O marzeniach

Qchnia literacka #15

Autor: Anna Brzezińska

O marzeniach
Zamierzałam pisać o czymś zupełnie innym. Sporo się teraz włóczę po Polsce przy okazji promocji Wiedźmy, więc wreszcie mam okazję spokojnie poczytać w pociągach, chociaż przyznam, że i mocniejsze emocje się zdarzają, na przykład wyprawa nieogrzewanym i spóźnionym ekspresem Intercity z Warszawy do Gdańska. Poczytałam sobie i zamierzałam napisać o kreacji świata, z pięknymi cytatami z Lampedusy. Ale nie o tym będzie, bo uderzyła mnie przez przypadek zupełnie inna rzecz.

Jeśli czytacie ten cykl felietonów od jakiegoś czasu, z pewnością zauważyliście, jak bardzo staram się unikać recept na świetną (cokolwiek to znaczy) powieść. Ale jedna rzecz zawsze wydawała mi się szkodliwa: wrzucanie zbyt wiele własnych, niczym nieokrytych emocji w tekst.

Nie zrozummy się źle: książek nie pisze się wyłącznie na poziomie intelektualnym. Są tacy, którzy piszą flakami, są i tacy, którzy z olimpijskim spokojem tworzą rozumowe konstrukty – procentowa zawartość flaków i rozumu będzie różnić nie tylko autorów, ale i poszczególne ich książki. Nie neguję również, że mocne przeżycia stają się kanwą literatury. Nie zaprzeczam, że są pisarze, dla których własne życie staje się tworzywem literackim, w którym rzeźbią z takim artyzmem i wyczuciem, że biografia stanowi dopełnienie tekstów. Niekiedy biografia staje się kontekstem tak przemożnym, że zmienia sposób odczytywanie tekstu literackiego – jeśli wierzyć legendzie Jerzego Kosińskiego, która znów jest szeroko omawiana w mediach przy okazji powieści Janusza Głowackiego, tak właśnie się stało z autorem Malowanego ptaka. Czasami autorzy czerpią ze swojej biografii pełnymi garściami, śmiało wędrując po salonach i odbierając nagrody. Czasami zaś nie potrafią jej sprostać i kończą z gustowną flaszką w ręku albo skaczą z mostu. Historia literatury dostarcza nam nieskończonych wariantów tej historii i każdy z nas może wymienić zarówno poetów przeklętych, jak i zadowolonych z siebie filistrów.

Zwykle jednak przeżycia te są literacko przetworzone. Także w dziełach, które udają autobiografie, ba, także w tych, które nimi naprawdę są. Dla twórcy element kreacji jest niezwykle silny, choćby tekst przypominał nieuporządkowaną gawędę. Tym właśnie różni się twórczość od memuarów panny Anielki.

No dobrze, powie ktoś, ale przecież każdy zapis jest kreacją. Nawet panna Anielka, zapisując w sztambuchu pierwsze westchnięcia do chłopczyny z sąsiedniej bursy, doda sobie nieco blond loków, zasłoni brzydki pieprzyk na ramieniu i nie wspomni nic o tym, co wieczorową porą robiła z koleżankami w łaźni. Owszem, tekst nie jest zdjęciem fotograficznym, jego autorowi przyświecają jakieś cele, a ludzie lubią dobrze o sobie myśleć. Może więc nasza panna Anielka łgać jak pies, jednakże będą to kłamstwa innego rodzaju niż te, które znajdziecie w Klaudynie Colette, choć ta również traktuje o dojrzewaniu panienki z pensji.

Twórca powinien mieć świadomość celów, jakie chce osiągnąć. Obojętne, czy będzie traktował literaturę jako intelektualną grę z czytelnikiem czy jako bardzo emocjonalny przekaz i to na dodatek nacechowany moralnie (tutaj aż prosi się streszczenie wielkiego sporu o sedno i znaczenie literatury, jaki toczył Nabokov z Dostojewskim, ale poprzynudzam innym razem). Jasne, że w każdej prozie się odsłaniamy, ale należy robić to z sensem, rozumieć, jak i dlaczego.

