29-01-2013 02:21
O co chodzi z tym feminizmem?
Odsłony: 22
Już na samym, nie tak dawnym przecież, początku mojego się tu udzielania, dotarła do mnie informacja, jakoby feminizm był Waszym ulubionym tematem do sporów, przekomarzania, przepychanek, nabijania sobie komentarzy, zdobywania popularności/niepopularności i różnych innych takich . Rozejrzałam się pobieżnie tu i ówdzie (i nie mam na myśli tylko ostatnich notek na blogach) i informacja owa zaiste, potwierdziła się.
Z jednej strony jestem w stanie to zrozumieć. Zagadnienie, któremu przypięto łatkę kontrowersyjnego zwykle intryguje, ale co tak naprawdę kontrowersyjnego jest w feminizmie?
Wojujące feministki, w mojej opinii, nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa i nie dostrzegają, albo nie chcą dostrzec, że styl życia i dążenia kobiet na przestrzeni wieków – aż do dzisiaj – były, są i jeszcze długo będą wynikiem decyzji politycznych i gospodarczych nie kogo innego, jak tylko mężczyzn, którzy rządzą tym światem i nie zanosi się na to, by mieli przestać, tylko dlatego, że ileś tam kobiet zostanie prezesami – o, przepraszam, prezeskami, czy dyrektorkami, a jakaś to może nawet ministrą.
Kobiety w Polsce w XIX wieku poszły do pracy nie bo chciały, tylko bo mężczyzn zdziesiątkowały powstania. Podobnie było po wojnach. A kto wywoływał tak zgubne w skutkach wojny? No przecież chyba nie kobiety! Kobiety wcale nie rwały się do pracy zawodowej, by wejść na głowy tym okropnym samcom, tylko żeby mieć co jeść. Kiedy były potrzebne w PRLu, wzywano je na traktory. Gdy przestały być potrzebne – „Irena, do domu!”. W tej chwili praca zawodowa kobiet również jest koniecznością zarówno z ich punktu widzenia – bo za coś żyć trzeba, jak i z punktu widzenia gospodarki. Kobiety dobrze sprawdzają się w sektorze usług, ponadto są przecież ważną grupą konsumentów. Pracują – kupują. Pieniądz musi krążyć. Dlatego należy sprawić, by kobieta chciała chcieć – pracować i kupować.
Jeśli jakaś bohaterka feministek znalazła się na kierowniczym stanowisku, to znalazła się tam, tak czy inaczej, w wyniku polityki prowadzonej przez mężczyzn. Jeżeli inna bohaterka została górniczką, spawaczką, czy wojskową, to w wielu przypadkach odbywa się to na zasadzie: „niech ma, żeby się nie pluły, o, tacy jesteśmy nowocześni, o!”. Feministki myślą, że robią rewolucję, a mężczyźni dzierżący prawdziwą władzę chichoczą pod nosem. Mnie taki stan rzeczy wcale nie przeszkadza. Kobiety w kulturze zachodniej już od jakiegoś czasu mają to, co (dla mnie) naprawdę ważne: dostęp do edukacji i wolność słowa. Dzięki temu mogę robić teraz - i, mam nadzieję, w przyszłości - to, co naprawdę kocham – zdobywać wiedzę, czytać i pisać.
Wiele kobiet robi karierę, nie myśląc o niej w kategoriach feministycznych, a przynajmniej nie przede wszystkim w tych kategoriach. Żyją w takim świecie, w jakim żyją i chcą coś robić. Nie potępiam samorealizacji. Kobieta to homo sapiens, tak, jak mężczyzna i tak, również ma w nazwie gatunkowej „sapiens” – człowiek rozumny, z całym dobrodziejstwem inwentarza. W tym wypadku biologia nie dzieli mężczyzn i kobiet. Także klasyfikacje potrzeb nie uznają kryterium płci, a jako najważniejsza podawana jest potrzeba samorealizacji (Maslow). Więc niech kobiety się realizują do woli i w czym chcą, jeśli sprawia im to autentyczną radość, ale aż żal patrzeć na te nieszczęsne dziewczyny, które z hasłem „samorealizacja” i „kariera zawodowa” idą codziennie na osiem godzin do biura wykonywać pracę, której sensu same nie rozumieją i której w gruncie rzeczy nie lubią. Żal patrzeć na te, które pchają się gdzieś na siłę, tylko po to, by coś udowodnić.
