» Sesja » Motywy » O Hansie medyku

O Hansie medyku


wersja do druku
O Hansie medyku
Dawno, dawno temu, setki lat wcześniej niż żył Magnus Pobożny, w małej wsi przyszedł na świat chłopiec. Dano mu Hans na imię. Rósł zdrowo, na bystrego lecz leniwego młodzieńca. Żył z matką w ubogiej chałupie, opiekując się gospodarstwem. Pracując na roli, wyglądał ku traktowi i podziwiał szlachtę na rączych koniach i bogate wozy ciągnące ku miastom. Obiecywał sobie, że i on kiedyś wyruszy w świat zyskać złoto dla matuli. Razu pewnego, znów nabrał odwagi i zagadnął strojnych wędrowców. Rzekli mu, że są żakami i jadą do wielkiego Nuln na nauki. "Zostaniemy medykami i napełnimy sakwy złotem" – zakrzyknęli wesoło. Niewiele myśląc, Hans wrócił do chaty, spakował tobół i pożegnawszy się z matulą, ruszył ich śladem. Matka poprosiła bogów, by nad Hansem roztoczyli opiekę. On zaś obiecał, iż rychło do niej wróci jako zacny medykus i złotem obsypie. Tako Hans zawędrował do Nuln. Nie dla niego jednak uniwersyteckie mury – w sakwie pusto, za naukę nie zapłaci. Siedział w karczmie i liczył ostatni grosz na jadło. Wtem karczmarz rzekł, że da mu strawę za darmo, jeśli Hans pomoże odprowadzić do domu upitego, lecz zacnego doktora. Młodzieniec przyjął zadanie, a dnia następnego wrócił do domostwa medyka i wybłagał, by przyjął go na termin. Tłusty doktor pomarudził, pomarudził, ale w końcu zgodził się, by mu kto izbę sprzątał i z karczm do domu prowadzał. Minęły cztery lata, a Hans jak leczyć nie umiał, tak się nie nauczył. Podsłuchiwał, co doktor pacjentom mówi, podglądał, jak zioła w moździerzu tłucze. Raz doktor musiał z Nuln wyjechać i Hansowi kazał przez dwa dni interesu doglądać. Zastrzegł jednak, by pacjentom nic nie radził, ino mówił, aby przyszli, gdy doktor wróci. Tak też Hans na początku czynił, ale przy trzecim pacjencie nabrał śmiałości. Na ból ucha zalecił mocniej poduszkę przycisnąć, bo gęsi puch leczy. W zamian dostał złotą koronę. Na słabość niewieścią przykazał ruchu zażywać i nerwów unikać, za co dostał dwie złote korony. Tak był z siebie dumny, że w końcu doszedł do wniosku, że medykować już umie. Jeno tu w mieście, gdzie doktorów dużo, trudno mu będzie karierę rozwinąć. Więc zabrał korony i ruszył w rodzinne strony. Złoto wydał w pierwszych dniach i trzeciej nocy nie stać go było na nocleg w gospodzie. A była to noc szczególna, jedna w roku – Geheimnistag. Bał się Hans, lecz cóż było czynić. Wędrował, dodając sobie otuchy gwizdaniem. Wtem ujrzał na trakcie przewrócony wóz. Nieopodal leżeli ludzie, a między nimi przechadzał się wysoki jegomość. Niewiele myśląc, Hans dobył noża i skoczył do przodu. - Poniechaj ich, zbóju! – zakrzyknął. Wędrowiec odwrócił się ku Hansowi i zaśmiał. A było w nim coś posępnego i przerażającego. Wtedy Hans dostrzegł, że wokół leżą same okrwawione trupy i zadrżał. Lecz miast uciec, zacisnął dłoń na nożu. - Skoro mnie widzisz, to znaczy, żeśmy się mieli spotkać, choć to jeszcze nie twój czas – rzekł wędrowiec. – Jam ich nie zabił. Kim jesteś? - Hans, medyk! - To żeś się spóźnił, medyku. Już nikt przy życiu się nie ostał. Idź dalej swoją drogą, tak jak i oni wyruszą w dalszą wędrówkę. Po tych słowach odwrócił się i jął pochylać nad każdym z trupów, dłoń na głowie kładąc, a wiatr zwodził i lamentował. Hans jednak jakby w ziemię wrósł. Trząsł się ze strachu, lecz nie umiał odejść. - A tyś kto? – wydukał. - Jam jest Morr – zadudnił wędrowiec, a echo poniosło te słowa nad lasem. - Jak tak, to odstąp od nich, a ja ich uleczę! – zakrzyknął hardo Hans, choć blisko mu już było rozum postradać. - Rozumu masz mało, ale serce dobre. Tedy ci tak rzeknę: zawsze mnie już będziesz widział, medyku. Jak będę stał przy nogach chorego, to on wyzdrowieje – czy go leczyć będziesz, czy nie. Jeśli jednak ujrzysz mnie przy głowie, znak to, że żadne kuracje nie