Odio Sangrie

Autor: 15939

Jestem szalony? Nazwiesz mnie obłąkanym? Zauważ jednak, że tylko dzięki mojej odwadze jeszcze żyjesz.


Odio urodził się wiosną 25. kwietnia, kiedy góry Bardanii pokrywała zielona trawa, żonkile i mlecze. Był drugim dzieckiem państwa Sangrie. Przez pierwsze 12 lat, wychowywany był przez matkę, która nauczyła go historii jego kraju i języka. Zawsze wpajała mu, najważniejsze są rodzina i ojczyzna.

Zdradzisz rodzinę Odio, zdradzisz mnie, a wtedy złoję Ci skórę pasem ojca tak, że nie usiądziesz przez tydzień.


Sangrie już za młodu ujrzał pierwszą miłość. Jednak nieosiągalną dla niego, gdyż była to nordyjska szlachcianka. Wryła mu się w pamięć jak ostrze noża i zostawiła swój ślad na zawsze.

Mając lat dwanaście Odio dostał od ojca pierwszy muszkiet, sławną Bardańską Rogę. Młody Sangrie nazwał ją Dzięciołem, gdyż muszkiet podczas przeciągania kurka wydaje odgłos jak dzięcioł stukający w drzewo.

Zaraz po tym pan Vasqez Sangrie, ojciec Odio, wziął swojego syna na pierwszą wyprawę. Zasadzili się wkoło wąskiej górskiej ścieżki. Razem Bardańczyków było może z dwudziestu, każdy z muszkietem i pistoletami gotowymi do strzału. Gdy nadjechała eliarska karawana, wszystko trwało nie dłużej jak parę minut. Huk wystrzałów, krzyki rannych, odgłosy cięcia Eliarczyków były da młodego Odio przerażające. Jednak ojciec, dowódca oddziału kazał mu patrzeć.

Nie zamykaj oczu! Słyszysz?! Nie zamykaj! Patrz! To są Twoi wrogowie! Gdy zginą poczujesz ulgę.


Gdy młody Sangrie wrócił do domu i położył się spać śnił o zielonych łąkach, wolnych od Nordyjczyków, Eliarczyków i Dellijczyków. A także o Nordyjskiej kobiecie, którą widział za młodu.

Odio dorastał szybko. Wychowywał się podczas walk, hulaszczych zabaw oraz licznych bijatyk o najpiękniejsze bardańskie kobiety. W końcu zaczęli go nazywać Płomieniem, gdyż nikt nie potrafił się bić o dziewczynę tak jak on. Młody Sangrie nigdy się nie poddawał, gdyż każdą kolejną kobietą chciał sobie zastąpić tą wymarzoną. Na nieszczęście żadna nie spełniła jego oczekiwań i dlatego zmieniał je dość często.

Gdy kończył osiemnaście wiosen, podczas jednej z nieudanych zasadzek zginął jego najstarszy brat, któremu Odio zawsze zazdrościł prawa do dbania o broń ojca. Nie życzył mu źle, ale to właśnie Płomień chciał dostąpić tego zaszczytu. Smutek mieszał się z podnieceniem, że teraz to on będzie chodził razem z ojcem na najcięższe i najważniejsze wyprawy.

I tak też się stało. Minął rok od śmierci brata, kiedy wreszcie Vasquez zabrał syna na poważną walkę z Nordyjczykami. Odio cieszył się w duszy, a jednocześnie bał tego co może nastąpić. Jednak mimo wszystko szedł naprzód schodząc z gór w kierunku Bladej Przełęczy. Rozstawili się po jednej stronie i załadowali muszkiety. Vasquez parę lat temu dorobił się przywództwa nad klanem Sangrie i tym razem on dowodził. Przez to nie mógł się do końca zająć synem. Odio po raz pierwszy był osamotniony. Gdy nadjechał patrol, który liczył prawie tyle samo ludzi co oddział Bardańczyków, młody Sangrie wiedział, że są nikłe szanse na wygraną. Mimo tego po chwili usłyszał kwilenie słowika – sygnał do ataku. Z góry poleciały kamienie, huknęły muszkiety, dobywane rapiery błyskały pierwszymi promieniami słońca. Już po chwili patrol Nordyjczyków znacznie się zmniejszył, lecz Bardańczycy także doznali dużych strat. Odio widział jak jego ojciec skacze z dwoma pistoletami, wypalając z obu jednocześnie, w powietrzu wyszarpuje rapier i ściera się z nordyjskim jeźdźcem. Widział także jak z drugiej strony nadciąga pomoc dla zaatakowanego patrolu. Bardańczycy nie mieli szans. Płomień bez wahania skoczył do ojca. Vasquez krzyczał do syna aby uciekał, jednak Odio wiedział co się stanie, jeśli ojciec nie zaprzestanie walki. Rozciął zagradzającego mu drogę Nordyjczyka, skoczył do rodziciela i pokazał na zbliżającą się odsiecz. Ojciec krzyczał do ludzi aby uciekali w góry, jednak w bitewnym hałasie i szale, ciężko było zebrać hałastrę jaką stanowili Bardańczycy. Nagle strzał. Ojciec gwałtownie łapie się Odia. Kula weszła głęboko w pierś. Płomień wziął ojca na plecy i razem z resztą uciekł w góry.

