21-06-2007 00:08
Odrodzenie
W działach: Antylans, Konwenty | Odsłony: 1
Dzisiaj skończyłem redagować z Teaver pierwszy z cyklu tekstów traktujących o prelekcjach konwentowych. Co najzabawniejsze tekst nie powstałby, gdyby nie chłopcy z V-ki flejmujący pod relacją z ConStaru. Zamiast jednak ciągnąć flejma, postanowiłem opisać swoje podejście do prelekcji. Ponieważ spisany tekst ma charakter poradnika, a ja mam ciągle niedosyt publicystyki - puszczam na blogu luźne uwagi okołoprelekcyjne.
W trakcie pisania uświadomiłem sobie,że prelekcje konwentowe stają się powoli anachroniczną tradycją. Tradycją, która zadaniem jest zapewnienie darmowej wejściówki na konwent i kolejnej szansy na autokreację prelegenta. Wszyscy przecież wiedzą, że prawdziwe konwenty toczą się w knajpach, nie w salach prelekcyjnych.
Nic dziwnego, że słuchacze zaczynają unikać "klasycznych prelekcji". Im bardziej wyrobiona widownia konwentowa, tym mniejsza frekwencja na prelekcjach. Widać to wyraźnie na przykładzie Falkonu i ConStaru. Na pierwszym z nich sale pełne słuchaczy, na drugim "mrok na schodach, pustki w domu". Różnica we frekwencjach nie tłumaczy braku zaangażowania konwentowiczów. Oba miały porównywalne programy.
Każdy wyjadacz konwentowy zrzuci winę na "klimat". Dobre konwenty mają "klimat", kiepskie nie. Niestety "klimat" nie zrobi się sam, bo jest wypadkową pracy orgów i zaangażowania uczestników. Jeżeli ktoś liczy na to, że "klimat" i atmosfera konwentu powstaną bez jego wkładu, to sam skazuje się na kiepską zabawę.
Brak zaangażowania w konwent, owocujący zblazowaniem i znudzeniem ma źródło w ogólnym podejściu do roli konwentu. Kony przestają być spotkaniami fanów chcących wymienić się pasją. Zaczynają być coraz bardziej miejscem spotkań towarzyskich, gdzie fantastyka zaczyna być tłem zamiast tematem. Rolę agory zaczyna spełniać internet. Uczestnik kupuje konwent jako określony produkt. Wnosząc opłatę konwentową kupuje konkretny program. Nie chce, aby konwent wymagał od niego wysiłku, ani zaangażowania. Oczekuje podania mu rozrywki, zamiast okazji do jej współtworzenia. W rozumieniu uczestników płacą oni za gotową rozrywkę, kupują bilet na konwent.
Logicznym następstwem "pasywności" uczestników jest zmiana charakteru prelekcji. Prelekcja ma być możliwie mało wymagająca, oferująca rozrywkę, nie zaś wiedzę. Stąd też rosnąca popularność prelekcji "komediowych", opartych na charyzmie, zamiast na wiedzy prelegenta. Powtarzające się tematy i hermetyczność poruszanych zagadnień nie sprzyjają prelekcjom. Planszówki wymagają mniejszego zaangażowania niż prelekcje. Nie musisz konfrontować swoich poglądów, nie narażasz się na dyskusję - po prostu konsumujesz konwent. (Podobne syndromy widzę w harcerzach, z którymi pracuję. Obozy są dla nich towarem, wszelkie wymagania wobec nich traktują ze zdziwieniem.)
Pasywność pociąga za sobą mniejszą frajdę z konwentu. Zazwyczaj im konwentowicz bardziej zaangażowany w program, tym większą frajdę ma z konwentu. Jest sporo racji w tezie głoszącej, że na konwentach najlepiej bawią się orgowie. Pasywność, zblazowanie i brak chęci uczestnictwa są w stanie zabić dowolnie atrakcyjny program. Spójrzcie na relacje z konwentów na IK. Im mniej zaangażowany reporter, tym ocena konwentu gorsza. Nie oznacza to bynajmniej, że praca orgów się nie liczy. Wprost przeciwnie - główną rolą orgów jest wciągnąć uczestników w konwent. Nie uda im się, jeśli konwentowicz "zamknie się" w swojej klice, przesiedzi konwent w knajpie i poprzestanie na durnych felietonach na blogu.
Na większości konwentów można dobrze się bawić. Programy są w większości ciekawe i niespotykane. Wystarczy tylko chcieć. Pójść na prelekcję, wziąć udział w LARPie, zagrać sesję - konwent może być ciekawy, pod warunkiem, że uczestnik weźmie w nim udział.
- Jako prelegent staram się propagować przeciwne stanowisko.
- Nie cierpię biernych widzów na moich prelekcjach. Prelekcja to nie film,bo nie służy tylko rozrywce. Na prelkach nie sprzedaję samej rozrywki. Sprzedaję wiedzę i pasję.
- Wciągam słuchaczy w dyskusję, wymuszam aktywność i prowokuję.
Każę myśleć i wyciągać wnioski.
- Wierzę, że uczestnikom można zaproponować rozrywkę intelektualną, opartą na dyskusji i wymianie poglądów, zamiast na mojej autokreacji.