pomogą. Nigdy nie próbuj mi jednak odebrać tego, co moje. Po tych słowach Morr zniknął, a z ziemi poderwało się do lotu stado czarnych kruków. Hans stracił przytomność, a gdy się ocknął, wziął nogi za pas. W końcu dotarł do swojej wsi, do matuli. I zajął się leczeniem ludzi. Szybko zyskał szacunek, bo diagnozy stawiał doskonałe. Jeden rzut oka wystarczył, by Hans wiedział, czy pacjent żyw będzie. Jeśli rzekł komuś, że go wyleczy – zawsze słowa dotrzymał. Bogaty się stał i kupił matce piękny dom i żyli dostatnio. Mijały lata, rosła sława Hansa medyka. W końcu zawezwano go na dwór w Meissen, by córkę włodarza wyleczył. Spakował Hans torbę, wsiadł do powozu i ruszył. Gdy ujrzał piękne lico pacjentki, serce zabiło mu mocniej. A potem pobladł, gdyż dostrzegł Wędrowca stojącego w głowie łoża. Włodarz szarpał Hansa za strojny rękaw i diagnozy prosił. Hans nakazał mu opuścić komnatę. Tedy zostali sami we trójkę: medyk, pacjentka i Morr. - Odstąp raz, błagam – wyszeptał Hans, wyjmując lekarstwa z torby. – Ona taka młoda, taka piękna. - I taka moja, medyku. Znasz naszą umowę. Przy głowie stoję, panna należy do mnie. Na te słowa w Hansa jakby demon wstąpił i sił wielkich dostał. Chwycił za łoże i sam jeden obrócił nim tak szybko, że zanim się Wędrowiec zorientował, stał już przy nogach szlachcianki. - Znasz naszą umowę – zakrzyknął Hans. – Będzie żyć! Morr nie odrzekł ni słowa. Bladą rękę wyciągnął do przodu i wyssał z Hansowych płuc ostatnie tchnienie. Gdy serce medyka przestało bić, chora szlachcianka otworzyła oczy. Ujrzała stado kruków, które rozdziobało ciało młodego mężczyzny. Jej krzyk zwołał do komnaty służbę i całą rodzinę włodarza. Nie zastali w niej śladu doktora, lecz nikt nie uwierzył słowom panienki. Od tamtego czasu jednak można w okolicach Meissen spotkać nocą widmo, które chodzi od chaty do chaty albo błąka się traktami, przykucając przy chorych i rannych. To Hans medyk, który nigdy nie przekroczy Bram Ogrodów Morra, skazany na wieczną tułaczkę. Gdy więc choryś lub rannyś, a zimno na ciele poczujesz, znak to, że i ciebie leczyć próbuje.
Dla Mistrza Gry
Wissenlandzką bajkę "O Hansie medyku" zna praktycznie każdy mieszkaniec Imperium. Straszy się nią dzieci w trakcie opowieści snutych w przededniu nowego roku. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby uczynić z tego podania motyw przygody. Poniżej przedstawiono jedną z możliwości. Tajemnicze morderstwa Jakob Schwarz od dziecka był cichy i chorowity. Dręczyły go też senne koszmary. Potrafił witać się z gośćmi słowami "szkoda, że umierasz". Co gorsza, zazwyczaj osoba ta rzeczywiście w krótkim czasie opuszczała ziemski padół. Ojciec leczył tę dolegliwość grubym pasem, lecz Jakob dalej upierał się przy dziwactwach. Zrozpaczeni rodzice, obawiając się plotek i wizyty inkwizycji, zaprowadzili syna do świątyni Morra. Kapłan dostrzegł w nim dar i Jakob rozpoczął służbę. Nauczył się rozumieć senne wizje i panować nad tymi, które bóg zsyłał mu na jawie. Pomimo wrodzonego talentu, młodzieniec nie chciał wieść życia kapłana. Gdy skończył dwadzieścia lat, uciekł z Carroburga. Przeniósł się do Middenheim. Szybko znalazł nowych znajomych wśród hazardzistów obstawiających wyniki kogucich walk. Mówiono, że ma nosa do zakładów. Potrafił jednak mądrze mówić, czytać i pisać, a nawet robić dobre wrażenie na możnych. Dostrzegł go Gustav Blauberius, wędrowny naciągacz, sprzedawca magicznych mikstur i nadziei. Zaproponował mu, by połączyli siły. Jakob doskonalił się więc w roli szarlatana. Diagnozował trafnie, a leki i mikstury, które sprzedawał, zawsze działały i chorzy wracali do zdrowia. Bo tym prawdziwie chorym, w których obecności Jakob czuł lodowate zimno, sprzedawali specyfiki tuż przed opuszczeniem miasta. Niestety, im bardziej oddalał się od świątynnych nawyków, tym bardziej męczyły go sny, które na powrót