Radykalne feministki nie dążą do prawdziwej rewolucji i jej nie zrobią. Ich obecna działalność jest w zasadzie niegroźna, a raczej byłaby, gdyby nie społeczeństwo, które do granic rozsądku roztrząsa coś, czego roztrząsać nie trzeba. Większość dyskusji wokół żeńskich końcówek wyrazów, czy wizerunku kobiet w mediach, jest po prostu jałowa i ma na celu tylko bicie piany. To jasne, że ze szkodliwymi stereotypami trzeba walczyć, ale dotyczy to wszystkich zjawisk, których stereotypy dotyczą, a nie tylko tych, które mają związek z kobietami. Kobieta w reklamie jako obiekt seksualny? Może przeszkadzać, może razić. Ale dlaczego żaden facet nie oprotestuje na przykład pokazywania w reklamach produktów spożywczych wyłącznie lapsów? Ja sama bym to chętnie oprotestowała, bo jak w kolejnej reklamie gotowych dań z woreczkami, papirusami, czy innymi gadżetami pokrytymi teflonem, widzę kolejnego lamusa w fartuszku opowiadającego żenujący dowcip i wybuchającego wymuszonym śmiechem z miną, jakby go coś bolało, to mam ochotę rozpocząć kampanię społeczną pod hasłem: mężczyzna-partner NIE RÓWNA SIĘ pizda! Potem się dziwić, że faceci się trzymają z dala od kuchni. Pewnie się boją, że zamienią się w coś TAKIEGO. Tak, wizerunek mężczyzny w mediach również pozostawia wiele do życzenia i w ogóle w dzisiejszych czasach mamy przesrane niezależnie od płci. Kobiety ciągle chcą, a czasami wręcz muszą coś udowadniać, nawet, jeśli nie do końca wiedzą, co. Mężczyznom nieustannie patrzy się na ręce, czy są aby wystarczająco poprawni politycznie… Potrzeba sporo dystansu, żeby się nie zagubić w tej bezsensownej „wojnie”, znaleźć swój model i kogoś „do pary”, z kim da się na tej płaszczyźnie dogadać.
Tak, jak mówiłam – feminizm ogólnie jest nie dla mnie. Po pierwsze jest ideologią, a ja unikam w ogóle wypowiadania się w duchu jakiejkolwiek ideologii. Ponadto tak, jak wspomniałam, uważam, że bazuje on na z gruntu złych założeniach. Zatem feminizm – nie. Postulat równości natomiast, tak, jak najbardziej, jeśli chodzi prawa człowieka, wartości humanistyczne i szacunek okazywany drugiej osobie. W tym zawiera się wszystko, cały stosunek, jaki mężczyźni i kobiety powinni mieć wobec siebie wzajemnie.
Żyjemy w świecie urządzonym i wciąż rządzonym przez mężczyzn. Nie twierdzę, że to dobrze, ale i nie twierdzę, że źle. Tak po prostu w tej chwili jest i odnajdujemy się w tym lepiej, albo gorzej. Są osoby, którym to przeszkadza, ale one do walki o zmianę tego stanu rzeczy zabierają się od dupy strony siejąc niepotrzebny ferment, jątrząc społeczną świadomość. Może nadejdzie kiedyś dzień, w którym zrówna się wpływ mężczyzn i kobiet na kształt światowej polityki, ale ja tego nie dożyję, a pewnie i moje dzieci też nie.
To prawda, że kobiety nie miały łatwo. Późno zyskały prawa obywatelskie, przebyły długą drogę, by znaleźć się w miejscu, w którym są teraz i jeszcze sporo pracy przed nimi, jeśli naprawdę chcą decydować o przyszłości świata. Na razie te najgłośniej krzyczące zachowują się tak, jakby chciały decydować jedynie o miejscu swojej waginy w strukturze społecznej. Żyjąc i pracując tylko dla swojej waginy i w jej imieniu, ma się zaburzony obraz świata i trudno o spojrzenie na sprawy ważne z szerszego, niewaginalnego punktu widzenia. Nie tylko w przypadku feministek i wagin tak jest, oczywiście. Każda ideologia tak działa, dlatego ich nie lubię.
