespół wart jest odrębnego omówienia. Przetrawiłem po Brave Murder Day jeszcze dwie następne płyty.

Jakoś tam podskórnie czułem, że w głębinach Klanrachii tętni doom ;) - dobrze nabrać pewności.

@Alkioneus
Problem leżał potem w odbiorze fanów - już na One Second wieszano psy, a Paradise Host był uważany za zdradę - no ale to wynik emocjonalnego podejścia nastolatków. Trochę teraz żałuję, że przestałem być wówczas na bierząco. Plus taki, że mam teraz przed sobą do przesłuchania kupę materiałów z lat gdzieś tak 1999 do 2009 - i odkrywać to będę z dystansu.

Z innych nurtów metalowych w tatmym okresie od korzeni odeszły też The Gathering, Samael i Moonspell i też w ciekawych kierunkach. I chyba znajomość z Samaelem i Opeth ze wszystkich wymienionych zespołów ciągnęła mi się najdłużej - zdaje się, że Moonspell trochę się po Sin/Pecado pogubił - ale to też do sprawdzenia.

Dzięki za ciepłe słowa odnośnie notki.

P.s.
Liczę, że się Polterowy młodszy narybek zainteresuje tymi klimatami, ale chyba się przeliczam ;)
06-08-2009 00:07
Alkioneus
   
Ocena:
0
Moonspell na Sin/Pecado odnalazł coś ciekawego, po czym rozmienił się na drobne. Można przeskoczyć w inną estetykę, ale bardzo trudno bezustannie lawirować pomiędzy nimi.

Generalnie spodziewam się czegoś na miarę cyklu Cravena i cieszę się, że blogosfera będzie miała kolejną perełkę.
06-08-2009 10:12
amnezjusz
   
Ocena:
0
O, w końcu cykl który naprawdę przykuje moja uwagę :) Bo o muzyce - w szczególności takiej - mogę czytać i dyskutować wiekami :P

Co do MDB to mam chyba podobne podejście do Furiatha i chociaż nie słucham ich non stop to i tak w każdej płycie potrafię się zasłuchać - czasami jednak brakuje mi tego growlingu w wokalach Aarona (mimo tego, że jego 'czysty' głos i tak jest kapitalny).

A z doomem i mną i tak najlepsze jest to, że większość ww kapel poznawałem wpierw od strony mniej doomowej (Anathema - Eternity, Katatonia - Discouraged Ones, przy MDB było to właśnie genialna procentowa płyta...) i cofanie się w czasie i odkrywanie ich korzeni, skutkowało coraz większym zainteresowaniem (co przy jednoczesnej fascynacji death metalem prowadziło do poszukiwań jeszcze dalszych kończących się na Coffins, Mourning Beloveth czy Mournful Congregation...).

No, moja z niecierpliwością czekać na kolejną notkę.
06-08-2009 12:47
Neurocide
   
Ocena:
0
Amnezjuszu przeszliśmy mniej wiecej podbną drogę. Startowałem kolejno na następujących płytach wymienionych zespołów: Anathema - Eternity, Tiamat - Wildhoney, MDB - Like Gods Of The Sun i tylko jeśli idzie o Paradise Lost trafiłem od strzału w Icon czyli dooma pełną gębą, choć już w mniej surowym wydaniu. A potem szedłem już wstecz.
06-08-2009 13:28
~c

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
jest jeszcze wiekopomny melancholy cry, wielki oryginal bijacy na glowe nedze mdb
06-08-2009 17:22
amnezjusz
   
Ocena:
0
Z tą wiekopomnością bym nie przesadzał, bo o ile muzycznie dają radę (choć skrzypce momentami bardziej mi pod jakiś folk ala Troll Gnet El pochodzą a niekiedy cała sekcja pędzi cokolwiek nie doomowo :P) to wokalista jest... no ten teges mniejszego kalibru i nie wypada najlepiej. Ogólnie Melencholy Cry jest godne polecenia, ale o wiekopomności bym nie pisał :)
06-08-2009 18:00
Neurocide
   
Ocena:
0
Melancholy Cry and peasant howl :)
06-08-2009 23:03
lucek
   
Ocena:
0
Za rok Candlemass gra w Niemczech na Keep It True Festival dwugodzinny set - godzinę z Robem a drugą z Langquistem - czyli pierwszym wokalistą.


l.
08-08-2009 22:13

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.