01-06-2012 11:22
O moim graniu sentymetnalnie ...
W działach: RPG | Odsłony: 6
Notka ta powstała po krótkiej refleksji odnośnie sytuacji w mojej drużynie. Kiedyś podchodziłem do grania i prowadzenia bardzo ambitnie. Godzinami potrafiłem dyskutować na temat roli graczy, mistrzów gry. Również o typach gier fabularnych i o tym w jaki sposób należy prowadzić przygodę. Można odnieść wrażenie, że będzie to smęcenie kogoś kto już mocno wypalił się i RPGi już go tak nie bawią. Moim zdaniem nie wypaliłem się, ale doszedłem do pewnego etapu kiedy wreszcie odpowiedziałem sobie czym dla mnie jest spotkanie na sesji RPGie. Potrzebowałem na to ponad 12 lat. To może od początku ...
Pierwsze sesje i pierwsze granie pamiętam, jak przez mgłę. Pewnym jest, że było to na bazie podręczników DnD wyciągniętych z zakurzonej szafy mojego wuja. Zasady nie były dla nas w pełni zrozumiałe, ale dziecięcy zapał gwarantował wspaniałą zabawę. Nikomu nie przeszkadzało, że przygoda była banalna. Cieszyło każde uratowanie księżniczki z rąk bandytów. Gobliny były doskonałym przeciwnikiem. I nie dało się wyobrazić zakończenia przygody bez walki ze smokiem. Z czasem przygody stawały się bogatsze o oipsy. Bardziej rozbudowane fabularnie. Postacie nie były już tylko statystykami a nabierały koloru.
Przełom w moim graniu nastąpił kiedy w liceum poznałem Karczmarza, Lelka oraz Mariana. Stała ekipa pięciu graczy (tak, pięciu gdyż z nami był jeszcze mój stary kolega Jarek) weszła na zupełnie nową drogę RPG. To zaskakujące ile historii stworzyliśmy. Potrafiliśmy wtedy grać przez rok jedną kampanię, a spotykać się na grę do 3 razy w tygodniu. Przez pierwsze dwa lata studiów stworzyłem z Karczmarzem wiele przygód. Każdy z nas miał swój styl prowadzenia i swoje podejście do sesji. Jeden u drugiego lubił grać, a ja miałem dzięki temu możliwość uczestniczenia w jednej z najlepszych przygód. Mówię tutaj o Poszukiwaczach Zaginionej Ameryki która później doczekała się wydania. Wydaje mi się, że taka przygoda nigdy by nie powstała bez tak dobrze zgranej drużyny. Po poszukiwaczach Karczmarz odetchnął trochę aby dać mi możliwość poprowadzenia mojej długiej kampanii. Wypadło, że poprowadziłem Warhammera w Sylwańskim klimacie. Zawsze lubiłem przygody lekko heroiczne. Ba! I nawet smoka nie zabrakło! Wtedy także Lelek powiedział mi, że dzięki mnie stworzył i mógł zagrać postacią którą zapamięta na bardzo długo. Cieszyłem się, że dałem tyle pozytywnej energiii graczom.
Wydaje mi się, że mniej więcej pod koniec liceum związałem się z grupa Wiktora WekT'a (Pelnor, J, Maciek). Było to dla mnie odświeżające i zupełnie nowe. Grupa osób która miała inny styl grania. Na początku miałem problemy z odnalezieniem się. Jednak dość szybko zorientowałem się, że mogę dzięki temu sporo się nauczyć. Pewne rzeczy mi nie pasowały, inne bardzo drażniły, ale nie wiedzieć czemu za każdym razem wychodziłem bardzo zadowolony z sesji. W końcu odpowiedziałem sobie na proste pytanie. Byli to ludzie którzy powodowali, że banan na twarzy utrzymywał się przez całą grę. Nie, aby w ekipie Karczmarza było ponuro i smutno, ale w tym wypadku różnica była dość spora. Dzięki temu zacząłem podchodzić do prowadzenia i grania dużo luźniej, ale szukałem ciągle odpowiedzi, jak grać.
Wszyscy zaczęli pracować, zakładać rodziny, doścignęło nas życie. To normalne.
Czasu na granie zrobiło się dużo mniej, ale RPGie ciągle gdzieś jest.
A ja chyba wciąż nie udzieliłem odpowiedzi czym stało się dla mnie granie sesji RPGie?
Jako MG i gracz oczekuję historii z morałem. Historii którą będę mógł zapamiętać. Ciężko pamiętać długie opowieści które są rozkładane na kilka sesji w ciągu roku. Gracz i MG często gubią po drodze klimat który jest najistotniejszym budulcem udanej bajki. Kiedy mamy zaplanowane np. dwa spotkania w krótkim czasie warto zastanowić się nad jedną przygodą rozłożoną na dwa spotkania. Tak bardzo polubiłem jednostrzałówki. Z nich również można tworzyć kampanie a nic przecież nie stoi na przeszkodzie. Tylko, aby każda była udana trzeba stworzyć w niej odpowiedni klimat i na koniec zaskakujące bądź pełne klimatu zakończenie.