stały się koszmarami. Wychudł, stał się milczącym ponurakiem. Zaczął zaglądać do butelki, ignorować petentów, a nawet kłócić się ze wspólnikiem. W końcu Gustav tego nie wytrzymał i panowie rozstali się w okolicach Delberz. Jakob został, a wóz "Wielkiego Uzdrowiciela Blauberiusa" ruszył ku innym mieścinom, których mieszkańcy potrzebowali leków na łysinę i wyciągów na mocny korzeń. Załamało to Jakoba. Zamknął się w wynajętej izbie i pił przez tydzień. Ledwo odróżniał senne majaki od pijackich widów, a te razem wzięte od jawy. Pieniądze jednak się skończyły. A on potrafił tylko doskonale omamiać ludzi i wyczuwać, czy pacjent wybiera się do Morra. Został więc jednym ze sprytniejszych szarlatanów i jednym z co bardziej uznanych medyków w Middenlandzie. Osiadł w Delberz. Niestety, z każdym miesiącem coraz bardziej popadał w obłęd, nie panując nad swoimi wizjami. Złorzeczył Morrowi, obwiniając jego dar za wszystkie nieszczęścia. I wtedy wpadł w tarapaty. Stracił wyjątkową umiejętność – nie potrafił już określić, czy ktoś ma niebawem umrzeć. Zniknęły sensowne wizje, zostały tylko dręczące go koszmary i szarlatańskie sztuczki. Zaczął tracić pacjentów, a wraz z nimi pieniądze i szacunek. Pewnej nocy, w pijackim amoku, zakrzyknął, iż nie obchodzi go za jaką cenę, ale chce odzyskać swoją reputację i swój dar. Upadł, chwycił się za głowę, w której znowu wirowały mu sceny mordów i umierających ludzi, i zaczął nią tłuc o podłogę. Gdy zalał się krwią, zaczął rechotać. Usłyszał w głowie inny śmiech. Ktoś spytał, jak bardzo pragnie sławy i bogactwa. Jakob zaczął rozmowę z głosem we własnej głowie. Tak zaprzedał demonowi duszę, zawierając z nim pakt. Odzyska swój dar, będzie wiedział, czy ktoś ma umrzeć i kiedy. Dalej będzie mógł udawać znamienitego medyka. Ale na koniec każdego roku zapłaci za każdy miesiąc jedną ofiarą złożoną na ołtarzu. Wydrze jej serce i zje ze smakiem. Ofiarami zaś będą wyłącznie jego pacjenci. Jako że Schwarz postradał zmysły jeszcze nim rozpoczął pertraktacje, zgodził się ochoczo. Znowu ma pacjentów i zyski. Często zmienia miasta, otwiera nową praktykę, szybko zyskuje uznanie. Pod koniec roku zawsze rytualnie morduje 12 osób i dopełnia warunków paktu. Trwa to już dziesięć lat. Jakob robi się coraz bardziej pewny siebie i coraz bardziej obłąkany. Kilka razy zabił już kogoś we wcześniejszym terminie, dodatkowo. Aktualnie już drugi rok rezyduje w Nuln i właśnie złożył trzecią ofiarę. Zostało mu już tylko kilka dni do dotrzymania paktu. Bohaterowie Graczy mogą trafić na trop Jakoba Schwarza z wielu powodów:
  • Pracują dla straży, pomagając w złapaniu mordercy, który znowu zabija swoje ofiary w bardzo charakterystyczny sposób. W ubiegłym roku w przeciągu tygodnia zginęło tak 12 osób, lecz morderca teoretycznie został ujęty. Niestety, teraz zbrodnie się powtarzają.
  • Zostali wynajęci przez rodzinę zmarłej rok temu osoby, która po przeczytaniu w gazecie doniesień o ponownych morderstwach chce, aby w końcu sprawiedliwości stało się za dość.
  • Pracują dla łowcy lub inkwizytora, który od jakiegoś czasu bada przypadki identycznych, seryjnych morderstw pojawiających się w różnych miastach zawsze pod koniec roku.
  • Dostali zlecenie od Cechu Medyków, by uważniej przyjrzeć się działalności Jakoba.
  • Działają dla kultystów, którzy bardzo by chcieli poznać bliżej działającego na ich terenie samowolnego wyznawcę Mrocznych Potęg, który tak skutecznie składa ofiary na ołtarzu Chaosu.
  • To Warhammer, więc w ostateczności, Jakob mógł popełnić błąd i zabić kogoś z rodziny BG albo kogoś, kogo BG zdecydował się obdarzyć uczuciem. To się czasem Bohaterom Niezależnym zdarza.
Tekst inspirowany baśnią O Bartku doktorze Hanny Januszewskiej pochodzącą ze zbioru Baśnie polskie w wyborze Stanisława Urbaniaka.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