- Nie posuwam się do ataków personalnych.
- Nie zastępuję retoryki erytrystyką.
- Nie skupiam uwagi na sobie,bo lans zastępujący wiedzę mierzi mnie.
Nie muszę. Dobry prelegent wie, że publiczność jest od niego ważniejsza.
Jestem dobrym prelegentem.
W trakcie pisania uświadomiłem sobie,że prelekcje konwentowe stają się powoli anachroniczną tradycją. Tradycją, która zadaniem jest zapewnienie darmowej wejściówki na konwent i kolejnej szansy na autokreację prelegenta. Wszyscy przecież wiedzą, że prawdziwe konwenty toczą się w knajpach, nie w salach prelekcyjnych.
Nic dziwnego, że słuchacze zaczynają unikać "klasycznych prelekcji". Im bardziej wyrobiona widownia konwentowa, tym mniejsza frekwencja na prelekcjach. Widać to wyraźnie na przykładzie Falkonu i ConStaru. Na pierwszym z nich sale pełne słuchaczy, na drugim "mrok na schodach, pustki w domu". Różnica we frekwencjach nie tłumaczy braku zaangażowania konwentowiczów. Oba miały porównywalne programy.
Każdy wyjadacz konwentowy zrzuci winę na "klimat". Dobre konwenty mają "klimat", kiepskie nie. Niestety "klimat" nie zrobi się sam, bo jest wypadkową pracy orgów i zaangażowania uczestników. Jeżeli ktoś liczy na to, że "klimat" i atmosfera konwentu powstaną bez jego wkładu, to sam skazuje się na kiepską zabawę.
Brak zaangażowania w konwent, owocujący zblazowaniem i znudzeniem ma źródło w ogólnym podejściu do roli konwentu. Kony przestają być spotkaniami fanów chcących wymienić się pasją. Zaczynają być coraz bardziej miejscem spotkań towarzyskich, gdzie fantastyka zaczyna być tłem zamiast tematem. Rolę agory zaczyna spełniać internet. Uczestnik kupuje konwent jako określony produkt. Wnosząc opłatę konwentową kupuje konkretny program. Nie chce, aby konwent wymagał od niego wysiłku, ani zaangażowania. Oczekuje podania mu rozrywki, zamiast okazji do jej współtworzenia. W rozumieniu uczestników płacą oni za gotową rozrywkę, kupują bilet na konwent.
Logicznym następstwem "pasywności" uczestników jest zmiana charakteru prelekcji. Prelekcja ma być możliwie mało wymagająca, oferująca rozrywkę, nie zaś wiedzę. Stąd też rosnąca popularność prelekcji "komediowych", opartych na charyzmie, zamiast na wiedzy prelegenta. Powtarzające się tematy i hermetyczność poruszanych zagadnień nie sprzyjają prelekcjom. Planszówki wymagają mniejszego zaangażowania niż prelekcje. Nie musisz konfrontować swoich poglądów, nie narażasz się na dyskusję - po prostu konsumujesz konwent. (Podobne syndromy widzę w harcerzach, z którymi pracuję. Obozy są dla nich towarem, wszelkie wymagania wobec nich traktują ze zdziwieniem.)
Pasywność pociąga za sobą mniejszą frajdę z konwentu. Zazwyczaj im konwentowicz bardziej zaangażowany w program, tym większą frajdę ma z konwentu. Jest sporo racji w tezie głoszącej, że na konwentach najlepiej bawią się orgowie. Pasywność, zblazowanie i brak chęci uczestnictwa są w stanie zabić dowolnie atrakcyjny program. Spójrzcie na relacje z konwentów na IK. Im mniej zaangażowany reporter, tym ocena konwentu gorsza. Nie oznacza to bynajmniej, że praca orgów się nie liczy. Wprost przeciwnie - główną rolą orgów jest wciągnąć uczestników w konwent. Nie uda im się, jeśli konwentowicz "zamknie się" w swojej klice, przesiedzi konwent w knajpie i poprzestanie na durnych felietonach na blogu.
Na większości konwentów można dobrze się bawić. Programy są w większości ciekawe i niespotykane. Wystarczy tylko chcieć. Pójść na prelekcję, wziąć udział w LARPie, zagrać sesję - konwent może być ciekawy, pod warunkiem, że uczestnik weźmie w nim udział.
Dezyderata
- Jako prelegent staram się propagować przeciwne stanowisko.
- Nie cierpię biernych widzów na moich prelekcjach. Prelekcja to nie film,bo nie służy tylko rozrywce. Na prelkach nie sprzedaję samej rozrywki. Sprzedaję wiedzę i pasję.
- Wciągam słuchaczy w dyskusję, wymuszam aktywność i prowokuję.
Każę myśleć i wyciągać wnioski.
- Wierzę, że uczestnikom można zaproponować rozrywkę intelektualną, opartą na dyskusji i wymianie poglądów, zamiast na mojej autokreacji.
- Nie posuwam się do ataków personalnych.
- Nie zastępuję retoryki erytrystyką.
- Nie skupiam uwagi na sobie,bo lans zastępujący wiedzę mierzi mnie.
Nie muszę. Dobry prelegent wie, że publiczność jest od niego ważniejsza.
Jestem dobrym prelegentem.