Odczepcie się od Sapkowskiego:
W działach: fantasy, książki | Odsłony: 1044George R. R. Martin nie jest jedynym pisarzem, który przez lata uznawany był przez wielu za idola, a którego krytykowanie stało się ostatnimi czasy modne. Od kilku lat podobnie pod ostrzałem znalazł się niedawny AS polskiej fantastyki: Andrzej Sapkowski.
I powiem uczciwie: skoro ja zabieram się za obronę Sapkowskiego, to znak, że ktoś naprawdę przesadza...
Nie jestem szczególnym fanem Sapkowskiego. Owszem, czytałem Wiedźmina i Narrenturm. I o ile ten pierwszy cykl mi się podobał kiedyś bardzo, tak Narrenturm ledwie zmęczyłem. Sam cykl wiedźmiński został mi natomiast bardzo wcześnie obrzydzony, na skutek manii, która urosła w siłę wśród RPG-owców (wtedy bardzo dużo grałem w gry fabularne) około roku 2000. Wiedźmina i Sapkowskiego fani pchali wtedy wszędzie, aż człowiek bał się konserwę otworzyć.
Wraz z nim natomiast pchali tą jego rakotwórczą nowomowę, te wszystkie hanzy, kawerny i inne makaronizmy oraz resztę jego dobrodziejstw inwentarza. Nawiasem mówiąc powinienem sobie Sapkowskiego odświeżyć i sprawdzić, czy przypadkiem nie warto się z nim jednak przeprosić (tylko skąd na to wziąć czas?).
No niestety, Andrzej Sapkowski nie jest człowiekiem doskonałym (a sądząc z plotek jest to raczej delikatne określenie), a i jako pisarzowi można mu wiele zarzucić.
Nie da się jednak ukryć, że część wytaczanych przeciwko niemu zarzutów nie da się w żaden sposób obronić.
Przejdźmy jednak do rzeczy:
Autor jednego tytułu:
Pierwszym argumentem, jaki podnoszą obecni krytycy Sapkowskiego jest zarzut jakoby był on pisarzem jednego tytułu, który zdobył sławę na Wiedźminie, cyklu o skopanym zakończeniu, a potem nie stworzył już niczego wartego uwagi. Narrenturm ma być wtórne, chaotyczne i słabe, Żmija jeszcze gorsza, Sezon Burz w ogóle nie nadawać się do czytania.
Zarzut ten jest bardzo trudny do odparcia, albowiem w moim mniemaniu jest on w dużej mierze prawdziwy. Poziom literacki Sezonu Burz jest głęboko poniżej możliwości tego autora, Żmii nie czytałem, ale głównie z tej przyczyny, że nie spotkałem się z jakąkolwiek, pozytywną opinią o tej książce. Przez Narrenturm ostatecznie nie przebrnąłem, a końcówka Wiedźmina faktycznie jest skopana.
Z drugiej strony w wypadku Narrenturm była to raczej kwestia personalnego gustu, niż czegokolwiek więcej. Seria posiada bardzo liczne grono miłośników, a przez wielu czytelników jest stawiana wyżej, niż Saga o Wiedźminie, można założyć wiec, że ludzie ci widzą w nim coś, czego ani ja ani krytycy Sapkowskiego nie dostrzegają. Podobnie w wypadku Sagi o Wiedźminie niezbyt dobre, konfundujące zakończenie dla wielu także nie jest elementem dyskwalifikującym. Stawia to pod znakiem zapytania cały zarzut.
Tym bardziej, że bynajmniej nie jest on nowy. Prawdę mówiąc po raz pierwszy został wyartykułowany krótko po premierze „Krwi elfów”, która miała odrobinę inny klimat, niż wcześniejsze opowiadania.
Osobiście powiedziałbym, że jest to teza przesadna.
Przyjmijmy jednak ją jako wersję roboczą. Załóżmy, że Sapkowski nic wartościowego, poza opowiadaniami nie napisał. Jeśli nawet taka jest prawda, to co z tego? Mało to jest pisarzy, którzy odcisnęli swe piętno na literaturze tylko jednym lub dwoma dziełami? Taki Tolkien na przykład za życia wydał dwie książki fantasy. Howard napisał jedną powieść i kilkadziesiąt opowiadań. Najbardziej znanym przykładem jest jednak poeta, dramaturg i powieściopisarz Alan Alexander Milne, autor licznych poważnych i podniosłych utworów, których dziś nikt nie pamięta, bowiem je wszystkie przysłonił „Kubuś Puchatek”. Dzieło, którego na starość się wstydził.
Idąc tą logiką należałoby wszystkie te tytuły przekreślić.
Tylko seks i przemoc:
Nie da się ukryć, ze Sapkowski nie oszczędza swym czytelnikom opisów ani brutalnych scen, ani też erotyki. Wręcz przeciwnie, jego twórczość jest naturalistyczna, krwawa i momentami nader pieprzna. Jednak pojawiający niejednokrotnie zarzut, jakoby bazowała wyłącznie nie seksie i przemocy nie da się utrzymać.
Po pierwsze (przynajmniej Wiedźmin, potem Sapkowski wyraźnie traci wyczucie) jest niesamowicie śmieszny.
Po drugie: Saga o Wiedźminie jest bardzo trafną ilustracją stosunków międzyludzkich i studium społeczeństwa polskiego, w szczególności tego z epoki transformacji ustrojowych i wczesnych lat „dzikiego kapitalizmu”. Po prostu widać na jego kartach, że autor umieszcza w książce typy ludzkie, z którymi faktycznie miał do czynienia.
Po trzecie: nie da się ukryć, że stanowi ona dekonstrukcję typowego fantasy w stylu Tolkienowsko - DeDekowym oraz jednocześnie baśni. Miejsce szewczyków zabijających smoki i przypadkowo połączonych przez los drużyn zajmuje w niej uzbrojony profesjonalista, miast z porywu szlachetności zabijający potwory za pieniądze (i potrafiący się o nie twardo wykłócać). Baśniowość przemija nie z magicznych przyczyn, lecz zwyczajnie ustępując zwykłemu społeczno-technicznemu postępowi, świat wchodzi w nową erę wśród krwi i przemocy z podobnych powodów. Ludzkie królestwa zwyczajnie rozwijają się, spychając potwory i nieludzkie rasy na margines, a toczą ze sobą wojny po prostu dlatego, że stały się duże.
Po czwarte: Sapkowski, w odróżnieniu od wielu innych autorów porusza wiele problemów z realnego świata, jak kwestie rasizmu i nietolerancji, wyobcowania i samotności, rozróżnienia między dobrem i złem, zaszufladkowania, przesądów, ochrony środowiska, postępu technicznego, ekonomii, polityki i geopolityki...
Po piąte: w wypadku Wiedźmina bardzo istotnym tematem jest też pytanie o potworność i człowieczeństwo oraz ustalenie ich definicji.
Tematy poruszane w Sadze o Wiedźminie wielokrotnie wracają też w Narrenturm, co można traktować zarówno, jako wadę, jak i zaletę książki.