karp
   
Ocena:
+1
Generalnie "bajka" jaqko wstępniak fajna, nie przezszkadza nawet drobny błąd logiczny (bo za pierwszym razem Morr pojawia się po już zmarłych, a za kazdym kolejnym tuż przed śmiercią ofiar), bo w bajkach nie należy się go przesadnie doszukiwać. Fajnie zgrabnie napisane, choćmomentami stylizacja nieco na siłę.

Tyle, ze potem w sekcji dla MG dostajemy raz jeszcze dokałdnie to samo, no i zastanawiam się - po co? Po kiego czorta raz jeszcze dokładnie ta sama historia z której gracze tym razem nie dowiedzą się niczego, bo o ile z bajką mogą sie zapoznać choćby siedząc w karczmnie, czy w gościnie u jakiegoś kmiecia, to skad mieliby się dowiedzieć o opisanych losach Jakoba?

Jeśli chodzi o pomysly na przygody, to jest on w zasadzie jeden tylko z sześcioma różnymi wprowadzeniami (które dla kształtu przygody nie maja znaczenia). Tymczasem z tego można zrobić np. fajny horror wykorzystując bajkowego ducha, albo pokusić sie o motyw z drugiej strony: Jakob narozrabiał, postaciom graczy dał sie jednak poznać jako świetny medyk, a teraz prosi ich o pomoc, bo ścigają go "za oszczertwa", albo dlatego, że "nie udąło mu się wyleczyć córki hrabiego". Dużo ciekawszy wydaje się motyw wyboru graczy, co robić, gdy okaze się, ze człowiek który uratował życie jednemu z nich, wykorzystuje w dobrych sprawach super-moce nadane mu przez demona.

Ogólnie - pomysł na plus, ale potraktowany nieco po łebkach.
23-04-2013 13:48
earl
   
Ocena:
0
Słyszałem bajkę w podobnym guście - rzecz się działa w Szczecinie, w XVI wieku. Pewien medyk zawarł pakt z diabłem, że w zamian za 40 lat sławy, powodzenia, bogactwa itd odda mu swoją duszę. I faktycznie, przez 40 lat stał się najbogatszym mieszkańcem miasta, wielce poważanym rajcą, z którego słowem liczyli się książęta pomorscy i niemieccy patrycjusze. Jednak ostatniego dnia, kiedy miał przyjść na niego koniec, postanowił oszukać los i uciec z miasta, by żaden diabeł go nie dogonił. Niestety, kiedy przyszła godzina zapłaty, wówczas uciekającemu lekarzowi nogi stanęły jakby z ołowiu i nie mógł się poruszać. Próbował pomodlić się o łaskę do Boga, ale nie mógł ani podnieść ręki, ani zebrać myśli. Ostatecznie przybył po jego duszę diabeł a sam medyk zamienił się żywcem w głaz.
23-04-2013 14:58

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.