Vasquez otrzymał śmiertelną ranę.

Tej samej nocy, Odio zebrał resztę klanu i z pomocą samego Dorna wyrżnęli cały oddział Nordyjczyków. Bez litości, z zimną krwią zakuli prawie czterdziestu ludzi podczas snu. Gdy wrócili, Bardańczycy pili i świętowali zwycięstwo do rana. Odio płakał. Dopiero matka wróciła mu humor.

Nie płacz. Bardańczycy nie płaczą. Zrobiłeś to co należało. Ojciec zginął, ale powinieneś starać się raczej go naśladować. Użalanie się nad sobą nic tu nie da. No, już dobrze. A teraz idź się napić i wyśpij się porządnie.

"Widziałem w jej oczach łzy. Płakała, gdy mówiła te słowa. Jednak mimo tego pocieszyła mnie. Gdy odchodziłem dodała:"

Czas leczy rany.


Następnego dnia, smutek w sercu Odia zmniejszył się. Wstał nowy dzień. Była wiosna. Pierwsze promienie słońca leniwie rozlewały się po stokach gór. Wtedy Sangrie zrozumiał o co tak naprawdę walczy. O piękno gór. O ziemię, na której stoi. Wcześniej była to dla niego dobra zabawa, część swawolnego życia, które pędził. Od tamtego momentu zmieniło się jego podejście do walki o Bardanię.

Zaczął czytać wojskowe książki i pamiętniki oficerów, które jego ziomkowie zrabowali wrogom. Za złupione pieniądze wyjechał na pięć lat do akademii oficerskiej w Cynazji. Tam nauczył się wszystkiego co trzeba wiedzieć o taktyce, dyrygowaniu ludźmi i wojskowości nowoczesnego świata. Zdziwił się gdy zobaczył jakie błędy popełniał jego ojciec organizując zasadzki. Przysiągł sobie, że będzie lepszy. Dla ojca i matki. Dla Bardanii. Dla siebie samego.

W Cynazji poznał pewną dyplomatkę - Eleonor. Była ona łudząco podobna do Nordyjki z jego snów. Owszem, spotykali się. To prawda, że spędzili parę cudownych nocy. Jednak któregoś dnia oboje stwierdzili, że nie ma to większego sensu i po prostu rozeszli się w przyjaźni.

Na akademii zaprzyjaźnił się także z jednym z wykładowców, Agaryjskim oficerem Radko Levricem. Obaj mieli podobne charaktery. Lubili kobiety, karczemne bójki i całonocne popijawy. Nie raz po zmroku wymykali się na ulice Kindle, by zasmakować zabaw oferowanych przez miasto. Jednak Odio musiał wrócić. Wiedział, że w górach czekają na niego ziomkowie.

Wreszcie, po pięciu latach, powrócił do Bardanii. Zebrał na powrót klan, dla matki zbudował nowy dom i znowu, tak jak ojciec, zaczął napadać na karawany i patrole wrogów. Po niedługim czasie słowo Płomień zaczęło budzić grozę wśród Nordyjczyków, Eliarczyków i Dellijczyków. Zasadzki były przemyślane, wrogowie wybijani co do jednego, a Odio śmiał się z ryzyka. Potrafił wskoczyć z pistoletami i rapierem w sam środek walki i mimo licznych ran, wyjść z niej zwycięsko. Ludzie którzy pod nim służyli byli odważni, lecz Sangrie był szalony. Po czterech latach zebrał pod swoją komendą sporą grupę i przyjął małą bitwę na otwartym polu. Chciał po prostu zobaczyć czy jego ludzie są zdolni bić się jak na prawdziwych żołnierzy przystało.

To było lato. Odio razem z oddziałem zeszli z gór by stoczyć bitwę na Owczej Łące z Nordyjczykami. Bardańczycy byli dwukrotnie liczniejsi, a Nordyjczycy zmęczeni podróżą i wygłodzeni brakiem zapasów. Sangrie zaatakował z marszu. Widział jak jego ludzie z powodzeniem okrążają Nordyjczyków, którzy w popłochu zbierali się by odeprzeć atak. W tym momencie zauważył oficera dowodzącego wrogiem. Kobieta, o której śnił. Widział jak wydaje rozkazy, jak każe rannym wstawać i bronić się za wszelką cenę. Widział jej upór, odwagę i srogie gesty pokazujące żołnierzom co mają robić. Tak, to była ona. Sangrie zatrzymał oddział, wyciągnął białą flagę i wyszedł przed Bardańczyków. Po chwili w jego stronę, także z białą flagą, zmierzała konno Nordyjka. Serce biło mu jak oszalałe. Co jej powiedzieć, po co ja to robię, przecież przysięgałem zabijać wrogów bez litości – krzyczał głos w jego umyśle. Ale serce dyktowało co innego. Dokładnie pamięta całą rozmowę.