Feminizm nie jest zatem groźny i nie jest kontrowersyjny, właśnie dlatego, że nie jest groźny. A raczej nie będzie groźny, jeśli nie damy się złapać w sidła demagogii, pokrętnej retoryki i nie przyłączymy się do dzielenia włosa na czworo. Zgadzamy się chyba wszyscy, że kobiety i mężczyźni różnią się od siebe, ale zarówno jedni, jak i drudzy są ludźmi, zasługują na taki sam szacunek i na przestrzeganie wobec nich praw człowieka. Praw człowieka, zauważcie, nie praw kobiety i praw mężczyzny. Zgadzamy się chyba, że aby coś osiągnąć, należy na to sobie zapracować, a nie potupać nogami i powiedzieć „chcę, należy mi się, bo jestem kobietą/mężczyzną”. Wiadomo też, że rozstrzygnięcia i działania trzeba dostosować do konkretnej sytuacji i zawsze do rozpatrzenia jest więcej zmiennych, niż tylko narządy płciowe stron konfliktu.
Kobiety, które głoszą naprawdę kontrowersyjne, uderzające nie tylko w mężczyzn, ale i w całe społeczeństwo poglądy, jeszcze długo swoich postulatów nie zrealizują, więc nie są groźne, a te, które chcą dialogu i współpracy – tym bardziej nie są groźne. Feminizm, jako wypaczenie idei równouprawnienia, w chwili obecnej jest „kontrowersyjny”, bo jest medialny. Mówi się dużo, głupio i i tak nic się nie zmieni. Natomiast normalne uczestnictwo kobiet w życiu publicznym - kulturalnym artystycznym, politycznym, czy naukowym nikogo chyba nie razi, o ile po prostu robią swoje, a nie wymachują, metaforycznie oczywiście, waginą jak sztandarem.
W następnej notce: kobiety a fantastyka. I będzie to ostatnia moja tego typu notka, więc korzystajcie teraz i później, jeśli chcecie się posprzeczać o feminizm, bo więcej Wam nie dam okazji. Tak, tak, wiem, bez łaski, znajdziecie sobie inną :D Okazję inną, nie blogerkę, bo mnie nie opuścicie, mam nadzieję :D
Z jednej strony jestem w stanie to zrozumieć. Zagadnienie, któremu przypięto łatkę kontrowersyjnego zwykle intryguje, ale co tak naprawdę kontrowersyjnego jest w feminizmie?
Wojujące feministki, w mojej opinii, nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa i nie dostrzegają, albo nie chcą dostrzec, że styl życia i dążenia kobiet na przestrzeni wieków – aż do dzisiaj – były, są i jeszcze długo będą wynikiem decyzji politycznych i gospodarczych nie kogo innego, jak tylko mężczyzn, którzy rządzą tym światem i nie zanosi się na to, by mieli przestać, tylko dlatego, że ileś tam kobiet zostanie prezesami – o, przepraszam, prezeskami, czy dyrektorkami, a jakaś to może nawet ministrą.
Kobiety w Polsce w XIX wieku poszły do pracy nie bo chciały, tylko bo mężczyzn zdziesiątkowały powstania. Podobnie było po wojnach. A kto wywoływał tak zgubne w skutkach wojny? No przecież chyba nie kobiety! Kobiety wcale nie rwały się do pracy zawodowej, by wejść na głowy tym okropnym samcom, tylko żeby mieć co jeść. Kiedy były potrzebne w PRLu, wzywano je na traktory. Gdy przestały być potrzebne – „Irena, do domu!”. W tej chwili praca zawodowa kobiet również jest koniecznością zarówno z ich punktu widzenia – bo za coś żyć trzeba, jak i z punktu widzenia gospodarki. Kobiety dobrze sprawdzają się w sektorze usług, ponadto są przecież ważną grupą konsumentów. Pracują – kupują. Pieniądz musi krążyć. Dlatego należy sprawić, by kobieta chciała chcieć – pracować i kupować.