W najbliższym czasie napiszę coś więcej. Rozwinę pewne tematy o ile ktoś będzie chciał posłuchać.
A i jeszcze jeden drobiazg.
Chciałem trochę sentymentalnie, więc
Dzięki chłopaki za wszystkie wspomnienia! I za następne!
Włodi
Pierwsze sesje i pierwsze granie pamiętam, jak przez mgłę. Pewnym jest, że było to na bazie podręczników DnD wyciągniętych z zakurzonej szafy mojego wuja. Zasady nie były dla nas w pełni zrozumiałe, ale dziecięcy zapał gwarantował wspaniałą zabawę. Nikomu nie przeszkadzało, że przygoda była banalna. Cieszyło każde uratowanie księżniczki z rąk bandytów. Gobliny były doskonałym przeciwnikiem. I nie dało się wyobrazić zakończenia przygody bez walki ze smokiem. Z czasem przygody stawały się bogatsze o oipsy. Bardziej rozbudowane fabularnie. Postacie nie były już tylko statystykami a nabierały koloru.
Przełom w moim graniu nastąpił kiedy w liceum poznałem Karczmarza, Lelka oraz Mariana. Stała ekipa pięciu graczy (tak, pięciu gdyż z nami był jeszcze mój stary kolega Jarek) weszła na zupełnie nową drogę RPG. To zaskakujące ile historii stworzyliśmy. Potrafiliśmy wtedy grać przez rok jedną kampanię, a spotykać się na grę do 3 razy w tygodniu. Przez pierwsze dwa lata studiów stworzyłem z Karczmarzem wiele przygód. Każdy z nas miał swój styl prowadzenia i swoje podejście do sesji. Jeden u drugiego lubił grać, a ja miałem dzięki temu możliwość uczestniczenia w jednej z najlepszych przygód. Mówię tutaj o Poszukiwaczach Zaginionej Ameryki która później doczekała się wydania. Wydaje mi się, że taka przygoda nigdy by nie powstała bez tak dobrze zgranej drużyny. Po poszukiwaczach Karczmarz odetchnął trochę aby dać mi możliwość poprowadzenia mojej długiej kampanii. Wypadło, że poprowadziłem Warhammera w Sylwańskim klimacie. Zawsze lubiłem przygody lekko heroiczne. Ba! I nawet smoka nie zabrakło! Wtedy także Lelek powiedział mi, że dzięki mnie stworzył i mógł zagrać postacią którą zapamięta na bardzo długo. Cieszyłem się, że dałem tyle pozytywnej energiii graczom.
Wydaje mi się, że mniej więcej pod koniec liceum związałem się z grupa Wiktora WekT'a (Pelnor, J, Maciek). Było to dla mnie odświeżające i zupełnie nowe. Grupa osób która miała inny styl grania. Na początku miałem problemy z odnalezieniem się. Jednak dość szybko zorientowałem się, że mogę dzięki temu sporo się nauczyć. Pewne rzeczy mi nie pasowały, inne bardzo drażniły, ale nie wiedzieć czemu za każdym razem wychodziłem bardzo zadowolony z sesji. W końcu odpowiedziałem sobie na proste pytanie. Byli to ludzie którzy powodowali, że banan na twarzy utrzymywał się przez całą grę. Nie, aby w ekipie Karczmarza było ponuro i smutno, ale w tym wypadku różnica była dość spora. Dzięki temu zacząłem podchodzić do prowadzenia i grania dużo luźniej, ale szukałem ciągle odpowiedzi, jak grać.
Wszyscy zaczęli pracować, zakładać rodziny, doścignęło nas życie. To normalne.
Czasu na granie zrobiło się dużo mniej, ale RPGie ciągle gdzieś jest.
A ja chyba wciąż nie udzieliłem odpowiedzi czym stało się dla mnie granie sesji RPGie?
Jako MG i gracz oczekuję historii z morałem. Historii którą będę mógł zapamiętać. Ciężko pamiętać długie opowieści które są rozkładane na kilka sesji w ciągu roku. Gracz i MG często gubią po drodze klimat który jest najistotniejszym budulcem udanej bajki. Kiedy mamy zaplanowane np. dwa spotkania w krótkim czasie warto zastanowić się nad jedną przygodą rozłożoną na dwa spotkania. Tak bardzo polubiłem jednostrzałówki. Z nich również można tworzyć kampanie a nic przecież nie stoi na przeszkodzie. Tylko, aby każda była udana trzeba stworzyć w niej odpowiedni klimat i na koniec zaskakujące bądź pełne klimatu zakończenie.
W najbliższym czasie napiszę coś więcej. Rozwinę pewne tematy o ile ktoś będzie chciał posłuchać.
A i jeszcze jeden drobiazg.
Chciałem trochę sentymentalnie, więc
Dzięki chłopaki za wszystkie wspomnienia! I za następne!
Włodi