- Kornwalia de Theos, kapitan wojsk Nordyjskich ziem południowych. Z kim mam przyjemność rozmawiać? – zapytała donośnym głosem.
- Odio Sangrie, dowódca tego oddziału – Płomień wskazał na ludzi stojących za nim.
- Jesteśmy ranni, głodni, zmęczeni i po ciężkiej potyczce z Ragadańczykami. Możemy oddać wam jako okup złoto, jednak w zamian proszę o bezpieczny przejazd do mojego kraju – bardziej rozkazała niż stwierdziła Nordyjka.
- Dobrze, przyjmuję warunki. Jednak Ty Pani pojedziesz ze mną jako zapewnienie, że Twoim i moim ludziom nic się nie stanie
- Zgadzam się.


"Potem ona wróciła do swojego oddziału, złożyła tam całą broń i wróciła do nas. Nie wiem czemu, ale zaufała mi, a ja jej. Do przełęczy w Dervah mieliśmy trzy dni drogi, skrótami dwa. Ale ja nie chciałem skracać drogi. Sporą część ludzi odesłałem do domu. Zostawiłem tylko tych najwierniejszych, gotowych oddać za mnie życie."

Kornwalia mimo silnego charakteru i siły słowa okazała się wspaniałą towarzyszką podróży. Była taka jak Odio. Odważna do szaleństwa, lubiąca swawolne życie ale i ceniąca nade wszystko swój kraj i rodzinę. Można by stwierdzić, że oboje byli rodzeństwem. Rozmawiali, śmiali się i wymieniali uwagami przez całą drogę. Widać było, że od początku się polubili, a nawet i więcej. Bardańczyk i Nordyjka.

"Trzeciego dnia w dalszą podróż ruszyliśmy z samego rana. Nagle z góry padły strzały, od razu zorientowałem się, że to zasadzka Bardańczyków. Moi ludzie nie wiedzieli co się dzieje. Chaos i śmierć szalały wkoło. W końcu zobaczyłem jak pierwsi napastnicy wybiegają z lasu. Krzyknąłem, aby za wszelką cenę moi ludzie bronili Nordyjczyków. Zaczęła się rzeź. Widziałem jak Bardańczycy biją się ze sobą, jak kolejni moi ludzie padają w walce. Nordyjczycy byli wściekli, początkowo myśleli, że zdradziliśmy, ale już po chwili zobaczyli, że bronimy się wspólnie. Zwyciężyła przysięga, honor i serce. Nie, to głównie było serce. Nie minęło dużo czasu, a walka była skończona. Wygraliśmy, ale Nordyjczycy i moi ludzie okupili to dużymi stratami. Kazałem Kornwalii, aby jej ludzie zabili moich podwładnych. Nie mogłem sobie pozwolić by rozeszła się wieść, że rozkazałem wyrzynać swoich. Wtedy niechybnie czekała by mnie zemsta z strony ziomków i pas ojca. Po chwili zszokowani Bardańczycy leżeli na ziemi, a ja razem z Kornwalią odjeżdżałem w stronę przełęczy. Kierowałem się sercem.

Na sam koniec, zanim mnie zostawiła, Pani Theos na znak miłości dała mi swoją broszę. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem w Dominium.
"


Odio wrócił do Bardaczyków. Powiedział, że tylko on przeżył zasadzkę Nordyjczyków. Dostał czerwoną szarfę z potrójnym złotym szwem, znak najwyższego oddania sprawie i odwagi. Gdy dotarł do domu, matka czekała na niego z obiadem. Podczas posiłku stara już matrona wyczuła, że coś jest nie w porządku. Początkowo myślała, że to duma związana z nowym odznaczeniem. Ale wtedy Sangrie się złamał i powiedział wszystko. Po wyznaniu pełnym łez i krzyków, matka zdjęła pas ojca i tak jak kiedyś obiecała, złoiła skórę trzydziestodwuletniemu Płomieniowi. Jeszcze tej samej nocy, z łzami w oczach spakowała chłopaka i kazała mu uciekać z gór i nie wracać póki nie zejdzie z tego świata.

Odio dopiero podczas opowieści zorientował się co zrobił. Zawiódł ojca, ojczyznę oraz siebie.

Dzisiaj, mając trzydzieści siedem lat Płomień chce naprawić to co zrobił. Dalej kocha kobiety, mocne trunki, walkę i zabawę. Jednak mając do wyboru kobietę i ojczyznę, wie co wybrać. Bardania jest ważniejsza.