Jeśli jakaś bohaterka feministek znalazła się na kierowniczym stanowisku, to znalazła się tam, tak czy inaczej, w wyniku polityki prowadzonej przez mężczyzn. Jeżeli inna bohaterka została górniczką, spawaczką, czy wojskową, to w wielu przypadkach odbywa się to na zasadzie: „niech ma, żeby się nie pluły, o, tacy jesteśmy nowocześni, o!”. Feministki myślą, że robią rewolucję, a mężczyźni dzierżący prawdziwą władzę chichoczą pod nosem. Mnie taki stan rzeczy wcale nie przeszkadza. Kobiety w kulturze zachodniej już od jakiegoś czasu mają to, co (dla mnie) naprawdę ważne: dostęp do edukacji i wolność słowa. Dzięki temu mogę robić teraz - i, mam nadzieję, w przyszłości - to, co naprawdę kocham – zdobywać wiedzę, czytać i pisać.
Wiele kobiet robi karierę, nie myśląc o niej w kategoriach feministycznych, a przynajmniej nie przede wszystkim w tych kategoriach. Żyją w takim świecie, w jakim żyją i chcą coś robić. Nie potępiam samorealizacji. Kobieta to homo sapiens, tak, jak mężczyzna i tak, również ma w nazwie gatunkowej „sapiens” – człowiek rozumny, z całym dobrodziejstwem inwentarza. W tym wypadku biologia nie dzieli mężczyzn i kobiet. Także klasyfikacje potrzeb nie uznają kryterium płci, a jako najważniejsza podawana jest potrzeba samorealizacji (Maslow). Więc niech kobiety się realizują do woli i w czym chcą, jeśli sprawia im to autentyczną radość, ale aż żal patrzeć na te nieszczęsne dziewczyny, które z hasłem „samorealizacja” i „kariera zawodowa” idą codziennie na osiem godzin do biura wykonywać pracę, której sensu same nie rozumieją i której w gruncie rzeczy nie lubią. Żal patrzeć na te, które pchają się gdzieś na siłę, tylko po to, by coś udowodnić.
Radykalne feministki nie dążą do prawdziwej rewolucji i jej nie zrobią. Ich obecna działalność jest w zasadzie niegroźna, a raczej byłaby, gdyby nie społeczeństwo, które do granic rozsądku roztrząsa coś, czego roztrząsać nie trzeba. Większość dyskusji wokół żeńskich końcówek wyrazów, czy wizerunku kobiet w mediach, jest po prostu jałowa i ma na celu tylko bicie piany. To jasne, że ze szkodliwymi stereotypami trzeba walczyć, ale dotyczy to wszystkich zjawisk, których stereotypy dotyczą, a nie tylko tych, które mają związek z kobietami. Kobieta w reklamie jako obiekt seksualny? Może przeszkadzać, może razić. Ale dlaczego żaden facet nie oprotestuje na przykład pokazywania w reklamach produktów spożywczych wyłącznie lapsów? Ja sama bym to chętnie oprotestowała, bo jak w kolejnej reklamie gotowych dań z woreczkami, papirusami, czy innymi gadżetami pokrytymi teflonem, widzę kolejnego lamusa w fartuszku opowiadającego żenujący dowcip i wybuchającego wymuszonym śmiechem z miną, jakby go coś bolało, to mam ochotę rozpocząć kampanię społeczną pod hasłem: mężczyzna-partner NIE RÓWNA SIĘ pizda! Potem się dziwić, że faceci się trzymają z dala od kuchni. Pewnie się boją, że zamienią się w coś TAKIEGO. Tak, wizerunek mężczyzny w mediach również pozostawia wiele do życzenia i w ogóle w dzisiejszych czasach mamy przesrane niezależnie od płci. Kobiety ciągle chcą, a czasami wręcz muszą coś udowadniać, nawet, jeśli nie do końca wiedzą, co. Mężczyznom nieustannie patrzy się na ręce, czy są aby wystarczająco poprawni politycznie… Potrzeba sporo dystansu, żeby się nie zagubić w tej bezsensownej „wojnie”, znaleźć swój model i kogoś „do pary”, z kim da się na tej płaszczyźnie dogadać.