Tymczasem wśród propozycji wydawniczych, jakie przychodzą do Runy, bardzo wiele jest takich, które roboczo nazywamy syndromem Rycerza, Jeźdźca Smoków oraz Wymarzonego Kochanka. Niby wiadomo, że w literaturze popularnej czytelnik będzie się utożsamiał z bohaterem, gdy ten wyprawi się w cudne, baśniowe krainy i zrobi to wszystko, o czym w naszej codziennej rutynie nie śmiemy nawet pomyśleć. Ale marzenie o idealnym samcu alfa jest momentami tak dojmujące, tak autoerotyczne, że czuję się zażenowana. Jest w tak dosadny, raczej nieuświadomiony sposób, osobiste, że aż trudno uwierzyć. Nie wiem, czy warto aż tak się odsłaniać w literaturze. Nie wiem, czy w ogóle warto, chociaż podziwiam śmiałość.

Drugi, bardzo częsty motyw – również trącący ciężką projekcją – to alkoholowe wyczyny bohatera, ale pisałam już kiedyś o tym wątku, nie ma więc sensu powtarzać. Powtórzę tylko, że to motyw trudny, bo bardzo wiele już na ten temat napisano i większość wydawców czytała już Moskwę – Pietuszki Jerofiejewa, a i parę innych książek również, więc ciężko ich zadziwić.

Tych nieuświadomionych – jak sądzę – przekazów jest w tekstach, które czytam, znacznie więcej. Częścią wykształcenia historyka jest umiejętność czytania w tekstach rzeczy, które autor chciał ukryć. Zwykle bohaterowie naszych źródeł i ich tekstów są już od dawna martwi i jako żywo nie odpowiedzą na kilka interesujących nas pytań. Dlatego uczy się nas dostrzegania rzeczy, które autor usiłował pominąć, i rozumienia celów, które pokątnie realizował. Również widzenia ideologii, rozmaitych, uświadomionych i nie. Bo proszę nie odczytywać tego felietonu jako filipiki przeciwko wszelkim ideologiom. Znów się odwołam do Nabokova: pisał, że wszystkie te wielkie idee w literaturze to chłam, ale to znów wejście w zupełnie inną dyskusję. Na razie przyjmujemy, że ideologie są (co zabawne – u Nabokova w oczywisty sposób również). I te nieuświadomione wydają mi się oczywiście ciekawsze, bo – tutaj odwołam się do bezpiecznych źródeł historycznych, chociaż przyznam, że i współczesne teksty da się w ten sposób analizować – niekiedy przekaz w książce jest wewnętrznie niespójny. Powiedzmy, autor wkłada w usta postaci, ewidentnie stanowiącej jego porte parole, wielkie równościowe deklaracje, ale tak się paskudnie składa, że wszystkie postaci niewieście są wstrętnymi, rozlazłymi, zachłannymi, rozwiązłymi babiszonami. Albo bohater książki dla młodzieży zarówno w narracji, jak w kreacji postaci deklaruje szacunek dla słabszych i gorzej uposażonych, lecz znów tak się zabawnie składa, że wszystkie postaci pozytywne pochodzą z wyższej klasy średniej i mieszkają w apartamentowcach, podczas gdy bohaterowie negatywni są ubodzy i słabo wykształceni. I znowu – nie chodzi mi o to, żeby kobiety opisywać wyłącznie pozytywnie i stać się piewcą egalitaryzmu. Możliwy i przecież niespecjalnie odkrywczy jest również bohater, którego deklaracje będą całkowicie sprzeczne z postępkami. Ale twórca powinien jak najlepiej (bo przecież nigdy nie w pełni) panować nad własną kreacją, a nie wyglądać spod niej bezwiednie, jak spod przykrótkiej kołderki.

Słowem, miałabym radę. Bądźcie ostrożni ze swoimi marzeniami czy uprzedzeniami, zwłaszcza jeśli jesteście bardzo młodzi, bo wówczas najczęściej nie potraficie się dobrze maskować. I ubierajcie swoje tajemnice w literaturę. Dobierajcie starannie cel i formę. Jeśli ich zabraknie, możecie zdradzić więcej, niż chcecie.