O krok od zguby - Fritz Leiber

Krok w przód, dwa w tył

Autor: Michał 'ShpaQ' Laszuk

O krok od zguby - Fritz Leiber
Niełatwo jest recenzować książkę pisarza takiego formatu jak Fritz Leiber. Pierwsze kroki w sztuce pisania stawiał on bowiem wiele lat przed moimi narodzinami, ba! nawet przed narodzinami moich rodziców. Na swoim koncie ma niezliczoną liczbę nominacji do najważniejszych nagród w świecie fantastyki: Hugo, Nebuli i World Fantasy Award. Nierzadko jest też ich laureatem. Mimo że przeszło kilkanaście lat temu odszedł z tego świata, jeszcze długo potem ukazywały się jego powieści czy opowiadania. Dziś uważa się go za jednego z twórców gatunku zwanego fantasy, całkowicie zresztą słusznie. Fritz Leiber to klasyk, to legenda, a mnie przyszło się z nią zmierzyć.

O krok od zguby jest piątym (oryginalnie szóstym) tomem przygód Fafryda i Szarego Kocura. Bohaterowie ci na stałe już weszli do panteonu sław bohaterów literackich. Na scenie fantastycznej zadebiutowali w 1939 roku w magazynie Unknown, którego redaktorem był wtedy John W. Campbell. Dlatego należy im się szacunek. Ale co nadzwyczajnego może być w parze, którą tworzą ogromny, dość prymitywny barbarzyńca o wdzięcznym imieniu Fafryd i mały spryciarz, nazywany Szarym Kocurem? Dziś powiedzielibyśmy, że nic, ale to właśnie ta para przetarła szlaki kolejnym, podobnym bohaterom. Obu tych panów łączy wielka przyjaźń, a także wspólna pasja: kobiety, dla których nieustannie wplątują się w przeróżne awantury. Niemal w każdym kolejnym opowiadaniu pojawiają się nowe panie, umilające czas naszym strudzonym bohaterom. Na początku może to być zabawne, ale po pewnym czasie zaczyna być zwyczajnie nudne. W końcu ile razy można przebyć cały świat, a także wyjść poza jego granice w poszukiwaniu jakiejś zabłąkanej niewiasty o wydatnych kształtach. Fafryd i Szary Kocur mają jeszcze jedną, rzadko spotykaną cechę. Żaden z nich nie skalał się nigdy pracą; są bohaterami i tylko to się liczy. Szkoda tylko, że na tej dwójce czas odcisnął swoje piętno. Dziś są po prostu parą bohaterów jakich wiele.

Książka jest zbiorem siedmiu króciutkich - bo zaledwie kilkustronicowych - opowiadań i jednej mikropowieści. Muszę przyznać, że początek był dla mnie bardzo trudny. Opowiadania po prostu kompletnie mnie zniechęciły. Nie działo się w nich tak naprawdę nic. Dopiero mikropowieść Oszroniona wyspa wynagrodziła mi wcześniejszą część O krok od zguby. Znalazło się tam wszystko, co powinno być w dobrej fantasy: bohaterowie walczący z coraz to nowymi przeciwnościami losu, bogowie nieustannie wtrącający się w ludzkie sprawy, piękne, choć wstrzemięźliwe kobiety i nieodłączny element gatunku: dobra bitka. Wszystko to okraszone zostało dowcipnymi dialogami. Co prawda fabuła nie powala na kolana, (bo ile razy można ratować świat?), ale reszta w pełni to rekompensuje. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tak dobrej zabawy, ale w dalszym ciągu pozostał pewien niesmak po początkowych opowiadaniach.

Fritz Leiber zasłynął z jeszcze jednej rzeczy: ze wszech miar doskonałego warsztatu. To naprawdę mistrz słowa. Mistrz mający do dyspozycji cały wachlarz literackich tricków, z których nieustannie korzysta. Jego najkrótszy nawet opis bywa bardziej plastyczny i obrazowy od kilku akapitów innego autora.

Warto jednak pamiętać, że książka ta powstała dwadzieścia osiem lat temu, a to naprawdę spory kawałek czasu. Nie mogę więc polecić jej z czystym sumieniem każdemu, gdyż większość czytelników zniechęcą już pierwsze strony. Mimo to uważam, że każdy szanujący się fan Sword&Sorcery powinien mieć tę pozycję na swojej półce. Choćby z szacunku dla autora i początków gatunku. Prawie trzy dekady temu książka O krok od zguby niewątpliwie była hitem, dziś jest na to po prostu zbyt stara, przykurzona i zwyczajnie droga.

Dziękujemy wydawnictwu Solaris za udostępnienie książki do recenzji.