Tak, jak mówiłam – feminizm ogólnie jest nie dla mnie. Po pierwsze jest ideologią, a ja unikam w ogóle wypowiadania się w duchu jakiejkolwiek ideologii. Ponadto tak, jak wspomniałam, uważam, że bazuje on na z gruntu złych założeniach. Zatem feminizm – nie. Postulat równości natomiast, tak, jak najbardziej, jeśli chodzi prawa człowieka, wartości humanistyczne i szacunek okazywany drugiej osobie. W tym zawiera się wszystko, cały stosunek, jaki mężczyźni i kobiety powinni mieć wobec siebie wzajemnie.
Żyjemy w świecie urządzonym i wciąż rządzonym przez mężczyzn. Nie twierdzę, że to dobrze, ale i nie twierdzę, że źle. Tak po prostu w tej chwili jest i odnajdujemy się w tym lepiej, albo gorzej. Są osoby, którym to przeszkadza, ale one do walki o zmianę tego stanu rzeczy zabierają się od dupy strony siejąc niepotrzebny ferment, jątrząc społeczną świadomość. Może nadejdzie kiedyś dzień, w którym zrówna się wpływ mężczyzn i kobiet na kształt światowej polityki, ale ja tego nie dożyję, a pewnie i moje dzieci też nie.
To prawda, że kobiety nie miały łatwo. Późno zyskały prawa obywatelskie, przebyły długą drogę, by znaleźć się w miejscu, w którym są teraz i jeszcze sporo pracy przed nimi, jeśli naprawdę chcą decydować o przyszłości świata. Na razie te najgłośniej krzyczące zachowują się tak, jakby chciały decydować jedynie o miejscu swojej waginy w strukturze społecznej. Żyjąc i pracując tylko dla swojej waginy i w jej imieniu, ma się zaburzony obraz świata i trudno o spojrzenie na sprawy ważne z szerszego, niewaginalnego punktu widzenia. Nie tylko w przypadku feministek i wagin tak jest, oczywiście. Każda ideologia tak działa, dlatego ich nie lubię.
Feminizm nie jest zatem groźny i nie jest kontrowersyjny, właśnie dlatego, że nie jest groźny. A raczej nie będzie groźny, jeśli nie damy się złapać w sidła demagogii, pokrętnej retoryki i nie przyłączymy się do dzielenia włosa na czworo. Zgadzamy się chyba wszyscy, że kobiety i mężczyźni różnią się od siebe, ale zarówno jedni, jak i drudzy są ludźmi, zasługują na taki sam szacunek i na przestrzeganie wobec nich praw człowieka. Praw człowieka, zauważcie, nie praw kobiety i praw mężczyzny. Zgadzamy się chyba, że aby coś osiągnąć, należy na to sobie zapracować, a nie potupać nogami i powiedzieć „chcę, należy mi się, bo jestem kobietą/mężczyzną”. Wiadomo też, że rozstrzygnięcia i działania trzeba dostosować do konkretnej sytuacji i zawsze do rozpatrzenia jest więcej zmiennych, niż tylko narządy płciowe stron konfliktu.
Kobiety, które głoszą naprawdę kontrowersyjne, uderzające nie tylko w mężczyzn, ale i w całe społeczeństwo poglądy, jeszcze długo swoich postulatów nie zrealizują, więc nie są groźne, a te, które chcą dialogu i współpracy – tym bardziej nie są groźne. Feminizm, jako wypaczenie idei równouprawnienia, w chwili obecnej jest „kontrowersyjny”, bo jest medialny. Mówi się dużo, głupio i i tak nic się nie zmieni. Natomiast normalne uczestnictwo kobiet w życiu publicznym - kulturalnym artystycznym, politycznym, czy naukowym nikogo chyba nie razi, o ile po prostu robią swoje, a nie wymachują, metaforycznie oczywiście, waginą jak sztandarem.
W następnej notce: kobiety a fantastyka. I będzie to ostatnia moja tego typu notka, więc korzystajcie teraz i później, jeśli chcecie się posprzeczać o feminizm, bo więcej Wam nie dam okazji. Tak, tak, wiem, bez łaski, znajdziecie sobie inną :D Okazję inną, nie blogerkę, bo mnie nie opuścicie, mam nadzieję :D
14
Notka polecana przez: A647, banracy, dzemeuksis, Fairytale, Hajdamaka v.666, Hastour, Kosmit, KRed, lemon, postapokaliptyk, Rapo, Tyldodymomen, Z Enterprise
Poleć innym tę notkę