Odrobina cierpliwości

Qchnia artystyczna #2

Autor: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

Odrobina cierpliwości
Miało być bardziej ogólnie, po trosze filozoficznie, ale po publikacji felietonu Ani Brzezińskiej odezwały się głosy domagające się konkretów. Tak więc do konkretów przejdziemy.

Jednym z największych wrogów młodych wannabe-pisarzy jest pośpiech. Ich dzieła powstają zazwyczaj w bardzo krótkim czasie, bez jakiegokolwiek przygotowania, bez redakcji. W głowie pojawia się pomysł, zarys kilku scen, ewentualnie sylwetka bohatera i zakończenie, a oni już siadają do pisania. Adrenalina buzuje w żyłach, w głowie huczy od wizji przyszłych planów wydawniczych ("No bo przecież ktoś to wyda, przecież to taki dobry pomysł!") i po kilku dniach (tudzież zarwanej nocy) wklepują magiczne słowo: KONIEC. Jego nadprzyrodzony charakter objawia się tym, że omamia ono samego twórcę. Staje się nie tylko końcem nowopowstałego tekstu, ale również i końcem pracy nad nim, końcem redakcji, ogółem całego procesu twórczego; końcem absolutnym. Po tym pozostaje już tylko wysłać maila z tekstem w załączniku i czekać, aż poruszony naszym talentem redaktor zadzwoni w środku nocy, krzycząc: "To jest to!".

Mija tydzień, i nic. Dwa tygodnie, miesiąc, potem trzy (w międzyczasie zdążyliśmy wysłać jeszcze ze trzy wiadomości, w których pytamy, czy aby na pewno opowiadanie doszło; możliwości, że po prostu się nie nadaje, nie bierzemy pod uwagę). Mija pół roku, nadal żadnej odpowiedzi, ale my zaprzątnięci jesteśmy już czymś innym. Na poprzedni tekst spoglądamy z pobłażaniem, śmiejemy się z nieporadnych opisów, sztywnych dialogów i szarpanej akcji. I piszemy kolejny, bo akurat się do niego zapaliliśmy, bo znowu czujemy buzującą w żyłach adrenalinę. Koło się zamyka.

Tymczasem spisanie tekstu jest tylko jednym, niekoniecznie najważniejszym elementem procesu twórczego. Twórcy tacy jak Peter Watts przez lata zbierają materiały do swoich powieści, wklepanie tekstu na komputer traktując jako element większej całości. Ale i na tym się nie kończy. Ten sam pisarz nie dalej niż dwa miesiące temu na swoim blogu informował, że przepisuje od nowa gotowe już opowiadanie The Things. Coś mu nie pasowało, czegoś nie udało się uchwycić. Zaczął więc od początku. Z kolei Paolo Bacigalupi przyznaje, że żadne z jego opowiadań nie trafiło do druku w pierwotnym kształcie. Kasowanie całych stron, usuwanie gotowych już tekstów i pisanie ich od nowa to dla niego chleb powszedni. Historia zawarta w The Fluted Girl pierwotnie miała być opowiedziana z perspektywy bezwzględnej pani niewolników, jednakże po postawieniu ostatniej kropki Paolo zmienił zdanie i ciężar opowieści złożył na barkach tytułowej dziewczynki. Co więcej, pierwszy rozdział jego debiutanckiej powieści The Windup Girl był przepisywany aż dwadzieścia razy!

Oczywiście, są od tego wyjątki. Pamiętam, że Maja Kossakowska na Szczecińskich Dniach Fantastyki wspominała, że Feliks W. Kres po prostu siada i pisze. Bez żadnego planu. Z kolei Rafał Kosik przyznaje, że nie zbiera żadnych materiałów, a wszystko czego potrzebuje na bieżąco wyszukuje w Internecie. Czyli można. Nie liczyłbym jednak na to, że i wam się uda – może w przyszłości, ale raczej nie w przypadku pracy nad debiutanckim dziełem.

Dobry pisarz musi mieć w sobie coś z perfekcjonisty (aczkolwiek zbytnie malkontenctwo nie jest mile widziane); musi też być cierpliwy. W swoim felietonie Ania pisała o młodzieży biorącej się za bary z fantasy, unikających w ten sposób (przynajmniej w zamyśle) konieczności pracy nad tekstem, robieniem tak zwanego reaserchu. Podobnie rzecz ma się z horrorem – boom na literaturę grozy jest jak najbardziej zrozumiały. Pisząc horror, w powszechnym mniemaniu nie trzeba się na niczym znać. Nie trzeba zbierać danych, przesiadywać w bibliotekach i robić notatek; w dużej mierze mała popularność science fiction wynika właśnie z niechęci do pracy wykraczającej ponad spisanie tekstu.

Reasumując, każdy wannabe-pisarz powinien mieć świadomość, że opowieść to twór żywy. Jako taki podlega więc prawom ewolucji. Zaczyna się od maleńkiego zalążka, a z czasem się rozwija, przekształca mnóstwo razy, by w efekcie powstało pełnoprawne opowiadanie. Musi mieć jednak na to szansę. Na pewno wielokrotnie słyszeliście starą prawdę, iż po napisaniu tekst powinien swoje odleżeć. Należy go zamknąć w szufladzie, zająć się czymś innym i wrócić do swojego dzieła po jakimś czasie, by spojrzeć na niego z innej perspektywy. Brzmi jak banał, ale nim nie jest. W chwili wklepania na klawiaturze ostatniego zdania wasze opowiadanie zdaje się wam pozbawionym wszelkich wad, oryginalnym, napisanym z polotem – sądzicie, że zawojujecie nim świat. Wystarczy jednak tydzień, miesiąc czy dwa, byście zaczęli dostrzegać w nim wady. Nie należy się wtedy zniechęcać, tylko pracować dalej, czytać każde zdanie dziesięć razy, gdy jest to konieczne, a nawet skasować całość i wrócić do etapu pustego arkusza.

Bo co nagle, to po diable.